Wieśniak w dużym mieście
Myślę o sobie. To ja od niemal czterdziestu lat przeistaczam się z klasycznego od pokoleń mieszczucha w coraz prawdziwszego wieśniaka. Co rok coraz więcej czasu spędzam na wsi i wracam do miasta dopiero wtedy, gdy zimno mnie wypłoszy z lasu. Radość z tego, że wróciłem do ciepłego mieszkania, w którym nie muszę palić w piecu ani pilnować, by wodociąg nie zamarzł, szybko jednak mija.
Wystarczą dwa-trzy miesiące, bym zatęsknił za Puszczą Białą i rozlewiskami Narwi. Nawet wizyty w operze nie rekompensują mi wystarczająco braku dźwięków, które dochodzą z lasu, pastwiska czy nawet obory. Zresztą premiery w Teatrze Wielkim nie są tak częste, by starczyło ich na parę zimowych miesięcy. Ta uwaga dotyczy też teatrów, w których większość nowych spektakli mnie nie pociąga, ani kin, w których większość filmów zupełnie mi nie odpowiada. Te, które uznaję za warte obejrzenia, mogę po jakimś czasie kupić w postaci DVD i zobaczyć bez konieczności wdychania zapachu popcornu, bez którego bywalcy kin nie wyobrażają sobie życia.
Praca zawodowa też nie zmusza mnie do przebywania w mieście. Powiem więcej, znacznie lepiej pisze się na wsi, bo towarzystwo ptaków i zwierzaków jest radosne i nie rozprasza myśli. A widok odradzających się roślin i drzew wpływa wręcz kojąco. Wszystkie teksty zaś i tak wysyłam do redakcji czy wydawców pocztą mailową. I tylko audycje radiowe muszę nagrywać w studio, ale staram się zwykle robić to hurtowo, więc wystarczy, bym zaledwie dwa razy w miesiącu spędzał po kilka godzin w stolicy.
I tylko spotkań z czytelnikami nie da się odbyć przy pomocy internetu. A z tej formy kontaktu z odbiorcami moich książek nie mogę i nie chcę zrezygnować. Zwykle bowiem są one bardzo sympatyczne i owocują nowymi (podrzuconymi przez publiczność) pomysłami.
Tak było też wczoraj. Spotkałem się bowiem z bywalcami opisanej tu restauracji Nabo, z którymi rozmawiałem o ostatniej wydanej książce („Jak smakuje pępek Wenus”) i o następnej („Jest ser!”), która trafi do księgarń na początku marca. Rozmowa trwała półtorej godziny, a urozmaicał ją mój wydawca, czyli Marek Przybylik.
Na koniec podpisałem kilkanaście egzemplarzy „Wenus”, które odpłynęły do nowych właścicieli. Oni wzbogacili swoje biblioteczki, a ja swoją winiarkę. Jednym z gości Nabo był bowiem importer win z Nowego Świata. Najpierw wysondował moje winne gusta, a potem podarował butelkę sauvignon blanc Marlborough 2013, czyli doskonałe wino z Nowej Zelandii.
Jak widać wieczór był udany.
Komentarze
System dalej szaleje. Tekst ukazał się z kilkugodzinnym opóźnieniem i w przedziwnej formie. Zniknęły podpisy pod zdjęcia a wstęp ustawił się obok i pionowo. Nadal nie mogę tego poprawić. Czekam na fachowców. Przepraszam.
Nie ma za co przepraszać. System chyba myśli, że dzisiaj jest święto litery „A”, bardzo ją dopieszcza. 😆 😆 😆
Zanim się wypisałem, ten wpis się ukazał, więc kopiuję, co zamieściłem pod poprzednim:
Niespodzianka. Nie pamiętam takiej sytuacji, ale pamiętam wiele, gdy nawet drobne nowości w systemie powodowały nieoczekiwane kłopoty.
Brak czasu ostatnio polegający na braku wymuszonych przerw w pracy i na zajętych popołudniach oraz wieczorach uniemożliwiał wizyty przy Stole. Tym razem znalazłem chwilę zainspirowany felietonem Gospodarza w TOK FM na temat poety greckiego żyjącego w Aleksandrii na przełomie XIX i XX w, Konstandinosa Kwafisa. Prawdę mówiąc nazwiska nie dosłyszałem, ale wszystko wskazuje, że o tego właśnie słynnego poetę chodziło. Poeta i smakosz wielki pozostawił kartę dań podanych na wieczór sylwestrowy w którymś tam roku. Nie zapamiętałem wielu wspaniałych potraw, może Gospodarz je przypomni, jeśli zechce. Może już to pisał tutaj kiedyś. Mnie zastanowiła sprawa deserów, wśród których była kapusta w śmietanie. Pan Piotr uznał to za dziwne. Jednak nie wiem, czy Gospodarz czytał menu po grecku czy też w tłumaczeniu. Mnie się ten deser kojarzy z francuskim chou ? la cr?me czyli naszym ptysiem. Zarówno ze śmietaną jak i z kremem waniliowym (karmelowym, kawowym i innych odmianach spotykanych w ptysiach na bazie mleczno mączno jajecznej). Chou ? la cr?me to dosłownie kapusta w śmietanie. Ale francuskie chou stosowane przenośnie nie ma nic wspólnego z naszym kapuścianym łbem. Wręcz przeciwnie, jest pieszczotliwe i słodkie.
Mogę się mylić i rzeczywiście w ów wieczór sylwestrowy zajadano kapustę.
Chciałbym, jak Placek, dowolnie kształtować swoich dziadków, ale zbyt wiele o nich wiem. Żyli w bardzo ciężkich czasach, choć był w nich wyjątkowy interwał dwudziestolecia międzywojennego.
Jest ser! – w tej sekundzie w piekarniku!*
Forsycja była już dwa razy (pierwsza, Barbara Zweige** nieco później nastawiona bo 14.12, zdążyła się rozkwiecić przed NRokiem, drugiej poszło szybko bo ciepło było-jest (ale nie będzie), trzecią zaraz pozyskam… albo lepiej po południu, bo w drodze z pracy jest ogromny, rasowy krzew).
Ciepłe, wygodne mieszkanie jest, wystawy, koncerty, spektakle są, znajomi, karnawał, tany, śpiewy, praca, krótkie odskoki na podglądania bażantów, lisów, dzięciołów… do tej pory odskoki rowerowe (200 km na liczniku od 13 stycznia), ale gdyby białe wróciło, Zakrzówek pieszy czy pięciogodzinna Pętla Wolska czekają na buty nasze i zachwyty nasze.
Cudne jest zimowe życie w wielkim mieście, zawsze blisko natury i kultury! 😀
(Sernik pachnie smakowicie… Jeszcze chwilka, i… chyba się uda ta przemyśl(a)na kompilacja kilku przepisów… 😎 )
____
*pierwszy eksperyment z twarogiem sernikowym, kupionym okazyjnie tanio jak na topową markę i zapomnianym (miał być dla Mamy, bo jak wiadomo na prowincji zaopatrzenie gorsze a droższe)
**włożyć gałązki do flakonu 4 grudnia, złote deszcze będą punktualnie w Wigilię
Ha, a ja się wpisałam pod wczorajszym, Zaraz postaram się przenieść tekst.
Takie spotkania z czytelnikami (a przychodzą najczęściej ludzie życzliwie zainteresowani) są z pewnością sympatyczne i podnoszące na duchu. I przepływ materii też doskonały – książki do czytelników, wino do autorów, informacje do wszystkich.
Oczom nie wierzę! Zgaga ustąpiła nie tylko zerowo, pokazała się po o ho ho, a może i dłużej.
Rozmowy o dziadkach i pra.. skłoniły mnie wczoraj do przejrzenia drobnej części szuflady z fotografiami i to, co zobaczyłam rozpaczliwie woła o ratunek. O ile fotografie studyjne sprzed wielu lat są w dobrym stanie – zwłaszcza te w sepii, podklejane na kartonie – to małoobrazkowe, amatorskie za kilkadziesiąt następnych lat będą zupełnie nieczytelne: żółkną, bledną. Na dodatek są fatalnie opisane przez Jarka – ani miejsce, ani spis osób na zdjęciu, ani odnoszenie do stosunków rodzinnych. Bo co mi mówi notka na odwrocie czyjegoś zdjęcia ślubnego – Katarzyna 1927r? Jedyne znane mi z jego rodziny Katarzyny – jedna została panną, druga wyszła za mąż pod koniec wojny, więc to ktoś inny. Kto? i dlaczego wśród zdjęć rodzinnych? Wspaniale przetrwały (najlepiej ze wszystkich, starych) -pozdrowienia z wojska – wojska cesarza Wilhelma II, sprzed 1914r. Tak je nazwałam, bo na odwrocie mają miejsce na adresata i jak na pocztówce, miejsce na korespondencję, a na stronie czołowej zawsze dwóch wojaków w mundurach galowych, jedna postać siedząca, drugi wojak stoi, a mundury wskazują różne formacje. Mamy takie 4 – bez tekstu jakiegokolwiek.
Wracając do tych kiepskich – czy jest możliwość techniczna uratowania tych fotek w jakimś zakładzie fotograficznym? Przynajmniej tych, na których są osoby mi znajome albo przynajmniej kojarzone okoliczności? Mam zadanie na cały rok – pogrupowanie tego i zrobienie notek biograficznych, bo młoda już nie jestem, a potem zostanie chłam nie do rozpoznania.
Skopiowało się z obfitością pytajników – nie wiem dlaczego.
Jeszcze raz – do dzisiejszego. Zgadzam się całkowicie z Gospodarzem odnośnie filmów. Niby sporo powstaje na świecie wartościowych filmów, rodzime też coraz częściej są chwalone. Tymczasem do kina nie ma na co pójść. A jak jest, nie tylko popcorn przeszkadza. Mnie przeszkadza jeszcze nadmierna klimatyzacja, zbyt głośny dźwięk (z zasady wyłączam w kinie aparaty słuchowe i jeszcze jest mi zbyt głośno), nadmierna klimatyzacja i liczni widzowie zajęci przez cały seans zabawą telefonami komórkowymi. Nie wiem, czy cały czas SMS-ują czy też w coś grają.
