Katalonia pełna namiętności
Za namową wnuka (czytał tę książkę w języku oryginału, co wzmaga zachwyt talentem autora) sięgnąłem po powieść katalońskiego pisarza. Jaume Cabre uznawany jest za najwybitniejszego literata swego kraju. A „Głosy Pamano” to – także moim zdaniem – wielka literatura.
Krytycy przyrównują ją do symfonii rozpisanej na wiele instrumentów. Jest to historia powikłanej i tragicznej miłości, a jej bohaterami są mieszkańcy zapomnianych przez Boga i ludzi górskich miasteczek i wsi, partyzanci i politycy – w tym bezwzględni karierowicze, faszyści i komuniści, przemytnicy i zwykli mordercy, a nawet święci o wątpliwych zasługach.
To powieść o potędze zła i o cenie, którą dociekliwa bohaterka musi zapłacić za dochodzenie do prawdy.
Po zakończeniu lektury chciałoby się ponownie odwiedzić Katalonię, by zobaczyć jej prawdziwe oblicze. Ta kraina nie jest bowiem tylko miejscem uwielbianym przez turystów z całego świata. To miejsce, w którym żyją ludzie pełni pasji i namiętności, ludzie, z którymi chciałoby się zaprzyjaźnić, uważając jednocześnie, by im się nie narazić, bo zemsta jest w tym kraju uczuciem silniejszym ponad wszystkie inne.
Żal tylko, że w tej powieści na siedmiuset niemal stronach nie znalazło się miejsce na temat kuchni i stołu. A Katalonia przecież jest krajem płynącym winem i pachnącym daniami, jakich nie znajdzie się w żadnym innym miejscu na Ziemi.
Komentarze
dzień dobry …
a piszą, że w Polsce ludzie książek nie czytają a tu całe pokolenia temu zaprzeczają …
A propos czytelnictwa-Latorośl mnie ostatnio zadziwiła,bo z własnej i nieprzymuszonej woli
zaczęła czytać „Emancypantki” i na dodatek mówi,że jej się podobają.
Cóż mam powiedzieć,cieszę się!
No właśnie Gospodarzu,jakiś kataloński przepis bardzo by się przydał.
Może da się coś wygrzebać z podręcznych kulinarnych szuflad 🙂
Proszę bardzo, choć ostatnio podawałem przepis na perliczkę duszoną w winie (po katalońsku) i chyba wszyscy znają recepturę crema catalana. A to dla miłośników ryb:
Dorsz Catalana (po katalońsku)
1 kg filetów dorsza, 10 dag jamon serrano ( szynki suszonej), 1/2 l białego wytrawnego wina, 4 łyżki oliwy, 1 łyżka smalcu, 2 ząbki czosnku, 1 cebula, 2 bakłażany, 1 cukinia, 3 czerwone papryki, 6 pomidorów, 2 liście bobkowe, sól, pieprz
1.Jarzyny umyć. Bakłażany pokroić w grube plastry posolić i odstawić na pół godziny, by odpłynęła z nich gorycz.
2.Obrać i pokroić w plastry cukinię. Pomidory sparzyć wrzątkiem, obrać i pokroić na ćwiartki. Wyjąć gniazdka z papryk i pokroić je w paski. Cebulę po obraniu pokroić w plastry. Posiekać czosnek.
3.W głębokiej patelni podsmażyć na oliwie cebulę i czosnek. Dodać bakłażany, cukinię, pomidory i paprykę. Dusić kwadrans mieszając.
4.Filety umyć, osączyć i posolić. Szynkę pokroić w paski. Rozgrzać w garnku smalec i pozostałą oliwę. Obsmażyć filety z obu stron na złoto.
5.Dodać pokrojoną szynkę, zalać winem i dusić 5 minut. Dodać duszone jarzyny i dusić kolejne 5 minut. Podawać na podgrzanym półmisku.
Ha,przepis jak znalazł 🙂
Nawet mam jeszcze w lodówce drobny zapasik hiszpańskiej szynki.Dzięki,Piotrze!
Autor nazywa się Jaume Cabré, nie Calabre (Cabré i Fabré). Pisze po katalońsku.
Pamano to dzika rzeka, można tam uprawiać tzw. canyoning.
