Mały ptaszek, wielka przyjemność
Chyba najmniejszym ptaszkiem trafiającym dziś na nasze stoły jest przepiórka. Wprawdzie nie można jej już spotkać na polach czy łąkach, ale w sklepach spożywczych są niemal stale.
Nie kosztują też zbyt wiele (paczka zamrożonych 4 przepiórek – 29 zł), więc niemal każdy smakosz może sobie na nie pozwolić. Są też one bardzo łatwe w kulinarnej obróbce. Można przepiórki piec owinięte w słoninkę, dusić w śmietanowym sosie lub gotować w bulionie. W każdej formie bywają smakowite.
W sklepach najczęściej bywają przepiórki pochodzące z francuskich hodowli. Podobno coraz więcej polskich rolników decyduje się na te inwestycje. Tyle tylko, że nasi hodowcy częściej zajmują się produkcją przepiórczych jajeczek (fot. niżej – East News), które są – i słusznie – uznawane za niezwykle zdrowy produkt.Dzikie przepiórki niemal doszczętnie wyginęły. Figurują w Czerwonej Księdze Gatunków Zagrożonych, nie wolno więc na nie polować w żadnym z europejskich krajów. Są szanse, że gatunek się odrodzi. Wyginięcie tzw. kuraków żyjących dziko, czyli przepiórek, kuropatw i bażantów, to nie tylko rezultat nadmiernego rozpasania myśliwych, ale także rozprzestrzeniającej się nadmiernie cywilizacji i nowoczesnego rolnictwa. Zwłaszcza chemizacja niszcząca chwasty i szkodniki roślin ograniczyła środowisko, w którym kuraki żyły i rozmnażały się.Przepiórki – w odróżnieniu od kuropatw i bażantów, które fatalnie znoszą życie w niewoli, chorują i słabo się rozmnażają – nie sprawiają hodowcom żadnych kłopotów, doskonale się mnożą i właściwie karmione szybko rosną i tyją.
I tylko dzięki temu mogą one nadal stanowić przysmak, który możemy jeść bez wyrzutów sumienia, że niszczymy przyrodę.
Komentarze
dzień dobry ….
przepiórki nie jadłam chociaż w Lidlu bywają … i jakoś mnie nie kuszą …
Stanisławie z okazji imienin wszystkiego najlepszego …. 🙂
Danuśka w Biedronce dni Francji są … mają perliczki …
Dzień dobry, no tak, podobno to nie jest kwestia rozmiaru. Przepiórki jeszcze w Polsce występują, choć rzadko, podobno wyjedli nam je Włosi podczas ptasich zimowych przelotów (to jedyne „kury”, które odlatują na zimę), a chemizacja rolnictwa dołożyła swoje.
Wracam do wczorajszych ciastek, z tymi nazwami jest zabawne, jak nieraz, co region, to coś innego, co może prowadzić do nieporozumień, a w przypadkach bardziej serioznie nastawionych osób do sporów. Te wielkie różowe
krakowskie napoleony z ubitego surowego białka zawsze wprawiały mnie w konsternację, nie z powodu nazwy, a ich mdłej słodyczy. Ale, jak mówią, każda potwora znajduje swojego amatora.
bjt u nas takie pianki są na kruchym cieście z polewą lukrową lub czekoladową … nie wiem jak się nazywają ale na pewno nie napoleony
Jolinku, ta piana jest surowa? Z zapieczonej znam nugaty, robię je czasem i lubię skubnąć odrobinkę mimo ich ogromnej lepkiej słodkości, no i często piekę bezy.
bjt nie wiem … wyglada tak jak te w napoleonach …
bjt chociaż popatrzyłam uważniej te ciastka o których pisałam mają jednak inny wygląg … ta pianka u nas jest jak w ptasim mleczku … porównywałam innne ciastka ..
