Kto hrabiny nie słucha, ten zajada pampucha
Przestrzegała hrabina Karolina Nakwaska przed włóczeniem się po karczmach i zajazdach, ale jako człek ciekawski i myszkujący po dziwnych miejscach gdzie dają jeść, rad słynnej autorki i znawczyni kuchni XIX-wiecznej nie posłuchałem i zatrzymałem się w podwarszawskiej wsi Pęcice, gdzie od dawien dawna istniała słynna karczma. Objadłem się tam niebywale i jeżeli żałuję, to tylko z powodu nadmiernego łakomstwa.
Historia wsi sięga aż XIII wieku. Miejscowość i majątek leżały na szlaku z Raszyńca (teraz Raszyn) do Błonia, niegdyś ważnego miejsca handlowego. Prowadził on także przez Żbików i Rokitno, które stanowiły centrum klucza składającego się z majątków w Pęcicach, Chlebowie oraz wsi Szamoty, Reguły i Kuchy. A wszystko w pięknej dolinie rzeczki Utraty. Od stuleci istniała też tu karczma.
Sama „Karczma w Pęcicach” (ul. Parkowa 69) trochę przytłacza ponurym wyglądem i niebywałym natłokiem ludowych rzeźb stojących, wiszących i wychylających się z każdego miejsca, od komina poczynając. Wewnątrz panuje mrok, który rozwesela stosowna muzyka (rozpoznałem kurpiowskie śpiewki), wykonywana chyba przez słynną Kapelę ze wsi Warszawa. Ławy i stoły są proste – z grubych dech, ale dość wygodne i pozwalające na długie posiady. Karta dań wystarczająco obfita, choć nie przeładowana. Króluje dziczyzna i kuchnia polska. Karta win zaś sugeruje, że bywają tu znawcy, bo są wina z najprzedniejszych winnic Włoch, Hiszpanii, Francji. Są też i inne alkohole wysokiej jakości.
Podczas pierwszej wizyty skusiliśmy się na dwie polecane przez kelnerkę przekąski: raki w sosie koniakowym i borowiki w śmietanie z orzechami i koperkiem. To był doskonały wybór, choć konkurencję miał też silną: wątróbki w sosie winnym, pasztety z jelenia i dzika, pierogi z różnym farszem.
Z dań głównych – tym razem – wybraliśmy zrazy z sarny w sosie kurkowym i farszem borowikowym z dodatkiem marynowanych cebulek i śliwek oraz główką sałaty w śmietanie (na słodko, jak z babcinego stołu) oraz golonkę z przysmażaną kapustą i zapiekanymi kartofelkami. Kusił nas też sum, jagnięcy comber i perliczka. Ale uznaliśmy, że do Pęcic warto przywieźć i przyjaciół, będzie więc okazja do wypróbowania kolejnych dań.
Deser winien być subtelny, więc wybieraliśmy między pierożkami z malinami a pampuchem z płatkami róży. I tu polegliśmy. Ledwo spróbowaliśmy pampucha (był trochę zbyt słodki i chyba lekko surowawy a pierożki zostały też do kolejnej okazji). Nie jestem też pewien, czy narzekanie na deser nie wynika z utraty apetytu po naprawdę wielkich porcjach, które stawiano przed nami. Do domu jechaliśmy oczywiście autem, a należało niewątpliwie iść pieszo.
Bywalcy Karczmy sprzed kilku stuleci też na pewno nie używali powozów po obfitych kolacjach. Chyba że mieli kłopoty z zachowaniem równowagi.
Komentarze
Szanowny Gospodarzu,
podziwiam Panska piekna polszczyzne , rzadko juz spotykana w mediach krajowych. Bardzo sporadycznie posluguje sie j.polskim – jedynie na stronicach blogowych Polityki . Panski jezyk przypomina moich ulubionych autorow Dabrowska i Iwaszkiewicza. Zywy jezyk bez zbednych ozdobnikow.
Nie jestem zadnym fanem kulinarii ale czytam Pana blog ze wzgledu na piekna narracje.
Z wyrazami sympatii
Ozzy, dziękuję za komplementy. Naprawdę poczułem się tą opinią zaszczycony lecz i zawstydzony. Te porównania są zdecydowanie na wyrost. Nadal więc będę się starał nie zejść poniżej wytyczonego przez Ciebie poziomu.
Pozdrowienia i ukłony!
Dzień dobry! Myślę, że warto także podawać ceny tych przysmaków, by potencjalni smakosze wiedzieli, czego należy się spodziewać. Przynajmniej orientacyjnie, typu „kolacja z winem w granicach 300 zł”.
Wracam do wczoraj: ogólnie dostępne duże grille australijskie to świetny pomysł. Jagodo, a czy zjadłaś kangura?
W tej Karczmie jest drogo. Moim zdaniem nawet nadmiernie drogo. Cały obiad kosztował 240 zł i to bez wina. Ale tam jadają mieszkańcy okolicy a to bardzo zamożne podstołeczne osiedle.
Dzięki za informację, tak mi to menu wyglądało – dosyć luksusowo. Zawsze interesują mnie też nazwy w karcie, ale już nie będę Gospodarza męczyć 🙂 Nieraz może być i śmieszno, i straszno, gdy się czyta słowotwórcze wymysły restauratorów, albo domyśla się, skąd czerpią inspirację. Zresztą i pisownią można czasem się zadławić, szczególnie, gdy ktoś chce być bardzo au courant. Swego czasu nawet zapisywałam co ciekawsze, czy bardziej kuriozalne pomysły, ale to było dawno i nieprawda.
Bjk, zanim Jagoda odpowie: miałem okazję, w Perth załapać się na steki i ragout z kangurzyny. Dobre, chude, ciemne mięso. W smaku można pokusić się o porównanie do dziczyzny, albo do wołowiny z lekką nutką watróbki 😉 Nie wiem, jak go opisać inaczej 🙂
Dzień dobry. Jeżeli w karcie przeważa dziczyzna i szlachetne ryby, to musi być drogo. Rok temu m/w Żaba zabrała mnie do chłodni – hurtowni dziczyzny, bo chciałam kupić do domu. W magazynie było mięso dzika, jelenia i sarny. Skromnie kupiłam dwie paczki drobnego mięsa na gulasz. Combry, udźce, antrykoty sięgały, albo i przekraczały 100 zł/kg. Biorąc pod uwagę specyfikę przyrządzania i obróbki dziczyzny w kuchni, trzeba liczyć 30 – 50 dkg na osobę przy stole. Co rzecz jasna nie dotyczy gulaszu, bo tu kilogram wystarczy i na 6-8 osób. To jakim cudem może być tanio, jak sam podstawowy wkład do rondla przekracza 50 zł/ twarz?.
Bejotko,
jadłam 🙁
Ta smutna buźka stąd, że kiedy już się „pozaprzyjaźniałam” z różnymi kangurami w parkach i na wolności, to trochę mi się głupio zrobiło, że je jadłam. Podobno „rdzenni” Australijczycy, ci wywodzący się od skazańców i ich strażników, nie jadają kangurów. Dla nich byłoby to zjadanie symbolu narodowego. Coś, jak dla nas rosół z orła białego 😉 👿
Krzych opisał smak kangura bardzo dokładnie. Niczego więcej nie potrafiłabym dodać 😎
Mnie niezwykle smakowała jagnięcina i wołowina długo duszona. Można kupić specjalnie doprawione mięsa, przeznaczone do długiego duszenia. Dusi się je całymi godzinami na płaskiej patelni. Efekt znakomity. Wprost rozpływa się w ustach. Nigdy i nigdzie przedtem nie jadałam takiej wołowiny czy jagnięciny 😆
Apropos dziczyzny. Na południowej wyspie Nowej Zelandii padają farmy hodowli owiec. Wypierane są przez hodowlę jeleni. Hodowla jeleni okazuje się prostsza. Między innymi dlatego, że jelenie nie dewastują tak pastwisk, jak owce.
Zbyt mięsa z jeleni zapewnia głównie Europa i USA. W miejscowych restauracjach nie ma jelenia w codziennym menu. Dostępny jest tylko w bardziej wykwintnych lokalach. A i to nie zawsze.
Krzychu, wołowina z nutą wątróbki 🙂 nie jest to zachęcający opis 🙂
Bjk, jeśli masz chęć spróbować kup stek z kangura ( lidl, macro), są też z krokodyla itp. Napisz jak wrażenia. Ja ciągle zapominam, że miałam kupić.
Nie wszyscy Australijczycy mają taki nabożny szacunek do szamania tego, co na godle. W hotelu Australian w Sydney można rzekomo zamówić pizzę, pół na pół kangura i emu. Źródło.
Pyro, w wolnej chwili poczytałem trochę historii bloga.
Ależ Wy się macie ze Starą Żabą dobrze! 🙂
DużeM, pewnie że nie jest 🙂 Dla kogoś, kto nie lubi wątróbki.
Nie daleko Mullingar, w Irlandii mieliśmy po sąsiedzku farmę jeleni.
Połączoną z mini-zoo dla dzieci.. Od frontu kózki, lamy, Bambi, oh, so sweet, a z boku już normalnie, interes to interes, 2 kilo polędwicy mi pan będzie łaskaw zapakować.
Szła na eksport do Danii, ta jelenina z Irish Midlands, tylko jeśli kurs korony do euro był niekorzystny przez dłuższy czas, coś się na lokalny rynek zostawało.
Niedaleko, rzecz jasna.
Krzychu,
wiadomo, że „serce z portfelem zawsze się jakoś dogadają” 😉
Mnie kangur smakował.
Krokodyla, hodowlanego, jadłam na Kubie. I nie miałam żadnych oporów. Mimo zwiedzania farmy hodowlanej i przed i po obiedzie 😉
Krokodyl smakował jak coś pośredniego pomiędzy kurczakiem a rybą. Mięso bardziej „sprężynujące”. Ciekawy smak. Chętnie powtórzę to doświadczenie 😉
Krzychu – jasne, że z Żabą na zapleczu, a Eską i Leszkiem w odwodzie, mamy się znakomicie. Obydwie nasze Wiedźmy to trochę nie – ludzie, to instytucje. Tak w ogóle, to w różnym czasie ten blog zgromadził całkiem spore grono cudownych oryginałów – co oczywiście nie znaczy, że aniołów bez skazy (na szczęście).
Jagodo, Krzychu, dzięki! 🙂
Jeśli Krzych opisał smak dokładnie, a już wiem, że jest precyzyjny w werbalnym oddawaniu rzeczywistości, czyli mięso z lekką nutką wątróbki, to ja uprzejmie dziękuję, postoję. Nie mam ochoty skosztować i uratowana jestem dzięki Wam :D. Ale za to krokodyla jadłam, Jagoda opisała toczka w toczkę i co do krokodyliny nie mam zahamowań. Chociaż przez myśl mi przemknęło, czym ten osobnik na talerzu żywił się wcześniej… czy nie aby ludziną?
Chyba jednak nie należy zbytnio się wgłębiać w łańcuch pokarmowy…
Krzychu, lubię wątróbkę ( drobiową), ale nie bardzo zapachy wołowiny, wieprzowiny. Wątróbka też swoje ma i to połączenie to może być za dużo. Musiałabym chyba spróbować, żeby się odnieść. Za to krokodyl już brzmi lepiej. 🙂
Duże M, czyli Ty klasycznie?”Jeśli nie chcesz mojej zguby…”? 🙂
Dobra, zapomnijcie drogie Panie o zapachu wątróbki.
Kangurzyna jest jak..jak jeleni comber, o zapachu dzikich ziół i aromatycznych traw, którymi nasz chyżo poruszający się posiłek żywił się jeszcze niedawno. Wszystko to spłukując źródlaną wodą 😀
Jak gazele, jak łanie pól, jak córki jerozolimskie…., a nie, to nie ta sprawa 😀
Krzychu, gdyby życie było tak proste i krokodyl wszystko załatwiał… to zamiast kotów i psów mielibyśmy wszyscy tę gadzinę. Pogłaskać to może nie za bardzo, ale za to można zjeść w razie czego.
Nie ma mowy o zapomnieniu zapaszku wątróbki 😉 Rzekłeś, zostało zakonotowane już w czeluściach internetu na wieki wieków. Przepadło, adios kangurzyno.
Ceny dań w Karczmie w Pęcicach : http://www.karczmawpecicach.pl/dania03.htm
Krystyno, dzięki. Jest, jak Gospodarz napisał, faktycznie drogo. Ale jeśli smak i atmosfera kompensują cenę, to warto. + wg mnie są normalne, bezpretensjonalne nazwy. I w ogóle karta ładnie wygląda.
Fajne to menu.
Jeszcze lepsze to „tłumaczone” na język angielski.
Co prawda nieco lepiej niż dania z kurczakiem, ale wciąż słabo.