W okolicy, przez którą płynie, mieszkają rodzice naszych przyjaciół, bardzo tam pięknie. Góry, kaniony, jaskinie, dzikie potoki, stada sępów… I mało ludzi.
No i najlepsza crema catalana domowej produkcji 😉
Nemo-fajne jest to „żelazko” do przypiekania karmelu.
Danuśka,
chcieliśmy sobie nawet takie nabyć, ale ono jest do rozgrzewania w płomieniu gazowym (lub w ognisku), a u nas wszystko na prąd 🙁
Chociaż w warunkach „polowych” np. na hali, gdzie jest chatka grotołazów, możnaby używać 😉
Tak przypalany krem smakuje nieco inaczej, niż przypieczony płomieniem z miotacza.
Potok Pamano płynie w bardzo bezludnej okolicy, co ułatwiło autorowi wymyślenie fikcyjnych wiosek górskich, w których umieścił akcję powieści.
Nabrałam ochoty na ponowne odwiedzenie okolicy, także ze względów kulinarnych 😉 Może już niebawem, w początkach maja.
Nemo-nasz miotacz do przypiekania kremu służy głównie do rozpalania w kominku 😉
Hej, to jest pomysł! 😉
Mój miotacz jest jakiś cherlawy i chyba za mały, choć ze sklepu z wyposażeniem dla hoteli i gastronomii. Przydałby się bardziej profesjonalny.
U mnie po obiedzie.
Był jarmuż z ogrodu, ziemniaki, kiełbaska z wiadomej świnki.
Pocieplało i pora zutylizować spore ilości brukselki, którymi wzgardziła Banda Dziesięciorga (sarny z pobliskiego rezerwatu) preferująca raczej sałaty i botwinę.
W lokalnym Lidlu promocja wołowiny Wagyu z Nowej Zelandii.
100 Fr za kilogram antrykotu.
Zapytałam Osobistego, czy kupić.
– A co to? – zapytał.
Po wyjaśnieniu, że to może podobnie jak wołowina z Kobe, która jest z bydła specjalnie karmionego i masowanego ręcznie, odpowiedział
– O, nie. To by było jak z domownika 🙄 – I zaległ na kanapie z kotem na brzuchu 😉
-Dzień dobry.
Książki raczej nie przeczytam i z pewnością nie będę w Katalonii, a to taka piękna kraina. Co to jest, że kuchnie iberyjskie łączą ryby z mięsem (także w amerykańskiej Luizjanie)? Osobiście jeżeli gotuję którąś z potraw, a niemam suszonej szynki, daję w zastępstwie kawałki podsuszonych kabanosów.
Przedreptałam część przedpołudnia, bo i apteka i poczta i sam spożywczy były w programie. Przyszłam do domu i omal nie zostaliście, towarzysze z Blogowiska, sierotami po Pyrze. Zakrztusiłam się czystą herbatą. Zakrztuszenie było głębokie i dość obfite, bo dopadł mnie napad kaszlu w czasie przełykania napoju. Nieprzyjemnie było i dosyć groźnie. Już przebrałam bluzkę i umyłam część blatu biurka. Widzicie ten nagrobek: „Tu leży Pyra – niewinna ofiara ulunga”.
Fajny artykuł Jerzego Łukaszewskiego zamieszcza SO
http://studioopinii.pl/jerzy-lukaszewski-teoria-naszego-swiata/Autor musi być duszą pokrewną, jak mawiała Ania z Zielonego Wzgórza:
„…okwiecony ogród z widokiem na morze, ze stolikiem pełnym smakowitości i miłym towarzystwem rozwalonym w fotelikach jest w moim pojęciu synonimem edenu. „
Pyro 😯
I jak tu nie wierzyć statystykom, że nawięcej wypadków przytrafia się w domu 🙁
Nisiu, zawsze marzę o takim widoku na dłużej …..
Źle wpisałam link.
http://studioopinii.pl/jerzy-lukaszewski-teoria-naszego-swiata/
Taki eden miewam u siebie – no, brak mi widoku na morze, niestety. Mam widok na Puszczę Bukową. W sprawie reszty robię co mogę.
W sprawie ukwiecenia: pan Uojtek, ogrodnik, posadził mi wczoraj z dziesięć pięknych ciemierników, kwitnących. Oraz trzy wilczomlecze, które się ładnie rozrosną. Oraz bratki, prymulki i małe cyklamenki.