Ostatni film, na który wybraliśmy się to Ida. Na szczęście nic jakoś tym razem nie przeszkadzało. Film mnie bardzo poruszył. Ze zdumieniem czytam opinie, że to film antypolski albo antyżydowski. On pokazuje sytuację szczególną ale wcale w tamtych czasach nie wyjątkową. Zresztą nie tylko w tamtych. Żona jednego z moich obecnie byłych pracowników w wieku około 40 lat dowiedziała się, jakiej jest narodowości. Po śmierci matki poinformowała ją jej siostra. Matka podobno też dowiedziała się późno.
Nie wydaje mi się, żeby ten film narzucał jakiekolwiek tezy lub cokolwiek oceniał. Kilka osób, z którymi rozmawiałem o filmie, prawie przeoczyło kluczowy fakt szoku, jakim dla jednej z bohaterek (nie wiem, dlaczego uznanej przez jurorów za drugoplanową) była wiadomość, że rodzice i brat zostali zamordowani przez kilkunastoletniego syna ukrywającego ich gospodarza a nie przez samego gospodarza. To sprawa kluczowa ale wcale nie przesądzająca, że ta bohaterka, gdyby wiedziała, nie zasłużyłaby na przydomek „krwawa”. Wielu rzeczy nie wiem. Nie wiem, dlaczego Ida decyduje się spróbować wszystkiego, z czego już zdecydowała się zrezygnować, a potem jednak decyduje się wrócić do klasztoru. Każdy może snuć domysły i bardzo dobrze.
Rozpisałem się off-topic, a to w nowym regulaminie zakazane. Ale Pan Piotr coś wspomniał o kinie, więc to mnie trochę usprawiedliwia we własnych oczach.
Pyro,
wszystkie blogi „Polityki” od zawsze tak robią.
By uniknąć efektu, trzeba
➡ albo przekopiować tekst do dokumentu tekstowego (.txt) lub czegoś, co działa analogicznie i stamtąd natychmiast skopiować ponownie dla celów okienka Politykowego wordpressa
➡ albo ręcznie pousuwać w okienku docelowym wszystkie znaki interpunkcyjne skopiowanego tekstu (prócz bodaj kropek i przecinków) i wstawić je na nowo.
Inaczej misz-masz będzie wychodził do końca świata i jeden dzień dłużej.
Nb, tego problemu nigdy nie było na (darmowych) wordpressach prywatnych… dziwne… 😮
Pod wczorajszym było, jak trzeba, a skopiowane rzeczywiście pyta co chwilę. Powinno być: chou ? la cr?me
E, nie idzie. Chou a la creme ze znaczkami nad a ipierwszym e.
Stanisławie,
przekopiowałam wprost z francuskojęzycznego hasła Wikipedii:
Un chou ? la cr?me.
Le chou ? la cr?me est une sorte de pâtisserie. http://fr.wikipedia.org/wiki/Chou_%C3%A0_la_cr%C3%A8me
Przypuszczam, że chwyci 😀
(Ale nigdy z wordpressa i podobnych. Patrz mój komentarz 23 stycznia o godz. 10:00)
Pyro, najlepszą metodą jest wykonanie reprodukcji fotograficznej zdjęcia na bardzo dobrym sprzęcie do reprodukcji. U nas robią to niektóre punkty Kodaka. Skanowanie też jest możliwe, ale wymaga sprzętu najwyższej jakości, jaki trudno znaleźć. Najlepiej, gdyby znalazły się negatywy. Ja zauważyłem, że zdjęcia sprzed stu lat i więcej mają się w większości bardzo dobrze, sprzed 60 nieźle, a późniejsze już dużo gorzej. ZXdjęcia wywoływane i powiększane przeze mnie osobiście jeszcze w szkole podstawowej i w liceum mają się świetnie, potem, oddawane do fotografa, wyblakły okrutnie.
O, jeszcze jesienią sabotowało tylko cedile… 🙂
Pyro-na pewno uda Cię się uratować te fotografie,bo renowacją starych zdjęć zajmuje się teraz bardzo wielu fotografów i znajdziesz ich też bez kłopotu w Poznaniu :
http://www.feelartstudio.pl/fotografia-poznan/fotomontaz-i-retusz
Ja zlecałam ostatnio przegranie na nowe nośniki rodzinnych filmików kręconych 15-20 lat temu i bardzo jesteśmy zadowoleni z rezultatów.
Niezwykle cieszę się,że odezwała się do nas Zgaga i że Stanisław stale o nas pamięta 🙂
Chyba będzie miły weekend. Tekst został uporządkowany, wróciła Zgaga z wygnania, a i Stanisław sobie o nas przypomniał. Zobaczymy czy pojawią się i inni „wygnańcy”. Mam taka nadzieję.
Pachnie niebiańsko,
wygląda modelowo,
stygnie planowo 😎
Tak, weekend będzie perfekcyjny…
Dzień dobry 🙂
Stanisławie, u nas podobnie. Jest kino, ale nie ma filmów. Są produkcje 👿 Raz od wielkiego dzwonu rodzynek. Byliśmy na Idzie, tylko jeden seans, sala zapchana. To nie jest film i to nie jest film oskarowy. Rewelacyjna Kulesza, rewelacyjna.
Dziękuję za rady fotograficzne.
Stanisław poruszył bardzo przykry temat nagłaśniania spektakli , filmów i imprez (kościołów nie wyłączając). W kinie trudno wysiedzieć, na koncerty popularne przestałam chodzić, a w czasie pewnej uroczystości rodzinnej wyszłam z kościoła, bo huczące głośniki i głos odbijający się od ścian wysokiej nawy sprawiał mi niemal ból. Nagłośnienie powinno pomagać w odbiorze, nie działać, jak młot. Koncert Aleksandrowa nagłośniony bezsensownie, bo chór ten, nawet w okrojonym, chałturniczym składzie żadnego nagłośnienia nie potrzebuje (a już mikrofon przy perkusji i wszystkich niemal instrumentach, to horror) trio doskonałych rosyjskich artystów w osiedlowej świetlicy z nagłośnieniem odbijającym się od stalowych konstrukcji – takie wymogi, taka moda – to ja przestaję chodzić; przez głośniki, to mogę w domu, na takim wzmocnieniu, które nie sprawia przykrości mojemu aparatowi słuchowemu. Ze wszystkich zmysłów słuch zachowałam b. dobry i wolę go nie narażać na wielkie wstrząsy.
A wracając do zaproponowanego dzisiaj przez Gospodarza tematu wieśniaka w mieście,
czy też mieszczucha na wsi wspomnę o naszych nadbużańskich sąsiadach.Oboje mieszkają i pracują w Warszawie,ale praktycznie każdy weekend,przez okrągły rok spędzają na wsi.Swój niewielki domek ogrzewają bez kłopotu kominkiem oraz piecykiem gazowym.A nam zdarza się czasem przyjechać nad Bug tylko na spacer i wtedy z przyjemnością wpadamy do ich ciepłego domu na herbatę.Zimą nocujemy na wsi tylko od czasu do czasu,robimy wtedy obowiązkowo grzane wino i wówczas to nasi sąsiedzi wpadają do nas na pogawędkę 🙂
Wiadomość dla miłośników Gruzji:gruziński balet narodowy „Sukhishvili” wystąpi w przyszłym tygodniu w Warszawie,Krakowie i Poznaniu.Wybieramy się z kuzynką Magdą.
Z powodu tragicznego nagłośnienia też przestałam odwiedzać kina, nie wspomnę nawet jakości filmów prezentowanych w tych multikinach. Też wolę kupić sobie płytę i obejrzeć w domu.
Gospodarzu, nie dziwię Ci się, że tęsknisz za swoim zaciszem. 🙂
Błogosławię naszą całoroczną wieś 🙂
Myślałem, że jestem dziwakiem, a widzę, że nie tylko mnie nadmiar nagłośnienia przeszkadza. Prawda, że nagłaśnianie sali dla chóru Aleksandrowa to dziwny pomysł.
Kulesza bezsprzecznie rewelacyjna. W kościele pamiętam czasy, gdy nie używano mikrofonów w ogóle. Kleryków uczono dykcji i ustawiania głosu. Teraz nawet aktorów chyba nie uczą sądząc po aktualnych produkcjach filmowych. A tendencja światowa chyba się zmienia. Ostatnio oglądałem kilka filmów angielskojęzycznych. Przełączałem na język oryginalny, ponieważ polskiego lektora nie mogłem zrozumieć (fatalnie nagrany), natomiast aktorzy mówili idealnie. Zresztą od iluś lat przy polskim lektorze ścieżka oryginalna nie jest wyciszana i nakładają się na siebie tak, że nic nie można zrozumieć. Słyszę dwa słowa po polsku, dwa po angielsku i nic nie rozumiem. Włączam napisy, które według podanych informacji są aktywne, a te napisy w 80% filmów się nie ukazują.
Dosyć narzekania, patrzmy z optymizmem w przyszłość, która wszystko naprawi 🙂
Na zdjęciach Alicji i Danuśki obie Mamy to malutkie, ale bardzo poważne damy. Myślę, że obie mogłyby niejednemu dziadkowi torebeczką lub piąstką dołożyć 🙂
Narzekającym przypominam, że przed wojną w kinach podawano kapustę ze śmietaną, w dodatku jedynie oficerom, od pułkownika wzwyż. Biedota musiała się zadowolić niewolniczą pracą, na przykład wywoływaniem filmów w dusznych suterenach.
Smetana z Havlem i Rafaelem Kubelikiem. Ten drugi wygląda jak dziadek, ale był także synem skrzypka. Przypominam, że w poniedziałek będzie klasówka pod tytułem „Kubelikowie i parę słów o ustrojach totalitarnych i Szwajcarii”.
Stanisławie – Każde z nas radzi sobie ze smutkiem inaczej 🙂
Wszystko wskazuje na to, że powinienem sobie kupić kino i dwie wytwórnie – filmów i szeleszczących futerałów na telefony komórkowe. W planach także zakup dosłownie wszystkiego innego, a to oznacza tylko jedno – wkrótce w dach mego skromnego pokoiku uderzy spodek pełen franków. Mam już na oku mały domek z wodospadem z tyłu i fontanną z przodu i film o moim życiu, z Meryl Streep w roli głównej. Z myślą o Drogich Blogowiczach będzie to film niemy, o zapachu najlepszego wspomnienia z dzieciństwa.
