Lubię gadżety

Przyznaję się bez bicia: uwielbiam kuchenne gadżety. Wszystkie te tareczki do gałki muszkatołowej, frymuśne nożyki do cięcia pasków marchewki, wyciskacze do limonek, zupełnie różne od tych do cytryn, czy przyrządy do obierania szparagów. I proszę sobie wyobrazić, że wszystkich używam, oczywiście wtedy, kiedy mogą być przydatne.

Zaczyna mi się jednak robić ciasno w dwóch dużych szufladach przeznaczonych na te moje ulubione zabawki. Jakiś czas temu zaczęłam się im przyglądać i zadawać sobie filozoficzne pytanie: czy naprawdę są niezbędne?20170206_185701Ostatnio humor poprawia mi przyglądanie się stoiskom w hipermarketach, gdzie znana firma niemiecka wystawia swoje gadżety. Zachwycają mnie one pomysłowością. Jednak od dłuższego czasu powstrzymuję się od ich kupienia. Bo przecież obrać szparagi można obieraczką do ziemniaków, wycisnąć limonkę wyciskaczem do cytryn, a wycinanie paseczków marchwi nie jest zupełnie problemem, jeśli użyje się obieraczki do warzyw.

Można również z powodzeniem ugotować jajko na miękko bez użycia zmieniającego kolor przyrządu do perfekcyjnego gotowania jaj. Zresztą tak naprawdę to gałkę muszkatołową najczęściej kupuje się mieloną, a jeśli nawet nie, to można ją też zetrzeć na drobnej tarce.

Pozostaje odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest ważniejsze: moja przyjemność czy porządek w szufladzie. Nie jestem w stanie rozwiązać tego wielkiego problemu. Na razie dostałam od wnuczki przyrząd do nadziewania pączków konfiturą i sprawia mi przyjemność świadomość, że kiedy będę robiła dla rodziny nadziewane różą i wiśniami pączki, użyję tego wyrafinowanego sprzętu.