Małe (opakowanie) jest piękne

Prowadzę małe, jednoosobowe gospodarstwo. To wielki problem. Kiedyś napisałam książkę o kuchni dla singli, we wstępie do której pisałam, że porcja dla jednaj osoby to niekoniecznie połowa dwóch porcji albo 1/3 trzech. To zupełnie inne wyliczenie, jakby część „pożerał” garnek. Zazwyczaj jest to porcja wymieniana w kuchmistrzowskich podręcznikach jako przeznaczona dla jednej osoby plus mały dodatek. I pół biedy, jeśli sama wyznaczam sobie jednoosobową porcję. Gorzej jeśli kupuję tak najmniejsze nawet dostępne opakowania, które dla mnie są zazwyczaj zbyt duże. Nie lubię wyrzucać, ale czasem…
Zaporowe są dla mnie całe kurczaki (na szczęście można już kupować kawałki). Indyk, królik czy kaczka, na szczęście też bywają w kawałkach. Ale na przykład opakowania sałaty, szpinaku a nawet kiełków zawsze wyrzucam wraz ze zwiędłą resztką. Jeśli ugotuję sobie ryż czy kaszę w woreczku (wstydzę się, ale czasem mi się to zdarza) zawsze część wyrzucam, bo ugotowane 10 czy 12 dag – to zbyt duża porcja.
Z radością chwyciłam cały zapas kukurydzy i groszku w mini-puszkach wagi 100 g, które wypuściła firma Bonduelle: to wystarczająca porcja do niedużej sałatki i znakomita do schrupania przez jedną osobę. Mamy małe masła (choć nie wszystkie), niewielkie i dające się przechować serki kremowe, ale już kupienie kawałka białego sera jest wyzwaniem organizacyjnym, ponieważ jednego dnia zjemy plaster a następnego już ser nie smakuje tak świetnie. Ja wiem, że małe opakowania są zawsze droższe, ale kupienie dużego, tańszego opakowania dla singla nie będzie w efekcie sensowne. No, ale dość skarg.
W ostatnich dniach byłam na spotkaniu, w czasie którego przedstawiono nowe trendy w gastronomii, no i w ogóle w jedzeniu. Opiszę to wszystko niedługo. Ale się zdziwicie!