Dzieci – zakałą ludzkości?
Bywają ludzie, którzy uważają, że powyższy tytuł jest całkowicie prawdziwy. Na szczęście nie wszyscy dorośli tak myślą. Trzeba jednak powiedzieć, by trzymać się prawdy historycznej, że podobne idee nurtowały od zawsze tych, którzy już wyrośli z krótkich majteczek. Dawało to się odczuć zwłaszcza przy stole. Dzieci bowiem jadały osobno i całkiem co innego niż ich rodzice. Dotyczy to oczywiście zamożnych domów, w tym arystokratycznych.
Zupka z rożka, Blineczki z grysiku, Kaszka z masłem, Rosołek, Kleik z grzankami – tak brzmiały nazwy potraw podawanych dzieciom w domu Potockich jeszcze na początku XX wieku. Przepisy na nie zamieścił w swej książce wybitny kuchmistrz Antoni Teslar, który większą część swego zawodowego życia spędził właśnie w krzeszowickim pałacu.
Jak więc widać, podczas gdy na stołach dorosłych królowały potrawy wytworne i bynajmniej nie skromnie, dzieci nawet do 10. roku życia jadały dania mdłe i nieatrakcyjne. Nawet warzywa podawano im jedynie ugotowane czy wręcz rozgotowane. Młodszych dzieci nie sadzano wówczas do wspólnego stołu i kiedy rodzice delektowali się smakowitym mięsem, pełnymi warzyw zupami – dostawały one jedzenie „delikatne”. Stanowczo sprawiedliwiej było w domach ludzi biednych, gdzie dzieci dzieliły z rodzicami skromne, czasem wręcz nędzne menu.
Dzisiejsze dzieci jadają ciekawiej niż ich rówieśnicy w czasach pradziadków, wcześniej sadzane bywają do wspólnego stołu z dorosłymi. Nakarmienie dzieci to ważna część rodzinnych zabiegów. Ba, nawet chyba jedna z najważniejszych. Ale przecież nie jest jedynym naszym obowiązkiem wobec nich. Największym problemem są pomysły na takie dania, które będą smakowały całej rodzinie. A więc warto sięgnąć po przepisy na dania dla dzieci – choć jednocześnie i dla dorosłych. Bo poza oczywistym, początkowym okresem, kiedy dziecko jest niemowlęciem, nie jest konieczne prowadzenie osobnej kuchni.
Zupa groszkowa
Opakowanie mrożonego (lub 50 dag świeżego) zielonego groszku, 2 łyżki masła, szalotka lub dymka, 3 szklanki rosołu drobiowego lub wywaru warzywnego, sól, odrobina cukru
1. W garnku rozpuścić masło, dodać posiekaną drobno szalotkę lub dymkę i zamrożony (lub świeży) groszek, wywar lub rosół, i gotować do momentu, kiedy groszek trochę zmięknie, zmiksować.
2. Doprawić zupę solą, odrobiną cukru i ewentualnie pieprzem. Przetrzeć przez rzadkie sito, aby pozostały na nim twarde skórki groszkowe, zagrzać.
Jako dodatek do zupy groszkowej doskonałe są małe grzanki z krojonej w kostkę bułki. Dla dorosłych można grzanki posypać odrobiną ostrej papryki.
Elegancki kotlet drobiowy, czyli cordon bleu
2 podwójne filety z kurczęcej piersi, duży strąk czerwonej papryki, 4 plasterki szynki parmeńskiej (lub innej, tzw. dojrzewającej), 4 plasterki sera gouda, sól, pieprz
Do panierowania: 2 łyżki mąki , 2 jaja, 3 łyżki startego żółtego sera, 3 łyżki tartej bułki. Do smażenia: ćwierć szklanki oleju
1. Podzielić filety kurczęce na połowy, każdą połówkę lekko rozbić tłuczkiem, starając się nie porozrywać mięsa. Posypać solą i pieprzem.
2. Paprykę przekroić na połówki, a następnie, po usunięciu gniazd nasiennych, na kilka pasków.
3. Na każdym płacie mięsa układać plasterek sera, szynki i kilka pasków papryki. Spiąć wykałaczkami.
4. Najpierw obtaczać kotlety w mące, potem w rozbitych jajkach, a na koniec w tartym parmezanie. Docisnąć panierkę do mięsa dłonią.
5. Smażyć kotlety na rozgrzanym oleju na złocisto, nie dopuszczając, aby przypiekły się zbyt mocno, a w środku pozostały niedosmażone. Podawać kotlety przekrojone na połówki, aby widoczne było apetyczne kolorowe nadzienie.
Warstwowy mus owocowy
4 połówki brzoskwiń z syropu, szklanka świeżych truskawek, 2 dojrzałe owoce kiwi
1. Miksować po kolei każdy rodzaj owoców, w osobnym naczyniu.
2. W wąskich szklaneczkach układać łyżką po trochu musy, tak aby każdy rodzaj stanowił osobną warstwę.
Dopiero wybierając łyżeczką, trochę popsuje się podział kolorystyczny. Mus taki jest niezwykle dekoracyjny – zatem będzie smakował.
Komentarze
Dzien dobry wszystkim,
Nowy,
dziekuje Ci serdecznie, z calego serca. Tematyka faktycznie bliska memu sercu i zainteresowaniom, a latarnicy i ich historie, niezaleznie od miejsca pracy sa zawsze fascynujace.
Asiu-bingo,znalazłaś „moją” plaże,dzięki 🙂
Nowy-już wyjaśnienie Małgosi trochę mnie uspokoiło.