Wiosna idzie.
Z Katalonią zetknęłam się raz, żeby było śmieszniej, we Francji, w Bretanii. W małym, bardzo zabytkowym Concarneau, na dziedzińcu pomiędzy dwoma murami otaczającymi starą fosę, dwóch panów z zespołu Micamac śpiewało rózne celtyckie piosenki w róznych językach. Ni stąd ni zowąd zaśpiewali hymn Katalonii. Oczarował mnie siłom i godnościom osobistom – ten hymn. Znalazłam go w internecie, w wiki jest tłumaczenie, wspaniała pieśń.
https://www.youtube.com/watch?v=pG9lnsqNHck
http://pl.wikipedia.org/wiki/Hymn_Katalonii
Małgosiu, jeśli może być bez morza, to zapraszam. Dwa wesołe pieski w pakiecie…
Tak wyglądają wioseczki nad Pamano Ta jest na wysokości ca 1400 mnpm. Liczba mieszkańców: 113 (2011 r.)
Dwie godziny wędrówki i jest… widok
Dzień dobry 🙂
Wioseczka malownicza, ale jakaś taka przygnębiająca 😕
W przeciwieństwie do widoku 🙂
Te wioseczki w rzeczy samej są przygnębiające, bo nie ma w nich normalnego, codziennego życia. Ożywiają się w weekendy, kiedy z Barcelony i innych większych miast przyjeżdżają posiadacze dacz, w które zamieniły się dawne wiejskie chałupy. Gdyby nie moda na „rustico” w górskiej wsi, to te okolice wymarłyby całkowicie.
Nasi znajomi są jednymi z niewielu stałych mieszkańców, z inwentarzem, psem, kotami…
Podobne wrażenie odniosłam jadąc z Litwy do Białegostoku przez podlaskie wioski z chałupami w malowniczych ogrodach i podwórkach zarosłych trawą i kwitnącym mleczem. Nigdzie kury, kota, życia… Na rozległych łąkach miejscami pojedyncze krowy…
Parę dni temu rozmawiałam ze starszym mieszkańcem wioseczki na końcu doliny Lauterbrunnen, 20 km stąd. Niedawno zamknięto tam szkołę, sklepu i poczty też już nie ma…
No właśnie, mnie też od razu przypomniały się opustoszałe wioski niedaleko granicy z Białorusią. Dobrze, że niektórzy spadkobiercy dawnych właścicieli przywracają do życia stare domy, ale tez tylko letnią porą.
Eden ze stałym widokiem na morze można by znaleźć, ale wymagałoby to sporych pieniędzy. Ale na godzinę albo i dłużej to nic trudnego. Np. przy stoliku w ogródku kawiarni ” Domek Żeromskiego”, nawet o tej porze roku. Jest wiele takich sympatycznych miejsc.
” Głosów Panamo” nie czytałam, ale poznałam inną książkę tego autora – ” Wyznaję”. Też pokaźnych rozmiarów, bo ponad 800 stron. Autor, widać, należy do tych, którzy nie szczędzą słów czytelnikom. Moim zdaniem niepotrzebnie, bo bardziej zwarta forma wyszłaby tylko na dobre powieści. Skutek w moim wypadku był taki, że dopiero po 300 stronach zorientowałam się we wszystkich wątkach, tropach i postaciach i odpowiednio je połączyłam. Potem – czyli jeszcze przez 500 stron- było już łatwiej. Nie od razu też zorientowałam się, w jakiej epoce toczy się akcja. Pasowało mi późne średniowiecze, a okazało się, że to wiek 20. Tematyka bardzo przygnębiająca. Tak więc Pyrze tej książki absolutnie nie polecam, ale książki Cabre cieszą się chyba sporym powodzeniem.
Lubię kamienne domy, ale te pokazane w wiosce przez Nemo, wyglądają na opuszczone i niszczejące.
A widok wart wędrówki 🙂
U mnie dzisiaj mało kataloński obiad kotlety mielone i marchewka z groszkiem 🙂
Dobry pomysł, mielone – u mnie chyba kaszanka przysmażana, o ile jeszcze będzie w wiadomym sklepie.
W każdym razie nic nie gotuję, jutro można by mielone, dawno nie jedliśmy.
