Czekoladowa rewolucja

Odkąd pamiętam, zawsze byłem miłośnikiem gorzkich czekolad. Zaś od czasu, gdy moim ulubionym trunkiem stało się wino, polubiłem łączenie tych dwóch smaków. Szczytem rozkoszy wydaje mi się cienka kostka 90-procentowej czekolady Lindt z kieliszkiem wytrawnego bądź co bądź czerwonego amarone. I oto nagle dowiaduję się, że jestem prekursorem nowego trendu w świecie i wina, i czekolady.

W najnowszym (sierpniowo-wrześniowym) numerze „Czasu Wina” znalazłem arcyciekawy artykuł pióra Justyny Korn-Suchockiej zatytułowany „Wino o smaku czekolady” i zgłębiający właśnie ten temat. Pisze więc autorka:

Do niedawna wina łączono z czekoladą rzadko i raczej konserwatywnie, podając słodkie wina do deserów z czekoladą. Nie jest bowiem tajemnicą, że słodkie wina z południa Francji, tokaje, wzmacniane wina z Porto czy sherry bez trudu można dobrać do większości dań deserowych. Odważni sommelierzy i producenci czekolad nie poddali się dyktatowi tradycji i w ciągu ostatnich 20 lat ich eksperymenty z dobieraniem różnych rodzajów win do czekolady wyszły z podziemia i przeniosły się na salony.

Łączenie butelki wina i tabliczki czekolady nadal trąci alchemią – jest to jednak świetne ćwiczenie, które pomoże odpowiedzieć na pytanie, jaki deser albo co w zamian tradycyjnego deseru może stać się godnym ukoronowaniem wykwintnego obiadu czy kolacji z winem. I jak się okazuje, łamanie zasad też rządzi się pewnymi regułami – podstawą jest wybór win dobrze zbudowanych, ale niezbyt tanicznych, za to mocno owocowych, z dobrą kwasowością. Zbyt delikatne, subtelne wina giną bowiem od nadmiaru masła kakaowego, którego jest dużo szczególnie w jaśniejszych czekoladach, natomiast wina, których podstawowym atrybutem jest taniczność, tracą zupełnie na uroku…

Swój tekst, inkrustowany atrakcyjnymi przepisami czekoladowymi, autorka kończy tak:

Rozważania nad czekoladowo-winnym porządkiem warto zakończyć w kuchni. Przecież czekolada to podstawowy składnik wielu deserów, a co czekolada potrafi zrobić z naszym samopoczuciem, nie trzeba tłumaczyć nikomu, kto choć raz w życiu uraczył się większą ilością tabliczek, najlepiej wysokoprocentowych… Jeśli więc do stanu radosnej, poczekoladowej euforii dodać jeszcze dyskretny urok wina, możemy oczekiwać prawdziwej kumulacji radosnych doznań, pozostając przy tym w zgodzie z prawem ludzkim i boskim oraz sumieniem. O ile ktoś oczywiście nie jest na diecie.

Wszystkie konkluzje autorki potwierdzam, wielokrotnie eksperymentując na własnym organizmie przy pomocy obu tych opisywanych produktów. Stan euforyczny osiągam już po pierwszej kostce i pierwszym łyku. I trwa on po zjedzeniu i wypiciu wszystkiego, com wybrał do badań.