Teraz już wszystko wiem do końca i na pewno,zatem cieszę się razem z Tobą
i życzę Ci pięknych,rodzinnych wakacji.
Piksel dziękuje Pyrze oraz…. Mrusi za życzenia 🙂
U nas w domu zupy z kolorze intensywnie zielonym jak np.groszkowa zwane są zupami ze Shreka 😉
Dzień dobry.
Nowy – intensywnego życia i przeżycia tego szczęścia Ci życzę i dziękuję za komentarz do historii latarników. Uważam ten zanikający zawód, za jeden z bardziej fascynujących. Siedzę w nowej papierówce „Polityki”. Jak przejrzę do końca, podzielę się wrażeniami.
Dzień dobry,
rzeczywiście, „tu zaszła zmiana” i to na korzyść. Grzebiąc w zakamarkach pamięci wyławiam z nich, że w 2 połowie XX w. jeszcze podawano dzieciom jakieś mdłe słodkości, typu kakao z pianką, zmora mojego dzieciństwa. Na szczęście nie w moim rodzinnym domu, ale na tzw. przyjęciach, a ja jeszcze wówczas małoletnia nie byłam na tyle śmiała i asertywna, by skutecznie wymigać się od tych przesłodzonych „rozkoszy”. Już sama robiąc kinderbale wiedziałam, co dzieci lubią: pomidorówkę, kotleciki, kiełbaski, pizzę, ogórki kiszone. Kwaśne i kolorowe desery, jak mus Gospodarza.
0 rozmemłanych paciek, 0 „kakałek”, 0 ciast z mulącymi, czy jakimikolwiek masami-kremami.
Myślę na temat dzisiejszego wpisu Gospodarza. Dzieci dość długo trzymano najpierw w kindersztubie (pokoju dziecięcym) gdzie pod opieka bony zjadały owe kaszki i kleiki, ale już w wieku ok 4 lat siadały w domowej jadalni pod opieką guwernantek/ guwernerów przy osobnym stole, ale w porze gdy i dorośli jedli. Tak nabierali ogłady i umiejętności właściwego zachowania. W wieku szkolnym siadały już przy stole rodzinnym, o ile nie było gości. Nie była to znowu wielka frajda – ten stół ogólny. Dzieci mogły być widoczne ale i niesłyszalne, nie miały prawa do żadnych apetytów, czy kaprysów. Piszą o tym obydwie panny Kossakówny, że ciotki – rezydentki wręcz z rozkoszą pod byle pozorem zakazywały dzieciom deseru, a potrawy gotowano pod gust pana domu i nikogo nie obchodziło, że dziewczynki nie mogły nawet przełknąć owych pana Wojciechowych przysmaków. Z kolei mały Wojtek Jaruzelski był niejadkiem – zostawał sam przy stole, póki nie zjadł posiłku. Zdarzało się, że rodzina siadała do obiadu, a biedny Wojtuś siedział nadal nad śniadaniem. Z kolei w biedniejszych rodzinach chłopskich w Wielkopolsce codziennym, rannym posiłkiem była polewka i ziemniaki. Gorące ziemniaki dawano też dzieciom do szkoły w zimie. Garnuszek owinięty w szmatki, gazety itp grzał ręce dzieciaka w czasie brnięcia 3-4 km w kopnym śniegu do szkoły, a potem służyły za posiłek (wspomnienia babci Anny- Babki mojego Jarka, ur 1863r w Głuszynie Kościelnej).
Wracając do współczesności – dzieci często same ograniczają paletę potraw. Moje bliźniaki przez 3 lata (od 2 – 4 roku życia) na kolację jadły wyłącznie serek homo z utartym żółtkiem i sezonowym owocem + kromkę chleba z masłem. Nie było serka? Był płacz i zgrzytanie zębów Na szczęście los mi oszczędził dzieci – niejadków. Moje jadły.
Natomiast naprawdę za zakały uważam dzieciaki,które w publicznym lokalu biegają wrzeszcząc między stolikami, potrącając gości i smarując ich lodami albo lizakiem. Restauracje są też dla dzieci, ale rodzice muszą zadbać o poprawne zachowanie potomstwa.
Bjk, masz rację 🙂 mnie próbowano do np. jajecznicy czy kanapki z wędliną wciskać do picia kakao 😯 . Był jakiś zabobon, że dzieciom nie podaje się musztardy, chrzanu, mocniejszej herbaty (czyli podawano przesłodzoną o słomkowej barwie brr…) Z teraźniejszych moich obserwacji – większość dzieci mniej więcej do 7 lat zjada głównie chleb z masłem i ketchupem, ewentualnie z serem. Potem tak jak piszesz, gdzieś do 18 -20 lat ( bez kiełbasek). 🙂 Oczywiście nie dotyczy to tego promila lubiącego jedzenie 🙂
Dzieci bywają zakałą i plagą, zwłaszcza cudze i w miejscach publicznych, ale nie zasługują na aż tak kiepskie traktowanie, jakie spotyka je w większości lokali gastronomicznych oferujących menu „dla dzieci”.
W większości przypadków są to jakieś panierowane sznycle, paluszki rybne, chicken nuggets, frytki… Bez sałaty, warzyw, świeżych owoców, za to z dodatkiem przesłodzonych napojów typu cola lub kakaowych. Tłuszcz, cukier, kalorie, mało witamin, za to niedrogo (w porównaniu z ofertą dla dorosłych). Dobrze jest, jak się natrafi na spaghetti bolognese lub choćby z sosem pomidorowym…
Bjk, moje też lubią ogórki kiszone. O ile jest wódka, albo dziewczynki są w ciąży.
