Kuse dni czyli huczny koniec karnawału
„Tłusty Czwartek i jego wesołe obchody były jednak tylko wstępem do szaleństw, które miały się już niebawem rozpocząć – twierdzi Barbara Ogrodowska w swoim dziele „Święta polskie”. Bo szczególnie suto, wesoło i swawolnie bywało w ostatnie trzy dni przed Popielcem zwane zapustami (jak i cały karnawał) zapustem, mięsopustem, ostatkami, kusymi dniami lub kusakami, czyli diabelskimi dniami.
Mówiono, że były to „szalone dni”, „zapuśne dni”. Spędzano je na zabawach, tańcach i poczęstunkach. Sąsiedzi i krewni odwiedzali jedni drugich, ucztowali i popijali.
Wielki ruch panował na drogach i gościńcach. Pełno tam było pieszych i furmanek z ludźmi, którzy udawali się z wizytami do krewnych i znajomych mieszkających w innych wsiach.
We wszystkich domach było wielu gości i dużo tłustego, pożywnego jedzenia, żeby każdy mógł najeść się do syta przed nadchodzącym Wielkim Postem, W bogatych domach (w okolicach Nowego Sącza i Grybowa) ustawiano długie stoły z mięsem, kiełbasami, słoniną, boczkiem i kołaczami z serem. Był to poczęstunek dla domownika, ale także dla każdego, kto w tym dniu przyszedł do domu. Ubodzy przychodzili więc często do bogatszych, aby się posilić. Niektórzy z nich, ci których było na to stać, w rewanżu przynosili gospodarzom małe flaszki wódki.
Najbiedniejsi, bezrolni przychodzili w „ostatki” do zamożnych gospodarzy, aby umówić się na tzw. „odrobki” (podobnie jak w św. Szczepana lub przed Nowym Rokiem). Za użytkowanie jednej skiby ziemi obowiązywał jeden dzień pracy w tygodniu, za dwie skiby – dwa dni itd. Umowę tą zawsze przypieczętowywano poczęstunkiem i wypiciem wódki.
Przyjęcie, poczęstunki i tańce urządzano w ostatki również w majątkach ziemskich dla służby i czeladzi dworskiej.
Przez całe trzy „kuse dni” a już zwłaszcza w „kusy wtorek” chodzili po wsi przebierańcy z uczernionymi twarzami, w wywróconych futrem na wierzch kożuchach. Od domu do domu chodziły całe korowody różnych zamaskowanych postaci, w większości występujących we wcześniejszych obchodach kolędniczych.
W pochodach zapustnych chodziły więc niedźwiedzie skakały i pobekiwały kozy, harcował konik, klekotały (zwiastując wiosnę) bociany i żurawie z długimi dziobami; chodzili też przebrani Cyganie, dziady, cudzoziemcy (np. Niemcy, Turcy), a także aptekarze, żandarmi, wojskowi i inni.”
Ten najbardziej zwariowany i rozpustny kusy dzień przypada właśnie dzisiaj. Jeszcze jest więc trochę czasu, by pożegnanie karnawału dobrze przygotować. Faworki wprawdzie już mam – co widać ale to jednak zbyt mało. Zamykam więc komputer i ruszam do kuchni!
Komentarze
Mięsopusty, zapusty,
Nie chcą państwo kapusty,
Wolą sarny, jelenie
I żubrowe pieczenie.
Mięsopusty, zapusty,
Nie chcą panie kapusty,
Pięknie za stołem siędą,
Kuropatwy jeść będą.
A kuropatwy zjadłszy,
Do taneczka powstawszy,
Po tańcu z małmazyją
I tak sobie podpiją,
i tak dalej, coraz ryzykowniej. Bywały też całe drukowane zbiory utworów facecyjnych, przeznaczonych na czas ostatków, jak Maszkary mięsopustne Jagodyńskiego i nieznanego autora Mięsopust abo tragico-comaedia z pierwszej połowy XVII w.
Zabawa dochodziła szczytu w zapustny wtorek; o północy cichła muzyka, sprzątano ze stołu resztki uczty i stawiano śledzie na znak, że zaczął się wielki post. Nie zawsze oczywiście wiedziano dokładnie, kiedy jest północ, częściej zaś jeszcze nie chciano o tym wiedzieć i młodzież tańczyła do świtu, na co sarkali bardziej pobożni starsi. Zdarzało się, że jeszcze i w dzień popielcowy tu i ówdzie grywała muzyka, a pito też w ten dzień nie najgorzej, choć już przy śledziu i kapuście.
[Jan Stanisław Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce]
Miłej zabawy! 🙂
Niektórzy znakomitą zabawę mieli już wczoraj 🙂 3 marca odbył się w warszawskiej „Stodole”doroczny Konkurs Rock and Rolla im.Billa Halleya.Nie znalazłam jeszcze w internecie relacji z wczorajszego wieczoru zatem wrzucam sznureczek do szaleńczych zmagań z 2012 roku: http://www.youtube.com/watch?v=iuLdkP4gO1s
Wczoraj do”Stodoły”wybrała się moja Latorośl,nie w roli uczestnika,a jedynie obserwatora.Jak donosi nasza sprawozdawczyni atmosfera znakomita i może kiedyś też sama zatańczy 🙂
Steki z żubra,kuropatwy oraz małmazyja wskazane po,ale na pewno nie przed tym ogromnym tanecznym wysiłkiem.Całe 60 minut rock and rollowych figur i skoków to wielkie wyzwanie.