U nas wiosna, aż 0c, słońce, nic, tylko na plażę, ale póki co plaża pełna śniegu. A w Vancouver przekwitły wiśnie 😯
Pisałam o opuszczonych wioskach, o tym, że pieśń Żeńców nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. I dlaczego i że każdy miał swoich Kosynierów. I wszystko sobie wpadło do dziury.
A pana Łukaszewskiego z SO kocham miłością pierwszą, choć chyba nie ostatnią.
Nisiu,
gdzie Pan Uojtek znalazł jeszcze miejsce w Twoim ogródeczku?
Trawki chyba nie zaorał? 🙂
Małgosiu,
u nas jest sporo domów z kamienia wapiennego, chodzi się koło nich jak koło śmierdzącego jajka, bo są „starożytne”. Wiele z tych budynków jest własnością prywatną i jednocześnie są zabytkiem. Kamień wapienny jest jasny, wygląda „przyjaźnie” 🙂
Nie darmo Kingston ma ksywę Limestone City (limestone – wapień).
https://images.search.yahoo.com/yhs/search;_ylt=A0LEV72h0wFVf20AsEglnIlQ;_ylu=X3oDMTBsa3ZzMnBvBHNlYwNzYwRjb2xvA2JmMQR2dGlkAw–?_adv_prop=image&fr=yhs-mozilla-004&va=limestone+city&hspart=mozilla&hsimp=yhs-004
Pyro, wiadomo,że nasi kosynierzy byli jedynie słuszni i spiewali jedynie fajne piosenki. Ale moim zdaniem ta katalońska jest bardzo w porządku.
Alicja, miejsca w ogrodzie zawsze trochę się znajdzie, np. w dziurze po zdechłej lawendzie. Albo w donicach po jednorocznych. A jak już wszystko powychodzi (w sensie roślinek), to będziemy szukać dziur w całym. A ciemierniki są piękne. A maluchy wesołe. Zwłaszcza maniunie żółto-fioletowe bratki, którymi Uojtek obsadził magnolię (one teraz patrzą bystrym oczkiem na te coraz większe pąki).
Mielone jak u Małgosi – właśnie robię. Cały dzien żarł mnie ten cholerny wirus i dopiero trochę przestał wariować. Z buraczkami będą.
Nisiu – nie wybrzydzam, tylko mówię, że siły w tej pieśni nie ma. Hymny mają dwojakie pochodzenie: albo to kompozytorski patos (Handel – kropki nad „a” potrzebne, Dunajewski – Aleksandrow) albo są to piosenki popularne, które zyskały nadzwyczajną rangę w czasach przełomu. Taka jest Marsylianka, hymn włoski, Mazurek Dąbrowskiego. Nie wiem, nie znam duszy tego narodu, ale smętna ta piosnka i do czynu nie porywa.
A wiecie, że na Dolnym Śląsku są dwie wsie na sprzedaż – tak, jak stoją, w całości? A we włoskich Dolomitach nawet miasteczko – tyle, że dojazd trudny.
Wracam więc Pyro.
Temat akurat chwilowo taki, że czuję się wprost wezwany. Chodzi mi o te opuszczone wsie, a tu konkretnie na zachodnim końcu Pirenejów, w tzw, Aragonii, tzn. w kraju Basków.
Przypomnę, że w 1983 wybrałem się rowerem z mojego Hannoweru na zachód i tak po paru tygodniach znalazłem się jakoś w Lizbonie. Wtedy, jadąc samotnie rowerem miałem czas na to, na co się nie ma, kiedy jedzie się samochodem. Ma się czas na to, aby pochylić się nad wszystkim. Można pochylić się np. nad rozjechanym gadem i jego resztkami na asfalcie.
Jasne więc, że zjeżdżając z wysokich gór dojechałem wreszcie do jakiejś wioski. A dojechać trzeba było, bo one wszystkie były z dala od szosy.
Widziałem wtedy wsie martwe, z zamkniętymi okienicami, wielkimi kłódkami na drzwiach i zarośniętymi posesjami. Kiedy raz jednak z ochotą ruszyłem w kierunku obficie obwieszonej czereśni usłyszałem zdrowe, dalekie od jakichkolwiek przypadłości kasłanie. Gdzie indziej zdrowa, zadbana koza, z pełnym wymionem, co chodziła przy kościele też dała mi do zrozumienia, że to tu nie jest jednak zupełnie bezludne.