Z własnych wspomnień i obserwacji dzieci wiem, że najbardziej wchodzą małolatom potrawy kwaskowate, o wyraźnym smaku i wyczuwalnym „oporze materii”, więc żadne paćki, żadne mdłe „krainy łagodności”. I bez nadmiernego mieszania smaków.
Zastanawiam się, czy ta tendencja do dawania dzieciom słodyczy i tłustości nie zaowocowała otyłością dorosłych? Teraz już młodzi rodzice są świadomi – dzieci piją wodę, zamiast słodzonych „soków”, jedzą warzywa, a nie frytki, nie są opychane chipsami i innym śmieciem – przynajmniej te, z którymi mam do czynienia.
mamusiu, przysmakiem mojego dzieciństwa i dorosłości są marynowane grzybki, niezależnie od wódki i ciąży 😀
Bjk, zachowajmy umiar i z jednej (kwaśnej) i z drugiej (słodkiej) strony.
Twoja ocena „większości przypadków” jest bardzo subiektywna, a optymizm związany ze świadomością obecnych młodych rodziców – przesadzony.
Z moich obserwacji wynika, że obecnie jest duuuużo gorzej niż dawniej. Wystarczy popatrzeć na menu „kinderbali” w McDonalds, zadowolone miny dzieciaczków i jeszcze bardzie zadowolone oblicza mamuś i tatuśków.
Mamusiu, masz rację, umiar zawsze i we wszystkim jest jak najbardziej pożądany. Pewnie, że piszę subiektywnie, opierając się na własnym doświadczeniu i obserwacjach, a nie na badaniach statystycznych, nawet chyba nie pisałam o „większości przypadków”, tylko o „tych, z którymi mam do czynienia” – sorki za autocytatę 😉
Nie znam menu kinderbali w McD, przytoczysz? Przypuszczam, że niezbyt zdrowe. Ciekawe, kto to wymyśla.
No to za darmo sprzedaję kontrpomysł: organizowanie kinderbali ze zdrową żywnością. Surowe warzywa, owoce, pełnoziarniste pieczywo, sery, wyciskane soki. Byliby chętni? A może już to funkcjonuje?
Dzieci na ogół nie lubią gorzkiego, mocno kwaśnego, zbyt ostrego. Z czasem nabierają ochoty i apetytu, jeśli się ich nie zmusza.
Moje dziecko zechciało jeść grapefruity dopiero w wieku nastoletnim. Za to szpinak i marchewkę oraz inne warzywa zaakceptowało bez oporu już w niemowlęctwie 😉 Za to nie chciało jeść mięsa.
Znam różne małe dzieci, niektóre najchętniej jadłyby tylko parówki 😉
Urodziny w McD to w wielu rodzinach standard i kusząca alternatywa wobec wizji własnoręcznych przygotowań, bandy rozwydrzonych dzieciaków o różnych upodobaniach żywieniowych, sprzątania po tym wszystkim…
Osobiście nigdy nie urządzałam żadnego kinderbalu, takoż nie brałam udziału w żadnym, moje dziecko było na jednym i więcej nie chciało.
Natomiast imprezy towarzyskie, w których biorą udział dorośli i ich progenitura (np. wielokrotnie przeze mnie opisywane spotkania przyjaciół z okazji targu cebulowego) cenimy sobie bardzo, zwłaszcza jeśli odbywają się co roku od ponad 30 lat i jest się świadkiem dorastania młodej generacji i siwienia starej 😉
Również banda speleologów powoli obrasta w dzieci i wnuki, które jakoś tak naturalnie wrastają w towarzystwo i można je już posłać do lasu po gałęzie na ognisko 😉
Znając dzieci w różnym wieku obstawiam, że nie byłoby chętnych na kinderbal według propozycji bjk. 🙂 Nie znam dziecka jedzącego sałatę, z surowych warzyw pomidory, z gotowanych żadne. Pełnoziarniste pieczywo też raczej nie wchodzi w rachubę 🙂 Ale według znajomego dentysty to normalne i wszystkie dzieci wolą miękki chleb, czy bułki, ze względu na dziąsła. Wyciskane soki, woda, frytki, panierowane kotlety, pizza. Jeśli zdecydowana większość dzieci jada głównie to, wciskanie na siłę zdrowych wg dorosłych rzeczy mija się z celem. Jak dorosną zmieni im się gust, a jeśli zechcą, będą jeść zdrowiej.
W miejscach internetowych, gdzie udzielają się rodzice jest mnóstwo oburzenia i dobrych rad, ale to syzyfowa praca, czego doświadczyła np. Michelle Obama. Dorośli na swoich „balach” czy balach też pełnoziarnistego pieczywa i białego sera nie podają. A już kuriozum zupełnym jest krucjata niektórych przeciwko barwnikom do ciast i tortów.
Może i tak, Duże M, nie organizuję kinderbali 😀 ale wśród domowych kalarepka w słupki, rzodkiewki i marchewka nie bywają w pogardzie, ani serki wszelakie.
A co z tymi barwnikami?
Z mojego dzieciństwa przypomina mi się jedzenie chleba z masłem lub ze smalcem, a do tego pierwszy szczypior z ogrodu, rzodkiewki, potem ogórki (świeże i małosolne) i pomidory prosto z krzaka.
