Obiad rodzinny, czyli wielka frajda
Często czytam narzekania (i młodzieży, i ich rodziców) na uciążliwość i wręcz bezsens kontynuowania tradycji tzw. obiadów rodzinnych. A my tymczasem z tych spotkań czerpiemy same przyjemności
W dzisiejszych zabieganych czasach, gdy młodzi uczą się, studiują i pracują jednocześnie, ich rodzice, a także dziadkowie pracują bezustannie, kontakty często ograniczają się do rozmów przez telefon, a to nie jest sposób na podtrzymywanie więzów rodzinnych czy jeszcze głębszych uczuć. Dopiero niedziele (czasem soboty) pozwalają na dłuższe spotkania trzech pokoleń, i to przy stole, co bardzo sprzyja podtrzymywaniu prawdziwej miłości.
Po pierwsze, można młodszym pokoleniom dogodzić kulinarnie, robiąc ich ulubione dania, na które nie mają czasu (bo na ogół bywają pracochłonne) przez cały tydzień. Po drugie, jest okazja i czas, by wysłuchać, jakie mieli ostatnio sukcesy lub też co ich gnębi i czego sami nie potrafią rozwiązać. Po trzecie zaś – można poznać ich chłopaków lub dziewczyny, z którymi chętnie na taki obiad przychodzą, by zaprezentować ich (lub je) całej rodzinie.
Takie spotkanie, choć na ogół trwa kilka godzin, nie jest sztywne i nie zmusza nikogo do siedzenia ponad potrzeby. Można – nawet nie tłumacząc się nadmiernie – zapowiedzieć, że tuż po deserze ma się ochotę wyjść np. do kina czy na jakąś imprezę.Takie obiady, w naszym przypadku, mają miejsce nie częściej niż raz na miesiąc, więc nie stają się uciążliwym obowiązkiem dla nikogo. Tak jest przez całą zimę i przedwiośnie. Później, gdy przenosimy się na wieś, spotkania bywają częstsze, bo młodzież (na ogół z licznymi przyjaciółmi) po prostu kocha wiejski dom i leśne okolice.
W minioną niedzielę mieliśmy takie spotkanie przy obiedzie, na który przygotowaliśmy przekąskę – topinambur gotowany i polany masłem z tartą bułką, zupę-krem z cukinii, piękną sztufadę wołową, a na deser (pamiętając, że to już karnawał) domowe pączki nadziewane konfiturą z wiśni.
Mam nadzieję, że nikt się nudził, a fakt, że nic nie zostało na półmiskach, daje właściwe świadectwo smakowitości potraw.
Pączki gospodarskie
4 szklanki mąki, 2 szklanki mleka, 4 dag drożdży, 7 łyżek masła (15 dag), pół szklanki cukru, 7 żółtek, 3 całe jaja, łyżeczka soli, kieliszek spirytusu, nieco startej na tarce, uprzednio sparzonej cytrynowej skórki
Do nadziewania pączków: słoiczek konfitur lub marmolady
Do smażenia: 50 dag smalcu.
Do posypywania: 0,75 szklanki cukru pudru
1. Szklankę mąki rozczynić z ciepłym mlekiem i drożdżami. Odstawić na godzinę, aby drożdże podrosły.
2. Ubić żółtka i całe jaja z cukrem, dodać cytrynową skórkę.
3. Wlać do podrośniętego ciasta ubite jajka i żółtka, dodać sól, rum lub spirytus i pozostałą mąkę, wyrobić ciasto. Odstawić na 30 minut, aby ciasto lekko wyrosło.
4. Rozpuścić masło i ciepłe wlać do ciasta i tak długo miesić, aż ciasto połączy się z masłem. Nakryć ciasto serwetką i odstawić, aby wyrosło.
5. Nabierać łyżką kęsy wyrośniętego ciasta rozmiarów mandarynki, umączoną dłonią formować placuszek i kłaść na środku łyżeczkę konfitury lub marmolady, starannie zlepiać formując okrągły pączek, układać na posypanej mąką czystej ściereczce. Po około 30-45 minutach pączki są dostatecznie wyrośnięte i należy je smażyć.
