Wolę być kucharzem niż majsterklepką

To był dzień klęski. Na szczęście wieczorem sytuacja się poprawiła. Rano byłem bowiem majsterklepką i montowałem nowy zamek do furtki, a wieczorem podejmowałem rodzinę i przyjaciół kolacją. Wieczór wymazał z pamięci poczucie kompletnego upadku.

Furtka z parkingu do ogrodu od kilku lat była zamykana przy pomocy kółka z drutu. Uwierało to trochę i drapało moją męską ambicję. Przecież każdy wieśniak winien potrafić wykonać tak prostą pracę jak wymiana zamka. Kupiłem więc w końcu w sklepie budowlanym zamek, zdjąłem z zawiasów – nie bez trudu zresztą – ciężką furtkę i zabrałem się do roboty. Stary, zardzewiały zamek wraz z obracającą się jak karuzela klamką odbiłem od ramy i natychmiast wyrzuciłem. Wymierzyłem dokładnie, w którym miejscu należy przytwierdzić nowe ustrojstwo tak, by chowająca się od naciskiem klamki zapadka była na wysokości przyspawanego do metalowego słupka kawałka metalu, powodującego, że furtkę można było zamknąć.

Robota aż furczała.

Po kilku godzinach i przy paru drobnych skaleczeniach zamek był przytwierdzony. Furtka wróciła na swoje miejsce (jak to trudno wcelować w nieruchome przecież sterczące w górę zawiasy) i… (tu cisną mi się na usta same brzydkie słowa) okazało się, że furtka lata swobodnie w obie strony, zapadka w zamku chowa się i wyskakuje pod naciskiem klamki, ale i bez niego. Wystarczy lekko popchnąć furtkę (może to zrobić także i pies) i już jest otwarta.

Sąsiad (prawdziwy rolnik, który potrafi zrobić lub naprawić wszystko), obejrzawszy moją robotę, powiedział, że wszystko jest wykonane jak trzeba, tylko zamek nie taki jak należy. Nie będę wymieniał zamka. Wolę kupić nową sprawdzoną furtkę. Tymczasem odnalazłem druciane kółko, które nakładam od góry na pierwszą sztachetę i metalowy słupek. Pies tego nie otworzy, bo nie jest w stanie podnieść drucianej obręczy. Furtka zamknięta, ale wstyd pozostał.

Na szczęście niemal równolegle przygotowywałem kolację, czyli piekłem sporego indyka posmarowanego wcześniej roztworem spirytusu. Miałem też pierwsze tegoroczne czerwone borówki usmażone jak konfitury z jabłkami i gruszkami. Zachwyt stołowników pozwolił mi (choć na chwilę) zapomnieć o technicznej klęsce.

Zdecydowanie wolę gotować i piec, niż przybijać i piłować. Chyba że piłowanie dotyczy cielęcej giczki przygotowywanej na ossobuco.

Indyk o wspaniałym smaku (10 porcji)
Indyk o wadze ok. 4 kg, sól, 2 łyżki cukru, 1/3 szklanki spirytusu lub 1/2 szklanki czystej wódki, 4 łyżki masła. Potrzebna będzie także folia aluminiowa do przykrycia indyka oraz 1/2 m2 świeżej gazy aptecznej.

1. Sprawić indyka w przeddzień pieczenia, czyszcząc go, jeśli to niezbędne, z resztek piór, powycinać tłuszcz. Natrzeć solą.
2. Alkohol starannie wetrzeć dłonią w tuszkę indyczą, masując ją, kilka kropel wlać do środka, 2 łyżki zostawić do polewania.
3. Na zakończenie, również dłonią, rozprowadzić i wetrzeć cukier. Nakryć tuszkę gazą. Odstawić na kilka godzin.
4. Obłożonego plasterkami masła indyka włożyć do nagrzanego dość mocno piekarnika (200 st C), przez pewien czas piec na silnym ogniu.
5. Po ok. 20 min polać indyka stopionym już masłem i dość szczelnie nakryć go folią aluminiową.
6. Pod koniec pieczenia, po ok. 3 godz., zdjąć folię i polewać indyka resztą alkoholu z wodą i sosem ze stopionego masła. Zrumienić.

Tak upieczony indyk ma specyficzny smak, nawet pochodzący z hodowli przemysłowej traci zapach, który powoduje, że prawdziwi smakosze przepłacają indyki „wolno chodzące. Upieczony indyk ma piękny, złotobrązowy kolor, dzięki mieszance alkoholu z lekko skarmelizowanym cukrem. Jest to doskonały, a przecież prosty przepis. W ten sam sposób upiec można części podzielonego indyka.