Noma – tęsknota łasuchów
W Polsce zamożni smakosze dzielą się na tych, którzy już byli i jedli w Nomie, i tych, którzy się tam wybierają i czekają na swój dzień w gigantycznej kolejce. W Nomie trzeba bowiem rezerwować stolik 10 miesięcy wcześniej. I to mimo faktu, że obiad z winem kosztuje tu 800 euro od osoby. W tę cenę wchodzi co prawda także zwiedzanie kuchni oraz (czasem, jeśli gość ma szczęśliwy dzień) rozmowa z Rene Redzepim, czyli twórcą i właścicielem lokalu.
Ta kopenhaska restauracja, mieszcząca się w odrestaurowanych magazynach duńskiej floty handlowej, szybko zdobyła międzynarodową renomę, ma aż dwie gwiazdki Michelina, a także od trzech lat zdobywa systematycznie tytuł najlepszej restauracji świata. Ten tytuł przyznaje w głosowaniu 800-osobowa kapituła, składająca się z szefów kuchni, restauratorów, ekspertów żywieniowych oraz wybitnych krytyków kulinarnych. Wszyscy oni decydują o liście The World’s 50 Best Restaurants Academy. I to oni po raz kolejny na szczycie listy ulokowali kopenhaski lokal Redzepiego. I to mimo dramatycznego faktu, jaki miał miejsce w ubiegłym roku: aż 60 gości Nomy uległo zatruciu pokarmowemu, którego przyczyn nie wykryto.
35-letni Rene Redzepi za wielkie wyzwanie uważa odrodzenie nordyckiej sztuki kulinarnej z jej charakterystycznymi smakami. Inspiracji do przygotowywania potraw szuka więc na Islandii, Grenlandii i w innych krajach skandynawskich. W menu jego kuchni znajduje się m.in. wędzony szpik, wół piżmowy, suszone małże czy morskie wodorosty. Ostatnio bywają także dania z mrówek żyjących w duńskich lasach. Podawane są jako deser i noszą wdzięczną nazwę – „Borówki i mrówki”.
Tytuły, gwiazdki i opinia rozpowszechniana przez ludzi z branży gastronomicznej powoduje, że do Nomy pchają się drzwiami i oknami kucharze z całego świata, a Rene Redzepi przebiera w nich jak w ulęgałkach i wybiera rokujących największe nadzieje. Po stażu w Kopenhadze kucharz z dyplomem podpisanym przez właściciela Nomy ma niemal gwarancję wielkiej kariery. Przykładem może służyć głośny już w Warszawie szef kuchni Robert Trzópek. Najpierw prowadził on słynną restaurację „Tamka 43”, a teraz szefuje nowemu lokalowi na Służewcu – „The Harvest”. Wprawdzie do Trzópka jeszcze nie trzeba rezerwować stolika rok wcześniej, ale w tzw. sezonie bez rezerwacji nie ma sensu jechać na Służewiec.
Na koniec opowieść o tym, jak Noma zafascynowała londyńczyków, którzy – jak wiadomo – nie są skorzy do zachwytów pod adresem cudzoziemców. W ubiegłym roku, gdy kopenhaski lokal przechodził remont, Noma przeniosła się za Kanał i podejmowała gości w londyńskim lokalu zastępczym. Ceny były jeszcze wyższe niż w Danii, a gości czekających w karnej kolejce jeszcze więcej niż dawniej. Po kilku miesiącach emigracji restauracja wróciła do kopenhaskiego magazynu portowego i niemal natychmiast zdobyła kolejny tytuł najlepszej restauracji świata.
Komentarze
Żaba pozdrawia, machając przypiętą do kroplówki łapką. Operację, jak nic niespodziewanego się nie wydarzy, będzie miała przed południem.
Nie czekam na swój dzień w gigantycznej kolejce do „Nomy”.Cóż,jakoś przeżyję 😉
Tu natomiast link do podobno najpiękniejszej restauracji na świecie,na Malediwach:
http://conradhotels3.hilton.com/en/hotels/maldives/conrad-maldives-rangali-island-MLEHICI/amenities/restaurants_ithaa_undersea_restaurant.html
Wobec powyższego życzę Wam pięknych marzeń i smakowitego dnia za niewielkie pieniądze 😀
Esko-pozdrawiamy Żabę bardzo serdecznie i życzymy udanej operacji.
Przyłączam się do wszystkich serdeczności dla Żaby, ciepłe myśli przesyłam 🙂
Podobnie jak Danuśka, nie marzę i nie czekam w kolejce do Nomy, a w mojej domowej restauracji dzisiaj prozaiczne mielone w towarzystwie młodej kapusty i duuużo koperku 🙂 Ale może kiedy wygram jakąś furę pieniędzy w totka…
Za Żabę trzymam kciuki i bardzo serdecznie pozdrawiam.
Noma – tylko dwie gwiazdki 😯 , na razie się nie wybieram 🙂
Nie mam w sobie ani tyle snobizmu, ani ciekawości, aby marzyć o „Nomie” W domowej kuchni dzisiaj pizza wegetariana z dużą ilością grzybów, papryki, pomidorów i sera. Jutro, w święto robotnicze będzie kurczak pieczony wg hasła mądrego króla, który twierdził, że w święto każdy powinien mieć kurę w garnku.
Za Zabę trzymam kciuki aż mi dłoń drętwieje, a za Eskę i Leszka wznoszę akty strzeliste – żeby przy tej okazji nie polecieli na pysk.
Nie mam specjalnego nabożeństwa do słynnych restauracji, w których szef myśli raczej o swojej sławie niż o tym, żeby nakarmić klienta. Wolę, żeby kucharz skakał wokół mnie, a nie ja wokół kucharza. Z całym szacunkiem dla tych, co myślą inaczej.
Danuśko, dzięki za szapo, ale moja wiedza wczorajsza mocno była wsparta Guglem – oglądałam obrazki i szukałam podobieństw…
Bajaderko, przetacznik już kwitnie? Chyba na nią za wcześnie. Poza tym jeśli chodzi o niebieskie, Pyra zgodziła się na miodunkę. Teraz szukamy białego i różowego. Masz jakieś pomysły???
Gramatyka mi się rozbiegła. Powinno być „na niego za wcześnie”.
Ale wiem, skąd się wzięło przejęzyczenie: przetacznik to Veronica.
Stawiam na tasznik, co do białego, pełno go wszędzie i jest drobniutki. Różowe – trawniki są zasłane jasnotą plamistą, może to, na upartego można dojrzeć podobieństwo do lwich paszczy. Niebieskie – -jeśli na przetacznik za wcześnie ( w tym roku może być już?), to może jakieś niezapominajki z tych piaskowych, bo normalne to łatwo rozpoznać.
Co do Nomy, to nie wiem, czy usilne pragnienie bycia w tym miejscu, to kwestia bycia smakoszem, czy raczej snobizmu. W każdym razie mając zbędne 800 euro, wolałabym inaczej je spożytkować. Ale to oczywiście kwestia priorytetów, wolnemu wola 🙂
Nisiu, bo przetacznik jak Kopernik jest kobietą 🙂
Nabożeństwa nie mam,ale poczytać menu i popatrzeć czasem w telewizorze,jak pracują lubię 🙂
Wiele lat temu byłam w bardzo,bardzo wytwornej restauracji gdzieś we Francji. Zajęte cztery stoliki i wokół 10 kelnerów,którzy stale w ukłonach i w dyskretnych uśmiechach patrzą ci na ręce.Czułam się nieswojo,ale jak człek nienawykły do luksusów,to co Pan zrobisz? Nie pamiętam już co jedliśmy,tym niemniej było to bardzo smaczne,niezwykle pięknie podane i w ilościach cokolwiek aptekarskich. Rachunek płaciła firma,która nas zaprosiła 😉
Nie wiem,czy będą chętni,ale w tej trzygwiazdkowej restauracji w Szampanii najtańsze menu już za drobne 138 Euro,bez wina oczywista: http://www.assiettechampenoise.com/index.php?action=set_menus-42
No właśnie, Bajaderko. Tasznik by pasował, ale niebieska jest miodunka (Pyra zaakceptowała), a jasnota nieaktualna (Pyra nie zaakceptowała).