Hmmm…
Im więcej będziemy jedli przepiórek, a przynajmniej jajeczek przepiórczych tym większa szansa, że nie wyginą. 🙂
Jak pisałam – mój Tato polował dość szczęśliwie. Niechętnie na ptaki (nie miał psa do aportowania z wody) a może cel był za mały? No i Matka stanowczo zaprotestowała, kiedy pewnego razu przyniósł kilka słonek i trzy kaczuchy. Oświadczyła, że albo Hiniutek zarobi na kucharkę, albo sam będzie to-to skubał i czyścił. A większość tych drobnych ptaków skubie się na sucho i Mama miała palce zdarte po tej robocie. Rzecz dotyczyła i przepiórek (kiedyś nie były pod ochroną). Za mojej pamięci były w domu dwukrotnie – raz pieczone pod słoninką i raz zapiekane w pasztecie z dziczyzny w połówkach i te z pasztetu były b.smaczne, a te spod słoninki nie bardzo (suche i dość twarde). Sama ich nie robię, chociaż widuję w sklepach. Jajka przepiórcze kupuję, bo są niezastąpione w dekoracjach zimnego bufetu.
Stanisław świętuje jutro. Jutro też Żaba melduje się w szpitalu, gdzie jej będą wyciągać blachę z nogi.
faktycznie Pyro jutro … myślałam, że już dziś jest 8 maj …
We wtorek zamówiłam, a dzisiaj odebrałam 1,5 kg nerek, cynadrów, czy jak tam je zwać. Tanie to, jak barszcz (3,80/kg) a 1,5 kg to dla mnie 2-3 obiady. Jedną porcję zje się od razu, a 2 w pudełkach zamrozi. W razie potrzeby tylko rozmrozić i dogotować ziemniaki. Teraz się moczą, potem je odparzę i pójdą w marynatę z czerwonego wina, łyżki sosu sojowego, czosnku i cebuli, kilku gałązek rozmarynu i majeranku. Po 4-5 godzinach już tylko pokroić i dusić do miękkości. Nie żałować pieprzu i cebuli i w czasie duszenia wykorzystać także marynatę. Solić pod koniec duszenia. Nie podprawiać sosu zawiesinami, ale w połowie m/w wkruszyć ośródkę chleba do sosu. Doda specyficznego smaku i zagęści sos.
Całe wieki nie jadłam cynaderek, pamiętam, że robiła je moja Babcia…
Moja Mama czasami gotowała cynaderki i nawet jadłyśmy je z siostrą ze smakiem. Pamiętam, że ich przygotowanie wymagało różnych zabiegów. Sama już chyba się na to nie zdecyduje. Natomiast myślę o tych przepiórkach. Łatwo je kupić, więc czemu nie spróbować.
A dziś w ogródku wiosenna niespodzianka – jeden spory smardz rosnący pod agrestem, tam gdzie była rozsypywana rozdrobniona kora. Niech sobie rośnie.
Ja właśnie sobie przypomniałam, dlaczego gotuję je raz w roku w nieco większej ilości – żeby za jednym zamachem zrobić, zjeść, resztę schować i wcześniej niż za pół roku albo rok do tej roboty nie wracać.
Witajcie,
Chociaż i ja jestem z Małopolski, to różowe napoleonki nie rzuciły mi się w oczy. Kremówki i owszem.
Tym razem to Witek narozrabiał: http://www.eryniawtrasie.eu/15599
Przepiórki jednak wolę żywe…
Przepiórkę z młodymi spotkaliśmy kiedyś spacerując po nadnoteckich łąkach. To było niepodziewane spotkanie. Przestraszyłam się chyba bardziej niż one. Aż podskoczyłam, a ptaki rozbiegły się we wszystkie strony i zniknęły w wysokiej trawie. 🙂
Wczoraj na w/w łąkach widziałam bażanta.
A teraz z przyjemnością przeczytam reportaż z wyprawy w Deltę Dunaju 🙂
Przeczytałam, obejrzałam, czekam na następne części.