Czereśnie prosto z drzewa, agrest, truskawki, poziomki i jagody w lesie, surowy zielony groszek zrywany osobiście…
I straszenie nas, bandy dzieciaków, przez babki i dziadków, że od zielonego agrestu i niedojrzałych czereśni popijanych surową wodą się pochorujemy i trzeba nam będzie wyciąć „ślepą kiszkę” jak jednej kuzynce…
O ile mi wiadomo, nikt z nas nie stracił wyrostka do tej pory, poza tą kuzynką 😀
Również teraz, gdy mam jakiegoś „niejadka” pod opieką i okazuje się, że z listy zaleceń (samo zdrowe jedzenie) dziecko i tak je tylko bułeczkę z masełkiem, to wpuszczone do ogrodu nie może się oderwać od poziomek i porzeczek, i nawet potrafi samo sobie nazbierać 😉
O właśnie, kalarepka! I marchewka prosto z grządki…
Nie odżegnuję się od kinderbali w Mc Donaldzie,czy w KFC:
-wygodnie i bez zamieszania w domu
-pod fachową opieką
-menu do uzgodnienia (w ramach oferty tych sieci)
-cena do zaakceptowania
Jeśli Wasze dziecko zje 3 czy 5 razy do roku frytki,hamburgera i popije to colą,toż to nie jest przecież żaden uszczerbek na zdrowiu.Chodzi jedynie o to,by nie jadło tego rodzaju obiadów codziennie albo co tydzień.Moja Latorośl uczestniczyła w tego rodzaju imprezach i nie ma nawyku regularnego odwiedzania Mc Donaldów.
Balowała też na imprezach domowych,bowiem zdarzali się (bardzo rzadko) rodzice,którzy mieli odwagę zaprosić 10-12 dzieci do siebie do domu.
Myślę,że najważniejsze jest to „czym skorupka za młodu…”
Jeśli w domu,przez większość roku jada się normalne obiady,jeśli rozmawia się z dzieckiem o jedzeniu-o tym co zdrowe i dlaczego,albo o tym,co kto lubi i jak to przyrządzić,by wszystkim smakowało,to dziecko zachowuje zdrowy rozsądek i nie ma ochoty jadać jedynie frytek,czipsów i nutelli 🙂
Dwa lata temu moja Latorośl pracowała w kawiarni (już nieistniejącej),która specjalizowała się w organizacji kinderbali.Menu można było uzgodnić DOWOLNIE, ale ani razu nie zdarzyli się rodzice,którzy zamówiliby na taką imprezę surówki lub owoce.
I w zasadzie wcale mnie to nie dziwi ani nie oburza.
Danuśka 😀
Dzieciom i młodzeży obok nawyków żywieniowych dobrze jest też wpoić właściwe maniery 😉
Gdy „zwalał się” tłum dzieci, zwykle robiłam proste jedzenie: wielkie blachy pizzy, czy po prostu zapiekanek, to im zawsze wchodziło. Czasem makaron z prostym sosem. Były duże dzbanki picia – kwaskowatego kompotu, wody, soku jabłkowego. Jakieś drobne ciastka słodkie i słonawe – z ciasta piwnego. Albo blacha drożdżowego. Lody. A przede wszystkim dużo zabawy i swobody.
Nie było przymusu jedzenia, ale tak się składało, ze pałaszowały chętnie.
Zgadzam się z Danusią 🙂 Większość dzieci, które znam bywa KFC czy Mc Donald’s okazjonalnie i wcale nie domaga się takiego jedzenia codziennie. Ostatnio miałam okazję widzieć dzieci z klas moich siostrzenic (I i III) i nie widziałam dzieci otyłych czy bardzo otyłych. Zdarzają się sieci trochę pulchniejsze, ale w ilości podobnej do tej z naszego pokolenia.
Starsza siostrzenica najbardziej lubi chleb z masłem 🙂 , ale bez problemu je normalne obiady. Lubi też kalafior, fasolkę szparagową, kapustę. Łatwo też ją namówić do posmakowania nowych potraw. Młodsza najbardziej lubi makaron – bez niczego 🙂 i owoce. I kotlety. I „kurczaczki” z KFC, które je tylko podczas wycieczek do dużego miasta. Obie bardzo chętnie pomagają w kuchni.
Z dzieciństwa pamiętam, że nie zmuszano nas do jedzenia specjalnych potraw dla dzieci. Jadłyśmy to samo co dorośli.
Nie „sieci” tylko dzieci 🙂
Danuśko, zgadzam się. 🙂 Gdzieś zgubiłam komentarz ( pewnie nie wszedł), że w McD dużo dzieci jada hamburgera bez mięsa, albo bez sałaty, pomidora 🙂 A jak niejadki tylko tam jadają to nie dziwię się rodzicom, że często tam chodzą. W końcu chodzi o to by dzieci w ogóle coś jadły 🙂
Bjk, z barwnikami to chodzi o to, że niektórzy rodzice rugują z jadłospisu wszystko co nie jest wg nich tzw. zdrowym jedzeniem. Pojawiają się pytania na blogach o pieczeniu ciast czy można zrobić tort z mąki żytniej, orkiszowej, kaszy jaglanej, bez mąki całkiem, bez masła, smalcu, margaryny, oleju, cukru, bo mąka biała niezdrowa, proszek do pieczenia sztuczny, tłuszcz wiadomo, cukier też, barwniki to się odłożą w organizmie, lukier to zło itd. Niestety tłumaczenie od czasu do czasu jakiejś mamy, że zjedzenie kawałka toru, batonika z lukrem, barwnikiem, cukrem itp, nie zaszkodzi dziecku nie działa. A najgorszy ten sztuczny barwnik 🙂
Żadne przegięcie nie jest dobre. Pamiętam swój szok w dzieciństwie, gdy mi wytłumaczono, że piękna czerwona barwa koszenili powstała z robaków 🙂
Hm, ciekawostką przyrodniczą jest to, że na temat kinderżywienia wypowiadają się same, jak na razie, kobiety, poza Gospodarzem 😯
Dzięki ! Tematyka naprawdę mi bliski
Najlepiej smakuje to co sami ugotujemy 😉 http://www.pinterest.com/pin/325385141800522074/
Bejotko,
Panowie na pewno wypowiedzą się w sprawie kulinariów sportowo-piłkarskich 😀
Kolejny mecz jak zwykle o 18.00 ?