Lata później przejechałem się samochodem tym samym szlakiem i zaglądałem, już z należytym respektem, do różnych domostw, które były otwarte. Nie było śladów wandalizmu.
Lata później sam zajmowałem się tu u mnie opuszczonymi posesjami i wiem, jak szybko takie się zapuszczają. Z dzisiejszej więc perspektywy przypuszczam, że tam jednak regularnie ktoś dochodził i dopilnował, aby wszystko diabli nie wzięli.
Oby tylko tak pozostało!
Pepe kiedyś te wioseczki zamieszkiwała pracowita i biedna ludność. Nikt się nie buntował, bo co by komu z tego przyszło? Ale teraz mogą te kamieniste poletka porzucić i szukać pracy w miastach. Chyba w tych wszystkich krajach zabrakło administracji samorządowej albo i rządowej z wyobraźnią. Chyba łatwiej byłoby zatrudnić dobrego menadżera na jakiś okręg i wspólnie z lokalnymi wypracować nową strategię gospodarczą – może rzemiosło, a może turystyka i wypoczynek, produkcja warzyw i nabiału na lokalny rynek, festyny – ja wiem? Może i biznes pielgrzymkowy… U nas też zostawiono te wioski bez wsparcia.
Niedługo dzień św. Józefa, a crema catalana nazywany jest kremem tego świętego i wtedy trzeba go zrobić. Nie zrobię, bo nie mam opalarki. Nawet nie wiem, jak to cudo wygląda. Może mi ktoś pokaże?
Pyro to takie cudo 😀
https://www.google.pl/search?q=opalarka+do+kremu+brulee&tbm=isch&imgil=RbayRU34CHOzeM%253A%253BVpaBZ7RhT4wtHM%253Bhttp%25253A%25252F%25252Fczterykaty.pl%25252Fczterykaty%25252F5%25252C109407%25252C11466879%25252CNasi_goscie__kucharz_od_kuchni.html%25253Fi%2525253D24&source=iu&pf=m&fir=RbayRU34CHOzeM%253A%252CVpaBZ7RhT4wtHM%252C_&usg=__SaNDHYtxBbH30xc-okRqqToU8LA%3D&biw=1704&bih=916&ved=0CEAQyjc&ei=x_QBVbPwD-X5yQORu4CACQ#imgrc=RbayRU34CHOzeM%253A%3BVpaBZ7RhT4wtHM%3Bhttp%253A%252F%252Fbi.gazeta.pl%252Fim%252F5%252F11451%252Fz11451855Q%252CNASI-GOSCIE–Opalarka—–palnik-gazowy-do-creme-.jpg%3Bhttp%253A%252F%252Fczterykaty.pl%252Fczterykaty%252F5%252C109407%252C11466879%252CNasi_goscie__kucharz_od_kuchni.html%253Fi%253D24%3B533%3B620
Pyro, w 1983 Hiszpania nie mogła marzyć o tym, o czym mówisz. Nie była jeszcze w EU.
To co przytoczyłem było skutkiem utworzenia wielkiej zapory na rzece Rio Aragon. Tam, na podnużu Pirenejów, na południowej stronie, jest bardzo sucho, bo latem cały deszcz schodzi po francuskiej, północnej stronie. Wegetacji półpustynnej nie ma, bo zimy są dotkliwe, a to co z drzew by się tam utrzymało, zostało już dawno wykarczowane. Jedyne uprawne areały leżały niżej i zostały poświęcone zaporze nazwanej Tiermaz, od wsi która głównie od tego ucierpiała.
Małgosiu – jestem pełna podziwu i respektu, ale chyba nie kupię. Krem robię raz do roku, a narzędzie spore. Ceny nie zauważyłam.
No i tak, Pepe – wszelkie ludzkie grzebanie przy stosunkach wodnych kończą się kiepsko. Rosjanie Admu – Darią nawodnili pola bawełny, za to zdycha im Azow, Aralsk i kiepsko wygląda Kaspijskie. Egipt nawodnił kawałek przy III katarakcie, za to wysycha delta, która od tysięcy lat żywiła ziemie wokół śródziemnego itd itd. Swoją drogą dzisiaj, kiedy są możliwości używania innych paliw, wszelkie wylesianie w terenach górskich trzeba traktować, jak zbrodnię.