Asiu,
…się szykują 😉
świetnie 🙂
Opowiem Wam bajkę/ jak kot palił fajkę…
Nie. Opowiem prawdę i tylko prawdę, a że fantanstyczno – nonsensową to już nie moja wina.
Dzisiaj rano napisałam, że Żaba jutro będzsie operowana. Nie będzie. Żaba zajechała dzisiaj do szpitala, jak było uzgodnione (termin podał szpital) p-rzyjęli, powiedzieli, że już dzisiaj jej tę blachę usuną, po czym, po kilku kwadransach kazali jej się zabierać do domu, bo oni nie mają potrzebnego narzędzia. Zrobią jej to za tydzień albo za 10 dni. Żaba nie jest miejscowa, ktoś ją musi przywieźć i odwieźć, trzeba wszystko zorganizować w gospodarstwie, specjalnie przyjechała z Warszawy jej Siostra, żeby pomóc, a tu albo ktoś nie wysterylizował narzędzi na czas, albo nie pomyślał, że to lekceważenie niemłodej przecież osoby. To jedna sprawa.
Teraz druga : pisałam kiedyś, w poprzednich miesiącach, że Teściowa Ryby, Teresa zachorowała na chorobę nowotworową. Korzysta niby z pakietu onkologicznego. W końcu stycznia miała pot5wierdzoną diagnozę, w lutym cały zestaw tomografów i konsyliów, w początkach marca miała być operowana. Szpital się przeprowadzał, więc 3 tygodnie zbywali ją z terminu na termin, w początkach kwietnia sala operacyjna była nadal niegotowa, czas uciekał, był już trzeci miesiąc od diagnozy, Matros z Rybą przenieśli Teresę do woj,szpitala onkologicznego. Jak raz był wielki piątek i w całym oddziale tylko stażysta na dyżurze. Ucieszył się z zajęcia, przejrzał dokumentację, wziął płytę z dokumentami, przerzucił zeszyt wizyt i powiedział, że 19 kwietnia chora ma się zgłosić na operację , co zapisał w zeszycie i na karcie skierowania. 19 Teresę zawieźli (170 km ) to był piątek; powiedzieli, że we wtorek na stół. Przeszła cały cykl przedoperacyjny, głodówkę, nawodnienie, te sprawy, położyli na operacyjnej, podali głupiego jasia i w pewnym momencie profesor zapytał (anestezjolog już czekał z aparatem) „Kiedy pani skończyła chemio i radioterapię? Teresa, że nie miała ani tego, ani tego, bo przecież najpierw zabieg usunięcia guza. A, nie. Nie u nas. U nas na odwrót. Proszę jechać do domu i wrócić w środę, to ustalimy terapię. (170 km w jedną stronę, wrócić jutro). No i bierze chemię i lampy od poniedziałku do czwartku, zabierają ją do domu, na poniedziałek rano trzeba odwieźć i tak będzie 6 tygodni. Potem odpoczynek i najwcześniej 20 lipca będą operowali.
Moi drodzy – to nie zależy od finansowania szpitali, to nie zależy od ministra, ani od premiera. To jest polski bałagan i zupełne lekceważenie ludzi przez osoby funkcyjne. Żeby zacząć usypianie pacjenta i odesłać go do domu? Żeby usunąć skutki powikłania po zeszłorocznym leczeniu Żaby i nie sprawdzić tacy z narzędziami? To się w pale nie mieści, jak mawiają młodzi.
Pyro,
współczuję Żabie i Rybie z Matrosem. Rady nie mam żadnej, ale wiem, że gdyby u mnie coś takiego, to podniosłabym wrzask jak stąd do Władywostoku, opisałabym wszędzie, gdzie tylko, a pierwsze pismo otrzymałby Minister Zdrowia i wszelkie media.