Przy tak wysublimowanym jadłospisie mogliby się bardziej postarać, tym bardziej skoro karmią nieźle.
Panie Redaktorze, czy pokazująca się samoistnie (od czasu, do czasu) na tym blogu reklama piwa Książęcego ma coś wspólnego z Pana artykułem chwalącym ten trunek?
Krystyno, dziękujemy. Fakt Bjk, nazwy normalne i wiadomo czego się spodziewać 🙂 raków chętnie bym spróbowała.
Kilkanaście lat temu powstała w Serocku karczma z pięknego bala . Właściciel nazwał ją
„Chłopska zemsta” . Niestety nie postała za długo , została podpalona i spłonęła doszczętnie. Jakiś czas potem została pieczołowicie odbudowana. Był to jeden z najładniejszych budynków drewnianych jakie widziałem. Niestety spłonęła ponownie.
Nazwa jako fatum 🙁
Ugotowałam grochówkę (typ ogólnowojskowy nr 1) za którą zabierałam się już 2 dni. Dzisiaj, kiedy wyjrzałam przez okno na tańczące na wietrze gałęzie drzew, powyciągałam skrojone z boczku wędzonego żeberko, kawałki mięsa od szynki skrojone z boku dla wyrównania porcji w obróbce, kiełbaskę – wszystko podgotowałam z przyprawami i grochem, potem pokroiłam w kosteczkę )chrząstki dla pieska), dorzuciłam trochę włoszczyzny i sporego, pokrojonego ziemniaka, duży posiekany czosnek i majeranku garsteczkę, no i jest. Niezbyt elegancka, jak ta przecierana z grzaneczkami, ale smaczna, gorąca i pachnie, jak wielka pokusa.
U nas był gulasz z żołądków, kasza jęczmienna i konserwowe ogórki.
Podroby nabyte lokalnie, reszta upolowana w odpowiednio w rosyjskim sklepie i amerykańskim supermarkecie(ogórki niemieckie).
Grochu tu nie widziałem, a tak pachnąca majerankiem pokusa zaczyna za mną chodzić.
Krzychu, a ja właśnie dojrzałam do Twojego marynowanego czosnku. Tylko szukam szabes goja do obrania 200… 🙂
Odpowiedź dla na pytanie trunkowego. Reklama nie pokazuje się „samoistnie” lecz została kupiona przez producenta. A ja po spróbowaniu tego piwa polubiłem je, co napisałem bez dotacji ze strony browaru. Przepis podawany w reklamach wykonałem i uznając, że jest smakowity poleciłem chętnym. Źródłem moich dochodów jest tygodnik „Polityka”. Takie pytania i drobne insynuacje nie denerwuję mnie, bo rozumiem ludzką ciekawość i chęć podszczypywania innych.
Bjk, bardzo mi miło!
Mój przyjaciel, z Krakowa obrał (z)żoną 25 główek 3 dni temu i też moczy na koreańska modłę 😉
My po wizycie w chińskiej knajpie w zeszłym tygodniu, umiemy też wykorzystywać zalewę, jak czosnku ubywa, a zalewy nie 🙂
Można oczywiście skopiować proporcje bez wykorzystywania zalewy.
Ogórek w plastry, zalany mieszanką sosu sojowego, octu i oleju sezamowego.Można dodać cukru. Po pół godziny zlać płyn, a ogórka udekorowanego posiekanym marynowanym czosnkiem podawać jako przystawkę.
Było w tym tygodniu trzykrotnie 😉
Panie Piotrze,
Spieszę powiadomić, że moje pytanie sprzed kilku dni, o tą samą kwestię, o którą pytał trunkowy, było zwykłą li tylko ludzką ciekawością.
Nie widzę powodów, dla których miałbym być wobec Pana uszczypliwy, czy też insynuować cokolwiek.
Dziękuję za wyjaśnienie.
Dodatkowe wyjaśnienie: nie mógłbym prowadzić tego blogu gdybym denerwował się każdym podobnym pytaniem. Piszę o produktach spożywczych, restauracjach, sklepach, które sprawdzam, oceniam i polecam lub odradzam. Posądzeń o nieuczciwe i niecne działanie nie da się uniknąć. Albo czytelnicy wierzą w moja przyzwoitość albo nie. Wszystko więc polega na zaufaniu.
Krzychu nie musisz się usprawiedliwiać ale przeczytaj uważnie co napisałeś. Kończąc sprawę – nie mam żadnego żalu.
Krzychu, dam Ci znać o efektach, czosnek bardzo lubię w każdej postaci. Marynowany też jadłam, lecz nie własnoręcznie. Pomysł na unicestwienie zalewy też się przyda, gdyby nie on, pewnie wychłeptałabym 😉
Co do reklamy, to też spieszę powiadomić, ale o tym, że u mnie się nic nie pokazuje, bo na tym terenie działa Adblock, co jest może pomysłem dla nielubiących reklam.
Panie Piotrze, to oczywiste, że pisząc o jedzeniu i miejscach, gdzie się je kupuje i jada, wymieniamy, co lubimy, a czego nie, co jest godne polecenia wg nas, a co wręcz przeciwnie. Pomijanie nazw własnych w imię jakiejś wyimaginowanej poprawności politycznej byłoby kuriozalne i absurdalne, proszę spokojnie nadal wymieniać, polecać i odradzać.
Pytania o różne sprawy to tak samo rzecz ludzka, jak i ciekawość, nie musi to być tożsame z posądzaniem o niecne sprawki. Mam przekonanie, że w tych przypadkach nie jest 🙂
W moich powieścidłach całkiem spokojnie umieszczam restauracje czy bary, które mi się podobaję. Podobnie piszę o konkretnych usługach (stylista, złotnik) i artystach (Tadzio Zieliński, malarz). Nazbierało się tego mnóstwo i wpływa dodatnio na autentyzm świata przedstawionego. Gdybym od wszystkich opisanych brała – jak to Krzych elegancko określił – „działkę”, byłabym bogata. Ale nie biorę, podobnie jak Gospodarz. Jedyną korzyścią materialną jest rosół z leszcza w Nowym Warpnie, który kilka razy do roku jadam. Panie z baru Argus częstują mnie nim z przyjaźni, odkąd rozsławiłam tę delicję w którejś książce.
Nie wszyscy i nie zawsze biorą „działki”.
Oj, Bjk to jeszcze nie wiesz czego nie widziałaś. Mnie się też nie pokazuje i dlatego nie podejrzewam o nic Pana Piotra. 🙂 A tak na marginesie, jest to coraz popularniejsza, zwłaszcza w sieci, metoda dyskredytowania interlokutora kiedy nie ma się innych argumentów. Naukowców, dziennikarzy, pisarzy itd.
„Oj, Bjk to jeszcze nie wiesz czego nie widziałaś”.
A o czym piszesz? 🙂
Krystyno, link zwłaszcza dla Ciebie – może coś Cie zaciekawi.
http://natemat.pl/102429,ogarniamy-gdynie-na-weekend
Dużo by opowiadać, ale mam wrażenie, że Pan Piotr trochę rzadziej różne smaczne, nowe czy ciekawe rzeczy poleca, żeby mniej się w kółko tłumaczyć (rozumiem to oczywiście) 🙂
A może nie warto się tłumaczyć? 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=o01j-pMJ_Dg
Panie Piotrze – Odsyłacz do „Karczmy w Pęcicach” w Pańskim wpisie nie działa, a zwrócenie Panu uwagi na ten fakt może być uznane za krańcowe chamstwo z mej strony, za podłość, a przede wszystkim za besserwiserstwo, to straszne słowo wylansowane przez jednego z Blogowiczów w czasie słynnej Bitwy o Nazewnictwo Dyń, ofiarą której padła pewna Blogowiczka, potwór w ludzkiej skórze, narcyz, świnia i krwiopijca, czyli Nemo. Także w Pańskiej wcześniejszej recenzji sam tytuł – „Karczma Pęcice” nie zgadza się z nazwą użytą w tekście – „Karczma w Pęcicach”. Po trzecie – portfel lżejszy o 260 złotych czy o 240 złotych, a może różnica to NAPIWEK (słowo pochodzące od piwa)?
Po czwarte podzielam zdanie Ozzy’iego, ale o tym za chwilę 🙂
Placku, zaciekawiłeś mnie. Gdzie mogę znaleźć tę Bitwę o Nazewnictwo Dyń?
Placku, spełniam dziś wszystkie życzenia: http://www.karczmawpecicach.pl i to powinno działać. Zgadłeś napiwek wynosił 20 złotych. Natomiast nigdy nie użyłem wobec nikogo (nawet najostrzej mnie traktującego) słowa „chamstwo”. Besserwiserstwo zresztą też nie, bo jak twierdzą niektórzy staram się o poprawną polszczyznę.
Piotr Adamczewski
16 maja o godz. 14:19
Dziękuję za wyjaśnienie. Całkowicie mnie ono satysfakcjonuje.
Nie pozostaje nic innego, jak spróbować tego piwa, przy okazji wznosząc toast za Pańskie zdrowie.
Może się komuś przyda, może kogoś zainteresuje:
http://ocen-piwo.pl/Katalog_piw.html
Jan Hartman.
Niech zawsze bedzie tecza.
ozzy
10 maja godz21.32
Rafale a ja podziwiam Cie ze zyjesz normalnie w Polsce ja bym nie mögl.
A ja się drogi Panie Piotrze wzruszyłem, bo mnie samemu trudno jest to co piszę zrozumieć. Dziękuję 🙂
By użyć analogii – kochająca żona zawsze krawat mężowi poprawi, kochający mąż nigdy żonie niczego nie poprawi. Takie są potężne prawa naszej matki – Natury.
To prawda – nigdy nie był Pan stronniczy, to tylko strony zinterpretowały Pańskie słowa „nie lubię besserwiserstwa” jako „jej nie lubię, a ciebie tak” 🙂
Bjk – bitwy są tak bliźniaczo do siebie podobne, że dynia to taka mahi-mahi lub sezonowana wołowina. Z igły widły. Archiwa to głównie potyczki na broń białą. Prawdziwa rzeź zdarza się parę razy do roku.
Ten młodzieniec po lewej jest zdecydowanie bardziej przystojny od Iwaszkiewicza, a obok niego osoba to Redaktor Naczelny, a zatem także za piwo odpowiedzialny . Ma się tę wiedzę i zrozumienie mechanizmów 🙂
Placku, zachęcona Twoim besserwisserstwem odgrzałam sobie właśnie bigosik z kuraka zagrodowego 😀
Czy ktoś tu się bił o mahi-mahi? Każdy powiedział co wiedział, zwiększyła się ogólna wiedza w temacie i bene.
Nie machać mahi-mahi! Ryba jak ryba, wielkie mi co, przyprawić, usmażyć i zjeść 🙄
Nisia na moje nieszczęście przypomniała mi Nowe Warpno, rosół z leszcza, a w nim pierogi z nadzieniem z owego leszcza, na którym rosół ugotowan był. Natychmiast zgłodniałam!
Tadeusza Zielińskiego mi przypomniała – owszem, można wygooglać, ale to nie to samo, co odwiedzić Artystę trochę znienacka, w jego mieszkaniu/pracowni. Nie każdy wie, gdzie to jest, ale kto wie – to wie 😎
To była piękna wycieczka!
Jakby kto chciał do Tadzia – Świnoujście, w bunkrze przy Forcie Zachodnim…
http://www.zielinski.swinoujscie.pl/index.html
Dodajmy: za Fortem anioła i Mariną Czterech Wiatrów.
Ładnie brzmi, nieprawdaż?
U mnie straszliwe ulewy były tej nocy i z rana,, na ogródku jest jezioro, które na szczęście nie przelało się do piwnicy. Poza tym jak na maj chłodno. A zieleń szaleje! Zakwitły pinkflojdy i w ogóle wszystko, co powinno zakwitnąć, tylko jak tu wyjść na ogródek, kiedy leje deszcz?
To jeszcze dodam, że moja strona nie działa (chciałam pokazać parę zdjęć), bo Jerzor coś ulepsza czy uaktualnia 🙄
A mówiłam – nie zepsute, nie ruszać!
Alicjo.
W czasie deszczu dzieci sie nudza.
A co to są pinkflojdy ?
Krystyno,
to są takie mniejsze tulipany (nie wiem, skąd się u mnie na ogródku wzięły – wiewióry!), zawsze kojarzą mi się z filmem „The Wall” – mam chwilowo unieruchomiony komputer i nie mogę wrzucić zdjęcia, ale jak oglądałaś film „The Wall”, to jest tam taka rysunkowa akcja, podkurzony żółty tulipan 😉
Ponieważ nie znam nazwy tej odmiany, nazwałam je pinkfloydami 😉
Jutro mamy gości – zaledwie 6 osób, ale jak znamy to zacne grono, to jak nic wieczór przeciągnie się omal że nie do rana. A są to wyłącznie panie i od czasu do czasu mówią wszystkie na raz. Pomogę przy kolacji i potem jeszcze podam bufet i poszukam azylu w swoim pokoju, przy komputerze i blogowych pogwarkach. Nadal źle znoszę skoncentrowany babiniec, chociaż pojedynczo lubię każdą z dam.