6. Smalec rozgrzać. Warto wrzucić kawałek ciasta: jeśli smaży się, rumieniąc lekko, temperatura jest odpowiednia. Wkładać do tłuszczu po kilka pączków i smażyć na niezbyt gwałtownym ogniu, aby nie spaliły się z wierzchu, pozostając surowe wewnątrz. Zbyt powolne smażenie może spowodować, że nadmiernie nasiąkną tłuszczem. Z jednej strony smażyć pączki pod przykryciem, przewrócić przy pomocy długiego widelca na drugą stronę i smażyć już bez przykrycia. Jak zapewniają stare gospodynie, tylko wtedy pączek będzie miał piękną jasną obwódkę.
7. Usmażone pączki układać na kuchennej papierowej ściereczce, aby usunąć nadmiar tłuszczu. Posypywać przez sitko cukrem pudrem.
Z tej liczby składników powinno wyjść około 30 pączków. Oczywiście można podzielić proporcje, jeśli nie ma potrzeby przygotowywania takiej dużej liczby pączków.
Komentarze
Dzień dobry. 😀
Jejku, jak ja już dawno nie miałam pieczeni wołowej (też ją szpikuję wędzoną słoniną). Tak to bywa, gdy gospodarstwo z 3 osobowego (plus 3 osobowa rodzinka w pobliżu) zrobiło się jednoosobowe. Z takiej wołowiny miałabym z 10 obiadów a mam tylko zamrażalnik w lodówce a on niestety nie jest z gumy. 😉
Dzisiaj mam pracowity dzień, więc zajrzę wieczorem.
Życzę Blogowisku dobrego dnia. 😆
dzień dobry ….
my w rodzinie mamy dwie osoby od obiadów rodzinnych, które super gotują … zawsze wychodzę obiedzona bo tyle zawsze jest dobrego jedzonka …
Żabo miło czytać Cię znowu …. 🙂
0,5 kilograma smalcu? Na takiej ilości nie da usmażyć się tylu pączków. Pączek ma pływać 🙂
Poza tym : 30 pączków to duża ilość ? Dwa razy człowiek ugryzie i już po pączkach. 60 to ilość minimalna… Sąsiad i listonosz też człowiek, pączek mu się należy i już.
Obiady rodzinne tudzież wszelkie spotkania oraz pogaduszki przy kawie,winie,czy też co kto lubi,popieramy całym sercem i duszą.Chyba lepiej,by nasze życie nie wyglądało, jak w tym dowcipie:
-Tato chciałam Ci powiedzieć,że jestem zakochana.Z Adamem poznaliśmy się na eDarling,potem zostaliśmy przyjaciółmi na Facebooku,dyskutowaliśmy na WhatsApp,
a teraz oświadczył mi się na Skypie.
-Kochanie,w takim razie weźcie ślub na Twitterze,kupcie sobie dzieci na eBay,a po kilku latach,jeśli będziesz zmęczona swoim mężem,wystaw go na Allegro…
Lubie rodzinne spotkania przy stole, dobrze, ze jeszcze nam sie chce je organizowac i kultywowac.
Danusko, tu usmiechnieta buzka.
Orco, dzieki za wczorajszy wpis z muzyka, zanim obejrze film.
Witajcie,
Takie rodzinne obiadki miewam najmarniej dwa razy w miesiącu. Zawsze jest to okazja do miłej, niespiesznej rozmowy z Rodziną.
Krzychu,
http://adamczewski.blog.polityka.pl/2015/01/23/14072/#comment-535546
Niezupełnie – Gruzja to taki kosmos w pigułce. Im dalej w las, tym więcej drzew…
Powiem to otwarcie-nigdy nie smażyłam pączków i jakoś mi niespieszno do tego zajęcia.