Dykcja, polszczyzna – w wykonaniu o. Rydzyka albo abp Głodzia”? Mój ty,Boże, miłosierny. Zwróciłam na to uwagę w czasie uroczystości pogrzebowych po katastrofie smoleńskiej. Śpiewali tam psalmy duchowni różnych wyznań: prawosławni pięknie, rabini i pastorzy też opanowali sztukę śpiewu w podanej tonacji i tempie, a niby to gospodarze – hierarchowie katoliccy wypadli fatalnie – fałszowali, ciągnęli melodię, jak baby godzinki i wydawali głosy skrzeczące od wysiłku śpiewu na ściśniętej krtani. Ponoć już teraz nie uczą śpiewu w seminariach. To słychać.
Wróciłam ze spaceru; jest nieprzyjemny ziąb, ale mrozu nie ma. Rośliny wygłupione przez tę niby – zimę, na krzewach nabrzmiewają pąki, ptaki wykazują przedwczesne niecom ożywienie, a przecież Eska już tydzień temu notowała klucze gęsi i żurawi. Oj, żeby luty nie przyłożył batem mrozów.
Zgago,
dobrze, że wróciłaś. 🙂 Jeśli nie chcesz mieć tego zera, to w rubryce „podpis”, gdzie ukazuje Ci się ” Zgaga 0″ po prostu skasuj to zero. Po kolejnym logowaniu ono znów się ukaże, więc ponownie je kasuj. Ja też tak robię z moim podpisem.
Mam nadzieję, że zima jeszcze pokaże się z prawdziwie zimowej strony. U mnie jeszcze jest trochę śniegu, ale na niżej położonych terenach znów jest szaroburo.
Z przyjemnością oglądałam stare zdjęcia od Alicji i Danuśki i poczytałam sobie Wasze opowieści o Babciach i Dziadkach.
Stanisławowi dziękuję za ciekawe uwagi o ” Idzie” .
Dziękuję Krystyno za radę – za moment zobaczę, czy zadziała. 😀
Spróbowałam i mój wpis czeka na moderację. 😉
O!!! A teraz zniknął zupełnie. W moim przypadku nie zadziałało. Nic to. Właśnie sobie podpiekam ostatnie 2 kawałki świątecznego karpia. 🙁
Zgago, to ile tego karpia miałaś, że aż do dzisiaj starczyło?
Zgago,
kasując „zero” przy nicku musisz też sprawdzić, czy w rubryce „Email” wpisałaś adres używany dawniej przy nicku „Zgaga”.
Jeśli używasz innego adresu (np. tego z logowania) to zmiana nicka spowoduje czekanie na moderację, a gdy pojawisz się znowu pod nickiem „Zgaga 0” – komentarz czekający na moderację zniknie.
Pojawił się
Placku,
moja Mama uwielbiała swojego Dziadka, a mojego Pradziadka, bo pozwalał jej pociągać się za wąsy, a w ogóle to był bardzo dobry człowiek, Mama zawsze podkreślała. Możliwe, że komuś przygrzała tą torebeczką 🙂
Na wszystkich zdjęciach z dzieciństwa i wczesnej młodości jest z jakąś torebką w ręku (wtedy jeszcze nie noszono torebek na pasku, przewieszonym przez ramię).
Babcia (Mamy mama) w sepii, zdjęcie nie ma daty i nie mam już kogo zapytać…
http://bartniki.noip.me/news/Babcia-Mamy%20mama.jpg
Pyro, młodzi w czasie świąt chyba nie byli w formie. Akurat w tamtym roku mieliśmy 3 szt. mniej niż zwykle. Poza tym tylko dla mnie był, smażony karp na zimno, atrakcyjny. W takim przypadku, miałam zamrażalnik obficie zaopatrzony i dzięki temu, gdy nie miałam ochoty, lub czasu na pichcenie, miałam szybki obiad. 😀
Nemo, powiedziałabym, że tradycyjnie masz rację. 😆 Po kilku razach upartego logowaniem się jak dawniej, postanowiłam zmienić adres mailowy, gdy i to nie pomogło, to dopisałam sobie „0”.
Errata : „upartego logowania się”. 😳
Alicja – jesteś do Babci nieco podobna. Kiedy było zrobione to zdjęcie? Albo analiza kostiumologiczna, albo przyjąć, że dziewczyna na zdjęciu jest między 18 a 22 rokiem życia (dodać do roku urodzenia babci))
Zgago,
logować się możesz na nowy adres, ale w rubryki na blogu spróbuj wpisać stare dane. Wypróbuj, powinno zadziałać.
…oraz mam jeszcze jedno stare (1892r), stareńkie zdjęcie mojego Dziadka-nastolatka ze strony Taty. Zdjęcie jest bardzo zniszczone i nie sądzę, żeby ktokolwiek wziął się za renowację, bo album jest w domu i domownicy do niego nie zaglądają, a ja jak jestem, to mam tyle innych zajęć 🙄
Zdjęcie ma 123 lata i jak na warunki, w jakich było przechowywane przez dwie wojny i różne zawieruchy, i tak jest w dobrym stanie.
http://bartniki.noip.me/news/Dziadek%20Stanislaw3.jpg
To takie uzupełnienie gwoli ostatnich dwóch wpisów.
Próba, może po kilku godzinach moderacji się uda. 😀
😯 Udało się. Dziękuję Nemo.
Po wielu latach /od urodzenia/ mieszkania w Warszawie, przeprowadziliśmy się na najprawdziwszą podlaską wieś. Mieszkamy na końcu wsi w lesie na tyle daleko, że nie widzimy sąsiadów. Odpoczywamy od miasta. Uważamy, że to była bardzo dobra decyzja.
Mieszkałam niedaleko małej wsi, w sąsiedztwie 2 domów (20 lat).
Potem przez kilka lat mieszkałam w wielkim mieście (Wrocław).
A teraz 33 lata mieszkam w dość dużym mieście (120 000), ale jak na wsi 😉
Zdjęcie Gospodarza przypomniało mi o forsycji, idę ułamać kilka gałązek do wazonu.
Jeżeli ktoś chce się pośmiać, to na Salonie 24, od samej góry jest wpis niejakiego Olgerda „Muszę się przyznać do czegoś wstydliwego, mam kredyt we frankach”. Ja się uśmiałam szczerze.
dobry wieczór ….
się rozpisaliście … doczytam jutro …
Zgago przywitanko … 🙂
dawny bazarek na Banacha wraca do życia … Piotr kilka lat temu bronił go przed zamknięciem ….
http://www.um.warszawa.pl/aktualnosci/targowisko-na-ochocie-zn-w-b-dzie-zieleniakiem
Zapomniałam się ucieszyć Zgagą. Zgago – miło, że wróciłaś!
Czytałam aktualny numer „Polityki” w tym i przekonywanie czytelników przez naszego Gospodarza do jedzenia baraniny. Piotr twierdzi, że narody południa mają bujne czupryny, gdyż podstawą diety mięsnej jest tam baranina. Hmmm młodym po ślubie (a czasem już po zrękowinach) rozkładano na sianie baranice, żeby spłodzili dziecko o gęstych, kręconych włosach. To nie było na południu, tylko na Podkarpaciu.
Reszta numeru ciekawa i depresyjna – jak rzeczywistość wokół.
Zdjęcia rodzinne można zreprodukować w profesjonalnych zakładach fotograficznych, ale kosztuje to majątek i za całą zawartość szuflady i paru albumów wyszłaby okrągła sumka, poza zasięgiem zwykłego śmiertelnika. Można kupić w miarę tani skaner i spróbować samemu. Zazwyczaj do takiego skanera dołączane jest proste oprogramowanie które umożliwia prostą w miarę obróbkę zeskanowanych zdjęć.
Pracując w muzeum opracowałem własną technikę polegającą na fotografowaniu zdjęć przy pomocy w miarę dobrego obiektywu i dalszą obróbkę w programie dołączonym do aparatu.
Korzystałem z genialnego do tego celu nikkora 35/2. Można kupić do niego używany aparat za 500 – 600 złotych . W większości nikt nie rozpozna czym była zrobiona reprodukcja. Dzisiejsze programy potrafią zrobić cuda: szybko, łatwo i bez wysiłku 🙂
Witaj Misiu – brakuje mi jednego: własnego Misia w domu.
Gdzieżeś Ty bywał czarny baranie?
To pytanie pod adresem Zgagi, Misia i Stanisława 😉
Misiu,
w albumie rodzinnym jest kilkanaście starych zdjęć, które warto byłoby odnowić, ale ja tym albumem nie dysponuję. Do tego albumu nikt nie zagląda, ale kosztowało mnie sporo zachodu, żeby Mama pozwoliła mi wypożyczyć sobie ten album, bo miałam pomysł na zeskanowanie dla siebie i rodzeństwa, które nie mieszkało w rodzinnym domu. Skaner miałam niezbyt wyrafinowany, ale lepsze to, niż nic.
Pyro,
z tą baraniną być może prawda, bo w Grecji nie rzucają się tacy w oczy, a kobiety mają wspaniałe, „grube” włosy. Kojaka proszę nie liczyć 😉
Jerzor nie lubił baraniny i się dziwi, że włosy mu się przerzedzają 🙄
Dobrej nocy.
Trzymam lamkę zapaloną 🙂
Dzień dobry,
Z tygodniowych wpisów Gospodarza najbardziej lubię te piątkowe – po prostu są obecne przez trzy dni. Przeważnie mogę Was tylko podczytywać, ale w piątek lub w sobotę mogę jeszcze dorzucić coś od siebie.
Tyle było tu babcinego ciepła ostatnio – jedną Babcię zdążyłem poznać, ale druga zmarła w 1919 roku. Tak, tak – w 1919! Moja Mama była wtedy kilkuletnim dzieckiem. Ale ta Babcia była zawsze obecna w naszym domu, kulinarnie również. Ciągle słyszałem od moich Ciotek, ponad dwadzieścia lat starszych od mojej Mamy – tak gotowała twoja Babcia.
O moim Dziadku pisała tu nawet Asia – Asiu, gdzie jesteś? Okropnie tu Ciebie brakuje!