Dla osób,które przymierzają się do obrania hurtowych ilości czosnku oraz dla Koleżanek
i Kolegów gadżeciarzy mam poniższą propozycję.Ostatnio to cudo dostałam w prezencie od mojej Latorośli.Teraz takie rzeczy można kupić nawet w Empiku.Sic!
http://www.przyjemnegotowanie.pl/Popularni-producenci-k111/SILICONE-ZONE-k66/Silicone-Zone-Obierak-do-czosnku-zielony-85-cm-p457.html
Dzisiejsze popołudnie spędziłam w Bombaju 🙂 ciesząc się „Smakiem curry”,a wieczór
w najpiękniejszej sali Zamku Królewskiego na bardzo ciekawym koncercie:
https://www.facebook.com/events/487291124730856/
W uszach dźwięczy mi nadal ta muzyka….Kto wie,może mi się przyśni dzisiaj jakiś piętnastowieczny dworzanin 😉
Danuśka – obejrzałam sobie te fikuśności – ze 2 by się nawet przydały, ale nie jest to konieczność. Ładne wzornictwo i spora pomysłowość. Swego czasu kręciłam głową nad olbrzymią ilością sztućcow używanych w wiktoriańskiej Anglii – od podgrzewaczy do łyżek, do koziołków na odłożone sztućce – dziesiątki drobiazgów o ściśle określonym zastosowaniu. O proszę – nasza epoka nie jest wiele lepsza; tyle, że tym razem dba się o kuchnię, nie o jadalnię.
Danuśka, a ja mam taką obieraczkę:
http://www.barokko.pl/product-pol-10800-Silit-Obierak-do-czosnku-Magia.googleshoppingpl.html?gclid=COyepZqosb4CFfQbtAodUzQASQ
Dana – poczekaj jeszcze miesiąc z kawałkiem. Niech Ci się przyśni w dzień – dwa po Świętym Janie – będzie raz w roku porządnie wykąpany.
Małgosiu- i na dodatek jestem pewna,że ją używasz 🙂
A czy ja będę używać moją to jeszcze się okaże….
Pyro 😀
Pełen poczucia winy kajam się niniejszym: wczoraj dwukrotnie podałem ten sam link, za co przepraszam i proszę o wybaczenie. Sam nie wpadł bym na to, ale na szczęście Szarak, jak zwykle niezmiernie taktownie zwrócił mi na to uwagę, za co jestem Mu niepomiernie wdzięczny!
A teraz przedmiot nowych badań. Dlaczego ciasto drożdżowe ze skórką itp, „schodzi” szybciej niż razowy chleb z pestkami?
https://plus.google.com/photos/100894629673682339984/albums/6014129769961284849?banner=pwa
Jedyny gadżet, który chcę mieć, to ten krojący warzywa „na zapałkę” Piotr taki ma z W.Brytanii, wiem, że i u nas są, ale cały czas mi sie wydaje, że to zbytek w mojej kuchni. No ileż marchewek trzeba pociąć na 2 osoby?
http://67.193.148.198/news/IMG_3878.JPG
Cichalu – a dlaczego pulchna, mięciutka dziewczyna jest bardziej „przytulna” od wysportowanej, kościstej pannicy?
Alicjo,
zdjecie piekne I sie otwiera bez oczekiwania pol godziny. Dziekujemy Jerzorowi.
Niechby jeszcze cos zrobil z linkami, ktore zajmuja pol strony, a mozna umiescic pod jednym wyrazem. Podobno to b. proste. Ja nie kumam.
Niunia,
to jest zawsze to samo, co wrzucam, albo co na mojej stronie. Nic ze sznureczkami Jerzor nie zrobi, bo to tak jest.
Prawdopodobnie zależy to od maszyny, na której ktoś to odbiera. Od szybkości internetowego połączenia i tak dalej.
Jam niewinna.
Lososie z Copper River na Alasce wyladowaly dzisiaj w Seattle.
Tradycyjnie kapitan wyszedl na stopnie samolotu I uniosl lososia ponad glowe. Ten losos wazyl 55 funtow (okolo 25 kilogramow). Nastepnie zgodnie z tradycja kapitan I pilot przeszli po czerwonym dywanie I wreczyli rybe trzem kucharzom (chefs) z restauracji w Seattle. Na lotnisku kucharze przyrzadzili lososia wedlug wlasnych przepisow.
Lososie powitala tym razem nasza druzyna Seattle Seahawks. Ci sami, ktorzy wygrali Super Bowl.
Film z lotniska przechodzi do Pike Place Market, gdzie tradycyjnie podczas zakupow lososia sprzedawca rzuca rybe do klienta.
Ceny w pierwszy dzien sa tylko dla przypadkowych turystow, ktorzy nie beda mieli drugiej szansy. Innymi slowy $20.00 za funt wagi jesli kupujemy rybe w calosci. $30.00 za funt wagi jesli kupujemy filety.
Na filmie zadowolony klient z San Diego kupil cala rybe I dodal, „zyje sie tylko raz”.
Sprzedawca (fishmonger) z Pike Place Fish mowi, ze king salmon juz jest wyprzedany. Sockeye jeszcze jest, ale szybko sie sprzedaje.
Dzisiaj byla pierwsza dostawa. Przez nastepne 5-6 tygodni Alaska Airlines codziennie bedzie dostarczala swieze ryby nie tylko do Seattle, ale na caly kraj.
http://www.komonews.com/news/local/Chefs-all-smiles-as-Alaskas-Copper-River-salmon-arrive-in-Seattle-152056785.html?tab=video&c=y
Zmienił się adres. Teraz powinien działać….testuję
test
http://bartniki.noip.me/news/Gotuj_sie
No i wyszło 🙂
Danuśko i MałgosiuW, dziękuję ślicznie za namiary na czosnkowy obieracz. Nie lubię nadmiaru gadżetów, jednak to chcę mieć, bo czosnku używam dużo, nawet niezależnie od Krzychowego marynowanego, a w mojej okolicy ten najlepszy jest zwykle drobny, więc zabawy dużo – no i ten zapach dłoni potem trudny do zmycia. A teraz dylemacik, które urządzonko będzie bardziej funkcjonalne? Oko skłania mi się ku Danusiowemu, ale proszę o podpowiedź praktyków.
Cichalu, bywa i odwrotnie, ciasto nieraz leży, a razowy chleb schodzi szybciutko, właściwie czasem jeszcze zanim zdąży ostygnąć, już go nie ma. Dobrego chleba nigdy dosyć.
Witam wszystkich czosnkowiczów i nie. Przy jednym ząbku problem zapachowy znika po umyciu rąk pastą do zębów. Ręce zawsze w rękawiczkach żelowych uprzednio potraktowanych oliwą jadalną, to do nacierania mięsiwa. Z przyrządów do obierania to nóż i delikatne puknięcie z góry.
cd. porad na temat obierania czosnku:
.. na głowie czepek ,a na oczach okularki pływackie.
Nie zapominamy o narzuceniu na siebie peleryny i założeniu gumowego obuwia. Pochłaniacz zapachów włączamy godzinę wcześniej, a okien nie zamykamy przez tydzień.
Ludziki, czy Was pokręciło?
Ząbek czosnku na deskę, sruuu.. docisnąć płaską stroną noża, czy co tam płaskiego pod ręką…, 3 sek. i po kłopocie.
Niektórych znawców kuchni (Makłowicz) gorszy używanie czosnkowego wyciskacza. Ja nie mam takich uprzedzeń, chociaż przyznaję, wyciskany czosnek różni się smakiem od drobno posiekanego. Wszystko zależy od tego, do czego ten czosnek ma być.
„wyciskany czosnek różni się smakiem od drobno posiekanego. Wszystko zależy od tego, do czego ten czosnek ma być.” Poradz, do piwa to wciskany czy siekany?
Alicjo,
podejrzewam, że Twoje pinkflojdy, to po prostu tulipany botaniczne 😉
http://www.e-ogrody.pl/Ogrody/1,113408,10959143,Tulipany_botaniczne_kwitna_najwczesniej.html
Yurku,
podziwiam zawsze Twoje praktyczne porady. Czytam z zainteresowaniem. I czasem udaje mi się nawet zastosować 😉 Jak zapamiętam 🙁
Dziękuję 🙂
Dużo niezłych, praktyczny rad ma też pepegor, pepegorze, gdzie jesteś, odzywaj się częściej 😆
Swieto narodowe Norwegii, 17 maja
__________________________
a dzisiaj takze podwojna okazja dla Norwegow a mianowicie 200.rocznica norweskiej konstytucji, ktora podpisano w miejscowosci Eidsvoll (1814). Norwegowie sa bardzo znani w swiecie z gremialnych obchodow swego swieta, ktore sa wyjatkowo radosnie i kolorowe.
pare migawek norweskich https://www.youtube.com/watch?v=U_yWHFjRCNY
PS jak sobie przypominam, pan Gospodarz pisal niegdys o Norwegii
Yurku! Co to są rękawiczki żelowe? Mam tylko z żelowymi wkładkami na rower, ale mniemam, ze to nie to (czy emota konieczna? Chyba nie!). Ogólnie nie używam rękawiczek w kuchni, jakoś wolę bez, jedynie ostre papryczki traktuję w rękawiczkach, nauczona przykrym doświadczeniem. Patent z pastą wypróbuję, jak to człek dowiaduje się przez cale życie ciekawych rzeczy.
Trunkowy, na głowie to raczej kwietny wianek? Co do Twojego pytania o pokręcenie, to owszem, czasem mnie pokręca, masz św. rację. A jeśli chodzi o czosnek, to mowa o ilościach hurtowych i nie „sruuu” na deskę, bo to będą ząbki używane w całości.
Jeśli używam mało, czyli jeden-kilka ząbków, to w rzeczy samej nie bawię się maszynerią, wystarcza nóż i sprawne dłonie. I odrobina soli do gładszego roztarcia.
Nie mam nic do napisania,
http://www.youtube.com/watch?v=5LoyA0tdchA
Melduję, ze wykonaliśmy kawał porządnej roboty. Od wczoraj można podziwiać. Autor zdjęć wniebowzięty 🙂
http://www.eostroleka.pl/wernisaz-wystawy-drewniane-koscioly-kurpiowskie-zdjecia,art41589.html
My tu sobie skromniutko i cichutko kolekcjonujemy kuchenne ciekawostki,a w Genewie spotkali się kolekcjonerzy brylantów:
http://www.pb.pl/3688916,45401,24-mln-usd-za-blekitny-brylant
Jako,że wyżej wymienionych sum nie umiem sobie nawet wyobrazić,to grzecznie wracam do obieraczek czosnkowych.
Bajaderko-musimy chyba zorganizować z Małgosią jakieś warsztaty czosnkowe,by porównać
te nasze ustrojstwa 😉
MK. co było do konsumpcji? Blog zobowiązujące do raportu. Czyż nie?
Misiu-gratulacje dla autora zdjęć i dla oprawcy 😉
Tymczasem gugiel mugiel pomógł mi z rękawiczkami żelowymi http://estelia.pl/pl_PL/p/Relkawiczki-zelowe-nawilzajace-Silcare/2088?gclid=COmNodOvsr4CFe3JtAodNSUAEw jeśli używałam, to zwykłych silikonowych, do ostrych papryczek właśnie lub brudnych prac. A takich nie znałam.
Danuśko, dobry pomysł z czosnkowymi ustrojstwami 🙂
Danuśka,
ja nad ranem nabywałam klejnoty przecudnej urody …. 🙄 😯 …. już za nie płaciłam ciężką mamoną 😎 …ale się, niestety, obudziłam 👿
Nawet zdjęcia nie zdążyłam zrobić 😉
ANDY WARHOL jak zloto
a tymczasem w ub tygodniu silkscreen/akryl ANDY WARHOLA „Ostatnia wieczerza” (przynajmniej tytul ma zwiazek z blogiem) – w sztokholmskim domie aukcyjnym Bukowskiego poszedl za sume….prawie 9.000.000 USD. Jeden z 4 egz. – wykonany byl w czterch kolorach a ten zolty i sprzedany w ciagu 20 min. „Ostatnia wieczerza”(1986), 100cmx100cm to ostatnie dzielo Warhola na rok przed jego smiercia
Andy Warhol byl bardzo wierzacy, odwiedzal kosciol kazdej niedzieli i mial krucyfiks w
sypialni.