Pakuję pieska do samochodu i jadę do lekarza, ale nie psiego tylko ludzkiego. Pewnie nic nowego o mojej kości nie powie 🙁
Pączków też nigdy nie smażyłam, a moje faworki raczej nie mogłyby stawać do konkursów 🙁
No i nici ze spotkania blogowego w tym tygodniu – zostało przełożone na przyszły poniedziałek. Zdarza się, ale żal. Też przepadam za spotkaniami „stołowymi”. Z różnych względów obiad rodzinny dla wszystkich, wydaję tylko raz do roku, inaczej nie jestem w stanie wszystkich zgromadzić. Ryba, co najmniej dwa razy w miesiącu chodzi na obiad niedzielny do Teściów. Chodzi coraz mniej chętnie, mimo dobrej kuchni i pomimo tego, że teściów serdecznie lubi. Są to bowiem posiłki „zasiadane”, długo ciągnące się i dające Teresie okazję do przepytania wszystkich członków rodziny z treści ostatniego kazania w kościele. Ryba twierdzi, że Teresa w roli śledczego jest równie skuteczna jak skrzyżowanie NKWDzisty z członkiem św. Oficium.
Ja tu piszę, a zadzwoniła Żaba – ma kontrolne badania u swoich chirurgów a to wyprawa kilkugodzinna, więc zabiera Miśka ze sobą w specjalnej kołysce, przypiętego na smyczce; będzie go wyprowadzała na spacerki.
Opowieść „starego owczarza” wyszła Żabie koncertowo, a Żaba na to, że starała się dużo nie napisać i że to bardzo trudne, bo ho, ho i więcej jeszcze.
Faworki, chrust czy jak tam zwać, smażę doskonałe dzięki babci Annie. Pączki kiedyś smażyłam wielokrotnie, ale już nie smażę: tak, jak u mojej Teściowej wychodziły, tak ja usmażyć nie potrafię i za czorta nie rozumiem w czym rzecz. Przecież to ja – pod Jej czujnym okiem – te pączki latami smażyłam. Od jej śmierci ani razu nie wyszły równie doskonałe.
Dzień dobry 🙂
Do wczorajszej dyskusji o nalewce z czeremchy. Do tego nadają się tylko owoce z czeremchy amerykańskiej , często występującej w naszych lasach jako podszyt. Ta nasza, pachnąca upojnie na wiosnę – czeremcha zwyczajna się nie nadaje
Poczytałam sobie o czeremsze amerykańskiej i raczej nie zrobię tej nalewki, amerykańska w mojej okolicy nie rośnie. Doskonała jest nalewka wiśniowa na dzikich wiśniach – też dojrzewa długo, co najmniej rok (jak na wszystkich pestkowcach) jest lekko gorzkawa i ma silny aromat i zupełnie rubinowy kolor.
Pyro, jeżeli już to proponuję trześniówkę
http://www.jemlublin.pl/robimy-trzesniowke-krolowa-nalewek-przepis/
niestety wszystkie dobre kucharki w rodzinie smażą pączki takie sobie i dlatego wolę kupne … ale faworki udają im się doskonale …
Irku – z tego wszystkiego mam kieliszki i nic więcej. Trześni chyba w życiu na oczy nie widziałam.
Raz pomagałam synowej piec pączki, ale wyszły też takie sobie. Zdecydowanie wolę te z cukierni. Natomiast faworki tylko domowe.
Małgosiu – moje też nie wyglądają konkursowo, bo są różnej długości, mają nierówne brzegi, ale są bardzo smaczne. Będę je smażyć w tym tygodniu.
Żaba zrobiła nam bardzo ciekawy miniwykład na temat opłacalności hodowli owiec, a właściwie przyczyn jej braku. A przy okazji okazuje się, że te niegdysiejsze zimy też nie zawsze były mroźne i śnieżne.
Na rodzinny obiad czeka w zamrażarce ładny kawałek schabu z dzika. Tylko termin jeszcze nie jest wyznaczony.
Orca przypomniała wczoraj o książce i filmie ” Dzika droga”. Film wchodzi na polskie ekrany 15 lutego 2015 r. Jeśli będzie wyświetlany w Gdyni, co wcale nie jest pewne, będę chciała go obejrzeć. http://www.filmweb.pl/film/Dzika+droga-2014-694545
A jeśli chodzi i filmy, to zachęcam do obejrzenia ” Dzikich historii”.
Czy ktoś widział już ” Hiszpankę „, tak mocno reklamowaną ?
Jedni piszą o humorze spod znaku Monty Pythona, drudzy o bełkocie – wszyscy podziwiają kostiumy i scenografię. Chyba warto obejrzeć.