Gender nie gender,ale o żywieniu dzieci zawsze najchętniej gadają baby 😉
Asiu 🙂
Wielopokoleniowa rodzina przy stole: http://foto.karta.org.pl/fotokarta/Seko_153-01.jpg.php
Dzien dobry,
Danusko, meczowo przerwa do piatku :). Za to w piatek, o osiemnastej Francja-Niemcy. Moi Holendrzy o 22 Waszego czasu z Kostaryka!
Zywienie dzieci jest proste – nic na sile. Niejadki NIE gonione z lyzka za mamusie, kota i pomyslnosc dziadkow same poprosze o spyze jak zglodnieja.
Odsas McDonalda nie lubi, KFC bardzo chetnie.
Kinderbal byl w domu dwukrotnie, przezylam, w tym roku (mniej niz dwa tygodnie!) jest prosba o piknik w parku z kolezkami i kolezankami ktora chyba pozytywnie rozpatrze :).
Piekę ciasta, ale sztucznych barwników nie używam. Wiem, że teraz jest moda na torty dla dzieci w przedziwnych kształtach, na ogół związanych z jakimś filmem, grą, książką i wtedy oklejający je marcepan czy jakaś inna masa są bajecznie kolorowe. Nawet u Bliklego takie widziałam.
Ja o kinderżywieniu przez męską cześć mojej rodziny czyli dziadka, ojca i sąsiada mogłabym krótko, straszno i śmieszno jednocześnie, więc może lepiej, że żywiły mnie kobiety 🙂 W następnym pokoleniu już dużo lepiej to wygląda.
Baardzo przepraszam :(. Holandia w sobote, w piatek wieczorem Brazylia – Kolumbia.
Mam dobre doświadczenia z męskim kinder- i nie tylko kinderżywieniem, właściwie wszyscy bliscy mi mężczyźni poza dziadkami umieli/umieją gotować i lubią to robić, oczywiście mają swoje specjalizacje. Żaden nie był/nie jest zawodowym kucharzem 🙂 Każdemu z pełnym zaufaniem zostawiłabym na jakiś czas dziecko (nie niemowlaka jednak, tego nie każdemu 😉 ) do wykarmienia. I zostawiałam, jak była taka potrzeba 🙂
Nie sądzę, by blogowi panowie byli słabsi lub mniej doświadczeni w tej materii 🙂
Z tego co słyszałam, a właściwie czytałam 🙂 blogowi panowie świetnie gotują, pieką, przygotowują powidła, konfitury, nalewki. Nalewki dla dorosłych, oczywiście 🙂
Mój Tato uważał, że do niego należy polowanie na mamuta i przyniesienie łupu do domu – reszta jest rolą janeczki. Zdarzyło się wskakże, że Janeczkę położyli w szpitalu i operowali. Miałam 9 lat, rodzeństwo 5 i 3 lata.Rodziny pomagającej na miejscu nie było. Tato upewnił się, że kataklizm potrwa 2 tygodnie, umówił sąsiadkę, że młodsze dzieciaki odprowadzi i przyprowadzi codziennie z przedszkola i zabrał się do gospodarzenia pod hasłem : grunt to organizacja!. Wieczorem kroił górę chleba, który ja smarowałam i kładłam obkład, siostra kromki składała, Tato zawijał – dla każdego 1 podwójną kanapkę na śniadanie, 4 podwójne do pracy i 2 podwójne dla mnie do szkoły. Wychodził 20 po szóstej na 7-mą, ja o 7.30; rano jeszcze gotował kawę zbożową na mleku i wychodził. Ja karmiłam drobiazg i pomagałam się ubierać.Zabieralam swoje kanapki i wychodziłam. Tato nie wziął ani jednego dnia wolnego, wcale o tym nie pomyślał. Kupił jakąś potworną ilość mięsa i upiekł w 2 brytfannach i na blasze – jedliśmy to płacząc 10 dni. Co dnia Tato gotował paczkę makaronu (totalnie rozgotowany bywał) i jedliśmy makaron do mięsa. Kiedy wróciła Mama wyściskama ostrożnie przez całą trójkę, usłyszała dziwną prośbę „Nie wpuszczaj, Mamuś Hiniutka do kuchni”
Zgadzam się z Danuśką. U mnie w domu do niczego mnie nie zmuszano i niczego mi nie zabraniano, od dziecka lubiłam ostre, buraczki z chrzanem i na przykład chleb ze smalcem i z musztardą sarepska smakował mi bardzo, do dzisiaj smakuje, chociaż wolę z „dijon extra hot”, albo z ogórkiem kiszonym.
Swojego dziecka też nie zmuszałam i jadł „dorosłe”, jak tylko mu wyrosły zęby 😉
Moim zdaniem nie ma dzieci niejadków – są tylko mamusie i babcie, które wychowują niejadków, wciskając dziecku na siłę ilości, których dziecko nie jest w stanie zjeść, lub nie ma ochoty. Byłam świadkiem wychowywania takiego niejadka. Moja koleżanka ubolewała, że jej Ewcia taka chudziutka (była!) i biegała z łyżeczką za trzyletnią dziewczynką, która w tym wieku powinna juz sama jeść, a nie być karmiona 🙄
Traf chciał, że Krystyna musiała oddać Ewcię do mnie na 2 tygodnie, na całe dnie, bo była jakaś pilna robota. Ewcia przez 2 dni wydziwiała, kręciła nosem, na trzeci dzień już wiedziała, jak się łyżką posługiwać i widelcem.