Ozzy, zawsze uważałam, że Warchol był grekokatolikiem, Łemkiem po rodzicach pochodzących ze wsi Miková, czy coś wiesz na ten temat? Oczywiście to nie stoi w sprzeczności z Twoją informacją, że odwiedzał swój kościół (cerkiew) i że miał krucyfiks. Temat Łemków i mniejszości i mniejszości etnicznych jest mi bliski skądinąd, ale to nie miejsce na rozwijanie go.
@bjk
tak jak piszesz; wlasnie przed miuuta siegnalem po jego biografie (mam wiele) piora Tony Schermana i i Davida Daltona ” POP.The Genius of Andy Warhol”, HarperCollins 2009; moj 12 letni syn Elie lubi Warhola.
PS a Lemkach i jezyku rusinskim nikt tak nie pisal pieknie jak Stanislaw Vincenz
@bjk
a o jaka sprzecznosc chodzi?
Ozzy, no właśnie nie ma sprzeczności, więc o żadną 😉
Vincenz! już Cię lubię 🙂
On pierwszy zachęcił mnie do Huculszczyzny, czytany jeszcze, gdy z koszuliną w zębach siedziałam pod stołem. A potem, z biegiem lat był czytany ponownie i z coraz większym zrozumieniem. Gdyby nie on, pewnie nie byłoby moich corocznych wojaży do Rumunii i częstych na Ukrainę i na obecne pogranicze słowacko-polsko-ukraińskie. Potem byli inni, Ossendowski, Orłowicz. Pewnie znasz też Martina Pollacka „Po Galicji”? Wyrasta bezpośrednio z Vincenza, ale jest współczesny, też warto poczytać. W ogóle lubię Pollacka, dobrze oddaje klimat tych dawniejszych pogranicznych historii polsko-żydowsko-rusińskich. Michał Kruszona też niedawno pisał o Huculszczyźnie, ale akurat to przemilczę.
To ze AW spacerowal do odmiennych miejsc architektonicznych niz domy w ktorych mieszkaja ziemianie i mial w domu otrzymany od matki krucyfiks zawieszony na scianie swiadczylo raczej ze byl bogobojny. To co w zyciu robil nie laczylo sie w zaden sposob z wiara grecko…. rzymsko… badz inna.
Wierzyl i to swiecie, jedynie w to co robil. Od projektowania dwustu par butow w ciagu doby do kopiowania wlasnych kopi. Wierzyl rowniez ze z ludzia mozna wiecej wycisnac niz sie wyciska. Byl i tak genialnym!!!!
Ostatnia wieczerze mam gdzies w pikasie, ale nie potrafie sie do niej dostac 🙂 🙂 🙂
Dobrego weekedu:-) 🙂 🙂 uszczypnietym i uszczypliwym 🙂 🙂 🙂
@bjk
niestety, nie za bardzo juz od jakiegos czasu mam kontakt z polskimi wydawnictwami na rzeczony temat; z reguly dawniejsze polskie albo rosyjskojezyczne (emigracyjne) np Kultura, Zeszyty Literackie, Kontinent, Russkaja Mysl Moj ex tesc zajmowal sie przekladami z jezykow slowianskich.
B-g zaplac 🙂 Stasiukowi i wyd. Czarne za piekne i wartosciowe edycje!
To tyle.
Szaraku, a jednak wyznawana wiara, czy może raczej wpływ tradycji rodzinnej niekiedy łączy się z tworzoną sztuką, niekoniecznie w sposób sterowany świadomością. I nie mam na myśli oczywiście osób tworzących rzeczy religijne, tylko pewne przesiąknięcie obyczajowością, czy duchowością, jak np. w przypadku Chagalla – komunista przecież, a tak bardzo metafizyczny. Zastanawiałam się kiedyś właśnie w przypadku Warchola, odwiedzając rodzinne strony jego rodziców, Medzilaborce, czy jego „łemkowskość” pisząc w skrócie, miała jakikolwiek wpływ na popkulturową twórczość i nie mogłam się tego doszukać. Często twórcy, choćby w kolejnym pokoleniu, emigracyjni, przemycają dawne rodzinne sentymenty, a w przypadku Warchola nie zauważyłam tego. Może za mało go znam, nie jestem jakąś zaprzysięgłą jego wielbicielką. W odróżnieniu od Hoppera.
Szaraku, a co z tymi szczypanymi/uszczypliwymi, o czym właściwie piszesz?
Ozzy, ja także bardzo cenię Czarne i jestem niemal sąsiadką Andrzeja Stasiuka, Beskid Niski sercu bliski. Pollacka wydaje właśnie on. Można to zamawiać internetowo, ale na pewno wiesz o tym sam.
@bjk
jakiz tam byl z Chagalla komunista; taki sam jak Lisickij, Tatlin, Malewicz. Ale to juz inna historia. Hopper z jego „samotnym realizmem” to istny homo viator. O mnie bardziej opowiada Francis Bacon w duecie z Balthusem a i Giacometti pewnie by cos dodal.
i to juz na tyle, ladna pogoda ide na altane do ogrodu
Dzień dobry. U nas szaro, chmurno i bardzo chłodno. Młodsza odebrała wczoraj wyniki badania naszego jamnika – ma sześć lat i najdłuższą stażem kartotekę u naszego Weta. Na szczęście żadnych komórek nowotworowych nie stwierdzono, ale niepokojące zagęszczenie krwi, za dużo stanowczo hemoglobiny, za mało osocza. Kazał Wet dawać mu dużo wody. Nie wiem jak to zrobić, bo miska z wodą zawsze czeka na psiaka, pije ile chce. Oprócz antybiotyków w aerozolu ma wykwit skórny, dostał jakiś preparat na wzmocnienie. Słowo daję, że się boję. Jeżeli prawie fruwam ciągnięta przez „osłabionego” psa, to co będzie kiedy się wzmocni?
Ozzy, jeszcze słówko i też znikam.
Pewnie, że wiem o Chagallu, ,że jakiż z niego… ale przelotny epizod był. Homo viator, no właśnie to jest mi bardzo bliskie, nie tylko u EH.
https://www.youtube.com/watch?v=ztnLGh6fkIM
Bejotko, Ozzy – denerwują mnie takie nieco infantylne zarzuty wobec tego, czy owego człowieka, że „miał incydent”. Ludzie! Przecież nikt nie żyje w próżni społecznej, w intelektualnej, wypreparowanej bańce. Każdy z nas, a artyści z racji swej wrażliwości przede wszystkim, podlegamy prądom umysłowym swojej epoki. Totalitaryzmy nie spadały z nieba, nie były dopustem boży, tworzyli je ludzie i bywało, że z najlepszą wiarą i przekonaniem. I inni na różnych etapach swego życia dołączali, czasem tylko na trochę, na „epizod”. Egzystencjalizm też nie był chorobą, ani neoliberalizm, ani inne trendy epoki. My w tym żyliśmy, u czorta! I co? Mogliśmy wyjść jako ta lelija biała? Jest w tym przypinaniu łatek wiele naiwności nieco innych, mniej szacownych poglądów.
„Bejotko, Ozzy ? denerwują mnie takie nieco infantylne zarzuty wobec tego, czy owego człowieka, że ?miał incydent?. ”
Pyro, niestety nie jestem w stanie niczego zrobić, by ukoić Twoje nerwy. Co do zdiagnozowania infantylizmu, to dziękuję, zawsze czuję się młodo.
A teraz ad rem: wyraz „incydent” nie stanowi zarzutu, ani tym bardziej „łatki”. Oddaje rzeczywistość w tym konkretnym przypadku dosyć dobrze.
Chagall był przez pewien czas zafascynowany komunizmem, potem do niego się zraził i wyjechał z ZSRR, podobnie, jak wielu innych utalentowanych (lub nie) ludzi i nie widzę powodu, by to było tematem tabu – dla mnie nie będzie.
?wyciskany czosnek różni się smakiem od drobno posiekanego. Wszystko zależy od tego, do czego ten czosnek ma być.? Poradz, do piwa to wciskany czy siekany?
Oczywiście, że wyciskany, yurku. Ale piwo należy wcześniej posiekać.
@trunkowy,
a ile należy wcześniej wypić? 🙄 😉
Andy Warhol nazywał się także Andrej Warhola (lub Varhola) ale raczej nie Warchol.
Tobermory bystrokooka, oczywista oczywistość i dzięki za podkreślenie! Jakoś odruchowo z warchołami skojarzenie w pisowni. Częściej pewnie pisuję o warchołach, niż o Warholu, o ile to jakieś wytłumaczenie.
To są moje pinkflojdy, te żółte.
W nocy znowu ulewa, a dzisiaj słoneczko i tylko +10C 👿
http://bartniki.noip.me/news/IMG_3908.JPG
W temacie lososia podaje 15 przepisow opublikowanych w miejscowej gazecie. Pod kazdym zdjeciem jest nazwa przepisu I tekst „Click here for the recipe”. Tam znajduje sie przepis. Nie trzeba miec lososia, aby przygotowac te przepisy. Przepis #6 jest bardzo praktyczny kiedy mamy w lodowce resztki wedzonej ryby. Przepis podaje swieza rybe, ale ja wiele razy robilam to danie z wedzonej ryby.
http://www.seattlepi.com/recipes/slideshow/15-salmon-recipes-85386/photo-2899283.php
Mieszkancy U.S. moga zamowic lososia z Copper River sprzedawanego przez Pike Place Fish. FedEx dostarczy pod drzwi klienta swieza rybe opakowana w lod, gazety z Seattle I bardzo ladny karton, w przeciagu maximum 48 godzin.
Proponowalabym poczekac z zamowieniem 3-4 tygodnie. Wtedy ceny beda nizsze.
Link do strony podam osobno. Nie mam zadnych finansowych korzysci z podawania tej informacji.
W Pike Place Fish mozna zamowic nie tylko lososie, ale wiele innych smakolykow z oceanu.
https://www.pikeplacefish.com/buy/
Pozdrowienia dla Ewy i Kapitana 🙂
to tak a propos Pana Chagalla…
https://www.google.ca/search?q=tarrytown+%2B+church+with+stained+glass+of+chagall&client=firefox-a&hs=lzP&rls=org.mozilla:en-US:official&channel=fflb&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=KqR3U5qAGZCQyASdl4KQDQ&ved=0CCoQsAQ&biw=1127&bih=550
Mój komentarz czeka na moderację, ponieważ w sznureczku, który podałam, jest wredne słowo – stained glas-s.
https://www.youtube.com/watch?v=FZ70gOAcW7E
Infantylne podejście do czosnku
W rozmowach nie jest nam potrzebny czosnek czy wymyślne, burżuazyjne miski – wystarczy złapać rozmówcę za gardło i potrząsać.
Ozzy na altanie, skrzydlaty, najlepiej w Witebsku 🙂
Placku, świetny patent.
Alicjo, dzięki, uwielbiam skrzydlatego Chagalla 🙂
Ozzy, zajawka nastapila na wodzie 🙂
Plywalem bez butow, temperatura wody pozwala na takie ekscesy. Chodzic tez juz mozna bez skarpetek, mozecie wierzyc badz nie 🙂 🙂 🙂
AW wierzyl tez w skarpetki, do bankow zaufania nie mial zadnego. Zilone setkami rolowal i upychal skarpetkach 🙂 🙂 🙂 🙂 .
Doklepie do konca ten ten watek, bo moze jest jakis czytacz ktory nie wie, co tez sie dzialo dalej z tak nafaszerowanymi skarpetkami 🙂 🙂 🙂 🙂
Pod wzgledem metod przechowywania kasy to AW nie odbiegal od karguli i pawlakow w ameryce. Ladowal wypchane skarpety pod lozko,przykrywal wlasnym cialem i spal spokojnie az do momentu, kiedy ktoregos pieknego dnia postanowil sie nie obudzizic 🙁
Ewa twierdzi, że najlepszym automatem do obierania czosnku (a spożywamy w ilościach!) jestem ja. A poważnie. Warunkiem sprawnej „obieralności” są suche łupki! Nie należy trzymać czosnku w torebkach foliowych.
Być może powiem rzecz straszną, ale mnie się łosoś znudził.
Najpopularniejsza ryba w sklepach spożywczych Kanady. Albo atlantycki, albo pacyficzny (ten drugi u mnie na wschodzie droższy nieco). Przerabiałam łososia na wszystkie sposoby, wystarczy.
Dzisiaj zakupiłam wątłusza i „red snapper”, nie znam odpowiednika polskiego, kojarzy mi się z karmazynem, ale to nie jest to.
W Pike Place najchętniej zjadłabym szczupaka (pike), który jest rybą słodkowodną.
p.s. Znowu tą kapcie trzeba jakoś ustawić, albo w ogóle wywalić?
test myszugene
…ani w lodówce! Podobnież z pomidorami.
I tu Alicjo nastapilo cos, czego od dawna oczekiwalas. I jak sadze gotowas byla nawet uronic nie jedna lezke 🙂 🙂 🙂 🙂 .