Wspominany tu stukrotnie Nałęczów przybliżył mnie, „miastowego”, do wsi, jak Gospodarza jego wiejska posiadłość. Przybliżył na tyle, że tuż po studiach opuściłem stolicę na rzecz wiejskiej ciszy, prawdziwych czterech pór roku, zapachu obór i koszonego siana, pieczonego chleba w piekarni, grzybów suszonych itd. I chociaż teraz nie mam tych wszystkich wrażeń, ale też nie mam wielkomiejskiego zgiełku. Bardzo tęsknię do Warszawy, mojego miasta, ale czy umiałbym tam jeszcze żyć na stałe? Nie wiem.
Dobranoc 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=dj6Ev59rLGA
dzień dobry …
Wasze babciowo-dziadkowe opowieści miło się czyta … 🙂
Piotrze ależ Ty pracowity jesteś …. ledwo jedna książka miała premierę a tu nam się szykuje nowa uczta do czytania …. 🙂
moje dzieci jadą na dalszy ciąg ferii do Szczyrku na narty i liczą, że będzie śnieg … może im się uda …
podobno dziś jest Dzień Dobrego Humoru …. 🙂 ….
Dzień dobry, bardzo lubię takie dni, uważam, że przynajmniej co drugi dzień powinien być „dniem dobrego humoru”. 😆 😆
Dziękuję za miłe powitania „marnotrawnej córki”. 😀
Jolinku. dzieci wg prognoz będą miały śnieg. 😀
Do Szczyrku warto pojechać i zima i latem:
https://www.youtube.com/watch?v=WuW01Lgy4gY
Dzień dobry. Najbliższe dwa dni będę miała „gościowe” – jutro wybiera się do mnie Wnuczka z dziećmi, w poniedziałek szykuje się najmilszy mini – zjazd ,czyli Haneczka, a pewno i Inka się znajdzie ok południa. Nikogo nie poczęstuję plackiem, bo Młodsza wydała mi stanowczy zakaz pieczenia po tym, jak pożarła w upojeniu połowę sernika. A czy jej kto kazał dać upust łakomstwu? Ale co tam, nie będę robiła koło pióra własnemu dziecku. Dzieciakom wnuczki sypnę na talerz jakichś ciasteczek, są zresztą owoce i dyżurna mleczna czekolada, a o poniedziałkowych kobietach pomyślę. Na obiad będzie owa chwalona przeze mnie pierś maślana z indyka w sosie pieczarkowym. To na poniedziałek, dzisiaj jem kurczaka cd, a jutro nie wiem co – na nic nie mam ochoty, ale zawsze się coś wymyśli.
To nagłaśnianie wszystkiego z sensem lub bez jest, moim zdaniem, wynikiem dorośnięcia pokolenia mojego syna.
Kiedy miał z osiem lat, zabrałam go na Straszny Dwór i przez cały pierwszy akt byłam zbudowana tym, jak uważnie słuchał. W przerwie okazało się, że cały czas dziecina zastanawiała się, GDZIE ONI MAJĄ MIKROFONY…
Czy można jeszcze z remanentem dziadkowo-babciowym? Miałam fajnych protoplastów z obu stron. Babcia Maria, ze strony mamy, była aniołem dobroci – pamiętam ją w długiej sukni w szare czy niebieskie kwiatki. Jedynego porządnego klapsa w tyłek dostałam od ojca za jakieś przewinienie wobec babci. Twierdził zawsze, że wydał się za mamę, żeby mieć taką teściową.
Dziadek za młodu był kierowcą pana dziedzica w jednym z wielkopolskich majątków. Dzięki temu moja mama otrzymała wyższe wykształcenie jako jedyna z całego rodzeństwa: była chrześniaczką danego dziedzica… W wieku lat siedemdziesięciu dziadek stwierdził, że już się nażył i zrobił wszystko, co zamierzał zrobić w życiu. Teraz może umrzeć. Rodzina próbowała odwieść go od zamiaru, ale on po prostu położył się do łózka i zgasł jak zdmuchnięta świeca, że się posłużę porównaniem godnym Mniszkówny.
Podczas gdy rodzina mamy stanowiła oazę spokoju, śląsko-zagłębiańscy przodkowie ojca byli raczej bojowi. Słynna w rodzie była prababcia Kasia, Zagłębianka, która wyszła za Ślązaka. Kiedy pradziadek Jan czymś jej się naraził, sznurowała usteczka i wygłaszała tekst: Ty Mimce, ty pruska gadzino, won za Brynicę, do swoich! Podobno pradziadek bał się jej śmiertelnie.
Dziadek, ich syn, tez miał charakterek. Był kolejarzem, maszynistą, dumnie prowadził parowóz w białych rękawiczkach (dziadek w rękawiczkach, nie parowóz) i chwalił się, że według niego można regulować zegarki. W czasie pierwszej wojny woził zaopatrzenie dla legionów Piłsudskiego i w ten sposób został legionistą-maszynistą. Był człowiekiem muzykalnym – zrobił sobie czwórkę dzieci, bo chciał mieć w domu kwartet smyczkowy. Niestety, trójka mu się wykręciła, tylko mój ojciec grał.
Babcia Frania była wspaniała, ale tragiczna. Już tu się nią kiedyś chwaliłam. Była genialną akuszerką, w związku z czym burgemajster Grodźca w czasie wojny miał problem, bo wszystkie kobiety chciały rodzić u Szwainy. Nie bardzo wypadało, żeby Polka sprowadzała na świat ubermenszów, więc zaproponował babci podpisanie volkslisty. Babcia go opierniczyła i na tym się skończyło agitowanie. Burgemajster bał się buntu kobiet i babcię zostawił w spokoju.
Dlaczego napisałam, że babcia była postacią tragiczną? Ano, pochowała po kolei wszystkie dzieci, cała czwórkę: lotnik Edek zginął śmiercią lotnika, Aniela i Teodora zmarły na płuca, mój ojciec na serce. Potem jeszcze umarła córka Tody, którą babcia wychowywała. Babcia żyła długo, cieszyła się szacunkiem, ale już nie potrafiła się śmiać.
Ślązacy Zagłębiaków też nie lubili. Tak to już jest, że sąsiedzi często się wadzą. W historycznej Wielkopolsce też niektóre południowo – wschodnie powiaty należały do zaboru rosyjskiego, a inne do niemieckiego. „Kacapy” i „Fryce” jako ciężkie wyzwiska są używane po dziś dzień. Wielkopolanom też było bliżej do Kujawiaków i Pomorzan, niż do kaliszan. Co się dziwić – zachodni Slowianie, członkowie Związku Wieleckiego, współpracowali zawsze z Czechami, tłukli się z Polanami. Minęło tysiąc lat i teraz w UE nie chcą wchodzić w układy z Polakami, a z Czechami – tak. Bliżej im mentalnie, a uraza do tych zza Odry przetrwała milenium.
Nisiu-bardzo ciekawa ta Twoja opowieść i na dodatek rozumiem teraz lepiej Twoją miłość
do parowozów 🙂
Chciałam odpowiedzieć Pyrze lecz Marek mnie uprzedził. Wtrącę jednak swoje 2 grosze. Najtańszego skanera nie polecałabym. Różnie to potem bywa, ale np EPSON Perfection V370 Photo za około (430 zł) posiada przystawkę do slajdów wzbogacając możliwość skanowania zdjęć i negatywów z domowego archiwum. Załączony na CD program ma kilka podstawowych funkcji służących do poprawy jakości skanowanego dokumentu lecz osobiście nie polecam tej metody przy fotografiach starych i zniszczonych. Najlepszą metodą jest zeskanowanie fotografii w stanie obecnym z zachowaniem najwyższych parametrów rozdzielczości (najlepiej w formacie TIFF). I zachowaniu w archiwum domowym w takim właśnie stanie. Powód prozaiczny – raz utrwalona w ten sposób fotografia nie podlega zgubnym skutkom czasu, to po pierwsze, a po drugie dobra jakość zeskanowanego oryginału daje więcej możliwości podczas retuszu i wszelkich innych poprawek. A to najlepiej zawierzyć profesjonaliście (chyba że ktoś z rodziny lub znajomych…). Można też próbować samemu z zachowaniem żelaznej zasady – NIGDY nie pracować na zeskanowanym oryginale lecz na jego kopii.
A jeśli zdecydujesz się na usługę zakładu, zwróć szczególną uwagę na przykłady pracy zawodowca. Zbyt kosztowna usługa. Zwłaszcza że mówimy o większej ilości fotografii. I nie każdy „profesjonalista” jest tym za kogo się podaje.
Mam nareszcie wolną chwilę,by bronić uroków miasta 🙂 bo Szanowne Blogowisko zgodnym chórem wystąpiło w obronie wsi spokojnej i wesołej,a skrytykowało praktycznie jednomyślnie zbyt głośne koncerty i chrupiące pop cornem seanse w kinie.
Otóż koncerty bywają różne i jakoś dziwnie udaje mi się dosyć często trafić tam,gdzie muzyka wcale nie jest za głośna i gdzie słucha się jej z przyjemnością.A jeśli ktoś szuka ciekawych filmów w kinie to może zajrzeć do kin studyjnych,gdzie wyświetlane są wartościowe filmy i gdzie nie sprzedaje się przed wejściem na salę prażonej kukurydzy. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego,że inne są możliwości obcowania z kulturą w niewielkim mieście,gdzie jest tylko jedno kino i jedna sala koncertowo-teatralna (albo nie ma jej wcale),a inne w Warszawie,gdzie propozycji na każdy dzień jest mnóstwo: http://www.kulturalna.warszawa.pl/wydarzenia,2,0,,2015-01-24,.html?locale=pl_PL
Było dla mnie dosyć zaskakujące czytanie o tym,iż w dzisiejszych czasach chyba najlepiej zaszyć się w domu,bo nie ma na co pójść do kina i nie ma gdzie posłuchać niedrażniącej ucha muzyki.
Lubię wieś i jej uroki,ale lubię też miasto i jego szeroki wachlarz możliwości.
Dzisiaj wieczorem idę do Teatru „Prezentacje”(bardzo lubię tę kameralną scenę) zobaczyć”Zeldę i Scotta”.