Pyro, zgadzasz się na tasznik?
https://www.google.pl/search?q=tasznik&client=firefox-a&hs=Fo7&rls=org.mozilla:pl:official&channel=sb&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ei=fsFgU9uIDYSI7Abmr4CwAg&ved=0CAgQ_AUoAQ&biw=1152&bih=566
Tak, Nisiu. Tasznik też kwitnie, ale tasznik znam i on nie jest taki niziutki. Taszniki kwitną między – jako dzieciaki ogryzaliśmy niedojrzałe owoce tasznika. Dziwne rzeczy się wtedy jadało – żywicę z drzew pestkowych (Czereśnie, śliwy) dolne, niewybarwione odcinki traw i zbóż, białawe i lekko słodkie, smorodinę. Nic nm nigdy od tej łakowej diety nie było.
A może gwiazdnica?
http://luskiewnik.pl/blog/wp-content/uploads/2008/02/6f2a65fc0d6f_7A52/stellaria_med1024x768.jpg
Nisiu, Bjk, Pyro – może na tej stronie coś znajdziecie: http://chwastowisko.wordpress.com/
To może być jakaś gipsówka. Jak pójdę z piesem po południu, to wlezę na trawnik i trochę tych maleństw podskubnę. Z pamięci, to ja nie bardzo; ja jestem słuchowiec, a one milczą. Idę do kuchni.
Pyro, ja zdaje się z innego pokolenia ;), ale w szczenięcej mej diecie również występowała żywica z drzew owocowych(kleiła zęby, nie była na pierwszym miejscu).
A już białawe, słodkie pędy zbóż to rarytas, któż nie leżał ze źdźbłem w zębach na łące, z miną Dyzia Marzyciela, patrząc na chmury typu cumulus ;)?
Nie pamiętam, co to był za chwast przydrożny i na skrajach różnego rodzaju ścieżek, nie pamiętam liści, raczej płożący się i miał śmieszne, ok. pół centymetrowej średnicy okrągłe, płaskawe owocki zielone, które nazywaliśmy „chlebki”. I zajadaliśmy 😯
Nomie mówię „nie” ze wszystkich względów, które wyżej wymienili blogowicze. 800 euro? 😯
p.s.Ale na pomysł, żeby zjadać mrówki nie wpadliśmy 🙁
U mnie solidnie leje od wczorajszego popołudnia.
Asiu, co za genialna stronka!
Nisiu – a te chwasty jakie ładne 🙂
Redzepi uczestniczył w imprezie „Cook It Raw”, która odbywała się na Suwalszczyźnie.
„Redzepi zrobił skandynawski żurek z fermentowanych leśnych grzybów, do którego włożył wszystkie smaki, jakie odkrył na Suwalszczyźnie – głównie owoce lasu, jak jeżyny czy jagody, ale także grillowanego nad paleniskiem ogórka, surowe grzyby, zioła, kwiaty i ziarno słonecznika, które solidarnie łuskali dla niego wszyscy szefowie. Talerz pachniał polskim lasem – każda łyżka to był inny smak – były nuty gorzkie, słodkie, kwaśne, chrupiące, przydymione, leśne, roślinne, kwiatowe, owocowe, winne, ziołowe… Wszystkie wyczuwalne oddzielnie, a jednocześnie współbrzmiące z innymi. To danie to była piękna kulinarna symfonia na temat Suwalszczyzny i jej przyrody, a także istoty polskiej kuchni.”
Ciekawe ile by kosztował taki żurek w jego restauracji? 🙂
http://www.glebiasmaku.pl/krakow/1181,Najwieksi_kucharze_naszych_czasow_w_Polsce,tekst.html
Żaba jest już pewnie po operacji…
Alicjo, o tym mówisz?
Krzychu, pewnie, że o tym. To i my na jego owocki mówiliśmy : chlebki
Nie nazwę tego uczucia tęsknotą, ale chciałabym jakiegoś kulinarnego zaskoczenia. Rzadko chodzę do restauracji, bo restauracyjne dania po prostu mnie nudzą. Owszem, przeważnie jest to nawet smaczne, ale takie nieoryginalne. Kiedy już wybieram się do lokalu, chciałabym zjeść coś zupełnie odmiennego niż jedzenie domowe. Szczerze mówiąc, znalazłoby się i coś niecodziennego, ale bariera cenowa robi swoje. Jestem raczej praktyczna w kulinarnych wydatkach.
Ale niedawno jadłam bardzo proste danie, którym prawie się zachwyciłam. W stosunkowo nowym, ale bardzo już popularnym w Gdyni bistro/ barze – nie wiem, jak określić ten lokal/ ” Śródmieście” jadłam sałatkę z sałat mieszanych, plastrów gotowanych buraczków, grillowanych pomidorków koktajlowych, grillowanego koziego sera. I jeszcze do tego jakiś sos i prażone ziarna dyni. Bardzo to było smaczne, a kozi ser, do którego czułam awersję, w tej postaci był znakomity. Porcja średniej wielkości, grzanki już sobie darowałam, wystarczyła do zaspokojenia głodu. Niby nic takiego, a jednak dla mnie był to jakiś powiew świeżości.
O, Krzycha też wcięło.
Krzychu, tasznik typowałam wczoraj, a Bajaderka dzisiaj. Szukamy teraz różowych wiech, koniecznie maluśkich.
Niebiesko-różowa miodunka odpada, już się załapała.
Nie o tym. Nie były to trójkątne owocki (tasznik też znam),
a okrągłe, lekko spłaszczone, średnica pół centymetra na oko, a wysokość „chlebka” (w otoczce miniaturowych listków) jakieś 2mm. Chlebek był tak jakby podzielony na malutkie cząstki, ale to się trzymało „kupy”. Owoc był jasnozielony, jaśniejszy od liści.
Roślina nie była wysoka, raczej z tych płożących się, bardzo skromnie wyglądająca, na tyle, że poza owockami tylko to pamiętam – niewysoka i niebogata w liście.
Nie da mi spokoju ten mój „chlebek”, dopóki go nie znajdę 🙄
O, ciekawa strona… ciągle szukam tego chlebka, to i tam weszłam, ale nie ma go 👿
http://wegetarianka.blox.pl/tagi_b/68595/jadalne-chwasty.html
Alicja: ślaz zaniedbany. Też jadałam.
https://www.google.pl/search?q=%C5%9Blaz+zaniedbany&client=firefox-a&hs=Arr&rls=org.mozilla:pl:official&channel=sb&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ei=QwhhU6yUMYuV7QaSoICwCQ&ved=0CAgQ_AUoAQ&biw=1152&bih=566
Tu lepiej.
http://www.minnesotawildflowers.info/flower/common-mallow
Oczywiście, znalazłam u wujcia Gugla. I wreszcie sama wiem, jak się to nazywa. Te chlebki były o niebo lepsze od tasznika.
Alicjo, ja ten „chlebek” też pamiętam. Na łąkach nad Białuchą. Wtedy to była nieuregulowana rzeczka, która często wylewała. Jeździło się tam na łyżwach. Do pływania była za płytka. Pływało się na Bagrach.
Teraz Białucha jest ocembrowanym kanałem…
Alicja przesłała lekutki deszczyk. Wszystko zielenieje i kwiecieje jak szalone. Ja siedzę dalej w matiasach i chlebach. Ostatni z cebulą i czosnkiem świetnie koresponduje ze sledźmi!
Czekamy na gości. Lubię, bo wtedy Ewa wyrabia swoje genialne pierogi i piecze sernik, który ma wszystkie inne serniki pod sobą!
Cichal, nie denerwuj mnie. Miałam nadzieję na matjasy w Holandii, znaczy niejako u mamusi, ale armator Daru Młodzieży zmienił trasę. Chyba jeszcze sami nie wiedzą, dokąd popłyną.
Nic nie plami tak, jak klawiatura (c.Alicja) więc nie będę wyrażała się brzydko, dosadnie i trafnie, bo by mi to wypominano oho, ho (a może i dłużej). Żabę pięknie przygotowano do operacji, od rana kroplówka, dodatkowe prześwietlenie, itd, potem bez słowa wyjaśnienia powyłączano owe kroplówki, przełożona pielęgniarek rzuciła w przelocie, że już dzisiaj nie zdążą, będą kroić w poniedziałek. A Żaba nie m osteoporozy, gnaty ma zdrowe, tylko niezdrowy tryb życia i tam już się zaczął naturalny proces zrastania – tak, jak kości mają powierzchnię styczną. Przekroją, stwierdzą przemieszczenie i co? Będą łamać? Żaba w nerwach, bo ją boli, nikt z nią nie rozmawia. Przyjechała jej córka, osoba w widocznej ciąży i też nie miała z kim rozmawiać. Panowie pojechali już na majówkę. Na sali z Żabą leży pani po operacji halluksów, a chociaż to niby drobiazg ale jeden z trudniejszych zabiegów i dzisiaj miała wyjść do domu. Przyjechał mąż z zięciem żeby odebrać ozdrowieńca (65 km w jedną stronę) i pojechali abarotno, bo administracja już na majówe i nie miał kto kwitów wypisać. Wypiszą w poniedziałek, a za dodatkowe 5 dni zapłaci NFZ – czyli my, wszyscy.