Po prostu wzięłam ją na „nie chcesz, to nie…”. Dziecko odczuwa głód, wyjątki pewnie się zdarzają, ale generalnie musi w którymś momencie poczuć głód. Ewcia nauczyła się mamą manipulować, była w centrum uwagi, mogła grymasić. Ta zakała wiedziała, co chciała 😉
Moje znajome chude dzieci jedzą jak siostrzenice Asi – makaron bez niczego, chleb z masłem, a te grubsze jedzą wszystkiego za dużo np. babcinych obiadów, kolacji, podwieczorki 2, a niekoniecznie frytki, hamburgery czy colę – to taki stereotyp, bo nasze polskie to nie tuczy, tylko zagraniczne.
A i jeszcze słynne, które słyszą doroślejsze już dzieci
– co jadłeś na obiad ?
– pizzę,
– pizza to nie obiad, zupę musisz zjeść i kotlet 🙂
Byłem w Warszawie i molestowałem redakcję internetową w sprawie „kapcia”. Powiedziano mi, że szykowana jest zmiana, którą muszą poprzedzić różne próby. Podobno jak to przetrwamy to będzie rozkosznie i wszystko będzie czytelne. Nie wiem czy wierzyć ale zapowiedziałem ( w razie czego) najazd na Słupecką odpowiednio wyselekcjonowanej grupy komandosów blogowych, którzy niczego i nikogo się nie boją a potrafią zwyciężać. Wszystkich!
Nowy! Wiedzieliśmy o pobycie syna i nie chcieliśmy zawracać Ci głowy. Dzięki za zdjęcia z Montauk. Byliśmy tam z Tobą i Jerzorami, ale zdjęcia mi gdzieś ?wyszli? a czasem chcę komuś pokazać w kolekcji latarni East Coast. Cały czas mamy butlę Nobelteca?
BArdzo jestem ciekawa tej selekcji 😀
Ja na szczęście (lub na nieszczęście) nie pamiętam problemów z jedzeniem dzieci. Jadły to co się miało i podało. Inteligencka rodzina, głęboki PRL. Osobiście też nie miałem problemu. Przed wojną nie pamiętam, że było wszystko. W czasie wojny pamiętam, że nic nie było i problem z głowy.
Chłe chłe chłe…Gospodarzu,
wystraszyli się? 😉
Wszystko byłoby cacy, gdyby nie te powykrzywiane litery 🙄
Duże M (17:07
w ostatnich 3 linijkach opisałaś moją Babcię, na szczęście nie mieszkała z nami. Raz byłam u niej tydzień na wakacjach, 10-letnie dziecko. Jako dziecko byłam głodomór, ale co tam, Babcia nie zwracała uwagi, ile z talerza zmiatałam, byłam CHUDA jak szczapa!
Babcia natomiast była słusznych rozmiarów i nie mogła patrzeć na chudzinę, poza tym został u niej ten syndrom wojenny – brak jedzenia i ciągłe zabieganie, żeby coś było na stole. Nie brała też pod pod uwagę, że ja jestem cały dzień w ruchu z dziećmi na podwórku, wyścigi, piłka (komputerów wtedy nie było!) i stąd apetyt i szybkie spalanie.
Babcia doskonale gotowała, latem co tydzień do nas przyjeżdżali a Dziadkiem – zapalonym wędkarzem, nie mówiąc o wszelkich świętach. Czereda była spora, więc nie byłam jedynym obiektem jej uwagi.
Przyszedł mi termin na wypiek chleba (raz na tydzień) Kupiłem byłem parę opakowań pieczarek, bo wyprzedawali. Wszystko robię z pieczarkami. Niestety nie są to grzyby jak trza, ale ubiegłoroczne prezenty od Alicji i Jolly Rogers już się skończyły. Czy można dodać do chleba? Robię zawsze żytnio-pszenno razowy. Ryzykować?
Cichalu,
ja mam te zdjęcia, ale muszę poszukać w archiwum. Jak znajdę, to Ci podeślę, jest ich trochę.
Przy okazji – mój sznureczek nie działa. Jerzor musi zmienić z powrotem na to, co było i działało. Pewnie dzisiaj to zrobi.
Korzystam z wychłodzonej sypialni, bo „ugotowałem” się w kuchni w czasie gotowania! Mam jeszcze chwilkę na krótkie „zeznanie.”