Sznureczek raz jeszcze :
http://www.kulturalna.warszawa.pl/wydarzenia,2,0,,2015-01-24,.html?locale=pl_PL
Prawnuk pruskiej gadziny 🙂
Napisałam i poszło w kosmos nie wiadomo dlaczego.
A ja po prostu dziękowałam Echidnie i Markowi, przy czym napisałam, że w chwili obecnej sprzętu nie kupię (fachowcom też nie dam zarobić) bo mamy inne plany inwestycyjne na ten rok, a totek nadal fanaberyjny.
Danuśka – dla mnie miasto jest też środowiskiem naturalnym – rodziny na wsi nie mam od m/w 200 lat, Ojciec miał jakieś kuzynki ale rozjechały się po świecie w latach II wojny. To był ostatni ślad koligacji wiejskich. Rodzina Mamy od XIX w w Poznaniu. Jarek, owszem , miał dalszą rodzinę w Głuszynie ale od dawna ślad się urwał, kontaktu brak, zresztą tam już dwukrotnie musiała nastąpić zmiana pokoleniowa.
Ja sobie chwalę wieś odświętnie, wakacyjnie, leniwie – z pełną świadomością, że kto inny tyra na tej wsi, żebym ja mogła leżeć w hamaku. Moim PGR-em był 600 m.kw.ogród, a teraz 3 korytka, jeden koszyk wiklinowy i kilka doniczek.
No, to młode jesteście dziewczyneczki. Ja jestem tak zmęczona, że tylko mój dom na wsi daje mi komfort spokoju. Do Warszawy jeżdżę czasami, wówczas gdy muszę i jest to wielka trauma. Nasi znajomi nie mogli tej przeprowadzki zrozumieć do czasu przyjazdu na naszą wieś. Tu jest cudownie, a oglądanie sikorek, dzięciołów i stadek płochliwych wróbli daje mi mnóstwo radości. I to jest to.
Pyro,
Ty mieszkasz na spokojnym osiedlu, w otoczeniu wysokich drzew i w pobliżu parku, a wspomnieć trzeba jeszcze o pobliskiej Malcie, choć Ty już tam nie spacerujesz. To dobre warunki do mieszkania. Natomiast nie wyobrażam sobie mieszkania przy ruchliwej ulicy w centrum miasta, choć i taka sytuacja ma swoje plusy.
A wieś wsi wcale nierówna. Co innego tereny typowo rolnicze, a co innego miejscowości podmiejskie będące formalnie wsiami, zamieszkałe w większości przez ludzi pracą i szkołą związanymi nadal z pobliskim miastem. Taka jest także moja miejscowość, ale na szczęście jest tu jeszcze kilkanaście gospodarstw rolnych, więc można zobaczyć jeszcze pasące się bydło i pola uprawne. A z ciszą bywa też różnie – letnie koszenie trawy, różne remonty i szczekające psy – to codzienność. Ale jednak jest o wiele spokojniej niż w mieście, a poranki, wieczory i noce są ciche. A mnie bardzo odpowiada łatwość w łączeniu życia na wsi z atrakcjami miasta, bez których trudno byłoby się mi obejść. Zgadzam się więc całkowicie z Danuśką
Krysiade – mogłam się wynieść na wieś śladem mojego Brata – w tej leśnej osadzie były wtedy jeszcze dwa siedliska do kupienia. Ale doszłam do wniosku, że sama nie dam rady – nawet jeżeli zamieszkam na nieużytku z wolna sosnami porastającym. Potrzebuję kogoś, kto zrobi drobne naprawy, zawiezie mnie do miasta, zrobi zakupy. To byłoby w pełni możliwe, gdybym miała więcej pieniędzy – dużo więcej, bo ludziom trzeba zapłacić. Mój blok stoi przy lesie, 300 m od jeziora, 5 przystanków od centrum miasta. Taksówka do przychodni albo do „reala” kosztuje w jedną stronę 10 zł. Bez łaski czyjejkolwiek. Tu mi jest wygodnie – ktoś dba o odgarnięcie śniegu i o moją ciepłą wodę. Tu już zostanę.
Jolinku,
prosz bardzo, niech dzieci spojrzą tu:
http://www.skionline.pl/pogoda/polska-beskid-slaski-i-zywiecki-szczyrk,osrodek,642.html
Każdy polski ośrodek narciarski ma swoją stronę i bardzo często kamery na stoku, ja na przyklad często podglądam Czantorię 😉
Pyro masz całkowitą rację. Powinno się mieszkać tam gadzie czujemy się dobrze, spokojnie, komfortowo. I tego się będziemy trzymać.
Uwaga! Będę uprawiała propagandę, a właściwie reklamę. Kto nie chce, niech nie czyta.
W listopadzie dostałam od Starej Żaby 2 opakowania (duże) kapsułek z preparatem „GEN-Active” pozyskiwanym z siary klaczy i krów, bezpośrednio po porodzie. W naturze siara służy jako odżywka i osłona odpornościowa źrebaków i cieląt. To nie jest lek – niczego nie leczy ale to wzmaga odporność i samoobronę organizmu. Jedno Wam powiem – działa. Zjadłam jedno opakowanie i jak dotąd nie dopadła mnie żadna infekcja, a poprzednio z jednej w drugą wpadałam. Leki p/zakrzepowe, które przyjmuję, jednocześnie obniżają bariery odpornościowe. Preparat ten jest rozprowadzany przez siłownie i kluby fitnes. Jqak tylko zjem drugie pudełko, kupię sobie następne.
Żaba kupiła jakąś ilość niekonfekcjonowaną, w proszku i dosypuje żywinie do karmy. Nie wiem, jak konie, ale ja staram się połknąć jak najszybciej i zapić sporą ilością płynu, ma to obrzydliwie mdlący posmak i to mimo żelowej osłonki, Warto. Dwa miesiące bez antybiotyków, zastrzyków i innych takich. Bądź błogosławiona, Żabo nasza.
Znowu mi zeżar.ło i wiem dlaczego „od – por – ność”
Zgago, Alicjo było sprawdzane czy śnieg będzie i na szczęście się sprawdza prognoza … 🙂 .. a ja mam kota na tydzień … 🙂
Krzychu gratulacje za „Best Non-English blog about Korea” ….. 🙂 a na targi bardzo lubię chodzić i łapać okazje …
Zgago,
jak miło, że wróciłaś!
Wszystkim zainteresowanym Gruzją podrzucam propozycję Marcina Mellera:
Chcecie zobaczyć Gruzję w małej grupce z bardzo oryginalnym przewodnikiem?:-)
Mój wieloletni przyjaciel Vaho Babunashvili, jeden z bohaterów naszej książki „Gaumardżos! Opowieści z Gruzji”, muzyk rockowy (i nie tylko), smakosz, autor książki, która niebawem ukaże się w Polsce o kuchni gruzińskiej (wraz z rewelacyjnymi fotografiami Radek Polak, ) a więc Vaho może kilkuosobowej grupce zorganizować Gruzji pobyt na miarę i wedle życzeń. Podróż kulinarna? Śladami wina? Archeologicznych odkryć? Klasztorów? Muzyki? Z warsztatami malowania emalii na srebrze? Proszę bardzo. Plus noclegi u znajomych znajomych. Jeżeli ktoś ma ochotę na konie, spływy etc, też jest do zrobienia.
Jeżeli wybieracie się do Gruzji pierwszy raz i nie bardzo wiecie jak się do niej zabrać, a nie chcecie jechać z biurem, to opcja Vaho jest idealna. Podobnie jak dla tych, którzy już byli, a chcieliby zobaczyć miejsca nieoczywiste i interesujących ludzi. Vaho mówi po angielsku i rosyjsku, ma 47 lat. Serdecznie polecam. W sprawie szczegółów piszcie na: vaho@altervision.ge
https://www.facebook.com/marcin.meller1?fref=nf
Stanisławie, słusznie prawisz. Mon petit chou, to równie pieszczotliwy idiom, jak my honey.
Po połowie wieku w Krakowie też czmychnąłem na wieś, ale amerykańską, prawie „nowoangielską”, nad Nowym Jorkiem (upstate)
A teraz czmychamy na południe. Jesteśmy w Baltimore. Za rufą, czyli za bagażnikiem zostawiliśmy 20 cm śnieżycę. To się nazywa; mieć nosa!
Bardzo interesująca oferta. Do Gruzji to się stąd sporo osób zapowiadało.
A ja wracam do propagandy, a nawet reklamy. Kto nie chce, niech pominie ten komentarz.
Od kilku lat przyjmuję leki p/zakrzepowe. Ich skutkiem ubocznym jest obniżenie barier immunologicznych (poradziłam sobie z wrednym słowem) skutkiem czego Pyra wpadała z jednej infekcji grypopodobnej w drugą – co obojętne dla starszej pani nie jest. W Listopadzie dostałam przesyłkę od Żaby, a w niej dwa duże słoiki kapsułek preparatu „GEN – Active”. To nie jest lek, niczego nie leczy – preparat uzyskiwany jest z siary kobył i krów bezpośrednio po porodzie. W przyrodzie jest to odżywka, szczepionka i osłona dla źrebaków i cieląt. Wyodrębniono czynniki aktywne i sprzedawane są przez siłownie i kluby fitness jako osłona i odżywka. Słowo daję : działa. Ani jednego dnia przez cały listopad, grudzień i styczeń nie spędziłam w charakterze osoby grypowo zdychającej. Kończę pierwsze pudełko i zaczynam drugie – potem będę kupowała. To jest obrzydliwie mdlące mimo żelowej osłonki, ale popić wodą i brzydki posmak znika. Producent ma swoją stronę internetową, można zajrzeć.
Dobry wieczor,
Zgago – Panie i Panowie wybacza – nikt nie trzyma tak jak Ty :).
Placku – dziekuje bardzo, nie ma innego wyjscia, uwazam.
O Babciach i Dziadkach, pra i pra pra … moglabym opowiadac dlugo i (chyba ciekawie). Charakterek odziedziczony ;).
Dobry wieczór 🙂
Nie umiem o Nich opowiedzieć. Ja tylko czuję Ich dotyk, zapach, obecność…
Pyro – hmmm. Rok rocznie daje się szczepić i chwała Bogu zdrowym jak rydz, alibo i kobyła i to bez siary… a swoje lata mam i w tym roku dość okrągłe.
