Czego można zazdrościć Francuzom?

Między innymi klimatu. Codziennie miewam sprawozdania (najpierw z Paryża, potem z Langwedocji), które rozgrzewają klimat w naszym domu.

Popołudnia spędzone w ulicznych kawiarniach przy rue de Rivoli, spacery nad Sekwaną, wyprawy do Luwru lub Muse’e d’Orsay i wreszcie kolacje w „Tante Marguerite” to dla mnie szczyt rozkoszy.ślimaki z sosem pokrzywowymTydzień zaś w gaju oliwnym u podnóża Sewennów, gdzie nawet praca przy zbiorze oliwek nie wydaje się przesadnie męcząca – to świetny urlop. Podobno w tym roku oliwki nieźle obrodziły i francuską oliwę łatwiej będzie można kupić w Polsce.

Na koniec zaś objazd południa Langwedocji i wspaniały obiad w Se’te – w restauracji pośród drzew pomarańczowych i oliwnych, gdzie w ostrygach można przebierać jak w ulęgałkach, zaczynając od surowych, świeżo dowiezionych z portu, a kończąc na zapiekanych w muszlach. Jednak głównym daniem w tym miejscu musi być bouillabaisse z sosem rouille i dowolnymi skorupiakami. Mogą być gambasy.

Ostrygi ze świeżego transportu

Ostrygi ze świeżego transportu

Dla stracenia kalorii piesza wycieczka na miejscowy cmentarz, gdzie leży słynny bard Georges Brassens. Nawiasem mówiąc, to miasto było też miejscem urodzenia słynnego poety i pieśniarza. Pot lejący się z czoła jest nie tylko z powodu wędrówki pod górę, ale także ze względu na temperaturę powietrza pozwalającą na chodzenia cieniutkich T-shirtach.

A tymczasem u nas krótka wizyta na bazarze w czapce i szaliku oraz puchowej kurtce powoduje szczękanie zębami i konieczność korzystania z gorącego prysznica. Jak widać, jest czego Francuzom zazdrościć. Tymczasem moi sprawozdawcy zmierzają już do krainy mrozu i nie będą mnie już więcej irytować.