Milcz serce!
Tez mam ochote wyrazic sie brzydko, dosadnie i trafnie po przeczytaniu wpisu Pyry (17:22)… Jeden wielki pech…
Zabie pozostaje zyczyc, zeby przetwala z jak najmniejszym uszczerbkiem na zdrowiu to spotkanie z panstwowa sluzba zdrowia.
No masz, majówka! A to Żaba ma pecha, nie dość, że noga złamana i cierpi, to jeszcze jej przyjdzie cierpieć dłużej, bo „majówka”! 🙁
Żeby chociaż internet miała, ale o ile wiem, tego w szpitalu nie udostępniają (tutaj zresztą też nie).
Zadzwonię do niej jutro, dzisiaj już trochę późnawo, jak na szpitalne warunki.
Trzymanie kciuków za Żabę nieustanne
Popełniłem publicznie recenzję kulinarną 😳
O proszę – ślaz zaniedbany. U nas też występuje pod nazwą „common mallow”, czyli malwa zwyczajna, ale nie zwracałam uwagi, już się wyrosło z jedzenia chlebków 😉
Malwy wysokie, te ogrodowe (prawoślaz wysoki), też mają takie owoce, czytam w wiki.
Cichalu,
a prosz Cię bardzo, jeśli chodzi o deszczyk. Masz lekutki, a u mnie leje i leje, końca nie widać. Ale nie bój nic, Was też tam nieźle potraktuje, tako pokazuje radar.
W sobotę wpadną Francuzi, chwilowo na robotach w fabryce u Jerzora. Kanadyjskie jedzenie to oni sobie mogą po restauracjach czy stołówkach, ja im zaserwuję polskie, czyli ruskie 😉
Nie będę z bigosem eksperymentować, chociaż mam akurat ostatni pojemnik zamrożonego, znakomitego i bardzo mięsnego bigosu, ale nie wiem, czy Żabojady tolerują bigos.
Danuśka,
wiadomo Ci coś na ten temat?
Zdenerwowana przez Cichala okropnie (tym matjasem), zrobiłam sobie spagetti i do tego sos pomidorowy z ośmiornicami (gotowane, mrożone kawałki Pescanovy). Może ktoś wpadnie? Sporo tego wyszło.
Irku – podoba mi się Twoja recenzja: rzeczowa, kompetentna i nieprzegadana.
Nisiu – na mnie nie licz; żadnego robactwa nie jadam. Możrsz wpaść na domową pizzę. Też jej sporo wyszło. Jedną zjadłyśmy na obiad, a druga czeka na upieczenie albo zamrożenie.
Pyro, dzięki, ale JA CHCĘ MATJASA!!!
Nisiu! Wyszły jak masełko! Zostawię porcyjkę po starej przyjaźni. Wpadaj, zapraszamy! Jak Ty te ośmiorniczki traktujesz? Tu można je kupić, ale co dalej?
Irek mnie również zdenerwował, bo ode mnie do Białowieży nie dość, że daleko, to w dodatku nigdy nie mam żadnego „interesu” po prawej stronie Wisły i nie byłam tam nigdy.
A recenzja zachęca!
Tymczasem u mnie bardzo proste, chłopskie jedzenie, ziemniaki utłuczone i pokoperkowane, jajko (albo dwa) posadzone na pieczarkach, pokrojonych w plasterki, do tego ogórek kiszony.
Na deser sałatka owocowa, mango pokrojone + owoce jagodowe mrożone, ale rozmrożone już.
Te ceny w Nomie żywcem z sufitu wzięte, żeby nie wiem co – płaci się tam za snobizm przede wszystkim. Wykonując roboty porządkowe myślałam o tym, ile osób można nakarmić bardzo przyzwoicie za 800 euro, z przyzwoitej jakości winem.
Ale niech ta, mnie cudza kieszeń nie boli, a moja nie ciąży mi pod ciężarem kasy.
Na ośmiornice to by się Jerzor zapisał, ale on dopiero w drodze z pracusi do domu (na rowerze, a leje!). Nie zdąży też na samolot, który dzisiaj wieczorem odlatuje. Trudno, będzie się musiał zadowolić tym, co sobie dzisiaj u mnie zamówił 😎
Cieszy mnie słyszeć o Żabie. Miejmy nadzieję, że dalszych komplikacji nie będzie. Reszta i tak jest straszna.
Nie wiem, czy wspominając o zjeździe wybiegam zbyt daleko, ale nie widzę tego tak, abyśmy mieli mieć Żabę tak do dyspozycji jak dotychczas. Bo ona wyrabiała przy tym masę, masę roboty. Ten zjazd w tym formacie, do którego myśmy się tak przyzwyczaili, na ten raz chyba odpada?
Maluję może czarno?
Cichalu,
przejeżdżałam kilka godzin temu nad Białuchą (tuż przy jej ujściu do W.) – myślę, że widziałam znacznie gorsze „ocembrowane kanały” w UK, Belgii, pn Francji. Dzisiejszego stanu (wielce atrakcyjnego) nie pstryknęłam, niestety, lecz można popatrzeć na… ciepłownię w Łęgu z mostka kolejowego tuż-obok-Białuchowego. 🙂
(Ciepło dziś było nawet bez wkładu ciepłowni :))
…Noma… Nobu… No… 🙄 😀
A capello! Dziękuję ślicznie za moje rodzinne strony!
Przyjemność także po mojej stronie, Cichalu 🙂
Pyra
Prosze przekaz Zabie zyczenia powrotu do zdrowia.
Kompletnie nie na temat! Przeczytalem przed chwilą w jakimś komentarzu:
„Ja pracuję od 4 rano do 22… Legalnie. Dobrze, że mam internet do się nie nudzę”
Pisownia oryginalna.
Cichalu drogi, to nie były małe ośmiorniczki, tylko kawałki sporego stwora, już gotowane.
Zeszkliłam na maśle cebulę i czosnek, dowaliłam puszeczkę „polpy” pomidorowej Cirio (pokrajane pelati, ale nie w wodzie, tylko w takim gęstym przecierku). Sól, cukier, pieprz, bazylia suszona. Zagotowałam i wrzuciłam opakowanie ośmiornicy. Jak się tylko odgrzała, sos był gotowy. Parmezanik, zielona bazylia i świeżo ugotowane spagetti Lubelli (lubię). Proste, jak widzisz, niebywqale. I szybkie. I smaczne.
Czego i Tobie życzę.
Kod jak dla Ciebie: 2 STS
Niech no tylko zakwitną jabłonie!
No, nie. Musze skomentowac. Z zafascynowaniem przeczytalem jak na Blogu Lasuchow zainteresowanych wyzszym poziomem przyrzdzabnia strawy, wszyscy pospieszyli zadeklarowac calkowite desinteressment kuchnia najlepszej restauracji swiatra. To troche tak jakby powiedziec: bardzo lubie pisanki, ale nie interesuje mnie co z jajkami wyprawial Faberge.
Nie interesuje mnie La Scala. Nie intersuje mnie Luwr. A ci, ktorzy sie tym interesuja sa snobami . Slowo snob pochodzi przeciez od skrotu sine nobilitate – nie posiadajacy szlachectwa. Tak w sredniowieczu zapisywano studentow Oxfordu pochodzacych z prostych nieszlacheckich domow, tych, ktorzy dostawali stypendia. Przy ich nazwisku na liscie pojawiala sie adnotacja s.nob.
Zrozumialbym gdyby ktos napisal: nawet gdyby bylo mnie stac na obiad w Nomie, nie umialbym wydac na jeden posilek 800 euro.
To byloby zrozumiale. Mnie by tez pewnie lapa zadrzala i mialbym poczucie winy, ze moglem przeznaczyc te forse na schronisko dla bezdomnych Kotow. Choc pewnie bym nie przeznaczyl i te 800 euro rozeszly sie na glupstwa.
Ale nie wywyzszalbym sie ponad tymi, ktorzy sobie doswiadczenie Nomy zafundowali. Raz w zyciu. Po dlugim czekaniu na zaszczyt spotkania z najwyzsza sztuka kuchni. Ludzie wydaja pieniadze na gluopsze rzeczy niz wspanialy, jedyny taki w zyciu obiad przyrzdzony przez najwiekszego mistrza.
