Co mi psuje apetyt

Dawno już nie marudziłem na tematy okołostołowe. Najwyższa więc pora, by trochę ponarzekać na panoszenie się wokół stołu, zwłaszcza w kuchni, języka, który tu absolutnie nie pasuje i odbiera apetyt. Przynajmniej takim jak ja i moi najbliżsi przyjaciele.

Ośmieliłem się odkurzyć ten temat i wyciągnąć go na forum publiczne po przeczytaniu w „Gazecie Stołecznej” listu młodego, a już wybitnego szefa kuchni i restauratora – Jacka Grochowiny – który w grzecznych, acz stanowczych słowach poprosił organizatora konkursu na najlepszą restaurację w Warszawie o skreślenie jego lokalu „Nolita” z listy pretendentów, a to ze względu na tytuł: KNAJPA ROKU.

Jacek Grochowina – moim zdaniem słusznie – uważa, że jego lokal zasługuje na bardziej wytworny tytuł. „Knajpa” bowiem ma silne zabarwienie pejoratywne i jego gościom (oraz załodze) bardzo źle się kojarzy.

W odpowiedzi organizator, krytyk kulinarny „Gazety Wyborczej” Maciej Nowak, uznał Grochowinę za człowieka bez poczucia humoru i bez wyczucia języka. Zdziwiło mnie to tym bardziej, że Nowak jest przecież subtelnym krytykiem teatralnym i byłym dyrektorem Instytutu Teatralnego, że o dyrektorowaniu w Teatrze Wybrzeże nie wspomnę.

Określenie lokalu słowem „knajpa” sytuuje go w pobliżu „spelunki”, „mordowni” czy najsubtelniejszej z określeń „garkuchni”. A „Nolita” jest restauracją tyleż wytworną, ile smakowitą. Brawo Jacku!

Jeżdżąc po Polsce, ze smutkiem zauważam coraz częściej lokale noszące z dumą szyldy: „Pełna Micha”, „Klepisko”, „Chłopskie Żarcie” czy – w przypadku herbaciarniokawiarni – „Same Fusy”. Z zawodowego obowiązku odwiedzam je i stwierdzam, że te szyldy w pełni odzwierciedlają to, co goście znajdują wewnątrz. I zapewniam wszystkich: nie są to smakołyki.

Takie – co tu ukrywać – ordynarne słownictwo opanowało także i restauracyjne zaplecze. Język, jakim porozumiewają się coraz częściej szefowie ze swoim personelem, czyli właściciele „knajp” z kucharzami i szefowie kuchni z podlegającym im personelem, dalekie jest od wytworności.

Prawdę mówiąc nie dziwię się temu. Oglądam bowiem od czasu do czasu coraz liczniejsze programy kulinarne, w których rynsztokowe słownictwo i takież traktowanie ludzi stało się normą. Przed paroma laty była zaledwie jedna gwiazda małego ekranu, która wdeptywała ludzi pracujących w kuchni w błoto. Teraz zaś nawet prawdziwi mistrzowie kuchni i subtelni znawcy sztuki kulinarnej robią to samo i z coraz większą wprawą.

Ciekawe, czy na przykład w swoim „Atelier” mistrz Modest traktuje pracowników tak jak w telewizyjnym studiu?

A mnie to odbiera apetyt.