Zmarł piosenkarz i żarłok Denis Roussos. Sympatyczna figura.
Krystyno-właśnie wczoraj rozmawiałam z Latoroślą,o tym co obejrzeć najpierw,czy”Carte blanche”http://www.filmweb.pl/film/Carte+Blanche-2014-702937#,czy też”Hiszpankę”.
Decyzja jeszcze nie podjęta…..
W ostatni piątek słuchałam zupełnie przypadkowo wywiadu z nauczycielem,którego historia posłużyła za kanwę filmu Jacka Lusińskiego.
Sznureczek raz jeszcze:
http://www.filmweb.pl/film/Carte+Blanche-2014-702937#
Dziarski dziadek wczoraj machnął sześć stanów i 1000km (ponad 600mil) dzisiaj wypoczynkowo tylko 400mil. Aleśmy mieli nosa. w NY i okolicach ma być dzisiaj burza śnieżna! Przebieram krótkie spodnie bo wreszcie ciepło.
Cichalu – gratuluję kondycji. Jeżeli Ci kolana i kręgosłup wytrzymują w samochodzie 600 mil, toś młodzik. Ale krótkie portki? Nawet bez burzy śnieżnej jest styczeń.
Żabo kochana – z wielką przyjemnością przeczytałam Twoje opowiadanie o owcach. Bardzo interesujące. Dwukrotnie wspominasz o innych historiach, jeśli je napiszesz to ja z radością przeczytam. Bardzo lubię Twoje opowiadania. Nie każ długo czekać!
Ja w sprawie naleśników – dopiero teraz, bo właśnie odzyskałam internet.
Misiu! Słoninka jes, jes, jes, ale mnie wyszło ostatnio coś jeszcze lepszego. Jak rany.
Z olejami jestem generalnie na bakier, coraz bardziej zresztą – nie mogę tego wąchać, a jeśli na oleju smażę, to już potem nie mogę jeść.
Jest taki patent, zeby do ciasta naleśnikowego dodawać trochę oleju. Z wyż. wzmiankowanego powodu zamieniłam olej na stopione masło. Smażyłam na teflonowej patelni, za każdym razem smarując ją pędzelkiem umaczanym w resztce tego masła. Wyszła absolutna rewelacja, zwłaszcza przy drugim smażeniu, po nadzianiu i zwinięciu placków w krokiety. Chrupkie i rozpływające się w uściech. Misiu, spróbuj kiedyś tak!
Mąki używam Lubelli, jest znakomita.
Nisiu – Marka nie musisz namawiać; on te swoje słynne pierogi robi w maślanym cieście.
Pyro cichal na Florydzie to mu ciepło ….
Nisiu-czy jako ogólnie znana gadżeciara jesteś szczęśliwą posiadaczką pędzelka silikonowego? Osobiście jestem i wszystkim polecam.
Ja jadłam indyka z pieczarkami, a Młodsza właśnie wsuwa omlet z 2 jaj z górą podsmażanych warzyw. Jednak z całego drobiu najmniej lubię filet z indyka – zjeść, zjem i nawet przyrządzę, ale przyjemność jest z tego średnia; wolę udo albo skrzydło. Cóż robić – filet jest dietetyczny,
Jagnięcinę bardzo lubię i ogromnie boleję, że trudno ją kupić, po wykładzie Żaby wiem dlaczego. Wczoraj na rodzinnym obiedzie były właśnie jagnięce kotleciki.
Małgosiu – kiedy robisz kotleciki w domu, to ile liczysz na 1 osobę – 3?
A ja jeszcze o nalewkach:
kuzynka Magda podrzuciła mi bardzo sympatyczne obrazki z kieliszkiem w dłoni.
Poczytałam sobie przy okazji o autorce tych rysunków i pooglądałam jeszcze inne jej prace dostępne w internecie.Podobają mi się pomysły Ingi Look 🙂
https://plus.google.com/photos/104147222229171236311/albums/6108681328056344385/6108681340294856546?pid=6108681340294856546&oid=104147222229171236311
Danuśka – fajne, podziękuj Kuzynce Magdzie. Dlaczego przestała się u nas wpisywać?