Pepe – nie znasz Żaby? Nasz zjazd jest w ostatnich dniach sierpnia , a już w czerwcu jest międzynarodowy zjazd Żabiej rodziny; z wycieczką na Ukrainę. I co? I Żaba nie odpuści (jeżeli będzie żyła – tak zapowiedziała lekarzom). Twierdzi, że w autokarze się nie zmęczy.
Myślę, że jeżeli nie będzie komplikacji, to zjazd będzie normalny. Haneczka z Mężem, Inka z mężem i ja, przyjedziemy już w czwartek. Cichale już tam będą. Sporo jadła przywieziemy ze sobą, a dziczyznę Żaba zrobi i swój patentowy żurek. Krystyna coś przywiezie i może Stanisław da w tym roku radę. Nie wiem jak tam koleżanki – warszawianki – żadna się dotąd nie deklarowała. Może Marek przyjedzie, a może i nie (aktualnie jest w Paryżu na 5 dni ) Irek się deklarował, a Nisia – nie wiem, czy już zmustruje, czy jeszcze będzie się kiwała na Darze. Na Gospodarza raczej bym nie liczyła,, bo on ma mnóstwo zobowiązań zawsze na przełomie miesięcy. Moje panny – córki raczej nie mogą przyjechać, bo ostatni tydzień sierpnia to już intensywna praca w szkołach (poprawki, konferencje, szkolenia do nowych przepisów, dzienniki itd) Bejotka już żałowała, że nie może, a Jolly R nie wiadomo, czy ucieknie rodzinie. A Capella nigdy nie chciała przyjechać, zresztą ona prowadzi znacznie bardziej higieniczny tryb życia, niż Zjazdowicze.
Słowo Kocie; nawet gdyby ten diabelny Lotek wreszcie współpracował, to jest kilka (naście) knajp w Europie, gdzie bym chętnie zjadła wytworny posiłek. Nie ma na tej liście – mojej, prywatnej – Nomy. Mnie w ogóle ten typ gastronomii nie pociąga. Przecież zawsze powtarzam, żem prowincjuszka.
Oj, Kocie,
zainteresowaliśmy się na tyle, na ile nas stać, to znaczy – przeważnie nie stać, nie masz się co obrażać na blogowisko w imieniu właściciela Nomy, on sobie świetnie radzi.
O tej restauracji już niejeden raz było na blogu. Skąd wiesz, że to byłby naprawdę „zaszczyt spotkania z najwyzsza sztuka kuchni”, przecież to sprawa indywidualnego smaku.
Pozostaję przy swoim – snobizm jest wpisany w cenę, bo nie ma siły, żeby obiad dla jednej osoby szczerze i uczciwie MUSIAŁ kosztować 800 euro, nawet żeby tam miały być podawane trufle czy jakieś inne drogie frykasy i składniki do potraw.
Uważam, że to gruba przesada, ale jak napisałam – mnie cudzy portfel nie boli. Wierzę, że to jest doskonała restauracja. Czy warta TAKICH pieniędzy – wątpię. Nie ma się o co drapać pazurami i przywoływać świątynie sztuki i dzieła sztuki w ogóle, chociaż gotowanie jest sztuką. Ale jest to nieporównywalne – Luwr trwa, Fabrege też, a pisanki i wykwintne obiady przerobią nasze żołądki 🙄
Nisia 22:35
„Parmezanik” do owoców morza???
Redaktorze, co Pan, jako miłłośnik kuchni włoskiej, na to? O gustach się wprawdzie nie dyskutuje, ale to chyba dziwaczne połączenie.
Dzień dobry,
Dołączam do tych, którzy nawet po wysokiej wygranej w Totka nie pojechaliby do Danii spróbować tych pyszności. Nie jestem aż takim smakoszem, ale przede wszystkim, tak sobie przynajmniej wyobrażam, w towarzystwie, jakie tam bywa czułbym się źle, nieswojo. Ja tam nie należę, nie ciągnie mnie, nie chcę próbować jak smakuje mrówka w kompozycji z jakimś drogim trunkiem. Oczywiście nie zaliczam siebie do smakoszy, moje podniebienie lubi różne smaki, ale nie aż tak wyszukane. Już kiedyś wspominałem tutaj, że nawet restaurację „Belveder” będę się starał omijać szerokim łukiem. Raz byłem I wciąż pamiętam kelnera – wyuczoną kukłę i jakiegoś gościa, nadętego do granic możliwości. To nie dla mnie!
Dużo lepiej czuję się w wielu tutejszych restauracjach, dużo lepiej czułem się w Afryce. Bardzo chętnie tam bym wrócił, bo uważam, że przy stole nie tylko jedzenie sprawia radość, ale nawet mniej lub bardzo mało wyszukane potrawy nabierają niepowtarzalnych smaków i barw w odpowiednim towarzystwie, takim jakie sobie sami wybieramy.
Dobranoc 🙂
Kocie Mordechaju, swój wpis poświęcasz komentującym, dla których zajadanie mrówek i innych ekscentrycznych rarytasów nie byłoby na tyle pociągające, by wydawać na to 800 euro, a dla mnie ciekawsze byłoby poczytać, co Ciebie (i innych zwolenników takich miejsc) zachęca, by odwiedzić Nonę. Bo rozumiem z wpisu, że masz ochotę się tam wybrać? Co jest największym magnesem przyciągającym Cię w to miejsce? Ciekawość, co też tam dają, menu, atmosfera modnego miejsca, spodziewana uczta dla kubków smakowych, chęć skonfrontowania opinii z własnymi doznaniami? Coś jeszcze innego?
Zastanawiające jest też określanie „najlepsza kuchnia świata” – to oczywiście nie jest wątpliwość wobec Ciebie, tylko tych, którzy ustalają te rankingi. Tak, jakby powiedzieć: najlepszy zapach świata, najlepszy obraz, najlepszy utwór muzyczny, najpiękniejszy kwiat. Sprawa całkowicie wymykająca się szufladkowaniu, a jednak szufladkują, ustalają stopnie i kolejność. Ta potrzeba porządkowania nawet smaków, rankingów wszystkiego, ustalania hierarchii też jest ciekawa.
Irku, dzięki za „Carską”. Słyszałem o tym miejscu wcześniej, ale nie wiedziałem, że podchodzą na tyle poważnie do sprawy, aby serwować jesiotra, niegdyś zarezerwowanego wyłącznie dla carskiego stołu.
Muszę zgodzić się z Kotem. Bjk, ja chętnie poszłabym do Nomy.
Wszyscy z góry wiedzą, że nie podobałoby się im tam. Skąd to przekonanie?
Co do cen, czytałam kiedyś wywiad z Modestem Amaro i nie dziwie się, że produkt finalny może tyle kosztować. Składniki, personel ” z najwyższej półki”, wszystko na najwyższym wg niego poziomie generuje takie a nie inne koszty, a przecież gdzieś jest jeszcze zysk właściciela, który tez musi żyć. Przecież nie pracują tam kucharze po naszych zawodówkach tylko najwięksi specjaliści w tej dziedzinie. Czy o prawniku z najwyższej półki też powiecie – co może tyle kosztować? Jego wiedza i umiejętności. I mając wybór idzie się do lepszego nie do gorszego.
Nie przyszłoby mi do głowy ocenić człowieka na podstawie tego do jakich restauracji chodzi. 😯
Np. Gospodarz, czy MałgosiaW też w takich bywa – czy określa to w jakikolwiek sposób jakimi są ludźmi? Większej bzdury dawno nie czytałam.
Menu. Nie ma chyba obowiązku jedzenia akurat mrówek, jak w każdej restauracji jest mniejszy lub większy wybór. Kto wie może one są naprawdę dobre w smaku i np. zaspokoiłyby na jakiś czas chęć zaskoczenia kulinarnego u Krystyny?
Ciekawe czy u yyc w końcu zniknął śnieg?
Dzien dobry,
Musze sie przyznac, ze zdrozna ciekawosc zaprowadzila nas do Fat Duck p. Blumenthala i Viajante p. Mendez. O Viajante i moim mezu juz pisalam, a Tlusta Kaczka byla doswiadczeniem bardzo interesujacym :). Lubie jesc ‚na miescie’, lubie jesc w domu.
Co do Carskiej, poza jedzeniem, interesujace sa tez salonki na bocznicy, sluzace jako pokoje hotelowe. Uknuty niecny plan zaklada porzucenie Odsasa dziadkom (40 km od Bialowiezy) i spedzenie tam weekendu we dwoje :)).