Losos to wysmienita ryba jedzona tylko od czasu do czasu. Okresy kiedy pojawia sie u nas losoc na stole, sa bardzo rozciagniete w czasie. To nic ze ryba ta ma piekny kolor, to nic , ze odpadow z niej jest relatywnie malo w porownaniu z innymi, to nic, ze kosztuje prawie nic 🙂 🙂
Dwa x w miesiacu, i to za kazdym razem w innej postaci, nie powoduje u mnie obrotu nazadow w okol osi stozkowej wytlokowej 🙂
Gdzies tam sie rrrrrrrrrr nie odbilo 🙁
Suche paluszki 🙁 🙁
Zaraz je namocze tequila 🙂
Szaraku! Mam napoczętą, półgalonową butlę tequili, ale mi nie wolno, bo we wtorek będą mi rżnąć drugie ko. Biedny ja. „) Wykonaj za mnie! Później się zrewanżuję!
Gdzieś, ktoś, coś, o czymś
Nie ko ino OKO. KO będzie później…
Zamknąć oczy z pustym kontem.
Lucjan czerwony był ulubioną rybą Feliksa Dzierżyńskiego.
Cichalu – znowu będziesz się znęcał nad biednymi pielęgniarkami i terapeutami? Nic ostatnio na ten temat nie donosiłeś. To kiedy trzymać paluch za Ciebie? Oczywiście i za Ewę (żeby jej starczyło cierpliwości).
Cichalu
Takie przeslanie znalazlo najlepszego adresata jakiego mogles sobie wyobrazic 🙂
Wierz mi 🙂 zostanie ono wykonane w du i nasob przezemnie. Postaram sie nawet przekonac szaraczke do tak szczytnego celu 🙂
Sam wiesz o tym dobrze, ze doppelt hält besser 🙂
Yureczku, tez nad tym pracuje, nie jest to latwe,
Nie wiem czy podolam zadaniu 🙁
szarak
17 maja o godz. 21:32
I tu Alicjo nastapilo cos, czego od dawna oczekiwalas. I jak sadze gotowas byla nawet uronic nie jedna lezke
Szaraku,
bladego pojęcia nie masz, czego ja w danej chwili oczekuję, dlatego, kulinarnie rzecz biorąc, nie chrzań o tym, o czym nie masz pojęcia. To znaczy o moich oczekiwaniach.
Poza tym nadal polecam – zainstaluj polskie diakrytyki, to naprawdę nie boli 🙄
Cichalu miales racje klepiac, ze ryczace czterdziestki na oceanie nie sa az takie zle.
Zgadzam sie, ze szesdziesiatki stapajace po planecie moga byc znacznie bardziej w codziennym uzyciu dokuczkiwe. Nie ma innej mozliwosci 🙁 tylko ograniczac kontakt do minimum 🙁
Szaraku, nie chodź z odkrytą głową po plaży!
Szarak – jaka to przypadłość Cię dopadła, żeś się brzydko Koleżanki uczepił? Rozumiem kiedy 12-latek podstawia nogę koleżance, która mu się podoba (to taki nieśmiały wyraz adoracji, a że głupi? wyrośnie z tego. Natomiast nie rozumiem osoby w latach, która robi to samo. Powinien zmądrzeć do tej pory.
a na d o b r a n o c jeden z moich ulubionych artystow lat minionych (
TINY TIM (mamusia byla z Polski)
i jego hot hit „Tiptoe Through The Tulips”, coz, za cudowny falsett-vbrato
https://www.youtube.com/watch?v=N_PLWqnfFgU
show artysta grajacy na ukulele
G-d bless Tiny Tim
jest na YT 10 godzinny wystep Tiny´ego ( tylko jedna piosenka)
Od kilku minut jest już niedziela, 18-go maja; tym samym Blogowisko zaczyna 2-dniowe obchody: w niedzielę święci imieniny nasz Miś Kurpiowski, alias Marek Kulikowski, a urodziny Kot Mordechaj, albo jego Stara, nie jestem pewna która z osób.
Natomiast w poniedziałek podwójnie święci Gospodarz nasz umiłowany. Ma tego samego dnia i urodziny i imieniny. Radzę wypolerować szkło odpowiednie i zadbać o jego napełnienie w czasie toastowym.
Pyro pozwolisz , że podziękuję urodzinowo. Imieninowo za miesiąc 🙂
My z Heleną spod tej samej gwaiazdy…
Wróciłem z Nocy Muzeów. Znaczy Dzień Włóczykija rozpoczęty!
Wszystkim Jubilatom – najlepszego 🙂
Orco,
dziekuje za szczegoly I cenne podpowiedzi dot. lososi.
Napewno postaram sie upolowac cos z Copper River. Poczekam tylko az ceny opadna /dziekuje za wskazowke/.
Mnie interesuje jedynie gravelax, bo lososia w zadnej innej postaci nie lubimy.Zdecydowanie wolimy rybe biala. Mahi – mahi jest dla mnie za sucha I bez smaku ale wszystkie inne „you welcome”.
Orco, raz jeszcze dziekuje za cenne wskazowki.
Jest – wbrew prognozom – piękny, słoneczny poranek. Kukają kukułki więc trzeba się trzymać za kieszeń, co podobno powiększa stan konta. Życzę obydwojgu jubilatom – Kotu M. i Misiowi – jak najwięcej takich poranków.
Misiowi i Helenie jeszcze raz – najlepszego, a Dzień Włóczykija uczczę nie byle czym, ale Tygodniem Włóczykija
za dni dwa 🙂
http://wyborcza.pl/zdjeciazhistoria/1,135836,15970667,Polak_na_talerzu.html#MT
p.s.W tym ciekawym artykule jest także o naszym Gienu 🙂
” Modę na polskie sery zawdzięczamy niezwykłej postaci – Gienowi Mientkiewiczowi. Zna się na jedzeniu jak mało kto i jest wielkim wielbicielem serów. Założył organizację Agenci Sero7, której członkowie wyszukują w Polsce producentów serów. Najpierw tych serowni było z pięć, dziś działają setki. Mientkiewicz wynajduje ludzi, którzy potrafią robić sery, i promuje ich, gdy trzeba, pomaga znaleźć technologie produkcji, organizuje warsztaty serowarskie. Dzięki temu mamy wysyp genialnych polskich serów. Nawet duże mleczarnie poszły tą drogą, powstała moda, aby kupować i jeść polskie sery dojrzewające. Dziś nawet najtańsze supermarkety nimi handlują.”
Acha. „Food designerka” 🙂
🙂
Nasz Brzucho, czyli Gieno – u szczytu stołu 🙂
Kurpie, 2008
http://bartniki.noip.me/news/img_5399.jpg
Ja tam się nie znam (jak zwykle), ale nie bardzo rozumiem, o co w tym artykule chodzi. Co ta komuna zrobiła, żeby zabić polską kuchnię. Nie wiem, jaka kuchnia przed komuną była.
A co ma Plan Balcerowicza do tego – to zupełnie nie kojarzę 🙄
„Zdobyć świadomość kulinarną” to jest to 😉
To jest Gazeta Wyborcza, która bankrutuje i chwyta się przysłowiowej brzytwy 🙁
Alcjo.
Ja rozumiem.
Temat do artykulu trzeba znalesc.
Najlepiej wiedza jak bylo za ,,komuny,,Ci co maja
teraz 30 lat.
Udajecie, że nie rozumiecie? Tu Gospodarz miałby pole do popisu. Zniszczyła takim w sensie, że dla 90 % ludzi typowo polską potrawą jest schabowy. Trzeba robić akcje typu gęś kołudzka, uczyć ludzi przepisów na np. kaczkę, bo nie wiedzą jak to przygotować, dla wielu szczytem wyrafinowanej kuchni jest kaszanka z grilla. A gdzie podziały się raki, sumy, kuropatwy, bażanty, kwiczoły, karasie, liny, kasztany, bliny itd. Tego nikt po wojnie nie jadał, a niezrozumienie stwierdzenia jest najlepszym przykładem, że komuna zniszczyła całą polską kulturę kulinarną choć i inną też. Pani, która o tym pisze na początku lat 80- tych miała ok. 14 lat, czyli 30 miała jakiś czas temu i pamięta co się jadało.
@Jagoda
Czy rzeczywiscie GW bankrutuje? Prosze poczytac piekny tekst pana Passenta o GW.
Nie ma innego dziennika w Kraju, ktory jest do czytania. A te inne to bardzo blisko kruchty
z bogoojczyznianym zadeciem.
Kiedys moj ulubiony pastor bonus Jozef Tischner zadal pytanie staremu goralowi: „Po co Bog stworzyl Michnika?” – Coby madry zmadrzal, a glupi jesce barziej zglupiol”
Tosik,
widzę tu kilka kwestii: jakość żurnalistyki w GW i poziom kultury kulinarnej w PRL.
Co do pierwszej, doceniając zasługi GW dla polskiej transformacji, jestem bardzo krytyczna wobec tego co sobą obecnie prezentuje.
Co do kwestii drugiej.
Można ubolewać nad dominacji kotleta schabowego albo cieszyć się z jego dostępności.
Dla ilu procent Polaków dostępne były przed wojną potrawy, które wymieniłeś? Problem z oceną PRL nie jest wcale prosty. Z jednej strony były to czasy urawniłowki, niszczenia wszystkiego co wybijało się ponad zadekretowaną szarzyznę. Z drugiej strony był to czas ogromnego awansu cywilizacyjnego dla zdecydowanej większości społeczeństwa. Bo polskie społeczeństwo było w swej masie chłopskie. Biedne.
Toteż lepiej ostrożnie z wszelkimi uproszczeniami.
Tę ostatnia przestrogę kieruję również do siebie 😉
Najłatwiej zwalić wszystko na komunę. Wszyscy nagle zapomnieli jak wyglądały święta, imieniny, chrzty, komunie i inne uroczystości rodzinne. W moim domu zawsze stół się uginał i było na nim mnóstwo wspaniałego domowego jedzenia. Kosztowało to mnóstwo wysiłku mojej mamy ale zawsze było wspaniale. Oczywiście trzeba było wiele produktów wystać w kolejkach, ale jakoś nie pamiętam , żeby w moim domu jadło się gorzej niż teraz. Wręcz przeciwnie.
Dzien dobry
Wydaje sie, ze to nie GW bankrutuje, ta akurat ma sie niezle. Trudosci natomiast ma Agora, ktora oprocz GW wydaje duzo pism kolorowych przejetych przed laty od Proszynskiego. Wiele tytulow juz nie istnieje, a reszta walczy o przetrwanie. W dobie internetu coraz trudniej je sprzedac.
ozzy.
Ty podobno nie znasz jezyka polkiego?
Lub podobnoo slabo.
Przed Wielkanocą byliśmy z sąsiadami, kolejny raz, na zakupach w Muzeum …
http://www.muzeum-szreniawa.pl/?q=pl/node/597
Produkty znakomite. Przyjechali sprzedawcy z całej Polski. Niestety ze zbyt małą ilością towaru. Mimo wysokich cen, praktycznie wszystko zostało wykupione pierwszego dnia.
Podczas takich imprez sporo się rozmawia. Pani spod Tatr opowiadała o czasach dzieciństwa swojej matki. Czyli o międzywojniu. Opowiadała o tym, jak jej dziadek zamurowywał w tajemnicy przed żoną ziemniaki na sadzenie. Bał się, że serce matki nie wytrzyma i nakarmi nimi płaczące z głodu dzieci. On nie mógł do tego dopuścić.
Takich przypadków było sporo. Ludzie, a zwłaszcza dzieci i starcy, naprawdę umierali z głodu, szczególnie na przednówku.
W tym kontekście awans schabowego do rangi potrawy narodowej należy uznać za cywilizacyjny awans. Również za awans kultury kulinarnej.
Oczywiście nie powinno to oznaczać rezygnacji z rozwoju sztuki kulinarnej. Chodzi jedynie o zachowanie proporcji w ocenie zjawiska.
Nowy,
ja czytałam dokładnie odwrotne opinie. Takie, że dzięki wydawnictwu ciekawych książek, etc., Agora ma się dobrze. A GW, jak większość papierowych mediów, wprost przeciwnie.
Pisząc o „bankructwie” GW miałam bardziej na uwadze jej rolę opiniotwórczą. Oczywiście, spadek sprzedaży jest bardzo duży, między innymi, z racji zabójczej konkurencji mediów elektronicznych. Niemniej duża grupa, kiedyś wiernych czytelników, rezygnuje z jej czytania z racji żenującego obniżenia poziomu dziennikarstwa. Ja osobiście należą do tej grupy.
Decyzję o rezygnacji z kupowania GW pojęłam w czerwcu ubiegłego roku po Kongresie Kobiet, kiedy przeczytałam relację z pobytu premiera Tuska na Kongresie. Ja tam byłam i brałam w tym udział. To co napisano w GW było szczytem nierzetelności i manipulacji.