Danuśko, oczywiście, że mam silikonowy pędzelek.
U mnie jak zwykle lepiej być nie może – idealna pogoda na piknik, a i hiszpanka za rogiem pręży się i gnie. Czuję się jak Paderewski przed wizytą u fryzjera. Rezygnacja, apatia, trochę swędzi. Pomyśleć, że dawno temu byłem pewien, że Mały Książę będzie moim sąsiadem.
Panie Boże – to jest formalny protest.
Tyle wody się marnuje
Ech.
Gdybym zaczął powtarzać wszystkie komentarze zasłyszane w czasie obiadów rodzinnych, nigdy bym nie skończył.
Może jeszcze parę;
– Następny asteroid może nas nie ominąć…
– Ludzie mówią, że jestem podobny do Modesta Amaro. Modest jestem. Poważnie. Na przykład wczoraj, listonosz.
Pontschek pliiz.
Tego nie można nie zacytować! 😀
➡ https://www.youtube.com/watch?v=z713eEHgrcM
*** * ***
Nb, (ott) – Nemo, gdybyś tu zajrzała w tych dniach…
– pod moim ostatnim wpisem (nick) pojawiły się ciekawe opinie, obserwacje i linki o życiu i radościach narciarskich biegówkowiczów w Stanach Zjednoczonych. A nuż dasz się i Ty namówić na obrazek, kilka słów o Twoich/Waszych działaniach (indywidualnych, wspólnych) i satysfakcjach tudzież ew. problemach (najciekawsze są bajeczki ze światłocieniami 😉 )?… 🙂
…W takim (czyli pozytywnym) razie pozostałoby już „tylko” znalezienie typowego pasjonata „nartek” z (europejskiej) północy, Japonii, itd. … 😀 – może i takowi podczytują to miejsce?…
*** * ***
(Sernik wiaderkowy to genialny wynalazek. Przy pomocy miksera minuta osiem… i trzeba było reglamentować już w niedzielę, choć generalnie konsumowany był przez zaledwie dwie osoby… Oraz sąsiadkę, która poleciła (im) była zajście w sobotę do niedalekiego kościoła garnizonowego na „chór wojskowy”. Trafili na kardynałów, ministrów, generałów oraz przepełnioną świątynię — z dorocznym koncertem przybył ze stolycy chór reprezentacyjny WP (oficjalna nazwa dłuższa 😈 ) …Nie, żeby nie można było się przyczepić do interpretacji i całości wyrazowej, ale generalnie fajnie było (pieśni patrio i kolędy) => Pierwsza wizyta w jakimkolwiek krajowym kościele wojskowym – w polskim londyńskim było się dobrze ponad 10 razy… 🙂 )
Przytomny ten kapelmistrz chóru, jak i przytomny u Aleksandrowa. W poprzednim życiu o tej porze roku śpiewali na szlaku Wielkiej Ofensywy Styczniowej, bo co dnia co najmniej jedno wielkie miasto czciło rocznicę wyzwolenia. Teraz wiadomo – wygrali tę wojnę nielegalnie i świętować nie ma czego, a kościoły stoją, mają dobrą akustykę, a i zdyscyplinowani słuchacze łaski nie robią kiedy uczestniczą. Da się przeżyć.
Pyro, kotleciki po trzy na osobę, bo zwykle są bardzo małe.
Druga część opowieści wakacyjnej – Wietnam
Do Hanoi docieramy po południu. Hotel jest w centrum, idziemy na spacer przeciskając się między tysiącami skuterów. Zamyka się oczy , wchodzi na jezdnię i one jakoś cię omijają. Kupujemy bilety na teatr lalek na wodzie i jedziemy na wężową kolację. Wybieramy węże, nie wszyscy patrzą jak są one zabijane i oprawiane. Na stole ląduje 11 dań z niego i wódka z krwią węża. A to nie koniec kontrowersyjnych pokarmów w czasie podróży.