No wlasnie – cos sie obilo o uszy, i na tej podstawie uznac, ze sie czegos nie uznaje, a ci ktorzy lubia sa snobami i „nie jest to kuchnia, ktora mnie pociaga”.
A zatem: w Nomie nie karmia mrowkami czy innym robactwem – jest to kuchjnia natomaist kladaca duzy nacisk na sezonowosc i lokalnosc produktow. Tylko te maja dostep do restauracji. Jest to kuchnia polnocy Europy czerpiaca najwieksza inspiracje z kuchni Danii. Czy ktos ma zastrzezenia?
Po drugie: Noma nie zostala uznana za najlepsza restauracje swiata na podstawie jakiegos arbitralnego rankingu snobow, lecz GLOSOWANiA prowadzonego na calym swiecie, glownie wsrod innycgh wybitnych kucharzy. Kiedys ci sami kucharze za najlepsza restauracje i najlepszego kucharza uznali Anglika Hestona Blumenthala.
Po trzecie: wiem, ze z polskiej perspektywy 800 euro na osobe moze sie wydac cena monumentalna, ale taka sume na osobe bez wiekszego problemu mozna wydac w paru restauracjach Paryza czy Londynu. W tym tegoz Hestona Bliumenthala, u ktoregoi spokojnie mozna wydac 800 euro na lba. I wiecej. 35 lat temu znany krytyk z New York Timesa Craig Claiborne zaplacil w jednej z restauracji paryskich za siebie i zone bodaj cztery tysiace dolarow, choc, jesli dobrze pamietam polowa tej sumy bylo za kilka gaunkow i rocznikow win towarzyszaxcych kazdemnu daniu. Co bardzo pieknie wowczas opiusal w gazecie.
PO trzecie, sam owszem bylem w restauracji o podobnych cenach i podobnej klasie co Noma w Paryzu. Nie placilem sam – bylem wraz z Dziadkiem, ojcem mojej Starej, gosciem franciskiego rzadu – tamtejszego ministra zdrowia i szefa Instytutu Pasteura. Nie mam pojecia ile kosztowala nasza wizyta, gdyz w podanym menu nie byly wymienione ceny. W przeciwnym razie zapewne wybieralbym z oniesmielenia dania najmniej kosztujace, jak zawsze robie, gdy nie place sam, tylko jestem czyims gosciem. Tak, bylo to niezapmniane przezycie i ani jednej smazonej mrowki w poblizu. Najblizej mrowek byly escargots ktore sobie zamowilem na przystawke. Zaluje natomaist ze wtedy wybieralem sam, a nie poprosilem kelnera o sugestie. W zwiazku z tym wybieralem to co w miare znajome. Bylem mlody i glupi. A moze zakompleksiony i nie chcialem sporawiac wrazenia, ze ten pobyt w tej restauracji jest czyms bardzo, bardzi niezwyklym w moim zyciu. Dzis poprosilbym kelnera o porade.
Po czwarte: owszem chcialbym kiedys w Nomie sie znalezc. A w ogole to jestem z natury Kotem bardzo ciekawym swiata i innychg kultur. Jesli ktos chcialby zasponsorowac moja wizyte w Nomie, to jestem do uslug, i gotow nawet sam zapolacic za przelot do Danii druga klasa.
Drugą klasą? Nie po to wygram na loterii by moi goście męczyli się z plebsem. Nowy też może na parę dni dać Afryce spokój. Alicja będzie miała szansę by współwłaścicielowi Nomy osobiście postawić zarzut złodziejstwa. Danuśka z czasem do luksusu przywyknie a Pyrze czarna z niechcianymi lista się pomyli. Jednym słowem – rezerwujmy 🙂
Pieśń przewodnia
Kocie – kiedy już wygram w tego lotka, to Cie z przyjemnością zasponsoruję (i Gospodarstwo też) Przynajmniej potraficie to ciekawie opisać. Ja przeczytam i też będę zadowolona.
Kurczak upieczony, szparagi obrane czekają na podpieczenie w oliwie i soli morskiej, placek drożdżowy z rabarbarem właśnie odpoczywa po upieczeniu.
Była pogoda i się kończyła – pochmurno i przelotnie pada, a tu rodzina na jutro umówiona na majówkowe grilowanie, kiełbaski kupione, karkówkę odbieram rano, do 12,00 zdąży się zamarynować. Placki upiekłam dwa – jeden idzie jutro na to ogrodowe przyjęcie. A przyjęcia może nie być; aura się zbuntowała.
We Francji 1 maja konwalia jest wszechobecna i obowiazkowa, amulet, symbol szczescia.
Z najlepszymi zyczeniami:
http://www.youtube.com/watch?v=_gUToHvv8rI
Alino, pamiętam, byłam kiedyś 1 maja w Paryżu i zostałam obdarowana konwaliami 🙂 To zresztą są kwiaty, które bardzo lubię i co roku na wiosnę kupuję sobie bukiecik. Wszystkiego najlepszego!
Widzielismy juz ten filmik bo nie pierwszy raz rozmawiamy o tej restauracji.
Pan Retzepi mowi o swojej pracy
http://video.denmark.dk/video/1615447/noma-one-of-the-worlds-best-restaurants
Malgosiu, dziekuje 🙂
We Francji tradycja konwalii na 1 maja siega sredniowiecza.
Alinko – konwaliowego szczęścia życzymy wszystkim (pamiętając, że niezła trutka w nim siedzi).
Placku – Tewy pięknie śpiewa i tańczy. Ogromnie lubię „Skrzypka…”
Kocie – nie mam nic przeciwko snobizmom. Przeciwnie – dzięki snobom kolejne prądy kulturalne szły w lud. Zresztą ja też się snobuję (na nieuleganie snobizmom).
Kocie i to ja z moich podatkow zaplacilam Ci ten wykwintny obiad ! Wybaczam.
Bukiecik konwalii jest na stole.
Mozemy popatrzec na liste tych dzisieciu wybranych w tym roku ( przez angielski periodyk „Restaurant”) restauracji. Zabawne zdjecie deseru restauracji z Modeny, trzeciej na liscie,
„polamana cytrynowa tarta” 🙂
http://www.lexpress.fr/styles/diapo-photo/styles/saveurs/restaurant/les-10-meilleures-tables-au-monde-selon-le-classement-world-s-50-best-restaurants-2014_1534396.html?
W Paryżu… 🙂 http://gallica.bnf.fr/ark:/12148/btv1b69183383
Przedwojenna Warszawa w filmach Juliena Bryana cz.2
https://www.youtube.com/watch?v=ES_PqHAFvKw
Konwalie 🙂 https://www.youtube.com/watch?v=je0lFe0MHjU
https://www.youtube.com/watch?v=2LGujYR8omQ
Zabawny jest tan Kot (lub Kocica). Całkiem szczerze wyznaje, że rachuneczek w Nomie uregulował „dziadek, gość francuskiego rządu”. Czyli obiadek na koszt podatników, dobrze rozumiem?
Jak to miło lekko żyć!
Przyznam się, że „na krzywego ryja” to i ja bym do tego Nomie z wielką chęcią.
Niech żyje socjalizm!
Elap, dziekuje, smaczne bylo.
Co stracilas na cenie obiadu, to zyskalas na tanszym zakupie dla calego kraju szczepionki na grozna chorobe. I na wspolpracy naukowej. Wiec jestesmy kwita tymczasem. 😈
Jakieś duże armaty zostały wytoczone w sprawie Nomy, a przecież każdy może sobie chodzić albo nie chodzić gdzie chce, gdzie go ciągnie albo nie ciągnie. Ja tam nie miałabym oporów przeciw wydaniu ośmiuset jurków na fanaberie (kiedyś wynajęłam samolot z Nowego Targu do Krakowa i z powrotem, z lądowaniem na Balicach – wydałam na to wszystko, co zarobiłam na trasie spotkań autorskich), ale po prostu z zasady nie interesują mnie lokale, w których muszę czekać pół roku na krzesło. Lubię takie miejsca, gdzie to na mnie się czeka – a ja na pewno docenię kucharza, jeśli dobry. A do słynnej Nomy nie mam nic – po prostu mnie tam nie ciągnie. I z pewnością nie myślę źle o tych, którzy chcą poczekać te kilka miesięcy i zjeść u pana Redzepiego.
Świeże lokalne produkty – drogi mój Kocie – to ja mam teraz nawet w sklepie pięćset metrów od domu.
