Może niepotrzebnie się wzruszyłem?

Trochę ze wstydem muszę się przyznać, że podczas podróży po Kalabrii uległem silnemu wzruszeniu. A przyczyną tegoż była pewna wielka ryba – miecznik.

Pewnie to śmiesznie zabrzmi, ale siwy, starszy facet przejmuje się rybą, którą – nawiasem mówiąc – spotykał dotąd tylko na talerzu. A teraz, gdy mógł na nią zapolować, zrejterował, ponosząc przy tym pewne koszta.

Fot. P. Adamczewski

Fot. P. Adamczewski

A było to tak: wybierając się do bajkowego miasta – mam na myśli Tropeę – sięgnąłem po informacje dotyczące całej okolicy. W niedalekim, kolejnym pięknym porcie o przypominającej mitologię nazwie Scilla (między Scyllą a Charybdą masowo ginęli w wodach Cieśniny Messyńskiej tamtejsi rybacy) można było wykupić rejs na łodzi rybackiej łowiącej mieczniki. Połowy tych ryb osiągających nawet cztery metry długości i odpowiednią do tego wagę trwają od czerwca do pierwszych dni września. Była to więc ostatnia chwila.

Na połowy pesce spada budowane specjalne łodzie – większe niż inne, z wyższymi burtami, wysokim masztem z bocianim gniazdem, no i z dobrze wyszkoloną załogą harpunników.

Gdy rybak-obserwator zauważa ławicę, daje sygnał, wskazując kierunek, i zaczyna się pościg, który zazwyczaj kończy się podwójnym sukcesem. Harpunnik celuje najpierw w samicę. Rzadko chybia, bo cel jest wielki. Gdy inni rybacy wciągają upolowaną sztukę na pokład, harpunnik zabija samca, który nie odstępuje swojej partnerki nawet w takiej sytuacji. No więc miecznik ginie z powodu uczucia.

Fot. P. Adamczewski

Fot. P. Adamczewski

Wysłuchawszy tej historii, zrezygnowałem z rejsu. Podczas kolacji odmówiłem też zjedzenia pesce spada, wolałem bakłażany lub cokolwiek innego.