To była ta przysłowiowa kropla, przelewająca dzban.
ozzy,
nie wpuściło mi poprzedniego komentarza. Pisałam, że bronisz GW, która już nie istnieje. I to o tamtej wypowiadali się, dawno już nie żyjący, Stomma i Tischner 🙁
Oczywiście nikt Ci nie broni prowadzenia krucjaty w jej obronie. Powodzenia 😆
http://www.youtube.com/watch?v=bxgBr-f9HM8
Wpis red. DP na urodziny GW przeczytałam. Nie widzę większych różnic w opinii redaktora, większości komentatorów i mojej.
Jagoda,
Oczywiscie moge sie mylic, jestem bardzo daleko, wiec to co do mnie dociera moze byc bardzo wyrywkowe I niepelne.
A tak z ciekawosci – czym zastapilas GW w przegladaniu codziennej prasy? Ja nie wyobrazam sobie poranka bez wejscia na strone GW.
Ja także, jak Jagoda, widzę kilka spraw w rozmowie, linkowanej przez Alicję.
1. Poziom rozmowy pań niestety jest słaby, język nieudolny, mieszanina stylu wysokiego z niskim, wyrażeń kolokwialnych z górnolotnymi – tak nie powinno być w wysokonakładowej poczytnej gazecie. Kwiatuszki:
„Bo to jest cała Odyseja kulinarna, i to dwa i pół razy dłuższa od tułaczki Odysa”. „przede wszystkim znakomicie mówić o żarciu i problematyce związanej z jedzeniem”, „totalnie wyuzdane potrawy” „Wyuzdanie potraw” zresztą powtarza się. „Miałam nieprawdopodobnego kulinarnego farta” – a zjadła ta pani pewnie torta. I wypiła jogurta.
Taka forma wypowiedzi zniechęca już na wstępie i pozwala przewidzieć „głębię” przemyśleń.
2. Są tam twierdzenia nieprawdziwe, np., że likwidowano lokalne place handlowe. Przeciwnie. Mieszkałam przez wieki w Krakowie i zawsze najlepsze zaopatrzenie było na Kleparzu.
Zastanawiam się, dlaczego tak usilnie wpycha tu Balcerowicza, twierdząc że „zamienił rolników w degeneratów”. Ciekawe, jak czuje się ewentualnie czytający to rolnik.
3. Teza, że przedwojenna i dawniejsza kuchnia polska była „niesłychanie bogata w produkty i wyrafinowana” stanowi pewne przekłamanie. Owszem, kuchnia dworska i magnacka była bogata i wymyślna, choć można dyskutować, na ile była to „kuchnia polska”, kuchnia szlachecka była bardziej zróżnicowana w obfitości stołu, jak i sama szlachta w zamożności. Panie w rozmowie słowem nie zająknęły się o biednej kuchni chłopskiej, czy proletariackiej, w której jadano rozmaite kulasiny, lemieszki, bełki, czy szczaw i lebiodę bynajmniej nie z fanaberii, by zdrowo się żywić. Dla tych ludzi pogardliwie traktowany przez panie kotlet schabowy był rarytasem i myślę, że cieszyli się, mogąc mieć do niego łatwiejszy dostęp.
4. Oczywiście, że „w czasach komuny” jadło się dobrze, o czym panie zdają się nie wiedzieć. Może nie tyle w restauracjach, ale w domach przechowywano i kultywowano tradycje z dawnych lat. Właśnie w czasach komuny jadałam raki, gołębie, „przedwojenne” leguminy, czy kapłony, bo można było je wówczas kupić..
Jeszcze deser: „Znałam biznesmenów, którzy oglądali tylko dwa kanały telewizyjne: TVN 24 i Kuchnię+, potrzebowali informacji i relaksu, błogosławionej pełni, jaką daje jedzenie, także to oglądane na ekranie”.
He, he.
Próbuję wrzucić link do Faktoidu. Nowego „dzieła” GW. Niestety nie przechodzi. Ale kto chce może sobie wygooglać i zobaczyć w jakim kierunku zmierza GW.
JAgoda: W tym kontekście awans schabowego do rangi potrawy narodowej należy uznać za cywilizacyjny awans. Również za awans kultury kulinarnej.
Pisząc swoje nie widziałam tego, ale mysli widocznie poszły podobnym torem 🙂
Nowy,
z tym zastępstwem jest problem. Po prostu go nie ma 🙁
Wybieram częściowo post zamiast kiepskiej, niezdrowej strawy 😉
Słucham radia TOK FM. Naprawdę dobre radio. Ale pewnie dla Ciebie nieosiągalne 🙁
A tak z Twojego podwórka, jeżeli wolno pouprawiać prywatę 😉
Skończyła się moja cierpliwość do glicynii, która przez dziesięć lat udawała, że kwitnie 👿
Czy mogę w tym samym miejscu posadzić nową – generalnie kocham glicynie – jak przygotować ziemie pod nową? Jaką odmianę posadzić 🙄
Pozdrawiam Cię serdecznie 😆
Bejotko 😆
Idę do kuchni zadbać o kulturę kulinarną we własnym domu 😉
A gdyby nie było „komuny”, to chłopi i miejski proletariat w 2014 r. musieliby jeść szczaw i lebiodę???
Postęp dokonał się „pomimo” istnienia komuny, a nie – dzięki niej. Przed II wojną światową PKB Polski było na poziomie Hiszpanii, a ja teraz chciałabym (pomimo kryzysu) do tego poziomu wrócić.
Idea przewodnia w/w teksu (prawdopodobnie) miała dotyczyć faktu, że większość z gospodyń domowych chciała po prostu wykarmić swoich domowników, a na ich „dopieszczanie” brakowało po prostu czasu, sił i pieniędzy. Dobrze jadł ten, kto albo miał swoje gospodarstwo, albo dostęp do produktów ze wsi. Podobnie było z chlebem -większość nie nadawała się do jedzenia, po chleb z dobrej piekarni trzeba było wstać o 6 rano.
P.S. Większość lekcji języka polskiego w II klasie liceum spędziłam stojąc w rozmaitych kolejkach (gdy pani nauczycielka zorientowała się, ja na tym poziomie to i owszem i spokojnie mogę postać w sklepie zamiast nudzić się w ławce). Najśmieszniejsze, że często czekaliśmy na masło, podczas gdy nasze miasto było siedzibą jednej z najnowocześniejszych przetwórni mleka na włoskiej licencji.
Jagoda,
Oczywiscie nie powinnas rezygnowac z glicynii, tez bardzo lubie. Killa swoich uwag wysle Ci na Twoj adres Internetowy, ale nieco pozniej, nie jestem w domu.
Jagodo, moim zdaniem czasy powojenne zniszczyły kulturę kulinarna, kulturę zachowania przy stole, często podstawowy zupełnie savoir vivre. Dramat polega na tym, że teraz każdy prostak uważa. że ma prawo do wszystkiego, swoje prostactwo objawiając właśnie przez nieznajomość jakichkolwiek zasad. Nie przez przypadek np. wśród Anglików często mamy opinię źle wychowanych ludzi, którzy nie potrafią się zachować stosownie do okoliczności. Niestety brak elit widoczny jest na każdym kroku. Nawet bardzo często pracownicy wyższych uczelni, nauczyciele nie mają kindersztuby.
A co do wypowiedzi Misia Kurpiowskiego, to wspaniałe domowe jedzenie to pewnie nieśmiertelna sałatka jarzynowa, zimne nóżki, schabowy, bryzol, kurczak, bigos, rosół, pieczarki i ciasta z budyniem i fusami z kawy. Z wyjątkami (jeśli ktoś faktycznie pamiętał przedwojenne potrawy) wszędzie było to samo. Mój kolega z podkrakowskiej wsi był ponad 20 lat temu zdumiony zupą szczawiową, botwinką, bo on znał tylko rosół i pomidorową. Trzeba u nas uczyć, że ser to może być parmezan, gorgonzola, stilton nie wystarczy „żółty ser”. Nadal wiele osób na krewetki otrząsa się brr nie będę jadł robactwa.
Ale co do stylu całej rozmowy zgadzam się z Bjk, rozumiem założenie wywiadu ale wykonanie całości fatalne.
Wg mnie jest to związane z odmładzaniem kadr w GW. Mamy chyba do czynienia z tzw. pokoleniem post-gimnazjalnym jak ktoś gdzieś nazwał, ale widoczne jest to także czasem np. niestety w Polityce.
Tosik,
oczywiście, masz całkowitą rację w tym co piszesz.
Zniszczenie elit, pilnowanie żeby się nie odbiły od dna biedy – celowa pauperyzacja uczelni po marcu ’68 – to wszystko miało miejsce.
Ale jest to jedna odsłona, jedna warstwa złożonej rzeczywistości.
Mam swoją kartę kombatancką 😉 dlatego nie poczuwam się do obowiązku widzenia i mówienia tylko o tym co było złe w PRL.
Po wojnie zlikwidowano ogromny analfabetyzm, zlikwidowano głód, wyciągnięto ludzi z zagrzybiałych lepianek. Do paskudnych blokowisk 👿
Ale z kanalizacją, prądem, bieżącą wodą 😎
Wiesz, jeżeli mam zapłacić cenę braku kulinarnego wyrafinowania za likwidację głodu, to ja tę cenę chętnie zapłacę. Choć nie obcy mi sybarytyzm 😉
Naprawdę, nie zamykam oczu na patologie PRL. Nie chcę tylko kupować mitu o II RP, jako o krainie mlekiem i miodem płynącej. czułej i hojnej matce wszystkich jej mieszkańców.
Zgoda Jagodo, porozumieliśmy się. Jasne, że żadna to kraina 🙂 Ale to o czym piszę jest bardzo, ale to bardzo dokuczliwe w codziennym życiu.
Tosik, porozmawiajmy.
Piszesz: „Dramat polega na tym, że teraz każdy prostak uważa. że ma prawo do wszystkiego, swoje prostactwo objawiając właśnie przez nieznajomość jakichkolwiek zasad”.
Sprawa podstawowa: czy prostak ma prawo, czy nie? Kto będzie wyrokował o tym, czy ktoś jest prostakiem? I czy dlatego, że „tego prostaka” mamusia nie nauczyła (wg Ciebie) bon tonu, to należy mu odebrać prawa? i pytanie zasadnicze: do czego? Proszę, określ to jaśniej, bo „do wszystkiego” niewiele tłumaczy.
Piszesz dalej: „A co do wypowiedzi Misia Kurpiowskiego, to wspaniałe domowe jedzenie to pewnie nieśmiertelna sałatka jarzynowa, zimne nóżki, schabowy, bryzol, kurczak, bigos, rosół, pieczarki i ciasta z budyniem i fusami z kawy”.
Nie znam Misia Kurpiowskiego, ale skoro pisał o wspaniałym jedzeniu, to mu wierzę. Z jakiego powodu deprecjonujesz to, co pisze? Dlaczego wplatasz pogardliwy ton w domniemany przez Ciebie budyń i wyobrażoną kawę z fusami? Może warto najpierw Misia K. zapytać, co było na tym stole, zanim będzie się oceniać? Pomijam kwestię, że te wszystkie „nieśmiertelne dania”, jak określasz, mogą być pyszne i budzić sentyment za rodzinnym domem.
A chleb, moj synu, smarowano za wladzy ludowej z obu stron
____________________
in passing: p.Passenta tekst na jubileusz GW koresponduje z moja ocena i uwagami, ktore nasz nestor blogow Polityki wyluszczyl.
Spoleczenstwo w PRL, a wladze sobie tego zyczyly, by sie zadowalalo tamta przasna i jelka trescia zycia, ktore mialo byc , na wzor Gnoma, skromne i ograniczone. Taksowkarz prywatny zarabial wiecej anizeli profesor a milicjant o niebo wiecej od nauczyciela.
Magia myslenia politycznego to bylo ogolne zaczadzenie; wishful thinking & fool´s paradise. Gospodarka planowa i nic spontanicznego.
Nie ma sensu pisac, bowiem, dzieki Bogu (?), wszystko jest juz passé. Budowali socjalizm, tylko nie wiedziec dlaczego Nowa Huta – symbol nowej rzeczywistosci naraz stala sie bardziej konserwatywna niz stary Krakow, chociaz odleglosc do knajpy byla wowczas duza, nie przeszkadzalo, ale zachcialo sie Nowohucianom wlasnego kosciola….ot chocby, jak wowczas mowiono, na ul. Marksa.