Rozumiem, że człowiek nękany chorobą czy ten opiekujący się chorym nie ma ochoty i czasu na bycie aktywistą, ale jeśli dyrektor szpitala o takich rzeczach nie wie, lekarz wojewódzki nie dostanie cynku o tym, co się dzieje w szpitalach, wreszcie minister zdrowia ministruje, a nie wie, co przy łóżku pacjenta,
to żyją sobie w głębokim przekonaniu, że wszystko cacy na polu pracy i nikt nikogo nie reprymenduje, nie daje po łapach i nie zwalnia z pracy. Ja wiem, że ujmuję sprawę jak znany nam Kot M. rewolucyjnie, i że nie mieszkam w Polsce i nie mam pojęcia…trochę mam, przez przypadki rodzinne i znajomych.
Do lekarza nie idzie się ze strachem i łapówą (to abstrahując od Żaby i Ryby, a opierając się na opowieściach znajomych).
Ani nie idzie się z prywatną wizytą, która jest ukrytą formą łapówki, bo zaraz znajduje się łóżko w szpitalu, którego wcześniej nie było, data wykonania zabiegu, specjalistycznych badań itd.
Nie mnie uzdrawiać polską służbę zdrowia, bo sprawa jest zawiła, ale COŚ oddolnie trzeba zrobić, w końcu chodzi o zdrowie. Tak służby, jak i pacjentów.
Alicjo – ja tego nie zrobię, bo nie jestem bezpośrednio zainteresowana. A reszta mieszka w woj. zachodniopomorskim dość daleko od ministra i tak będzie korzystać ze szpitali miejscowych.
Haneczka rok temu leżała w Poznaniu i nie ma żadnych złych wrażeń. Więc jak zawsze i wszędzie wszystko zależy od ludzi. Nawet nie od ich zawodowych kompetencji, tylko od przestrzegania elementarnych reguł.
Teraz o ogródku. W tym roku obrodzą porzeczki, zwłaszcza czarne, chociaż to dopiero 3-ci rok i niewielkie jeszcze krzaki.
Na nalewkę z pewnością wystarczy, czerwonych też naprawdę dużo, bo to już chyba 6-letnie krzaki albo i starsze. Będą też jagody, ale obawiam się, że Tereska Pomorska trochę za blisko nich posadziła forsycje dwie, co dopiero teraz się okazuje.
Od 3 lat pryskam chemią, bo bez tego w owocach mam tłuste robaki. W tym roku chciałam zaryzykować i nie pryskać, ale widzę, jaki się szykuje zbiór i jestem nań łasa.
Trzeba pomyśleć o siatce przeciw ptakom.
Chuligaństwo pasiaste czyli chippies się o dziwo jeszcze nie pojawiły. One też łasuchy na porzeczki.
Alicja – a górka należy do Ciebie, czy jest dobrem ogólnym?
Wiosenny wiatr mię bzami owiał,
Trąciłaś ogród lekkim ruchem,
Twój płaszcz przygasnął, poliliowiał
I stał się kolorowym puchem.
Zmierzch ci jak pająk na sukienkach
Koronki w dzwonki wyhaftował,
Jak pióro senne, po mych rękach,
Po twarzy twój przepływa owal.
W latarniach ulic drżą motyle,
Ciemnieje dal i gra bezkreśnie;
Mglisz się, zanikasz w świateł pyle,
Rozwiewasz mi się w bzach, jak we śnie.
Kazimierz Wierzyński – „Wieczór w bzach”
http://hqwallbase.com/images/big/garden_table_lilacs-1504700.jpg
Górka moja, stok znaczy się, a potem park miejski, czyli dobro ogólne. Ten park generalnie jest zagospodarowany tak, że nie jest zagospodarowany i gdzie co padnie, ma leżeć. Jest kilka ścieżek, jest też łączka, gdzie wystawiono dla dzieci huśtawki i takie tam budowle typu wejść, zejść, pobiegać. Nie jest to park bardzo użytkowany, bo wie o nim raczej tylko okoliczna ludność, rzadko można tam kogoś spotkać, a latem nikogo, bo komarcy są tam jak messerszmity, jako że gęste poszycie i woda blisko. Za to zimą i jesienią można pospacerować, zwłaszcza jesienią, jest pięknie.