Przyjemne z pożytecznym, czyli wyprawa do Muzeum

Coraz częściej odwiedzam warszawskie Muzeum Narodowe. Sprawia mi to szczególną przyjemność, zwłaszcza gdy mogę obejrzeć dzieła, które rzadko odwiedzają Warszawę i zjeżdżają tu z różnych stron Europy i świata. Tym razem zwabiła nas twórczość Olgi Boznańskiej.

Mimo brzydkiej pogody – zimno i deszczowo – w salach Muzeum było sporo ludzi. W tym kilka wycieczek szkolnych, które najwyraźniej przeżywały to spotkanie z wielkim malarstwem. Mamy nadzieję – i o tym rozmawialiśmy, podsłuchując dziecięce komentarze przy wspaniałych portretach – że nie była to ostatnia wyprawa młodych koneserów malarstwa do tego przybytku sztuki.olga_boznanskaNa dokładne zwiedzenie wystawy należy poświęcić nie mniej niż półtorej godziny. Obrazów jest bowiem mnóstwo. Samych dzieł Olgi Boznańskiej powieszono niemal 150.

Ponadto są obrazy jej mistrzów i kolegów (głównie z okresu paryskiego). Po wejściu do pierwszej Sali rzuca się w oczy wspaniały portret pędzla Diego Velazqueza. Wielką frajdą jest porównywanie portretów polskiej malarki z dziełem Hiszpana. Wyraźnie można dostrzec fascynację Boznańskiej jego twórczością. Są też dzieła artystów japońskich – Boznańska bowiem bardzo interesowała się zwłaszcza drzeworytami z Dalekiego Wschodu. Obrazy Edouarda Maneta, Eugene Carriere’a czy Henri Fantin-Latour’a oraz Jacka Malczewskiego i Leopolda Gotlieba tworzą doskonałe tło zwłaszcza dla portretów pędzla wielkiej artystki.

Najdłużej wędrowaliśmy po salach prezentujących portrety. Zarówno bowiem nieliczne miejskie pejzaże, jak i martwe natury najwyraźniej nie stanowiły ulubionych tematów malarki.

Po niemal dwóch godzinach obcowania z wielką sztuką wychodziliśmy z Muzeum zmęczeni, ale zachwyceni. I teraz nastąpiła druga część wycieczki mieszcząca się w słowie „pożyteczne”.

Z musu bowiem (ograniczenia ruchu spowodowane zamknięciem spalonego mostu) wylądowaliśmy na Saskiej Kępie. Tam zaś jest takie zagęszczenie sklepów, że też niejako z musu zrobiliśmy zakupy. W sklepie mięsnym prowadzonym przez arabskich właścicieli nabyliśmy mergez, czyli cieniutkie kiełbaski z mięsa jagnięcego, w delikatesach Alma, które podbijają stołeczny rynek, wielką butlę cydru lubelskiego, comber jagnięcy podzielony już na pojedyncze kotleciki, steki wołowe tzw. minutowe (smaży się je bowiem po jednej minucie z każdej strony) oraz małą, ale pięknie się prezentującą porcję wędzonego łososia norweskiego.

Tak wyglądała aprowizacja naszego domu na brzydki i chłodny marcowy weekend.