Następnego dnia wczesna pobudka i podróż nad Zatokę Ha Long. Wsiadamy na sympatyczny statek, jest na nim tylko nasza grupa 18 osób. Dostajemy pyszny obiad , zwiedzamy jaskinię, potem z plaży wspinam się po 400 stopniach na górę podziwiać zachód słońca, w drodze powrotnej spotykam małpy. Poranek niestety jest pochmurny, a podobno najpiękniej jest nad zatoką o świcie. Po śniadaniu pokaz rzeźbienia w owocach i nauka robienia sajgonek. Wracamy do Hanoi. Odwiedzamy Muzeum Literatury czyli Świątynię Konfucjusza, oglądamy z zewnątrz Mauzoleum Ho Chi Minha (wujaszek Ho jest restaurowany), pagodę na jednej nodze, jest też polska ambasada, miasto zwiedzamy rikszami. Wieczorem idziemy na spektakl teatru lalek na wodzie. Pokazywane są sceny z życia Wietnamu, lalki poruszają się niesamowicie, orkiestra i śpiewacy tworzą atmosferę, bardzo ciekawe przedstawienie.
Znów wczesne wstawanie, poranek deszczowy, po drodze na lotnisko odwiedzamy jeszcze Muzeum Etnograficzne, na zewnątrz ciekawe domy różnych narodowości, w środku zdjęcia twarzy tych narodowości , stroje, drobne sprzęty.
Po około 2 godzinach lotu jesteśmy w Sajgonie, a właściwie w Ho Chi Minh. Zwiedzamy w deszczu ponure Muzeum Wojny, Katedrę i pocztę projektu Eiffla.
Rankiem przejazd przez chińską dzielnicę, odwiedzamy świątynię-pagodę Thien Hau, gdzie z powodu ogromnej ilości kadzidełek trudno oddychać. Przejazd nad Mekong i po zaopatrzeniu się w charakterystyczne kapelusze wsiadamy na łódź. Dopływamy do wioski , oglądamy produkcję toffi z kokosa, pijemy herbatę jaśminową , kupujemy maść tygrysią i z kobry. Potem wytwórnia sosu rybnego, który ma chyba spore powodzenie, bo właściciel ma piękną willę, chociaż biznes jest niemiło pachnący, mówiąc oględnie. Kontynuujemy podróż, próbujemy różne ciekawe owoce oczy smoka, rambutan, smoczy owoc, pyszny ananas. Następnie przejażdżka łódkami, którymi sterują i wiosłują kobiety. Wracamy dużą łodzią po drodze oglądając targ rybny. Koleżanka kupuje żółwia i uwalnia go po chwili wrzucając do Mekongu. Próbujemy też słynnego duriana, sprzedawca kroi owoc i każdy może spróbować po kawałku. Może owoc jest młody, bo zapach nie powala a smak jest budyniowy. Kupione później chipsy z Duriana mają jednak nieprzyjemny zapach zgniłej cebuli. Na kolację próbujemy pieczonego szczura.
Dla zainteresowanych trochę (129) zdjęć. 🙂
https://plus.google.com/photos/111194922675990388082/albums/6108351016821135233
MalgosiaW.
Tego ptaszka, ja chętnie.
Owoce tez zjadłbym ze smakiem.
Ale wezowe potwory to już nie.
Małgosiu bardzo dużo atrakcji na tej wycieczce … 🙂 …
Obejrzałam z ciekawością wielką wszystkie zdjęcia, z wyjątkiem 2, które mi się nie otwarły. Przyroda oszałamiająca (i bardzo obca – mulista rzeka, ostańce inaczej erodujące, niż góry północy) Ludzie urodziwi i urokliwi, nic dziwnego, że Francuzi doskonale czuli się w tych okolicach. Dzieci, jak wszędzie. Owoce na straganach rozpoznałam nie wszystkie, kwiatów żadnych. O kuchni niczego nie powiem, bo nie jadłam – Małgosia twierdzi, że smaczne. Kiedyś swój reportaż z podróży do Laosu i Wietnamu pokazywał Sławek paryski, był urzeczony urodą tych krajów.
Ja już wolę kiedy oglądam Wasze zdjęcia, a szczura możecie popróbować w moim imieniu (to oczywiście kiepski żart).
Henryku47, a szczura ???