Śnił mi się Placek. Nigdy w realu nie widziany i zupełnie nie wiem, dlaczego w tym śnie był moim szefem albo kimś podobnym – jakiś szef kuchni, hotelu, redaktor naczelny, ale szef zdecydowanie. Nie wiem, jak wyglądał, mam wrażenie, że dość wysoki i chudy. W każdym razie musiał być moim szefem, bo inaczej nie przemawiał by do Pyry cedząc słowa i wzmacniając argumentację palcem wskazującym (typu Matka Przełożona). Nie wiem w jakim wieku każde z nas było, pewnie osoby poza czasem, jak to w śnie. A tak apetycznie ten mój pieczony kurczak i szparagi i placek wyglądały i doskonale smakowały… A potem taki sen… Zaszkodziło, czy co?
Nisiu,
Tu nie chodzi o Nome, o „ciąganie” tam, czy tu, czy to aż tak trudno zrozumieć?
„Na sępa” = „na krzywy ryj”, czy to za sprawą „dziadka”, czy to przez sponsoring – każdy chętny. I każdy – „wielki smakosz” . Bueeee!
Nie pamiętam, kiedy mi się coś śniło to znaczy pewnie śnię, ale nic o tym nie wiem 😉
Zielone szparagi dziś towarzyszyły banalnemu kotletowi mielonemu, ale całkiem nieźle to się zgrało.
Zazdroszczę Wam tych szparagów. Tutaj wyłącznie zielone. Nie przepadamy. Wczoraj w sklepie widziałem funtową wiązkę „ekologicznych” za $6,50!
Dodam, że to nie w Nome, tylko w popularnym sklepie typu farma
Pyro – Tym palcem?
To nie był sen. To była maleńka próbka grozy. Ciąg dalszy nastąpi.
Przekaż proszę me życzenia. Wiesz komu. Kryptonim Dobromil.
Placku – ten ci, ale bledszy, dłuższy, smuklejszy.
Małgosiu – nocnych snów się nie pamięta, bo budzimy się w innej fazie snu. Natomiast dzienne drzemki bywają przerywane właśnie w fazie marzeń sennych, a wtedy się jakieś urywki albo przynajmniej atmosferę kilka minu po obudzeniu pamięta.
Wczoraj Krystyna, dzisiaj MalgosiaW, zgadnijcie co jutro bedzie na obiad. :).
hi, hi, hi – nie należy oceniać ludzi poprzez własne kompleksy i natręctwa. Kot, jest Kotem bywałym i na salonach placówek i w slumsach. Sam jest też Kotem hojnym i ofiarnym. I trzeba o tym wiedzieć.
Jeszcze raz.
Ciekawi przygody I podrozy na pewno zabiora wiele wspomnien I smakow z Nome na Alasce. Kraby (king crab), halibuty I inne smakolyki z Bering Sea. Super widoki, zorza polarna, blisko miedzynarodowej linii dat (international date line) co przyczynia sie do ciekawych doswiadczen przy wymianie korespondencji z Wielkim Sasiadem. Podroznicy przeplywaja ciesnina Beringa. Nawet ktos zaczal plany zbudowac most laczacy Alaske I Wielkiego Sasiada.
Nome jest piekne. Monika Witkowska, polska podrozniczka, opisala Nome, jego mieszkancow i zwyczaje kiedy ukonczyla podroz przez Northwest Passage z zaloga jachtu S o l a n u s w 2010 roku.
http://monikawitkowska.pl/blog/index.php/rejs-przejcie-ponocno-zachodnie
Super zdjecia I opowiesci nie tylko z Nome, ale rowniez z calej trasy.
Jolly – u nas to był wtorkowy obiad 🙂
Z białymi szparagami
Trzecia proba. (to nie jest smieszne).
Jeszcze raz.
Ciekawi przygody I podrozy na pewno zabiora wiele wspomnien I smakow z Nome na Alasce. Kraby (king crab), halibuty I inne smakolyki z Bering Sea. Super widoki, zorza polarna, blisko miedzynarodowej linii dat (international date line) co przyczynia sie do ciekawych doswiadczen przy wymianie korespondencji z Wielkim Sasiadem. Podroznicy przeplywaja ciesnina Beringa. Nawet ktos zaczal plany zbudowac most laczacy Alaske I Wielkiego Sasiada.
Nome jest piekne. Monika Witkowska, polska podrozniczka, opisala Nome, jego mieszkancow i zwyczaje kiedy ukonczyla podroz przez Northwest P a s s a g e z zaloga jachtu S o l a n u s w 2010 roku.
http://monikawitkowska.pl/blog/index.php/rejs-przejcie-ponocno-zachodnie
Super zdjecia I opowiesci nie tylko z Nome, ale rowniez z calej trasy.
Koty? 😉 http://news.distractify.com/people/cats-who-look-like-male-celebs/?v=1
Do wpisu Gospodarza i niektórych komentarzy Blogowiczów wdarły się mikroskopijne wręcz nieścisłości czyniąc im niczym niezasłużoną krzywdę. Oto zaledwie skromna garstka przykładów;
– w nomie przez małe „n” obiad z winem kosztuje około 350 euro za osobę co powinno być wątpliwą, ale jednak pociechą dla miliardów potencjalnych chętnych. Dzięki tej informacji brakuje mi jedynie 350 euro, a nie euro 800. Szkoda, że nie mogę zilustrować tej różnicy wykresem, ale może komuś przyśni się ta różnica. Nadzieja jest naszym aliantem.
– w zeszłym roku noma nie zdobyła tytułu best of the best. Zdobyła srebrny medal. Złoto zawędrowało do Hiszpanii. Tyle już zrabowali, a jeszcze ten Nadal i Ronaldo. Wiem, że ten drugi to nie Hiszpan, ale jednak. Zapomniałem o co mi chodzi 🙂
– noma była w Anglii dwa lata temu, w czasie olimpiady (chyba). Claridge’s – niezły lokal zastępczy. 10- dni, a później zatrucia i gorycz porażki, aż do teraz. Tak było.
– nie chcesz męczyć się przez 10 miesięcy czekając na mrówki, zerkaj na Twitter. Są osoby które odwołują rezerwacje.
– noma nadal oferuje żywe mrówki (pod znieczuleniem – nie smakosza, ale mrówki), obecnie w tatarze, a jutro…kto wie co będzie jutro? Poza mrówkami mają także garum z pasikoników i pszczele larwy.
– Craig Claiborne nie miał żony – słowo daję. Obiad wygrał na licytacji za jedyne $ 300, za rachunek zapłacił American Express.
– po siódme, ale najważniejsze – gdyby zamiast „chudy” napisała „szczupły” byłbym uszczęśliwiony.
Duże M – wspomniałaś, że dawno już nie czytałaś takich bzdur. Teraz wystarczy, że napiszesz „niedawno” 🙂
Pytanie – Dlaczego nie „Help, I need somebody” a „Hey, Jude”? Dlaczego „The Harvest”? Varum?
noma
Wesołego Pierwszego Maja!
Ciągle pada!!! 🙁
Konwalie – proszę bardzo, ale zeszłoroczne. W tym roku nie pokazały się jeszcze nawet czubki przebijających się liści, przyroda jest spóźniona o dwa tygodnie, jak nie więcej.
http://alicja.homelinux.com/news/img_0271.jpg
Poszukałam w archiwach zdjęć z początków maja z poprzednich lat, no – tak ospały jak tegoroczny to maj nigdy nie był 👿
W maju prace polowe były już dawno zakończone i przyroda aż dyszała zielonością!
Pyro,
Żaba ma ze sobą w szpitalu komórę, prawda?
Tylko dla mnie
Orco! Mam widocznie abonament na podziękowania dla Ciebie, ale, jako żywo muszę. Tym razem za Witkowską. Zacząłem czytać. Świetne!
Całość zostawiam na poobiedzie. Nie mam tyle czasu co Placek. Taż on szczupły, ale musi żyła. Ile on się nagugluje, żeby wnieść poprawki do historii świata!
Problemy Innuitów, to wypisz, wymaluj problemy Natives w Stanach. Też dostają przeróżne benefity i przeważnie (nie generalizuję) dotują przemysł spirytusowy.
Pyra 16:45
Oceniam, jak widzę, a konkretnie: czytam. Kompleksy i uprzedzenia, które pewnie mam, nie mają tu nic do rzeczy. Ofiarności i hojności ob. Kota (Kocicy) nie dostrzegam, bo i gdzie miały by one być?
„Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba.”
PS
Alicji także wesołego Pierwszego Maja, tym weselszego, że po raz pierwszy na ziemiech polskich święto to wprowadził (jako święto „państwowe”) z inicjatywy A.Hitlera, Hans Frank. Rzecz miała miejsce w 1940 r , w Generalnej Guberni.