W mojej wiosce otwarto nową restaurację japońsko – tajską. Poszliśmy wczoraj spróbować co i jak. Weszliśmy, i po dwóch sekundach byliśmy na zewnątrz. W kącie odbywało się przyjęcie dla dzieci, kinderbal. Ryk był tak wszech-możny, że nas wręcz wypluło! Pyra pisała o kindersztubie. Niegdysiejsze śniegi…
Cichalu – nie pchaj świeżych grzybów do chleba – chyba tylko do bochenka pierwszego użycia. Suszyć można pieczarki i wtedy są bardziej intensywne w sosach, czy zupach, marynować można i robić słatki z warzyw i pieczarek w lekkiej zalewie octowej
Tymczasem jeśli jest ktoś chętny do obejrzenia malowanych monasterów i nie tylko, zapraszam do trzeciego rumuńskiego odcinka:
http://bajarkowe.blogspot.com/
Przejechałabym się na takim wozie z sianem. To musi być zapach… 🙂
Dzieci lubią chleb z serem 🙂 http://www.pinterest.com/pin/12807180162061358/
Jedna z największych przyjemności: http://www.pinterest.com/pin/201395414557397345/
W Szwecji: http://www.pinterest.com/pin/343329171565732137/
To nie jest XXI w., to rok 1953! Posiłek przed telewizorem 🙂
http://www.pinterest.com/pin/292945150732624668/
Asiu, genialne te obrazki 🙂
Bjko, dziękuję za odmłodzenie tymi świetnymi zdjęciami. Byliśmy na tamtych terenach pół wieku temu. Pojazdy konne były takie same, ale monastyry zabiedzone i szare. Też wystawiano kilimy i haftowane bluzki. W górach jechaliśmy tunelem jeszcze nie ukończonym na wys. 1500m. Zabij, nie pamiętam nazwy. Zazdroszczę zdjęć. Wtedy miałem Zorkę 4 i dwa filmy na całe wakacje!
Obejrzałam urocze, stare fotki Asi i Bukowinę Bejotki. Wnioski – dzieci są zawsze i wszędzie takie same, tylko dzieciństwo bywa różne. Bejotko – dużą sztuką jest modlitwa w środku swoistego fotoplastikonu. Dla mnie natłok wrażeń wizualnych utrudnia przeżycie sacrum. Otoczenie monastyrów pięknie zadbane; ileż godzin pracy mniszek czy mnichów jest pogrzebane w tych rabatach.
Lubie obserwowac latarnie morskie i lubie widoki z latarni morskich. Kazdy zeglarz, ale moze nie kazdy nie-zeglarz, wie, ze kazda latarnia na swiecie ma swoj unikalny sygnal swietlny. Po tym sygnale zeglarze dokladnie rozpoznaja, gdzie sa.
Ze wzgledu na polozenie jest u nas bardzo duzo latarni morskich. Jako przyklad podam Cape Dissapointment, historyczne miejsce, gdzie na poczatku 19 wieku doplynela ekipa Lewisa i Clarka. Oczywiscie wtedy nie bylo latarni morskiej, ale byl skalisty przyladek. Ekipa liczyla na spotkanie w tym miejscu zeglarzy, ktorzy plyneli wzdluz brzegu oceanu i pomogli ekipie w powrocie na wschod kraju. Niestety podczas ich pobytu zadna zaglowka nie plynela wzdluz wybrzeza. Zaloga Lewisa I Clarka byla rozczarowana stad nazwa Cape Disappointment (przyladek rozczarowanie).
Inne miejsce to Cape Flattery. Jest to najbardziej wysuniete na polnocny zachod miejsce w US. Chodzi o tak zwany „contiguous’ US, czyli teren ciagly, gdzie nie jest wliczany obszar Alaski I Hawaii.
Cape Flattery to maly cypel o powierzchni okolo 7 metrow kwadratowych umieszczony na czubku wysokiej skaly w miejscu gdzie zatoka Strait of Juan de Fuca wyplywa do Pacyfiku. Slynny podroznik James Cook nazwal to miejsce Cape Flattery. Na poczatku wideo jest mala czerwona kropka oznaczajaca miejsce Cape Flattery.
Cape Flattery nalezy do Indian Makah. To ci sami, ktorzy na innym wideo piekli lososie w ognisku. Z Cape Flattery jest widok na Tatoosh Island. Na tej wyspie sa pochowani przodkowie Makah. Jest tam rowniez latarnia morska operowana przez US Coast Guard.
http://www.youtube.com/watch?v=11yyjpqfnwM
Podczas wideo kilka razy mozna zobaczyc Tatoosh Island z latarnia morska. W minucie 2:35 jest zblizenie na latarnie.
Muzyka w wykonaniu i z pozwoleniem publikacji, miejscowej Indianki imieniem Rona Yellow-Robe Walsh.
W okresie odkrywania Zachodniego Wybrzeza wielu slynnych zeglarzy pominelo Cape Flattery I plyneli dalej na polnoc wzdlurz brzegow obecnej Vancouver Island. Zeglarze nie przypuszczali, ze po wplynieciu na wschod od Cape Flattery jest zatoka.
Obecnie wszystkie lodzie, statki i okrety, ktore wyplywaja z jakiegokolwiek portu polozonego od Vancouver BC przez Seattle, Tacoma, Olympia wyplywaja na Pacyfik przez brame obok Cape Flattery. Tedy wyplywal na Pacyfik polski jacht Solanus po krotkim pobycie w Vancouver BC I kilkudniowym postoju w Port Angeles, WA.
Cichalu, i ja miałam kiedyś Zorkę 🙂 z tym tunelem zadałęś mi bobu, zdawało mi się, ze znam w miarę dobrze Rumunię, a tunelu na 1500 nie znam. Tam wjeżdża się po wierzchu gór, np. Drogą Transfogaraską, czy innymi. Z tunelem kojarzy mi się tylko wąwóz Bicaz, ale to naturalny głęboki wąwóz. Czyli jeszcze dużo przede mną 🙂
A tak powinien wyglądać facet po dobrymjedzeniu!!
😉 https://www.youtube.com/watch?v=uWgqfYdQ0GI
Cichalu – 😀
Tę drogę i tunel budowali ichni junacy z OHP. Tunel jeszcze nie miał zrobionego sufitu i cały czas kapała woda. Automatyczna myjnia! Poszperam
Ciekawa jestem tego tunelu, znam tam tylko ten transfogaraski, ale on nie ma kilometra nawet.