Owoce były na całej wycieczce przepyszne i bardzo za takimi tęsknię 🙁
Czuję się namówiona na Wietnam po obejrzeniu fotoreportażu, do tej pory nic mnie nie ciągnęło w tamte strony, ciekawa jestem, jakie tam są możliwości podróżowania samopas, wypożyczyć samochód i się szlajać według swojej trasy.
Moi znajomi byli w ub. roku w Kambodży i Wietnamie (zorganizowana wycieczka), bardzo sobie chwalili.
Od strony kulinarnej bardzo ciekawe potrawy i prezentacja na talerzu, zwłaszcza te rzeźby 🙂
Przyroda fantastyczna.
Małgosia potwierdza moją opinię o durianie, zapach nie zwala z nóg, a smak budyniowy, budyń o lekkim smaku waniliowym. Nasz durian był ze dwa razy większy, niż ten z Małgosinego zdjęcia.
Małgosiu a co Ci lepiej smakowało – wąż czy szczur? …
MalgosiaW
Malgosiu ,szczura tez nie!!!!!
Zżymam się na te węże, ale przecież przed wojną na Polesiu jedzono je powszechnie. Mogą być całkiem smaczne.
Małgosia jest odważna kulinarnie. Pamiętam z poprzednich opowieści z Ameryki Południowej sok z żaby. Ale owoców zazdroszczę.
Alicjo, cieszę się, że czujesz się namówiona. Krajobrazy, przyroda jest tak inna, ale miła dla oka. Zatoka Ha Long jest jednym z cudów świata.
Znajomi naszych znajomych odwiedzali te tereny samodzielnie zwiedzając i bardzo sobie chwalili. Tylko oni robią to powoli i często spontanicznie przeznaczając miesiąc na jeden kraj.
Pies zdał na 4+ test jazdy samochodem, tylko wsiadać nie chce. Moja kość zadowoliła pana doktora, umówiliśmy się na wyciąganie blachy na początek maja. „Tem niemniej” wyjazd mnie mocno zmęczył i już idę spać, porą dla żab niezwyczajną.
Owoców też zazdroszczę i tych rzeźb (Arabowie też piękne robią, Placek kiedyś pokazywał filmik) bardzo wysoka estetyka podawania potraw. Każda kuchnia powstała z produktów dostępnych na danym obszarze. Nasza też nie wszystkim smakuje.
Jolinku, przyznam szczerze, że ani wąż ani szczur nie przypadły mi do gustu i raczej nie wejdą na stałe do mojego menu. To nasz przewodnik namawiał nas na te eksperymenty. Nie żałuję, że spróbowałam.
Krystyno masz dobrą pamięć, oprócz żaby tam była jeszcze świnka morska …
Z czasem problem, niestety. Możemy wyjeżdżać często, ale w granicach tydzień-dwa, żeby wykombinować więcej, Jerzor musi…no właśnie, kombinować, nadrobić to i owo wcześniej. Albo może nic nie robić, tylko skąd brać na te wyprawy? 😯
Wracając do kulinariów, mimo, że nie darzę sympatią wijców, też bym się dała namówić na spróbowanie 😉
A, od trzyletniej owcy można mieć ca trzy jagniaki, góra cztery (dwa wykoty bliźniąt) a od trzyletniej lochy pięćdziesiąt prosiąt (pięć wyproszeń po dziesięć prosiaków przez dwa lata)
…a świnkę morską jadłam w Limie – była pyszna, z grilla.
Zjadłabym węża i świnkę morską, czy szczura bambusowego też, to nie wiem. Głodna pewno zjadłabym. Jak na razie to zjadłam jajecznicę na reszcie obiadowych pieczarek, na świeżym, suchym chlebie. Lubię tak.
No właśnie, czy te owce nie mogłyby częściej 😉
Ani szczur ani wąż to nie były dania uliczne. Restauracja z wężami była na obrzeżach Hanoi, wymagana była wcześniejsza rezerwacja. Szczur w Can Tho był na specjalne zamówienie, restauracja nie miała go w karcie i proszono nas byśmy się nim nie chwalili, bo mogliby mieć kłopoty z klientami.