Cichalu – bo nikt nie jest taki, jak Ty. Wybraniec bogów albo cuś.
Chyba bardziej cuś, Jarutko!
Cichal – przyjeżdżasz w marcu?
JollyR. – jeżeli mogłabyś, to dlaczego nie? Do roboty…!
Placku,
ale niespodzianka 😯 Kucharz Grzegorz Sz. prowadzi w Rzeczce dom, który w początku lat 90. krótko posiadała moja rodzina, ale szybko sprzedała znalazłszy dom w Międzygórzu. Cieszę się, że zrobiono z niego coś sensownego.
Pamiętam oglądanie go po przedarciu się przez liczne procesje bożociałowe po drodze. Moja Mama była wstrząśnięta otoczeniem (w pobliżu są poniemieckie sztolnie w Walimiu, gdzie pracując niewolniczo zginęły tysiące ludzi), a nasze dziecko na słowa mojej siostry:
– To będzie kiedyś twoje 😎
zrobiło wielkie oczy i odparło kategorycznie
– O, nie!
Dom w Międzygórzu kochało bardzo. My zresztą też.
Pyro! Tak planujemy.
„Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz Mu o swoich planach”
Jolinku,
Dziękuję za miłe słowo, jak Ci się widzi tydzien bycia kocią mamą?
Ewo, Ty zdaje się mogłabyś korepetycji panu Babunashvili udzielać;)
Cichalu – moje wścibskie pytania związane są z Twoim czerwcowym jubileuszem: gdzie ten szampan będzie strzelał?
Bo może Blogowisko mogłoby coś wykombinować?
Krzychu kotka jest mi znana od maluszka a u mnie była już pare razy i czujemy się razem dobrze … 🙂
cichalu Pyra sprytnie kombinuje …. 🙂
Cichalu,
jak długo będziecie na Florydzie?
Pyro. Mój tragikomiczny jubileusz wypada 24maja. Chyba będę w Krakowie
Alicjo. Circa about do 10 – 15 marca.
Cichalu,
pytam z premedytacją, bo pomyśleliśmy sobie, że moglibyśmy zrobić Zajazd na Sarasotę gdzieś w okolicach końca lutego. Co waść na to?
Kraków – a nie, wycofuję się. Tam nie mamy bazy.
Alicjo Skype
Dzięki za kuzyna Grzesia. Pasuje do Blogu, nieprawdaż? Jest wnukiem dziadka-maszynisty z drugiej żony. Jego ojciec, a mój stryjek też był kolejarzem, pracował jako inspektor. Jakieś pół wieku powiedział mi niej więcej tak: Dziecko, gdybyś ty wiedziała, czym jeździsz, po czym jeździsz i kto cię wozi, to za nic nie wsiadłabyś u nas do pociągu. Sam kupił sobie trabanta i pozasłużbowo jeździł wyłącznie nim.
To był ten stryjek, co z nitrogliceryną w zębach szedł do Czarnego Stawu w Tatrach. Też rodzinny bzik górski.
Pół wieku TEMU…
Wy tu gadu gadu o Gruzji, a ja byłam na koncerciku i słuchałam między innymi tej pięknej pieśni „Gruzińskiej” Bułata Okudżawy: https://www.youtube.com/watch?v=GEaU2RIvEY0
A Rosja kontroluje całą Abchazję; ruchy odśrodkowe w tradycyjnych, historycznych księstwach gruzińskich – brak instynktu samozachowawczego? Osetia, Abchazja. Ludzie chyba nigdy nie zmądrzeją.
Jolly, mimo braku aktywności, jak przeczytałam, że pora „tsimać”, to cichutko i tak „tsimałam” i w sprawach sportowych i zdrowotnych Blogowiczów. 😀
Pyro zauważyłaś, że i w kilku krajach europejskich też zaczął się „trynd” odśrodkowy ? 🙁
Goście poszli, gary pozmywane, to już mogę sprawdzić, czy mnie pod kordełką nie ma. 😀 Dobrej nocy i kolorowych snów. 😆
Czas zapalić lampkę za „kałużą”. 😆
Życzyłam wszystkim dobranoc, a Łotr twierdzi, e się powtarzam. Pewnie, że się powtarzam, codziennie.
Jestem – lampka się świeci, pewnie Nowy też świeci swoją.
Pyro,
ja też dzisiaj miałam, że się powtarzam. Ale to sama z siebie wiem, uświadomiona swego czasu przez blogowego cerbera pilnującego, że „plotę te same androny”
Dzień dobry,
U mnie też się świeci, chociaż to lampka trzeciej zmiany. Dzisiaj niestety musiałem pracować, jutro też muszę. Niedawno wróciłem do domu, popijam czerwone wino. Kupiłem porugalskie bardzo tanie wino „Vista” i okazało się dla mnie bardzo dobre, ale może się nie znam. Podobno życie jest za krótkie by pić tanie wina, a ja piję. Mieszkam sam, więc omijają mnie różne dyskusje typu:
„…Skarbie pójdziesz ze mną na siłownię?
Mówisz, że jestem gruba?
No dobra, jak nie chcesz?
I do tego leniwa?
Uspokój się Kochanie.
Uważasz, że jestem histeryczką?
Wiesz, że nie o to chodzi.
Teraz, że przeinaczam prawdę?
Nie, nie musisz ze mną nigdzie iść!
Tak, a dlaczego Ci tak zależy, żeby iść samemu?!…”
🙂
W moim sklepie Za Rogiem nie ma wielkiego wyboru win i portugalskich nie ma. Ale ponapijałam się ich trochę w Lizbonie (Rejs Daru Młodzieży 2012).
Nie ma czegoś takiego, że jak tanie,to bylejakie. Albo nam smakuje, albo nie.
Do tej pory wszystkie portugalskie wina jakie kupiłem okazały się dużo lepsze niż wskazywałaby cena. Polecam.
Nisiu – Prawdaż 🙂
Nowy – wyobraź sobie nieco inną rozmowę;
– Skarbie, popijam tanie portugalskie wino „Vista”.
– Życie jest za krótkie by pić tanie wina. Idę na siłownię.
– Kochanie, na zewnątrz jest tak zimno. Zostań.
Kompromis – Podgrzać wino i rozgrzewać się nim w drodze na siłownię, najlepiej portugalską.
Nemo – Jaki ten świat jest mały. Kuzyn mojej mamy drążył skałę także w samej Rzeczce. Obóz Gross Rosen miał filie przy każdym Sowim Pagórku. Kuzyn przeżył, a ja pętałem się po tej okolicy szukając skarbów, na przykład uroczej księżniczki z zamku w Zagórzu Śląskim i latających spodków ze swastyką na włazach.
Osobom które jeszcze nie posiadają uroczych letnio-zimowych domków polecam niezwłoczne ich nabycie. Dlaczego?
GWIAZDY.
Uważam, że to świetny pomysł. Drugi pomysł to kupno takiego domku za gotówkę. Jak zwykle nie mam jeszcze trzeciego pomysłu
Olbrzym
dzień dobry ….
biało za oknem ale 0 stopni więc mokro pod nogami …
Pyro mnie poradzono by w okresie gdy brak słońca brać zwykłą witaminę „D” i rzeczywiście jakoś się bronię przed chorobami a i depresja zimowa mnie prawie nie dopadła …
W ramach działań antydepresyjnych rozpoczęłam właśnie gotowanie bigosu.
W dalszej kolejności wybieram się do Nowej Jerozolimy 🙂
http://www.mmwarszawa.pl/artykul/warszawski-smak-tym-razem-w-nowej-jerozolimie,3102414,art,t,id,tm.html
Jak zwykle podczas gotowania słucham radia.W RMF Classis ciekawa rozmowa z Włodzimierzem Korczem.Na pytanie,jak to jest z tym natchnieniem przy pisaniu muzyki
kompozytor odpowiedział:Najlepszym natchnieniem jest termin,jak już naprawdę nie da się odłożyć na później,to trzeba napisać i już !
Dzień dobry.
Z absurdalnych rozmów małżeńskich, pierwsze miejsce zajmują o mnie teksty Jurandota, wygłaszane przez Stefanię Grodzieńską, a później przez Kwiatkowską i Bielicką. Monolog duszy żony do duszy męża w chwilkę po katastrofie samochodowej, albo duet – mąż z gazetą, żona przemawia : Boziu, nigdy tak nie umiałam, a szkoda.
Moje wakacje, trochę zdjęć i wspomnień.
Odcinek 1 – Doha
Tak się jakoś składa, że pomysł na kolejne wakacje powstaje w trakcie poprzednich. Tym razem padło na Indochiny: Wietnam, Kambodża, Laos i Tajlandia.