Pyro ceny zaczynają się od 70 złotych w górę.
Dzięki Małgosiu – nie kupię. Od razu się przyznam, że lubiany w mojej rodzinie krem brule robię wlewając karmel do masy jajeczno – mlecznej, bez pokrywania karmelową pokrywką
Mielone były przedwczoraj, kaszanka wieki temu. Teraz już wiem, za czym tęskniłam 😉
Nasza kaszanka z Toronto, robiona przez Polaków jest nie do pobicia, znakomita,
w Polsce tak dobrej nie udało się nam znaleźć 🙁
Kaszanka chyba ma w Polsce opinię podrzędnej wędliny (o ile można ją nazwać wędliną). U nas jest znakomita, doskonale przyprawiona, muszę zapytać Pań Sklepowych, czy poza Polakami ktoś ją jeszcze kupuje. Kiełbasy znikają prędko i są wychwalane pod niebiosa 🙂
Te zapiekane kremy można wstawiać pod grill w piekarniku.
Pyro, NIE MA MOCY?????
Pyro,
człowiek coraz mniej postępuje według „po nas choćby potop”.
Pięknie to było widać w Chile. Na południe od Santiago po sam Puerta Montt obszary na wschód od Andów są zalesiane (pisałam o tym z podróży:
http://bartniki.noip.me/news/Ameryka.Pd.Listopad-2013.html
Co się wytnie, natychmiast się zalesia, wyraźnie widać gospodarkę leśną i wszelką inną, z wielkimi winnicami włącznie. Na północ od Santiago już nie da się zalesiać, pustynia. Przepiękny kraj (+ Rapa Nui!)
Ponieważ perfekcja to nie ja, wpisało mi się ten tekst nie tam, gdzie chciałam 🙄
Dzien dobry
Dwa dni temu napisalem sprawozdanie z Polski, dlugie. Wcielo. Zniechecony wracam dopiero dzisiaj.
Byl to najbardziej pracowity pobyt w calej mojej amerykansko-polskiej historii. Spalem po 3 – 4 godziny na dobe, ale zalatwilem to, co bardzo chcialem zalatwic. Glownie to sprawy bardzo osobiste. W kazdym razie czas pracy urzedow mialem wypelniony po brzegi bieganina od jednego do drugiego, trzeciego, dzisiatego, pietnastego itd. Plan bieganiny dnia nastepnego ustalalem w nocy poprzedzajacej ow dzien. Najwazniejsze, ze to dzialalo. Przedluzajac pobyt tylko o dwa dni zalatwilem niemal wszystko.
Nie mialem czasu na zadne towarzyskie spotkania, oprocz najblizszej rodziny. Owiedzilem dwie restauracje godne polecenia.
Pierwsza to Stary Dom przy ulicy Pulawskiej. Juz kiedys o niej pisalem. Uwazam, ze swietnie przyrzadzaja tatara, polecam !!!! Wszystko dzieje sie przy stoliku.
Oczywisie zamowilem tez rosol z makaronem, jak u mojej Mamy!
I sztuka mies z sosem chrzanowym – tez jak u mojej Mamy!!! Swietne.
Anka zamowila krewetki na goraco – tez przyrzadzaja przy stoliku, ogien bucha, ale po skosztowaniu – swietne.
Druga restauracje, ktora polecam to japonska Izumi Sushi przy ulicy Bialy Kamien 4.
Bardzo dobre jedzenie, obsluga, wystroj sali.
Jedno, co mi sie nie podobalo – zaczeli sprzatac sale gdy jeszcze siedzielismy przy stoliku. Ja wiem, ze pozno, ale wiem tez ile wynisl rachunek.
No coz, do obu polecanych restauracji trzeba wziac z domu pare zlotych. Najtaniej tam nie jest.
Jak zwykle szybko minal czas, trzeba bylo wracac, ale jest nadzieja, ze jednego dnia kupie bilet w jedna strone…
Dobranoc 🙂
Alicjo a jaki przyświeca Ci cel z przypomnieniem tego tekstu? …
Nowy cieszę się, że udało się pomyślnie załałatwić sprawy ważne dla Ciebie … pomachanko …. 🙂