Nikogo nie ma. Żaba odpoczywa po podróży do Drawska, Cichal odpoczywa po szlaku NY – Floryda, Nowy tyra okropnie ostatnio, a Pepegor zupełnie zamilkł. Nie ma z kim pogadać, bo i dziewczyny zajęte albo odpoczywają.
Coś Wam powiem – albo jutro, albo w środę gotuję flaki – takie, żeby łyżka stała. Z pulpetami. O!
Pyro, chętnie bym zjadła takie flaki. 🙂 Wstyd się przyznać, ale ja przeważnie kupuję gotowe w słoiku. 🙁
Nowy,
jak tam u Ciebie ze śniegiem?
A co u yurka?
Dzień dobry,
Cały dzień byłem w pracy, jak to w takich przypadkach bywa, wysiadło ogrzewanie! W nowiutkim, założonym w tamtym tygodniu, piecu. Fachowcy i telefony od rana, ale naprawili, mam nadzieję, że na długo. Działa też ogromna, awaryjna prądnica, czy jak to się nazywa. Może zasilić cały dom z lodówkami, pralkami i wszystkimi urządzeniam.
Śnieg pada, ale jak narazie panika wydaje się być znacznie przesadzona. Zobaczymy rano.
W tutejszym suprmarkecie zabrakło jajek, warzyw, półki gdzieniegdzie świecą pustkami. Ja kupiłem wino, a także cytryny i pomarańcze, żeby były do tzw. drinków.
Kupiłem też mieloną cielęcinę, coś z niej zrobię. Z głodu nie zginę.
A Cichal uciekł, chociaż kapitan powinien zostać do końca 🙂 Trudno, będę pił sam. 🙂
Dobranoc 🙂
Strzeżonego Pan Bóg strzeże, better safe than sorry – jak to mówią. Licho wie, co z tego zimowego sztormu wyjdzie, oby tylko strachy na Lachy. U nas nic się nie szykuje na szczęście.
Nawiązując do dzisiejszego tematu, rodzinne obiady mogę sobie tylko powspominać, najfajniejsze były w dzieciństwie, kiedy Dziadkowie przyjeżdżali w sobotę na weekend kolacja rodzinna była w sobotę, a obiad w niedzielę. Różnie się to plotło przez lata, a już „u nas” tutaj rodzinne obiady były od czasu, jak Młody wybył do Toronto. Od tego czasu (już 15 lat 😯 ) przyjeżdżali z Jennifer z różną częstotliwością, a teraz odległość nam się znacznie zwiększyła.
Obiady rodzinne – wielka frajda, napisał Gospodarz. I Gospodarz ma rację, ale tylko częściowo. Bardzo miło wspominam wiele rodzinnych obiadów, najbardziej lubiłem te na wakacjach, w naszym nałęczowskim domu, na dworze, w cieniu ogromnej, starej jabłoni.
Bywają jednak rodzinne obiady, czy raczej obiadki, na których dostawałem szału – obiadki u mojej pierwszej teściowej. Zawsze, zawsze był rosół i kurczak!!! I rozmowy od których robiło mi się gorąco i zimno, na przemian. Nie!!!!!! Więc jeśli ktoś z blogowiczów jest teściową lub teściem – upraszam o wyczucie, bo może się to skończyć rozwodem. I wcale nie żartuję.
Dobranoc 🙂
Alina i Krystyna,
Ciesze sie, ze zwrocilyscie uwage na muzyke z filmu „Dzika droga”. Obejrzalam zwiastun filmu z polskim tlumaczeniem. Piosenke „Turn away”, ktora jest w zwiastunie wykonuje Beck. Ta piosenka nie znajduje sie na CD z muzyka filmu.
Wawrzek z blogu Hau pisze, ze link z youtube z muzyka z filmu „Dzika droga” jest czesto przerywany reklamami. Mam nadzieje, ze jedna piosenke „Turn away” mozecie posluchac w calosci.
Beck „Turn away”
https://www.youtube.com/watch?v=iTWwf0EYIW4
Nadal polecam przeczytanie ksiazki przed obejrzeniem filmu. Film jest dobrze zrobiony, ale film to skondesowana forma ksiazki. Taki chyba jest los kazdej ksiazki „przetlumaczonej” na film.