Każdy śpiewać może…

Tak twierdził przed laty Jerzy Stuhr w prześmiesznej i kpiarskiej piosence. Zrobiła ona zawrotną karierę. Niektórzy jej miłośnicy potraktowali przesłanie dziełka całkowicie dosłownie. W rezultacie pojawił się wysyp piosenkarzy, których występy przyprawiają słuchaczy o ból zębów. Oni jednak wierzą w swój wybitny talent, zwłaszcza że występują publicznie za wcale niemałe pieniądze.

W nowym, XXI wieku, podobną ewolucję przeszło też gotowanie. Każda stacja TV, jeśli chce mieć publiczność, organizuje widowiska kulinarne, w których występują zawodowcy, półzawodowcy i całkowici amatorzy. Dobrze jest, gdy na ekranie dochodzi do awantur, pot (a czasem i krew) się leje, a jurorzy najmocniejszymi słowami ubliżają uczestnikom.

Z tych widowisk korzyści odnoszą niemal wszyscy: stacje TV – bo rosną im słupki oglądalności, jurorzy – bo stają się znani, a ich restauracje zyskują nową publiczność. Wreszcie uczestnicy.

Wprawdzie tylko niektórzy traktują te występy jako wstęp do zawodowej kariery i ci trafiają na staże w renomowanych restauracjach polskich, a nawet europejskich, by potem – zdobywszy doświadczenie i wyższe umiejętności – otworzyć własny lokal lub choćby zatrudnić się w renomowanej restauracji.

Jest jednak cała grupa – i to wcale nie mała – która ciągnie profity wyłącznie z tego, że ich twarze w ciągu krótkiego czasu stały się rozpoznawalne. Błyskawicznie też znaleźli opiekunów i menadżerów z rodzimego tzw. show-biznesu. Objeżdżają teraz miasta, miasteczka, a nawet wsie, gdzie występują w glorii uczestników telewizyjnych widowisk, którzy otarli się o sławy polskiej kuchni i mimo że nie potrafią gotować, epatują publiczność, a na plakatach ich nazwiska figurują opatrzone tytułami: Mistrz Kuchni czy Gwiazda Kulinarna. Taka tura po Polsce daje całkiem niezłe zarobki. Tyle tylko, że rzadko daje się ten sukces powtórzyć, bo publiczność bywa nie w ciemię bita i drugi raz nie ma ochoty płacić za nieporadne pokazy przypalania omleta i niewybredne żarty.

O kolejnej roli tabunów pretendentów do mistrzostwa kulinarnego pisał nie będę zbyt dosadnie, by nie być posądzonym o prywatę. Otóż znaleźli się także i wydawcy, którzy namawiają (a często wręcz sami za autorów piszą) do publikacji książek kucharskich opatrzonych zdjęciami z planu telewizyjnego i przepisami ściągniętymi z internetu. Półki w księgarniach bywają wypełnione takimi dziełami. Ze szkodą dla zawodowych autorów (i to jest właśnie owa wspomniana prywata), ale przede wszystkim dla czytelników.