Zaczynamy od Hanoi, ale wcześniej długa podróż samolotem. Ponieważ biuro podróży zapewniło nam przelot Qatar Airways z przesiadką w Doha, na którą mieliśmy 6 godzin, kupujemy wizy Katarskie i ruszamy na podbój Dohy nocą. Taksówkami jedziemy do centrum, przechodzimy przez suk, ciekawy targ i najstarszą część miasta, potem obiad w tradycyjnej restauracji, siedzimy po turecku na dywanach, środek pomieszczenia został przykryty ceratą i po chwili lądują na niej różne dania, baranina, kurczak i gigantyczna pita. W kraju panuje prohibicja więc do picia woda i cola, ale w samolotach pełen zestaw alkoholi łącznie z szampanem, armaniakiem, whisky i winami. A potem wieżowce, wieżowce ?.. różnych kształtów i kolorów. Choć historia miasta jest dość długa, to dopiero po 1971 roku, kiedy Katar odzyskał niepodległość i Doha została stolicą, miasto zaczęło się gwałtownie rozwijać. Zbudowano odsalarnię wody, w 1973 założono uniwersytet, zlikwidowano slumsy a wszystko to za pieniądze z ogromnych złóż ropy i gazu. Łapiemy z pewnymi kłopotami taksówki ( jeden z taksówkarzy pracował pierwszy dzień i nie wiedział gdzie jest lotnisko ! ) i wsiadamy w giganta czyli Boeinga 777-300, którego pilot posadził na międzylądowaniu w Bangkoku niezauważalnie.
https://plus.google.com/photos/111194922675990388082/albums/6107281759336239665
MałgosiuW. – dziękuję, fascynujące obrazki. Suk naprawdę ciekawy – wypatrzyłam świetną torebkę i zgrabne tygielki do kawy. A wieżowce trochę nieludzkie, jak z kreskówek o obcych światach. Imponujące daktylowce. Ciekawe, czy oni przygotowują kraj na czas „po ropie”?
o Małgosiu jaka miła niespodzianka … 🙂 popodróżujemy z Wami z przyjemnością …. 😀
trzeba pilnować psa …. 😉
http://www.tvp.info/18587245/pies-ukradl-szynke-teraz-sciga-go-straz-miejska-a-wlasciciel-musi-zaplacic-kare
Podziwiam. Najciężej się zmusić (na mnie nic nie działa, niestety), mój znajomy ćwiczy codziennie rano pół godziny, powiada, że robi to od 40 lat, na początku się zmuszał, a dzisiaj to rutyna jak poranna kawa. U mnie dwie herbaty przy komputerze, przegląd wiadomości, poczty…itd. 2 godziny jak nic.
http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,138262,17292882,92_letni_Antoni_Huczynski__znany_jako__dziarski_dziadek__.html#TRwknd
Wnuki wróciły do siebie, wieczór zapowiada się leniwy i sympatyczny. Na kolację zrobię sobie pewnie jajecznicę na pieczarkach, albo jajka moletki – wszystko dlatego, że nie chciało się dzisiaj nikomu pójść po chleb, który był wyszedł. Młodsza ma w diecie kromkę razowca i biały ser i tyle w chlebaku jest – staranne spakowana kromka razowca. Odgrażałam się, że będę smażyła naleśniki, ale nie… Nie będę. To nie są sympatyczne zapachy w niedzielny wieczór.
Małgosiu – dziękuję. Tak właśnie lubię podróżować.
Pyro smażenie naleśników to najmilszy zapach w domu … wszystkie dzieci to lubią … 🙂 …
Kilka dni temu przeczytalam wpis Autora o wyzszosci swiat…., czyli zycia zdala od miasta, co dalo mi natchnienie do wpisania sie tutaj, chociaz nie jestem regularnym uczestnikiem forum.
Poznalam i jedno i drugie zycie, wprawdzie jako skromny obywatel. Obecnie, od wielu lat, na stare lata mieszkam w ogromnym miescie i widze zalety takiego zycia.
Zycie poza miastem w pojedynczym domu na poziomie przyzwyczajonego do wygod mieszczucha wymaga zasobow finansowych, nienormowanego czasu pracy, czy juz calkiem wolnego czasu, nie mowiac o predyspozycjach psychicznych…
Zycie w miescie i to w tej podobno najgorszej wersj, czyli w budynku wielorodzinnym pozwala nie myslec na okraglo o cieknacym dachu, czy zilionie innych usterek, poza tym nie trzeba odsniezac, wystawiac smieci (uzerac sie z firma ta, czy inna), grabic lisci, strzyc trawnikow, dbac o zielona calosc ( bo na ta przyjemnosc nie zawsze ma sie czas, sily i pieniadze) i w razie czego mozna trzasnac drzwiami i wyjechac na dluzej niz kilka dni. Dochodza do tego sprawy zaspakajajace inne potrzeby czlowieka, chociazby poczucie bezpieczenstwa pod kazdym wzgledem.
W roznorodnosci piekno. Dobrze, ze jedni wola to, a drudzy tamto. A jeszcze lepiej, ze naogol lubimy takie zycie jakie wybralismy, albo jakie dla nas wybral los.
Jolinku-co do naleśników to zgadzam się w 120 %.Jestem nieustająco dużym dzieckiem, lubię i zapach i smak 🙂
Na targu w”Nowej Jerozolimie”naleśników wprawdzie nie było,ale była tak wielka rozmaitość wszelakiego jadła,że decyzja,co skosztować lub co kupić nie należała do najłatwiejszych-ciekawe stoiska między innymi z kuchnią gruzińską,libańską czy też
meksykańską.Wdałam się w pogawędkę z panem od nalewek i kupiłam u niego znakomitą nalewkę czeremchową.Czy mieliście okazję próbować tego boskiego smaku?Przy stoisku z pierogami domowej roboty przeżywałam oczywiście katusze nie wiedząc na co się zdecydować,w końcu stanęło na farszu z łososia.
Na pożegnanie,już w domu moich znajomych zjedliśmy kotlety z cieciorki i kaszy gryczanej wedle ich pomysłu i wykonania.Była to bardzo smakowita kropka nad i 😀
A bigos pyrka sobie nadal….
Zawstydzeni przez dziarskiego staruszka (ja, Jerzor nie ma się czego wstydzić), poszliśmy szybkim marszem do lasu. -10c, bezchmurne niebo i bezwietrznie. W takich warunkach można chodzić…
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5953.JPG
Zyta 2003 – witaj nam; rzeczywiście bywasz rzadko.
Po deliberacjach (sama ze sobą) na kolację jest sałatka z połowy paczki fety, małej puszki kukurydzy i pęczka szczypioru + pieprz i 2 łyżki majonezu. Lubię taką sałatkę, chociaż ilość tego smakołyku kilkakrotnie przerasta mój apetyt. I mała kukurydza to ciut przymało na tę ilość słonego sera. Przydałoby się zimne rose do popicia – ale nie ma, a ostatnie które kupiłyśmy, nie nadawało się do picia, niestety.
Zyta,
co prawda, to prawda – jak już będzie nam ciężko ogarniać chadziajstwo, to z pewnością sprzedamy i udamy się do jakiegoś bloku, których tu trochę jest, do wyboru, luksusowe, z widokami – i te mniej luksusowe też.
Dom wymaga – a to nowe okna, a to pomalować trzeba, dach przecieka, drzwi nieszczelne, w piwnicznej izbie latem wilgotno…i tak dalej.
Alicja – ponoć nas też czeka tydzień mroźnej pogody – do -7 stopni, a po 7.02 ocieplenie do +7
U mnie dzisiaj naleśniki ze szpinakiem, pieczarkami, trochę podsmażonych, drobno pokrojonych kabanosów z braku boczku, feta, czosnek i dyżurne.
Jolinek, Danuśka – to my jakoś nietypowe – nikt u nas nie lubi zapachu smażonych naleśników, racuchów itp. Każą starannie wywietrzyć mieszkanie. Co na patelni – to chętnie, ale zapach nie tego…
Pyro-jedni nie lubią cebuli,a inni zapachu smażonych naleśników 😉
Dla zwolenników miasta i jednoczesnie śródziemnomorskich widoków apartamencik do kupienia:
http://www.tvn24.pl/kultura-styl,8/najdrozszy-apartament-swiata-wystawiono-na-sprzedaz-padnie-rekord,463908.html
Pyro –
E , tam nalesnikowo zawsze pachnie.
Wpaiale.!!!
Pyro.
Dziekuje za zyczenia imieninowe.
Jestes jedyna i nie powtarzalna-
Wzajemnie zyczenia imieninowe,
zdrowia i dużo uciechy z rodziny.
Naleśniki pachną pięknie. Kiedy syn był mały i wielu potraw nie lubił, także naleśników, poprosił kiedyś, abym je usmażyła. Przecież ich nie lubisz – mówię. Ale lubię, jak pachną – odpowiedziało dziecko. Wkrótce polubił także ich smak.
Danuśka,
ta nalewka jest na owocach, czy na kwiatach ? Niestety, ani jednej, ani drugiej nie zrobię, bo czeremchy nie widziałam od czasów dzieciństwa.
Małgosiu,
ciekawa relacja i zdjęcia z pierwszego etapu podróży. Czekam na dalszy ciąg.
W ubiegłym roku mimo
Twego sygnalu z kalendarzyka
imienin 19 stycznia ,,Henryka,,
nawet pies klulawa noga się nie
odezwal.
Jak się smaży naleśniki na kujawskim, albo innym rzepaku to zawsze pachnie.
Powtarzam: naleśniki smażymy na patelni posmarowanej kawałkiem słoniny. Jak ktoś nie może z powodów religijnych albo wyznawanych zasad to niech używa oleju z pestek winogron 🙂
Naleśniki smażone na oleju są zawsze cięższe i bardziej kaloryczne niż te smażone na słonince. Ciasto naleśnikowe to niezły pijak.
To samo dotyczy placków ziemniaczanych: tylko smalec…
Jak mawiała babcia z podlaskiego, która dożyła setki : najzdrowsze jest białe mięso , znaczy się słonina…
Jak ktoś nie wierzy czym grozi używanie przetworzonych tłuszczy roślinnych niech popatrzy na patelnię na której smaży od dawna naleśniki na oleju. Warstwa naturalnego czarnego teflonu , której niczym nie da się rozpuścić, ani umyć.
Alicjo , Jolly Rogers ,dziekuje
pięknie za zyczenia imieninowe
Pyro.
Trzeba wymazac to imie z
kalendarzyka ,i będzie spokój.
Ej, Henryku, nie jojcz, boś nie baba w połogu.
Misiu – wszystko prawda, w plackach nam ten olej nie przeszkadza, a w naleśnikach bardzo. A skąd ją mam wziąć słoninkę, kiedy mnie naleśnikowo najdzie? Smalec do placków mam zawsze w lodówce, bo ja i kapustę też na smalcu i parę innych rzeczy, a żywej słoninki nie mam.
Krystyno-nalewka jest z owoców.Własnie dlatego kupiłam,bo uznałam,że nie mam szans zrobić jej osobiście ani z owoców,ani z kwiatów.
Małgosiu,też czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.
Pyro.
Ja nie jojcze, tylko mowie.
Danuśka – ile taka „dzika” nalewka kosztuje? Wiem, gdzie rośnie czeremcha.
Pyro.
Ale, obojętnie,wazne ,ze jesteś.
Pyro,
trzeba mały kawałek świeżej słoniny zamrozić. Zawsze jakoś da się wcisnąć do zamrażalnika. Po rozmrożeniu jest taka jak świeża. Zawsze mam trochę w zapasie dla sikorek na wypadek, gdy srokom uda się zerwać słoninę ze sznurka przy karmniku.