Władze PRL, 1 Maja ustanowiły świętem państwowym dopiero w końcu kwietnia 1950r.
„…skumbrie w tomacie, pstrąg”
Cichalu –
a) Nie jestem tak inteligentny jak Ty i muszę się bardziej starać, ot co, a jakość blogowego przekazu to nasza zbiorowa duma i odpowiedzialność, nieprawdaż?
b) Mylisz Inuit z Innu, ale twe słowa ociekają empatią, a to najważniejsze.
c) Czy wiesz, że żaden król Neapolu nie miał na imię Baba? Ani jeden.
Placku dobrze wiesz do których bzdur odnosił się mój wpis. Idąc tym tropem myślenia należałoby chodzić z zasady tylko do restauracji z jak najgorszą opinią w przeciwieństwie do tych z doskonałą renomą, a bywalcy spelunek to sami fantastyczni ludzie. 😯
Orco. Czytam. A propos polsko brzmiących nazwisk. Będąc w Kanadzie (u Alicji) zwiedziliśmy Kaszuby Kanadyjskie. Spotkaliśmy pana o nazwisku Etmanski. Opowiadał, że pradziadowie przybyli z Polski. Wywiodłem mu, że oryginalnie jego nazwisko brzmiało zapewne Hetmański, ale zgubiło kreseczkę nad „n” i także początkowe, u Anglików nieme, „h”. Wytłumaczyłem mu co to znaczy słowo hetman i… zrobił się bardzo dumny z tej genezy!
Opisane tankowanie jachtu okazało się bardzo eleganckie. Pamiętam parę lat temu w Meksyku. Zamówione paliwo podjechało w beczce na rozklekotanej ciężarówce. Pan wsadził do otworu w beczce długą plastikową rurę. Drugi koniec przeciągnął na łódkę i… potężnie zassał! Ropa poooszła do zbiornika. Zero techniki. Nie ma co się zepsuć! Tylko splunąć 🙂
hi hi hi,
zdaje się, że masz braki w wiedzy, jeśli chodzi o święto Pierwszego Maja. Zajrzyj choćby do wiki, skrótowo:
http://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Awi%C4%99to_Pracy
Szczególnie zwróć uwagę na datę, kiedy w Polsce zaczęto obchodzić to święto.
W Kanadzie jest to święto niemal zapomniane, ale wspomina się w mediach o International Workers Day.
” Placek
1 maja o godz. 10:27
Drugą klasą? Nie po to wygram na loterii by moi goście męczyli się z plebsem. Nowy też może na parę dni dać Afryce spokój. Alicja będzie miała szansę by współwłaścicielowi Nomy osobiście postawić zarzut złodziejstwa”.
Kradzież (czyli potocznie – złodziejstwo) (art. 278 kk) ? zabór cudzej rzeczy w celu przywłaszczenia. Pod pojęciem zaboru rozumie się fizyczne wyjęcie rzeczy spod władztwa właściciela.
Gdzież bym śmiała oskarżać właściciela Nomy o złodziejstwo 🙄
Ludziska do niego drzwiamy i oknamy, miesiącamy czekają na swoją kolejkę!
Jakie złodziejstwo – po prostu świetny marketing, na pewno znakomite jedzenie i jak ktoś chce, to zapłaci.
Ja, podobnie jak Nisia wolałabym, żeby to na mnie czekano w restauracji. A niech tam każdy sobie… 🙄
Tak, Żaba ma komórkę i chętnie pogaduje z ludźmi. Dzisiaj jeszcze jej głowy nie zawracałam, bo tam z okazji majówki, kręcił się pewnie tabun ludzi. Za godzinę do niej zadzwonię.
Cichal,
Przerwe Tobie obiad I napisze w jaki sposob dowiedzialam sie o wyprawie jachtu Solanus I o Monice Witkowskiej.
Nasz sasiad, Mark, jest pilotem I lata helikopterem dla miejscowej stacji tv. Ktoregos dnia otrzymal telefon od osoby nazwiskiem John Spencer (on chyba tak sie nazywa, ale nie chce mi sie googlic). John powiedzial, ze jest z Nowej Zelandii I ze wlasnie przeplynal NW Pa s s a ge, zakotwiczyl w Seattle I szuka pilota, ktory pokaze jemu I zalodze jego jachtu stan WA z lotu helikoptera. Jego jacht nazywa sie T 6.
Dla informacji, na ten jacht stac tylko wiekszosc Rosjan I nielicznych obywateli reszty swiata.
Mark bardzo chetnie zgodzil sie obleciec z zaloga caly stan WA. Podroze helikopterem trwaly caly tydzien. Ktoregos dnia celowo obnizyl helicopter w kraterze wulkanu St. Helens, co bylo wielka atrakcja dla zalogi T 6.
Wieczorem Mark, sasiad, dzielil sie wrazeniami z wypraw z zaloga T 6.
John Spencer, wlasciciel T 6 powiedzial, ze podczas zeglowania przez NW Pa s s a g e, dokladnie w Pond Inlet, zobaczyl maly jacht. Dwie osoby z T 6 wsiadly do malej lodzi I podplyneli do tego malego jachtu. Ten maly jacht to byl Solanus plynacy z Polski. Czlonkowie obu zalog przywitali sie, a kapitan T 6 przekazal zalodze Solanusa butelke wina.
Podczas pobytu w Seattle John Spencer podzielil sie informacja o tym spotkaniu I stad dowiedzialam sie o Solanusie z Polski I polskiej zalodze.
Monika Witkowska utrwalila na zdjeciu moment w Pond Inlet, kiedy mala lodz z T 6 podplywa do Solanusa. W glebi widac T 6.
http://monikawitkowska.pl/images/galerie/zdjecia_big/arktyczny_big/67.jpg
Z tą kolejką Placku i z tym czekaniem przez 10 miesięcy to też tak pozostać nie musi.
Zwracam uwagę na możliwe skutki europejskich sankcji na Rosję.
Miłego maja jeszcze, zwłaszcza Alicji!
Żaba pozdrawia wszystkich, ze specjalnym uściskiem dla Placka – będzie w Dobromilu, Uluczu (tam zrobią pogrzeb kpt Ulatyckiego) Jeszcze w kilku miejscowościach, a wspominki zakończą w drodze powrotnej w Rymanowie, gdzie jeden z Giebułtowiczów był ponad 50 lat proboszczem. Potem Żaba wraca z naszym zjazdowym chlebem do siebie, zaś Anglicy, Belgowie i Francuzi zwiedzają jeszcze Kraków.
Tu anegdotka – onże pilot Ulatycki ożenił sie z Angielką, córka nie mówi po polsku, ale całe życie prowadził dziennik ( w j.polskim rzecz prosta). Córka koniecznie chce, żeby jej to przetłumaczyć. Baśka, siostra Żaby, jest anglistką i tłumaczem i rodzina uważa, że to jej obowiązek. A Baśka się miga, pod różnymi pretekstami. Rzecz w tym, że jak stwierdziła, głownym tematem tego dziennika są panie (różnego autoramentu i narodowości) i nie są to kobiety rodzinne. Noi jak wujka wystawiać na angielskie języki?
Alcjo, zacznij od przeczytania ostatniego akapitu w podanym przez siebie linku, a dalej…
a poszukaj sobie w necie. To nie takie trudne.
Powtarzam, że chodzi mi o „oficjalne święto” ustanowione przez stosowną władzę, w przypadku GG, przez gubernatora H.Franka, a nie o mniej lub bardziej legalne obchody, kultywowane przez robotników także i przed II wojną.
Orco,
Ten T6, to miliarderski jacht motorowy! Dla mnie 14m Solanusa to już niebotyczny komfort. Moim największym był 11,5 m. Teraz tylko 10m.
Koszty eksploatacji takiego T6 są niewyobrażalne. Ja tankuję 2x w roku. Wiatr kosztuje niewiele…
Czytam dalej. Duża frajda!
Cichal,
Believe it or not. John Spencer to bardzo mily, goscinny I serdeczny czlowiek. Zadnego zarozumialstwa.
Teraz wracaj do czytania. Opowiesci Moniki sa dla mnie super interesujace. Jej adres jest na blogu. Bardzo sympatyczna osoba. Rok albo dwa lata temu weszla na Mt Everest. NW Pa s s a ge I Mt Everest to tylko niektore z jej osiagniec.
Moj syn w wieku szkolnym jadal mrowki, zbieral w ogrodzie i napelnial nimi szczypiorek i zjadal. Urosl duzy i madry.
