Ile kartofli zmieści się w meloniku Indianek?

Wystarczająco dużo na skromny obiad.

Ale – moim zdaniem – znacznie ciekawszym pytaniem jest inne: jaka drogą to oryginalne nakrycie głowy noszone przez urzędników londyńskiego city, tajniaków rosyjskiej ochrany i innych europejskich elegantów dotarły na szczyty Andów?

W Cuzco – stolicy peruwiańskich Indian – wszystkie kobiety ubierają się tak samo. Noszą krótkie spódniczki w różnokolorowe pasy (jakby czerpały wzorce z Łowicza), a na głowach właśnie meloniki. Mają bardzo przysadziste sylwetki, umięśnione uda (sugerujące, że przed wiekami wojownicy chętnie je piekli i zajadali), są niezwykle silne i przyzwyczajane do długich wędrówek po najwyższych górach.

Moje pytanie o kartofelki jest całkowicie uzasadnione. To właśnie tamte okolice są ojczyzną kartofli, które dopiero w czasach podbojów Kolumba trafiły do Europy i zaczęły żywić i ten kontynent. A jest parę dziesiątek odmian. Podobnie z kukurydzą. Ogromnym zdziwieniem zareagowałem na widok na cuzkańskim targowisku na widok kolb kukurydzianych w kolorze niebieskim, a nawet czarnym.

Podobno gdy moda na meloniki opanowała Londyn, zachłanni producenci wyprodukowali ich tyle, że wszystkie sklepy z kapeluszami były nimi zasypane aż po sufit. Jakiś spryciarz wpadł na pomysł, by wywieźć je za ocean. I tam ta moda przyjęła się natychmiast.

Nie tylko te dwa produkty wprawiały mnie w szok. W klasycznej indiańskiej knajpce podano mi pieczoną świnkę morską nafaszerowaną ziołami. Danie było niezwykle delikatne, pachnące i ogólnie smakowite. I tylko moja przewrażliwiona żona domagała się odwrócenia talerza o 180 stopni, bo zwierzątko (rzekomo) szczerzyło na nią zęby. Zrobiłem to, bo chciałem do końca je zjeść, zwłaszcza że towarzyszyła temu też subtelnie podana zmielona jaskrawo-żółta kukurydza.

Nikt do dziś nie potrafił mi wytłumaczyć, jak świnka morska zawędrowała na taką wysokość, choć normalnie żyje przecież znacznie, ale to znacznie niżej. Zbadanie tego zjawiska może być dla podróżników – etnografów – ciekawym problemem. Ale zacząć należy od miarki kartofelków w obszernym londyńskim meloniku.