Klęska otwiera drogę do sukcesu

Już dawno przestałem robić własny biały ser. Znacznie lepszy bowiem robi moja wiejska sąsiadka, którą do tego zmusiły okoliczności. Nadnarwiańskie łąki są wspaniałym pastwiskiem. Większość moich sąsiadów hoduje krowy i produkuje mleko.

Nie tak dawno temu prasa rozpisywała się o nadprodukcji polskiego mleka i olbrzymich karach, jakie rolnicy mieli płacić Unii. Jak to zwykle u nas bywa, z karami jakoś pochachmęcono i chyba je odroczono albo rozłożono na raty.

Obciążeni nimi producenci mleka wymyślili sposób, jak tę mleczną klęskę przekuć w sukces i zamiast płacić grzywny – zarabiać. W mojej gminie pojawiły się zagrodowe wytwórnie serów. I to właśnie tam i ja zaopatruję się w twarogi i sery smakowe.

Najpierw zwiedziłem gospodarstwa zajmujące się tą produkcją, by naocznie stwierdzić, że odbywa się ona w higienicznych warunkach. Potem zająłem się degustacją. Własnym językiem i podniebieniem sprawdziłem, że sery sąsiedzkie są świetne.

Teraz wystarczy, że na trzy dni przed odbiorem telefonuję do sąsiadów i zamawiam według gustu – ser z kminkiem lub z kozieradką czy czarnuszką albo z imbirem. Często kupuję także po prostu ser bez żadnych dodatków. Prawdę mówiąc ten lubię najbardziej.

Nie jestem jedynym odbiorcą. Ponieważ moja gmina leży w pobliżu Pułtuska, Serocka i Wyszkowa, sery trafiają także do licznych restauracji, w których – jak wiem – cieszą się dużym powodzeniem.