Cytryny ? Witamina C w kapuscie! – pienil sie Gnom. A klasa robotnicza spacerowala po Chmielnej, po Nowym Swiecie i wzdluz pawilonow prywatnego handlu, ogladala z uwaga ilez to mozna wydac pieniedzy na te wszystkie amer. i franc. kosmetyki, ciuchy z calego swiata, piora Parkera i Watermana, tyton angielski i holenderski, zapalniczki Ronsona, japonskie radia tranzystorowe. To bylo wszystko wowczas i ktos przeciez musial to kupowac, nieprawdaz. Tak, tak suwnicowy z Huty Warszawy jadl zacierke i kasze jeczmienna z margaryna, by kupic maly tranzystor turystyczny i moc pojechac nad Balaton.
PS kiedys Zukrowski napisal odpowiedz na jakas ankiete sowiecka w latach 60, jak sobie wyobrazal PRL w roku 2000, krotko mowiac: komunizm+latajace samachody.
To teraz mogę iść do kuchni, zadbać o kulturę kulinarną we własnym domu 😉
A tak naprawdę to na taras, na popołudniową kawę. Posłuchać jak trawa rośnie, o czym plotkują ptaki. Zobaczyć jakie blaski i cienie maluje kwiatom słońce. Pogadać leniwie z Jagodowym, głaszcząc usadowione na kolanach koty 😆
A wszystko pod słusznym hasłem:
http://www.youtube.com/watch?v=o7jGIoLDrZM&feature=kp
Ja mam ” dysonans poznawczy” 🙂 jak czytam jednocześnie np. Mariusza Szczygła i kuriozalny wg mnie wywiad z Agnieszką Graff (na marginesie, zauważyłam że negatywne opinie pod nim są usuwane) 😯 . Zgadzam się z opinią, że GW się psuje na potęgę, ale jak powiedział mój kolega urzędnik, który od lektury zaczynał kiedyś dzień – to co mi zostaje do czytania ? 🙂 Może się mylę, ale w normalnym przedsiębiorstwie wymieniono by redaktora naczelnego określając jasno zadania przyszłego i nie wiem rozumiem dlaczego nie ma tego typu zmian.
A wywiad z Marylą Musidłowską ciekawy w założeniu okazał się nie do czytania. Też zachodziłam w głowę co do kultury jedzenia miał L. Balcerowicz 😯 .
Mysl nie/dzielna
____________________
Gdyby nie rok 1989 i Okragly Stol (oczywiscie + globalna fatalna kondycja baraku) to pewnie do dzisiaj byloby tak:
talerz zupy w barze mlecznym versus Black&White w Grandzie
albo
pol kilo kaszanki versus puszka kawioru…..
ze tez Polska nie zginela….
Dzień dobry.
W toczącą się dyskusję nie będę się włączała. Mam ugodowy nastrój i w końcu doświadczenia tylko jednej, własnej rodziny. Mogę tylko powiedzieć tyle, że mój polujący i wędkujący Ojciec przedkładał przaśne, peklowane żeberka wieprzowe z kapustą, nad wszelkie sarniny, a mój Mąż mający wielkie trudności z połykaniem w chorobie zażyczył sobie i zjadł ze smakiem gotowaną golonkę. Obydwaj panowie doskonale znali smak drobiu, dziczyzny i ryb. Natomiast ja, w końcu osoba dobrze gotująca, mam piekielny kłopot żeby usmażyć dobry, miękki kotlet schabowy, a nie twardą zelówkę. Jest to podstawowy powód nie wykonywania tego przysłowiowego schabowego w mojej kuchni. O przeszłości pisać nie będę, chociaż z rozmów rodzinnych wiem sporo o tym, co jadał chłopo – robotnik na przełomie XIX i XX w, rodzina górnicza przed i po I wojnie, rodzina rzemieślnicza przed II wojną i rodzina urzędnicza przed II wojną, a dalej już wszystko pamiętam sama.
A krewetek i innych owoców morza nie jadam i to nie dlatego, że nie mam do nich dostępu i nie dlatego, że ujrzałam je po raz pierwszy w latach 80-tych ub. w.
Bjk, to było w tonie pytającym. Stwierdzenie „u mamy było pysznie” nie przeczy temu, że zakres był ograniczony. Do tej pory niewiele osób potrafi skomponować posiłek od przystawki do deseru, prawda? Dlatego, że pamiętam co się wtedy jadło, na chrzcinach, weselach, imieninach. Co było polecane jako doskonałe ciasto, które zamawiało się na większe imprezy. Nie pamiętasz? Kto znał masło rakowe, wątróbki odpowiednio przyrządzone, kto wiedział co jest mazurek ?
Wg mnie prostak to ktoś, kto nie liczy się ze zdaniem innych osób, człowiek ordynarny, bez manier, grubiański, nieokrzesany, niekulturalny, który na domiar złego usiłuje pouczać innych. I z tym łączy się cała reszta.
Ozzy, to był wielobiegunowy czas. Oficjalnie tak, jak piszesz, było okropnie. W domach, prywatnie – inaczej. Było i dobre jedzenie, i zwariowane ciuchy szyte z farbowanych pieluch, czy przysyłane w paczkach, i tanie dobre książki, które ludzie wtedy czytali na zabój. Kultura Paryska, lit. iberoamerykańska, Norwid 11-tomowy w białym płótnie, serie BN… zawzięte dyskusje.
Dobrze, że już nasze dzieci mają inny czas. Nie idealny, ale na pewno bez porównania lepszy.
https://www.youtube.com/watch?v=OFIenKWQf7U
Tosik, to ja się teraz z Tobą zgadzam, co do prostaka „nie liczy się ze zdaniem innych osób, człowiek ordynarny, bez manier, grubiański, nieokrzesany, niekulturalny, który na domiar złego usiłuje pouczać innych”. Tak, tak jest, racja.
Masło rakowe, mazurki… nawet sama piekłam dość wcześnie. Ale wiem, że przecież to nie ode mnie zależało, że miał mnie kto nauczyć tych spraw.
Witaj Jagodo, ciesze sie z twoich tutejszych wystepow, zwalniaja mnie to od klepania tego samego 🙂
Jedyna roznica jest poziom gw gdzie w oznaczalo zawsze wybiorcza, a zatem selektywna.
Zenujacy poziom prezentowala od poczatku istnienia. Cieszy mnie fakt, ze coraz wiecej ludzi umyslowo odbilo sie od dna reprezentowanego przez lata w g wybiorczej.
Powiało wytwornością.
Tosik, mazurki pieczono w każdym domu na Wielkanoc (w peerelowskich książkach kucharskich jest ich wielki wybór). Raki łowiono w różnych czystych wodach i podawały je np. moje wiejskie ciotki (być może nie dość wyrafinowanie przyrządzone, ale pyszne, świeżutkie, z mnóstwem koperku itd.). Wątróbki były przysmakiem mojego dzieciństwa, a potem bujnej młodości.
No, z kawiorem i krewetkami było gorzej, faktycznie, ale dobrze przez mamę usmażone schabowe albo zwykły gulasz potrafiły być rarytasem – podane z domowymi małosolnymi albo kiszonymi ogórkami, zamarynowanymi genialnie grzybkami. Były też ryby („jedzcie dorsze, g. gorsze”…) przyrządzane na wiele sposobów. Nie wiem, czy jakiekolwiek danie z kuchni Amaro dorówna świeżo złowionym (wujcio) i od razu usmażonym na maśle (ciocia) krasnopiórkom. Było mnóstwo dań mącznych – wprawdzie nie jadło się carbonary ani bolognese, ale gospodynie robiły wspaniałe makarony, pierogi, najróżniejsze pyzy z nadzieniem lub bez. Kawa była dość paskudna, ale z herbatą można było pokombinować.
A dwa dni temu usłyszałam z niekłamany bólem, jak profesor Miodek sankcjonował wyrażenia typu „mieć farta”.
@szarak
a mnie smuci fakt, ze wielu ludzi odbilo sie „od dna reprezentowanego przez lata w g wybiorczej” i – jak w w wypowiedzi emigranta ros. /taksiarz)/ z Brighton Beach, przytocze po rosyjsku, bowiem w szkolach polskich uczono tego jezyka ( z jakim skutkiem to wiadomo)*
„U niewo takoje wyrazenije lica, kak budto on wsio wremja jediet w taksi i smotrit na szczotczik”
Ach ta wizja swiata, ktora wyrazaja ci niezlomnie przekonani o bezwzglednosci wlasnych racji
_____
*Rosyjskiego nauczylem sie w Szwecji i posluguje sie czesciej anizeli polskim
Tyle nie na temat i zycze milego wieczoru
Pyro, może za długo smażysz te schabowe? Z nimi jak z rybą, powinny być na patelni tylko tak długo (krótko…) aż przestaną być surowe. Wtedy zachowują soczystość.
Nisiu, mazurki piekła tylko i wyłącznie jedna moja babcia na kilkudziesięciu uczniów klasy mojej i równoległych. Na studiach też bardzo wielu znajomych dzięki niej poznało smak jajek faszerowanych, rolady z karczku, ciastek kruchych czyli podstawowych absolutnie rzeczy. Jasne, że istniały rodziny, w których znano i kultywowano dobra kuchnię. Ale średnia nie była ciekawa. Znam dziewczyny, które wyrzucają mięso z rosołu, bo nie wiedzą co z nim robić ? Tak postępowały ich mamy, więc one też. Myślę też, że w latach kiedy reszta Europy poznawała kuchnie azjatyckie, hinduskie i itp. my trochę zostaliśmy w tyle.
ozzy, rosyjscy koledzy sami radzili, żeby po wejściu do taksówki w Leningradzie rzucić krótkie”szczotczik obnuli”- coś w tym jest 🙂
Tosik, reszta Europy poznawała azjatyckie smaki m.in dzięki koloniom, a my nawet na Madagaskar nie dotarliśmy.
Dopiero teraz doczytałem wstecz, przepraszam, że tak późno –
Dla Kota i Misia wszystkiego najlepszego!!!! 🙂 🙂
ale czy tak trudno zauwazyc jest roznice miedzy drukowana Gazeta Wyborcza, jej internetowa wersja wyborcza.pl a portalem tresci roznych gazeta.pl, ktora to strona jest kompletnie inna marka i internetowym tabloidem oraz podlega innym kryteriom, niz gazeta drukowana?
gazeta.pl to zupelnie inna marka Agory przeciez
„np. wśród Anglików często mamy opinię źle wychowanych ludzi, którzy nie potrafią się zachować stosownie do okoliczności.”
Natomiast Anglicy zawsze umieją się zachować stosownie do okoliczności – widziałem to na warszawskiej Starówce, gdy pijani nie umieli skorzystać z istnejących tam toalet, widać to również na meczach piłkarskich, tam wykazują szczególną wiedzę jak mają się zachować.
Niunia
18 maja o godz. 4:36
Powodzenia z gravelax. 🙂 Na pewno wyjdzie bardzo smaczny.
Raz probowalam zrobic gravelax, ale rezultat byl taki sobie. To nie z powodu ryby, tylko z powodu mojego braku znajomosci tematu.
Surowe lososie sa moim zdaniem najlepsze.
Piszesz o mahi-mahi. Na mysl od razu przychodzi mi ahi poke. Jedyny zwiazek miedzy mahi-mahi i ahi to jezyk hawajski 🙂
Ahi poke, surowy tunczyk pokrojony w kostke z roznymi przyprawami (przepisy na stronach Internetu) moge jesc caly dzien. Podobnie jak surowego lososia.
Powodzenia z lososiem z Copper River. Mama nadzieje, ze bedzie dostepny w Twoim sklepie rybnym.
Podrzuciłam sznureczek do artykułu, bo wydał mi się ciekawy.
Wychodzi na to, że wszystko zależy od „punktu siedzenia”.
Mnie za czasów dzieciństwa i wczesnej młodości nie było źle, mieszkałam na Bartnikach, gdzie było wszystko – krówka (pasałam z niechęcią), świnka, kury, ogród warzywny (trzeba było pielić, też niechętnie) i wielki ogród owocowy.
Dorsze wędzone, wbrew powiedzeniu, o którym wspomniała Nisia, uwielbiałam wręcz i były one bardzo tanie, 10 złociszów za kilogram.
Co jeszcze lubiłam – marmoladę owocową w takim wielkim bloku. Za złotówkę było tego kawał i smakowite to było.
Nie gloryfikuję czasów minionych, ale było parę rzeczy, które miło się wspomina i których nie ma już, ale to naturalna kolej rzeczy.
Schody zaczęły się, kiedy przeniosłam się do Wielkiego Miasta, ale koniec lat 70-tych to już były schody dla wszystkich.
Co ma do tego Balcerowicz – też nie wiem 😯
Mrusia z ochotą pojechała dzisiaj na wycieczkę. Martwi mnie to prawe oko, które cały czas jest załzawione. Weterynarz powiada, że to normalka, byle nie było krwawienia, a ja (córka weterynarzy) u ważam, że to nie jest normalka. Jej coś wyraźnie tam przeszkadza, ciągle ociera się główką o kanty mebli i ścian.
http://bartniki.noip.me/news/IMG_3945.JPG
Ależ ona jest przystojna, ta kicia!