Orco – to już rozpusta – Bukowina, Wybrzeże Zachodnie, rumuńskie freski i indiańska muzyka. Brakuje tylko aby ktoś na polską nutę wyciągał „Pasała wołki na Bukowinie…”
Aaaa, nieuważnie przeczytałam, to tunel na wys. 1500 m, a nie długości, przepraszam! 🙂
Bjko, potem się zjeżdżało gigantyczną doliną (udziesięciokrotniony kocioł Gąsienicowej) serpentynami z napisami Czauczesku Słońce Karpat
Asia,
nigdy nie jechałaś na wozie z sianem? Żałuj!
Jeździłam też na tzw. wozach drabiniastych, większy niż ten, co na zdjęciu Bajaderki, to była przygoda – wskakiwać między te drabiny, jak wóz był pusty i Pan Kazimierz jechał po snopki zboża na pole.
Pan K. najpierw się zatrzymywał, ale my szybko nauczyliśmy się wskakiwać „w biegu” – on na widok dzieciarni zawsze zwalniał. Jeszcze większym przeżyciem była jazda na snopkach ze zbożem, były ułożone dość wysoko, tak nam się wtedy wydawało. Były ze 3 warstwy ponad brzegi „drabiny”, w sam raz.
Pan K. zatrzymywał się, pozwalał nam wdrapać się , sprawdził czy siedzimy bezpiecznie – to był jego warunek, żadnych wygłupów! Eh, czasy….
Alicjo – nie jechałam i żałuję 🙂
Tylko na pustym wozie.
Cichalu, no to jest ten tunel transfogaraski. Ładne widoki, prawda? Teraz już nie ma napisów tego typu, są co najwyżej Drum Bun 🙂
Ja mogę, Pyro, tylko tu nie działa audio 😉
Pognała wołki na Bukowinę,
wzięła ze sobą skrzypki jedyne,
i grała, śpiewała,
i te swoje siwe wołki pasała!
Pasła je pasła, aż pogubiła
cóż ja nieszczęsna będę robiła…
i chodzi, i płacze,
czy ja swoje siwe wołki zobaczę?
(więcej nie pamiętam).
To była pierwsza i chyba jedyna piosenka, którą Mama nas nauczyła.
I ostatnia, którą z Mamą śpiewałam 3 lata temu, usiłując coś tam wydobyć z zakamarków pamięci.
Może to ten tunel -„Căpăţâneni” i ten zjazd? http://www.youtube.com/watch?v=RDkAebYQYZ8
Asiu bingo! Coś mi się z capem kojarzyło
Bjk podała pierwsza, bo Trasa Transfogaraska. 🙂
Bo tylko jeden tunel, transfogaraski,compact kojarzyłam z Rumunią, no i wąwóz Bicaz, który prawie jak tunel, choć przyroda go stworzyła.
„Compact” to z kapci, nie wiem, skąd tam wskoczył.
Multumesk, Drogie Panie i na wakacje Drum Bun!
Bjk – a w pobliżu Jeziora Vidraru widnieje olbrzymi napis „Ceresit” 🙂
Noapte buna 😀
Pełen trawers poprzez pasmo górskie. Przez większą część trasy stok z lewej bocznej niczym nie zabezpieczony. Nie daj Bóg wielkich opadów i osunięć gruntu – nieszczęście gotowe.
Noapte buna 😀 https://www.youtube.com/watch?v=QoXVwJORVsQ
Ta dziewczynka jest urocza 🙂 https://www.youtube.com/watch?v=OY1vv7hQQCg
http://www.pinterest.com/pin/462744930435481264/
Wykonałam roboty wstępne pod smorodinówkę. Jak dotąd obrałam i zasypałam cukrem 1,5 kg czarnej porzeczki. W ciągu kilku dni cukier powinien się rozpuścić i w utworzony syrop porzeczkowy wrzucę o,5 laski wanilii, 2 goździki, wleję litr wódki i litr spirytusu. Postoi 4 tygodnie i zleję do butelek. Dojrzewa dość długo ale wiosną powinna być już luksusowa gorzałka gotowa. Haneczka obiecała mi nalać spritem 1 kg zielonych orzechów – Pan Mąż mi przy okazji podrzuci, a ja odwrotną przesyłką odeślę spirytus. Tak więc pierwsze dwie alewki w robocie. W przyszłym tygodniu przyjdzie czas na morelówkę.
Pyro, a ile cukru wsypałaś?
Pyro. Twoje zastrzeżenie pieczarkowe przyszło już po decyzji. Na kilogramowy bochenek wrzuciłem cztery średnie grzybki. W czasie zagniatania (ja, leń patentowany, używam Kitchen Aid) pieczarki się kompletnie roztarły. O dziwo! Wyszedł pyszny, wilgotny chlebuś o przedziwnym, ale chlebowym zapachu. Dodaję zawsze ziół i nieco czosnku w grubym proszku. Warto pozdziwiać czasem.
W minionych latach pokazywalam widok do Brooks Falls na Alasce. Lososie co roku w lipcu wracaja do swojej rzeki. Ostatnia przeszkoda nie sa wysokie skaly i wodospady. Te przeszkody lososie moga przeskoczyc. Ostatni test przed zlozeniem ikry to niedzwiedzie.
Technicy pisza, ze wykonyja ostatnie testy kamery.
Przez nastepne 5 tygodni bedziemy mogli obserwowac lososie i niedzwiedzie w Brooks Falls na Alasce.
http://explore.org/live-cams/player/brown-bear-salmon-cam-brooks-falls