Zamknięty plan, żadnych zmian

Ani się człowiek obejrzał, a tu za dziewięć dni wigilia. Na szczęście plan prac już zamknięty i do żadnych zmian jako szef kuchni nie dopuszczam. Podział prac jest precyzyjny i przygotowany zgodnie z kompetencjami wykonawców. A że przez lata udało się poznać umiejętności wszystkich garnących się do gotowania, to można mieć pewność, że dania będą pyszne.

Jako szef mający oko na wszystko – dla siebie zostawiłem niewiele. Jak co roku przyrządzam kutię (w ilościach niemal hurtowych, bo mam klientelę także wśród przyjaciół, którzy w wigilię rano zakołaczą do drzwi z pustymi salaterkami) i, tym razem, barszcz z uszkami. Kutia, po dziesiątkach lat gotowania maku i pszenicy, nie sprawia mi kłopotów. Barszcz w zasadzie też nie. Postanowiłem więc sprokurować sobie dodatkowe utrudnienia, żeby zadziwić wszystkich zasiadających do stołu pod choinką. Będą to więc najmniejsze uszka, jakie dotąd jedli.

Wymierzyłem więc średnicę wszystkich kieliszków do wódki i likierów, wybierając małe, ale pozwalające wycinać takie placuszki pierogowe, by pomieściły one maciupeńką porcję farszu, który będzie jednak wyczuwalny na języku. A farsz oczywiście kapuściano-grzybowy. Wstępne próby wykazały, że kieliszki nie nadają się do produkcji uszek. Są albo za małe, albo za duże.

Stanęło więc na tym, że z ciasta rozwałkowanego do właściwej grubości (a właściwie cienkości) będę wycinał kwadraciki o pięciocentymetrowych bokach i zlepiał je, składając po przekątnej. Przy takiej pracy naprawdę będzie potrzebna precyzja zegarmistrzowska i umiejętności artystyczne, by falbanki uszek były widoczne i zlepione tak mocno, żeby się nie rozklejały. Moja praca ograniczy się wyłącznie do zrobienia ciasta, ponieważ identyczny farsz robi Basia do kulebiaczków. Nie odmówi chyba stosownej porcji szefowi kuchni.

Do stołu siądzie jedenaścioro członków najbliższej rodziny i oczywiście zostawiamy jedno wolne miejsce dla nieznanego wędrowca. Zaczynamy wczesnym popołudniem, bo już tej samej nocy niemal wszyscy rozjeżdżają się na różne lodowce, by z nich szusować w dół na nartach.