Kotu i Misiu najlepszego! Przeoczyłam Wasze święto, za co pardon, ale życzę Wam jak najlepiej.
@Krzychu,
tak, tak: „wyzeruj taksometr”, bat´ja 🙂
Nisiu,
niczego nie przeoczyłaś, to dzisiaj świętujemy Misia i Helenę.
Ale wczoraj przegapiliśmy Dzień Pana Lulka 🙁
Zatem podsyłam spóźnione machanko do Pana Lulka tam do góry, oraz dla tych, co Go nie znali, zebrane wpisy:
http://bartniki.noip.me/news/Gotuj_sie/Teksty/Rok_w_Burgenlandii/
Alicja, dzieki, ulżyło mi.
Jestem trochę skołowana, bowiem wczoraj uprawiałam nader bogate życie towarzyskie na pokładzie żaglowca (tym razem tylko na motorach) Kapitan Głowacki. W ramach Festiwalu Książki Czytanej (a może Słuchanej?) na tymże pokładzie „Znaczy Kapitana” czytał – znakomicie – Mariusz Bonaszewski. Kiedy już udało się wyrwać mu z dłoni koło sterowe, do którego dopuściła go załoga. Marek Szurawski przygrywał na koncertinie i śpiewał klasyczne pieśni morza, Mira Urbaniak opowiadała o związkach Piłsudskiego z morzem. Prawie dwie godzinki przyjemnego pływania. W sumie były trzy takie tury, nie jestem pewna czy ostatnim rejsowiczom nie było już mocno zimno. Wieczór skonczyliśmy stylowo, w tawernie Cutty Sark, gdzie Marek miał niewielki koncercik, a ja wreszcie mogłam się napić piwa (stuknięty samochodzik stoi pod wiatą).
Na kei pojawiła się budka, w której panienka oferuje klientom bułę ze śledziem. Zeznawała, że matjasik podwędzony, ale nie wyglądał, a ja byłam akurat pośniadaniowa i nie miałam możności przerobowych, żeby sprawdzić. Niemniej buła robiła miłe wrażenie. Jeszcze jej sobie popróbuję.
Dla Heleny i Marka najserdeczniejsze życzenia urodzinowe.
Szaraku,
pozdrowienia, również od wodniaka – Jagodowego, dla Was obojga 😆
„Kapitan Głowacki”, na którym balowała Nisia, nosi imię wujka Jagodowego
http://www.coz.com.pl/jachty/1/s_y_kapitan_glowacki/
Też miałam wczoraj wieczór towarzysko intensywny, a zgodnie z wcześniejszymi planami ewakuacyjnymi ok północy wycofałam się do własnego azylu. Ze snu wyrywały mnie jakieś trzaski, stuki i łomoty, a rano okazało się, że dwie metalowe szafki na dokumenty (czytaj: sprawdziany i testy) są pięknie i fachowo skręcone i tylko czekają na wstawienie w regał. Te szafki Młodsza kupiła w Ikei, oczywiście w klapkach i paczkach. W domu skręcała je 3 dni z instrukcją przed nosem. Ni czorta nie dały się zmontować – jeżeli zmontowała korpus, nie wchodziły górne 2 szuflady, jak wchodziły wszystkie (sześć) szuflad, nie pasowała góra korpusu. Nawet dzwoniłam w tej sprawie do Haneczki prosząc o pożyczenie Pana Męża, bo nie dość, że parapet okienny, biurko i kawałek podłogi ginęły pod zwałami papieru, to jeszcze na środku 2 kolubryny szafek w stanie chaosu montażowego. I już po kłopocie – drobniutka blondynka w czasie ok 1 godziny skręciła wszystko jak trzeba. Okazało się, że blachy korpusu tylko dla laika są jednakowo pięknie czerwone ze wszystkich stron – każda ścianka miała stronę lewą i prawą, czego za nic nie zauważałyśmy. W jedną – pasuje, w drugą nie. Teraz tylko zamówić przez internet dosłanie dostatecznie szerokiej półki do regału (zamiast usuniętej, standardowej) i jest nadzieją, że w sumie 12 szuflad a-4 pomieści ten cały papierowy bałagan.
Szkoda. że w notce o Kapitanie Głowackim, którą zlinkowała Jagoda, nie wspomniano ani słowem o Jacku Czajewskim i Andrzeju Mendygrale, którzy długo kapitanowali jeszcze na Rutkowskim, uczestnicząc m. in. w regatach Cutty Sark i wożąc niepełnosprawnych (jak mawiał Mędruś: bez nóżek, bez rączek i bez oczek). Właśnie dlatego, że statkiem pływali niepełnosprawni, podczas parady żaglowców przed królową angielską, Rutkowski, dziś Głowacki, płynął tuż za Lordem Nelsonem (angielska jednostka zbudowana specjalnie do pływania z niepełnosprawną załogą).
Andrzej Mendygrał nadzorował teraz remont brygantyny i właśnie przyprowadził ją z Kołobrzegu do Szczecina.
Maaaaaaaatko jedyna! Tam się dzieje, a ja tu 🙁
Nisia, Mirusia, Siurawa i całe ono podejrzane towarzystwo 🙄
Nic to, przeżyję – za chwilę (w środę) wylatam na skraj świata, „se” nawet nie wyobrażacie, gdzie! Być może jest to nie skraj, a środek, cholera wie. Dla ułatwienia dodam, że malutkie ci ono jest, ten skraj – i zawsze było marzeniem mojego życia, żeby to zobaczyć.
Za godzinę toast urodzinowy i Pyra wypije zdrowie
Misia Kurpiowskiego, wielofunkcyjnego artysty i mojego przyjaciele serdecznego (acz okropnie niesforne to chłopię)
I Kota Mordechaja
Kota mądrego,
Kota drapnego,
Kota sybaryty
ze szklanką margarity przy jednej łapie
i półmiskiem bażanta przy drugiej.
I z lekka tylko trawestując mistrza Chyłę trzeba pamiętać, „że to wszystko są imiona jego Starej”.
Alicja – zeznawaj, ale już. Małe i w środku? Singapoor? Goa? Ceylon? Magadaskar? Mów, gdzie Cię niesie.
Maj miesiącem zakochanych 😉
http://www.youtube.com/watch?v=E22lkDZx0AY
Dla Kota Mordechaja, Jego Starej i Misia K. serdeczności urodzinowe 🙂
Pyro,
żadne takie 😉
Ale małe jest, tylko najpierw muszę przez duże i żeby się tam dotelepać, to łącznie wielka doba z duzym groszem .
Alicja – to już mi tylko Wyspa Wielkanocna zostaje.
Rapa Nui, Pyro, zgadłaś!
Magdaleno,
odnośnie GW. Jeśli ktoś czyta w wersji elektronicznej to raczej nie kupuje papierowej, a jakości oczekuje tej samej, bo czemu ma oczekiwać gorszej? Co do reszty zgoda 🙂 Polityka w wersji elektronicznej i papierowej to jednak wciąż ta sama Polityka.
Ja od wielu lat czytam polskie gazety przez internet, oduczyłam się (siłą rzeczy) czytać gazety drukowane, prościej jest kliknąć.
Ósma minęła,
Kocie i Misiu – Wasze zdrowie!!!
Marku, najlepsze urodzinowe 🙂
Dziękuję za urodzinowe życzenia.
Pojechałem późnym popołudniem nad Narew. Co pięć metrów słowik. Nie można spokojnie jeździć rowerem taki hałas 🙂
O tak, słowiki hałasują. W rezerwacie ” Podzamcze” koło Bychawy znalazłem borowika ponurego 🙂
Dobry wieczor,
Kocie, Misiu – najlepszego!
Zdrowie Heleny i Misia!
„Po siedmiu-czternastu dniach szpik kostny rozpoczyna produkcję dodatkowych czerwonych ciałek krwi, które odpowiadają za transport tlenu. Na nizinach, w jednym milimetrze sześciennym krwi mamy ich około 4,5 miliona. Tzw. ogólna powierzchnia oddechowa krwi, czyli powierzchnia wszystkich czerwonych ciałek razem wziętych, to trzy tysiące metrów kwadratowych. Tyle płótna ma „Dar Młodzieży” pod pełnymi żaglami.”
(Jacek Hugo-Bader w dzisiejszej
http://wyborcza.pl/magazyn/1,137946,15974234,Polskie_mielone.html#CukGW )
Alicjo, „zazdraszczam” podróży 🙂
Helenie i Markowi wszystkiego dobrego i najlepszego życzę!
MałgosiaW
posprawozdawam 🙂
Foto-posprawozdawam, niechby i paskudne te zdjęcia były (oby nie), ale marzyłam o Wyspie Wielkanocnej całe życie, czytając wiadome książki.
Misiu – Życzenia wraz z garścią wspomnień. Słowiki, wtedy, teraz i jutro 🙂
Alicja do samolotu, a ja na półkę po nieco sfatygowaną „Wyprawę Kon – Tiki”. I jest mi zupełnie obojętne, czy Thor miał rację, czy nie i czy pisał samą prawdę, czy raczej ekstrapolację swoich przekonań i poglądów antropologicznych. W Odysei też nie szukam prawdy. A czytuję obie i Alicja ma rację – budzą tęsknotę za tym, co za rogiem, za horyzontem, tam, gdzie nas nie ma.
Marku i Heleno – wszystkiego najlepszego!
https://www.youtube.com/watch?v=-Qqqrlmj7gk
Monte Cassino – 70
1944 – 2014
Tak, Placku. Pamiętamy (także dzięki Poecie) jak to szła Karpacka, szła Kresowa i z nimi biało – czerwona i jak im historia (i sojusznicy) odpłacili, też pamiętamy.
To Jerzor podrzuca, ja jak zwykle mam w głębokim poważaniu wszytskie teorie na termat 🙄
http://m.onet.pl/styl-zycia/kobieta/zdrowie/zycie-i-zdrowie,zffkq
Starej od Kota czy też Kotu od Starej a generalnie od nas, 200 lat smaczności!
Misiu, toast pod Twoim „Wawelem o poranku” Zdrowia życzymy!
A co do różnic kulinarnych w różnych epokach, no cóż… Przed wojną (nie japońską Szaraku, nie japońską) głodny nie bywałem. To uczucie poznałem dogłębnie w czasie okupacji i potem też. W 1945 miałem zapalenie wyrostka i pamiętam jak ordynator (wtedy prymariusz) w szp. Bonifratrów powiedział – „Zachowawczo! Nie będę krajał, bo mi ten chudeusz pod nożem zejdzie”. Z upływem lat było nieco lepiej i często były placki kartoflane.
Teraz to już są luksusy! Wczoraj były placki ziemniaczane z sosem grzybowym! Mniam, mniam…
Alicjo, podziel się. Może na Skype albo tel.
Kapitanie,
ja się zawsze dzielę (dellą) z podróży 🙂
Tej podróży nie mogę się doczekać, wpadło mi do głowy niedawno, nie, walizek nie zabieram, tylko podręczny bagaż, jak zwykle 🙂
Na Wyspie będziemy 2 dni, a potem Aconcagua (Argentyna) się mi marzy po raz trzeci i te okoliczności przyrody, a co!
Wszystko chwilutkowo załatwiane, nie mamy wiz do Argentyny, ale już wiemy, jak to załatwiać 😉
Wylatamy we środę.
Alicjo, zerknęłam do Twojej linki o niezdrowym jedzeniu. Właściwie poza kawą w sporych ilościach, to nie używam wcale lub w ilościach śladowych wymienionych rzeczy, nie ze względu na ich „niezdrowość”, tego się nie boję, robię inne, pewnie bardziej niebezpieczne rzeczy, niż jedzenie soli i cukru, ale po prostu są dla mnie ohydne lub niedobre w smaku. Chipsów nikt nie je z moich bliskich znajomych, nie wiem, skąd wziął się mit o powszechnym uwielbieniu dla nich, może jakieś dzieciaki…
Miłych wojaży!
Dzień dobry 🙂
Moje grzechy kulinarne: sól, kawa (z cynamonem, goździkami, kurkumą, imbirem), alkohol (wino, koniak, piwo). Chipsy mogłabym tonami 😳 tylko naturalne, solone, ale nie jem „przez rozum” 😎
Więcej grzechów nie pamiętam 😉
Miłego dnia 😆
No tak, winko – umiarkowanie, ale z ochotą i piwko sporadycznie, po solidnym fizycznym zmachaniu, wtedy sam organizm się dopomina, bo jak koledzy cykliści tłumaczą, to doskonały izotonik podobno.
Zawsze wierzę organizmowi, sam wie, co dla niego jest dobre, a że służą nam różności, to też prawda.