Orca, czytam z przyjemnoscia.
hi hi hi,
mam to w nosie, czytaj „se” sam(a).
Słońce wyszło – troszkę mokro, ale można wyjść na ogródek 🙂
Szkoda, że nigdy nie spotkałem Spencera. Może też bym dostał butelkę wina 🙂
Chociaż raz miałem takie zdarzenie. Wracałem z Ameryki Centralnej. Sam. Kanadyjska załoga częściowo poleciała samolotem z Belize a ostatni opuścił mnie w Meksyku z Cozumel. Twierdził, że dostał wiadomość o nowej pracy, ale tak naprawdę to przestraszył się sztormu, który nas spotkał przed wpłynięciem do San Miguel. Potem aż do Dry Tortugas też było ciężko. Rankiem dotarłem tam do niewielkiego kotwicowiska koło starego fortu. Była już cisza. Na początku stał duży jacht z pokładu którego kiwał powitalnie jakiś mężczyzna. Po skończeniu manewrów kotwiczenia położyłem się w koji. Puk, puk w burtę. Wylazłem a tu tenże facet w małej, gumowej dinghi. „Ty skąd, zapytał” – z południa – odpowiedziałem. „to dorwał cię sztorm” – ano dorwał – zgodziłem się i zaprosiłem na pokład. Zameldował się z dwoma butelkami zimnego piwa. Łebski żeglarz. Wie co i kiedy trzeba! Popatrzył na polską banderkę pod salingiem i mówi. „Moja kobieta jest twoją sąsiadką. Austryjaczka z Grazu, Selma” krzyknął i na pokład jego jachtu wytoczyła się potężna jejmość z dołeczkami w różowych policzkach. „Jak ona świetnie gotuje” powiedział a na jego twarzy zagościł łagodny uśmiech pełen miłości i zadowolenia…
Sympatyczna opowieść, Cichalu. I potwierdza się, że dla Americanos Europa z oddali wygląda, jak jeden kraj, bzdurnie pocięty miedzami granic.
Na portalu SO doskonały i mądry artykuł Jerzego Łukaszewskiego, poświęcony pamięci Wilczka.
Niekoniecznie tak, Pyro, z tą Europą.
Europa jest zjednoczona. Jedyne co różni, to za 200km inny język 😉
Ale można się dogadać, bo angielski jest językiem zjednoczonej Europy. Nie tylko , ale jednak angielski dominuje.
Hej Józek 😉
http://en.heyjoe.pl/news/79-thanks-jimi-festival-2014-program.html
Taka ciekawostka, 7273 gitarzystów musiało przejść 5 miesięczne szkolenie online w czasie, którego uczy się wszystkich pięciu akordów potrzebnych do zagrania Hey Joe – po jendym miesiącu na jeden akord. Na koniec sam Cichoński przez google hangout słucha i ocenia wszystkich uczestników i zatwierdza możliwość przystąpienia do bicia GRG.
http://www.ajctv.pl/
Ja tam się nie znam yurek, wydaje mi się, że na Rynek każdy może wejść z gitarą i grać, podoba mi się ta impreza, niekoniecznie, że muszą rekord bić, ale że jest fajna impreza od 12 lat na wrocławskim Rynku. Dzisiaj na scenie oprócz Uriah Hip zauważyłam Michała Urbaniaka ze skrzypcami 🙂
Fantastyczne to, a przy okazji zauważyłam w tłumie papierową gitarę z napisem „Ziębice”, miasto mojego urodzenia 🙂
I wyczytałam, że wsród tych na scenie miał być brat Jimi, chyba łatwo go wypatrzyć, tylko wszystko tak szybko się przesuwa, , że oglądam parę razy. A ponieważ lubię głośną muzykę, Jerzor protestuje i zwala na Mrusię. Słuchawki, których nie cierpię, nałożyłam. Jerzora bym gnębiła, ale kot ma znacznie bardziej wrażliwy słuch, niż człowiek.
p.s Yurek, dzięki za sznureczek, jeszcze nie obejrzałam, ale zaraz zajrzę, tylko te słuchawki przyodzieję 😉
Obejrzałam!
A nawet głośno, bo Jerzor też chciał
Wild Thing śpiewał brat, tak mi się wydaje tego filmu, który mi podałeś.
https://www.youtube.com/watch?v=K3K8t6wKjdg&list=RDa6meMBtTgKQ&index=0
Cichal,
Dopiero teraz uzupelniam czytanie Twoich komentarzy I tekstu na blogu Moniki Witkowskiej. Piszesz, ze „Też dostają przeróżne benefity i przeważnie (nie generalizuję) dotują przemysł spirytusowy”. Nie wiem, czy osoby o krwi „Alaska Native” dostaja jakies specjalne dotacje. To o czym pisze Monika Witkowska nazywa sie Alaska Permanent Fund.
Cytat z blogu Moniki:
„Podobno każdy kto tu dłużej mieszka, dostaje raz lub dwa razy do roku sporą całkiem kasiorę stanowiącą część zysku, jaki ma dany region choćby z bogactw mineralnych. ”
Kazdy mieszkaniec Alaski dostaje co roku sume pieniedzy pochodzaca z dochodow sprzedazy surowcow naturalnych, w tym rowniez dochody ze sprzedazy ropy naftowej. Caly dochod stanu jest dzielony po rowno miedzy wszystkich mieszkancow Alaski. Czasami to jest $2000.00 na osobe, czasami wiecej lub mniej. Poczytaj o Alaska Permanent Fund na wiki. Tam wszystko jest wytlumaczone.
Tak wiec jesli przeprowadzisz sie na Alaske, po zamieszkaniu wymaganego minimum dostaniesz co roku kilkaset dolarow.
Co do alkoholu to zadna tajemnica. Alaska rozpoczela rowniez process zalegalizowania marijuany I wkrotce dolaczy do CO i WA w tej dziedzinie.
Orco,/jak juz jestes/ mam pytanie, dot. salmons.Pisalas kiedys, ze lososie z Alaski sa dobre jedynie pomiedzy czerwcem a sierpniem…? Moge sie troche mylic, ale zapamietalam miesiace letnie.Ostatnio kupilam u nas /NY/ wild salmon I zrobilam gravelax. Dobry byl, ale jakis taki cieniutki…
Czy nie powinno sie robic gravelax procz miesiecy letnich I czym to sie rozni?
Dziekuje za wyjasnienie.
Niunia,
Z przyjemnoscia napisze o lososiach z Alaski bo za kilka dni zaczyna sie sezon na Copper River salmon. Co roku w maju lososie migruja w gore rzeki Copper na Alasce. Przez znawcow lososie z Copper River sa uwazane za najlepsze z najlepszych. Cena jest proporcjonalna do oceny smaku miesa.
Na wysoka jakosc miesa lososia sklada sie czystosc wody w rzece I niska temperatura wody. Dzieki niskiej temperaturze losos ma wiecej tluszczu. Im mieso lososia jest bardziej tluste, tym jest smaczniejsze. Nie obawiaj sie. Od tluszczu lososia nikt jeszcze nie przytyl.
Lososie migruja w roznych rzekach o roznych porach roku. W kazdym stanie, gdzie migruja lososie sa dostepne kalendarze I mapy rzek. Fish and Wildlife udostepnia takie mapy. Te same informacje sa dostepne przez Internet.
Bardzo mozliwe, ze w NY losos migruje tylko w letnich miesiacach poniewaz zimy w tej czesci kraju sa dosyc „zimne” 🙂
W nas lososie migruja w roznych rzekach przez caly rok. Na Alasce migruja w okresie letnim poniewaz zima na AK jest jeszcze zimniejsza niz w NY.
Za kilka dni rozpocznie sie sezon na Copper River salmon. Migracja zawsze trwa okolo 5 tygodni. Alaska Airlines jest sponsorem i rozwozi tego lososia po calym kraju. Pierwszy samolot z lososiem z Copper River przylatuje tradycyjnie z Anchorage do Seattle, a to dlatego, ze glowne biuro Alaska Airlines miesci sie w Seattle.
Zwroce specjalnie uwage w tym roku, kiedy zacznie sie sezon na tego wysmienitego lososia I napisze o tym na blogu. Wtedy bedziesz mogla zapytac w sklepie rybnym u Ciebie, kiedy otrzymaja dostawe Copper River salmon.
Bede ciekawa Twojej opinii na temat tego lososia.
Alicja
1 maja o godz. 20:58
„hi hi hi,
mam to w nosie…”
Tym fioletowym?