Danuśka,
dziękuję za informację.
Przy okazji ptaków wspomnę tylko, że jeśli o kogoś do ogródka przylatują kosy, to warto wyłożyć im całe jabłka. Bardzo je lubią.
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,17297123,Lazuga__Wielkopolskie_tabu.html#BoxLokPozLink
Będą następne części, to był pierwszy dzień podróży 😀
Henryku wybacz … życzę Ci wszystkiego dobrego …. 🙂 … pewnie za mało bywasz tu dlatego nam umkneło ….
ja wlewam olej do ciasta naleśnikowego i wtedy wiem ile używam a naleśniki dobrze mi się smażą … słoninkę w małych kawałkach też mrożę … podobnie z masłem ….
Danuśka podziwiam Twoją energię … mnie się trudno z domu ruszyć …
Jolinku.
Bywam ,bywam, dziekuje z całego serca.
Jolinku-moja energia to pikuś w porównaniu z energią Dziarskiego Dziadka 😉
Pyro-nalewka tania nie była,za butelkę o objętości 350 ml zapłaciłam 65 zł zatem,jeśli masz gdzieś czeremchę na oku,to jest biznes do zrobienia 😉
Pan nalewkarz mówił,że jest trzyletnia zatem musi kosztować.
Danuśka – jest czeremcha , a właściwie gąszcz czeremchowy, wiosną pachnie do bólu głowy. Jak owocuje – nie wiem, bo nie interesowałam się. Sprawdzę w tym roku. Ona musi kosztować przy cenie spirytusu ok 90 zł/litr na 2,5 l nalewki + 3 lata leżakowania. Majątku się na tym nie zrobi, ale jeżeli ktoś nastawia większą ilość i z litra ma 3 porcje sprzedaży, to jakiś interes jest.
Głos Wielkopolski podał, wnuczka zrobiła i była bardzo zadowolona, więc ja podaję linkę do tego przepisu
http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/796759,kurczak-zapiekany-z-ziemniakami-jak-go-zrobic-przepis,id,t.html
A teraz już sobie idę. Jutro odezwę się po południu, po naszym spotkaniu z Haneczką.
W ostatnim numerze ” Polityki” Gospodarz pisze o jagnięcinie. Poczułam się swojsko. Cytowany prof. Niżnikowski był asystentem, kiedy ja w tej samej Katedrze zaczynałam, jako magistrant, moją owczą przygodę. Jako magistrant jeździłam w różne miejsca i uczyłam się wielu rzeczy, które mi się bardzo później przydały. Wtedy owczarstwo miało dobrą passę, uparcie dążono do zwiększenia pogłowia do 4 i pół miliona sztuk i jakoś to nie bardzo wychodziło, ale chęci były. W Kongresówce 100 lat wcześniej jakoś udało się tyle owiec mieć, no może były nieco mniejsze, ale były.
Ponieważ z owiec dało się eksportować głównie jagnięta rzeźne, więc Katedra Owczarstwa SGGWu dostała, jakbyśmy to teraz nazwali, grant na badanie różnych ras owiec i ich krzyżówek pod względem ich przydatności do produkcji mięsnych jagniąt.
Akurat w to się „wstrzeliłam”. Najpierw pojechałam na wykoty do Dąbrowy (to wtedy było gospodarstwo KPGR Redło, dyr. Kamiński łyknął ten projekt, który wprowadzał spore zamieszanie). Grupą kontrolną był merynos polski a poza nią było jeszcze piętnaście innych grup krzyżówkowych owiec długowełnistych i mięsnych. Projekt ze strony SGGWu prowadził prof. Stanisław Jankowski, wtedy jeszcze docent. Tak w ogóle to nasza Katedra miała szczęście do wspaniałych ludzi, a może to owczarstwo w ogólności?
Moim pierwszym zajęciem było mierzenie długości nadpęcia jedniodniowych jagniąt, z tego miała wyniknąć ich przydatność do szybkiego tuczu – proste: długość nadpęcia jest skorelowana z długością innych kości a zwłaszcza kości udowej, która determinuje wygląd kulki – im kość krótsza tym kulka bardziej „pękata” i atrakcyjniejsza kulinarnie.
Mieszkałam w Łęgach, odległych od Dąbrowy o jakieś pięć kilometrów i codziennie konno sobie tam dojeżdżałam. Żyć nie umierać. Przyjechałam z Warszawy 23 stycznia, zimy jako takiej (i przez kolejne sześć lat) w ogóle nie było, leszczyny kwitły jak oszalałe. Oczywiście wykot się przeciągnął i spóźniłam się na rozpoczęcie semestru czym podpadłam straszliwie prodziekanowi, on chyba tych „od owiec” specjalnie nie lubił.
W lecie, kiedy jagniaki podrosły, pojechałam z kolei na ubój doświadczalny, mięsność kulki jest skorelowana z ogólną mięsnością tuszy, więc robiłam dysekcję wybranych kulek. Dysekcja polega na rozdzieleniu mięsa, tłuszczu i kości a potem policzeniu czego ile. Do tejże dysekcji przyuczałam się wcześniej w Kołudzie Wielkiej, gdzie oprócz gęsi były też i owce.
Potem jeszcze w innej rzeźni wycinałam nadpęcia już tych podrośniętych jagniąt, ale z tego mało co wyszło, bo paskudnie zacięłam się w kciuk i musiałam pojechać na pogotowie. W tym czasie rzeźnicy mieli wycinać te kostki, ale oczywiście pomylili numery jagniąt i nie miało to już „mocy naukowej”. Natomiast kierownik rzeźni głównie się przejmował, czy nóż którym się zacięłam był ich, czy mój. Ani ich, ani mój, ale jak się dowiedział, że nie ich, to kamień mu spadł z serca, bo – jak mi tłumaczył – ich nóż nie ma prawa się poślizgnąć na kości. Ostatecznie na zębie lub podkowie.
Z tego wszystkiego tak polubiłam Łęgi i Kombinat Redło, że już tu przyjechałam do pracy, a potem osiadłam nieopodal w Żabich, ale to już zupełnie inna historia…
Wracając do braku jagnięciny w Polsce. Po pierwsze, sorry taki mamy klimat.
Z owcami w naszym klimacie jest tak, że połowę roku chodzą po pastwiskach i żywią się same, a drugą połowę spędzają w owczarni i trzeba im jedzenie dać pod nos. Wartość tej zimowej karmy jest równa około 1 tony siana (nie chcę się rozdrabniać na tak zwaną „matkę stada podstawowego”, ale to jest podstawa liczenia sztuk do żywienia itp.) na jedną matkę, lub pół tony ziarna paszowego. Za to zimowe żywienie owca powinna zapłacić sama, czyli wełną, zyskiem dla hodowcy jest sprzedaż młodzieży. Niegdyś było to proste – z owcy strzygło się około 5 kg wełny i ta wełna miała pokryć koszt paszy, czyli jeden kilogram wełny musiał kosztować tyle co 100 kg zboża. Za moich „owczych czasów” dokładnie się to sprawdziło jesienią 1989 – po 13600 zł ówczesnych. Wcześniej zawsze wełna była nieco tańsza np. 260 zł wełna (a miałam dobrą cenę) i 300 zł zboże paszowe. Natomiast zysk był ze sprzedaży młodzieży.
Niestety wraz z wprowadzeniem możliwości wymiany złotówki na dolary cały ten system się zawalił. Wełna na bazie pranej (strzyże się wełnę potną a rozlicza się praną, czyli czyste włókno bez zanieczyszczeń i lanoliny, ca od 40 do 65% w zależności od sortymentu – mam tłumaczyć dalej?) na giełdzie londyńskiej kosztowała około 2 $. W tej chwili to wygląda tak, że za pięć kilo wełny można dostać (jeszcze strzygacz) 15 złotych a na zimową paszę trzeba wydać ze 250 zł. Za jagniaka można dostać około 200 złotych. Przy plenności 140% i pozostawieniu 20% jarlic na remont stada wychodzi się na zero, przy dobrych układach.
Ja przez 10 lat przerabiałam owcę pomorską (takie były wtedy pomysły rejonizacyjne) na mieszańce mięsne, w oparciu o własną wiedzę i „przyjaźń i pomoc” SGGWu. W ciągu jednego roku, w 1990, całe owczarstwo w Polsce padło. Ci, którzy próbowali walczyć, padli chwilę później. Teraz owczarze podpierają się dopłatami do stad zachowawczych (program ochrony zasobów genetycznych), ale to dotyczy może kilkunastu tysięcy sztuk i to ras uznanych za polskie, czyli właściwie nie mięsne.
Przepraszam, mogłabym jeszcze długo.
A tak z mojego punktu widzenia, to „frankowicze” przy reformie Balcerowicza dla owczarzy to mały pikuś.
Poza tym ja też z miasta (gorzej, obecnie to by było spod tęczy) wywędrowałam na wieś, ale to zupełnie inna historia 🙂
Moja Mama do ciasta naleśnikowego dodawała niegdyś stopione masło a potem chyba tylko olej. Ja dodaję olej slonecznikowy.
MałgosiaW (22:02),
no właśnie, wydało mi się coś za mało tych fotek
bjk, Barbara,
Kilka tygodni temu pisalam o ksiazce „Wild” („Dzika Droga”) Pamietam, ze bjk czytala te ksiazke. Barbara planowala przeczytac.
Moze macie ochote posluchac muzyki z filmu.
https://www.youtube.com/watch?v=sisq_eOakwc
1.Simon & Garfunkel – El Condor Pasa (If I Could)
2.First Aid Kit – Walk Unafraid
3.Wings – Let ‚Em In
4.The Shangri-Las – I Can Never Go Home Anymore
5.Leonard Cohen – Suzanne
6.Billy Swan – Don?t Be Cruel
7.Free – Be My Friend (BBC Session/Take One)
8.Lucinda Williams – Something About What Happens When We Talk
9.Portishead – Glory Box
10.Bruce Springsteen – Tougher Than The Rest
11.Pat Metheny Group – Are You Going With Me?
12.The Hollies – The Air That I Breathe
13.Simon & Garfunkel – Homeward Bound
14.Ripple – Dusted and Eric D. Johnson
15.Evan O?Toole – Red River Valley