Gdyby ktoś chciał poczytać w samym konkursie:
https://www.stodola.pl/koncert-50030-XXXIV_OGOLNOSWIATOWY_KONKURS_R%E2%80%99N%E2%80%99R_IM__BILLA_HALEYA.htm#.UxWNBfl5PZE
A u nas, w Pyrlandii jest to ludowy Podkoziołek
http://pl.wikipedia.org/wiki/Podkozio%C5%82ek
O pannach, które miały już nieco „przeterminowane” panieństwo mawiano z przekąsem „Ta już śwarty Podkoziołek tańcuje” – czyli w ciągu czterech, kolejnych zapustów nie zdołała wydać się za mąż. Obyczaj wiejski, znany co najmniej od XVII w , przeniósł się stopniowo i do miast za sprawą służby, która się ze wsi rekrutowała i innego plebsu. Jakoś tak się stało, że teraz jest to zabawa wszystkich warstw i tylko panny w karczmach już za muzykę bilonu pod koziołka nie rzucają.
Danuśka,
dawnych wspomnień czar 😆
Pytałam z rana Jagodowego czy życzy sobie na jutro „postnego” śledzika w oleju 🙄
Życzy sobie 😎
Też mi post! 👿
Dzien dobry,
Shrove Tuesday dzisiaj w Krolestwie, czyli wieczorkiem bedziemy nalesniki smazyc :). Osobiscie wolalabym faworki, ale jak sie nie ma co sie lubi, to sie lubi co sie ma …
Byłam świadkiem dramatycznej, a jednocześnie zabawnej sceny: w przejściu pod blokiem grzmiał solidny baryton gęsto sypiący słowem nie całkiem parlamentarnym, czemu towarzyszył zbuntowany dyszkant młodzieńczy i dziecięco – damskie pochlipywanie. Przechodziłam z psem i groźny baryton ryknął rozpaczliwie w moją stronę „Zamiast w szkole, to się przyszli gzić pod blokiem” . Uśmiechnęłam się grzecznie, acz współczująco i mówię, że ja już swoje dzieci wychowałam, a do niego należy wychowanie jego potomstwa. Mruknął, że będzie zaraz wychowanie – przypierał dzieciaki do betonowej ścianki podtrzymującej balkony, a oni by może i czmychnęli, tylko musieliby zawalidrogę odsunąć. Nie mieli jak bez użycia siły. Panienka szlochała, że ona teraz pójdzie już do szkoły, a tato „Żadnej szkoły! Do agencji towarzyskiej! Przynajmniej kasa z tego będzie” Na to młodzian, że czemu tato pannę obraża itp, a tu z tyłu tupot od zatrzymującego się samochodu i na scenę wtoczyła się trąba powietrzna – to przybył drugi z ojców, wydzwoniony przez pierwszego. To nie był potężny mężczyzna, ale synek prowadzony za kołnierz kurtki drobił prześmiesznie usiłując rodzicowi dotrzymać kroku. Tylko „błysnęlo, huknęło” i już ich nie było Ten drugi z ojców zaganiał przed sobą nastoletnią kupkę nieszczęścia. Okazało się, (radiostacja „jedna pani, drugiej pani”) że obydwoje są gimnazjalistami i urwali się na romantyczne wagary, co zauważyła sąsiadka wieszająca jak raz pranie w suszarni; zadzwoniła do ojca (ta dziewczyna mieszka w naszym bloku i państwo się znają). Chłopak z równoległej klasy ale z sąsiedniego osiedla. Gdyby nie obecność delikwentów, to bym uprzedziła tatę, że jedynym skutkiem tej awantury będzie staranniejsze wybieranie miejsc na wagary.
Kącik Kaowca
http://wyborcza.pl/1,75475,15563535,Znamy_nominowanych_do_Nagrody_Ka
Pyra 14:09,
Adres Pyry bez trudu znajdziemy na tym blogu.
Nic łatwiejszego, jak zlokalizować panienkę wagarowiczkę i cały Poznań będzie miał ubaw po pachy z niedoszłych (a może doszłych) Romea i Julii.
Dzięki, Pyro!
IV LO – a po co chcesz to zrobić?
-19C (rano), zachmurzenie.
IV LO,
jak świat światem, publika zawsze stała po stronie Romea i Julii, więc niby czemu cały Poznań miałby się z nich śmiać?
Założę się, że niemal każdemu z nas przydarzyła się podobna wpadka i nikt z postronnych się nie śmiał, że nie wspomnę o rodzicach, którym było najmniej do smiechu, ale też…zapomniał wół, jak cielęciem był.
Gorliwie pilnująca cudzej moralności sąsiadka też pewnie miała podobną przygodę w przeszłości i oto nadeszła chwila odegrania się.
Moja wpadka była taka, że kiedyś się umówiłam na randke późnym wieczorem, mieliśmy iść na potańcówkę. Miałam niespełna 17 lat, ale chodziłam do szkoły i na takie rzeczy, poza szkolnymi potańcówkami, nie pozwalano w szkole.
Wyszłam z domu oknem z sypialni na podest, a tu z 10 cm świeżego śniegu, pofrunąć nie pofrunę, a głębokie ślady są i zostaną. Filon czekał pod umówionym jaworem, a ja z niechęcią wielką wróciłam do pokoju.
Rano tata się dopytywał z uśmiechem, której to z nas zrobiło się tak gorąco, że musiała wyjść na podest 🙄
Drogie Panie Galicjanki (piję tu do a Capelli i bjk), jeżeli zdarzy Wam się zawitać do Oświęcimia, szczerze i serdecznie polecam kawiarnię Zamkową (adres w nazwie lokalu). Dzisiaj zawitaliśmy tam po raz drugi i po raz drugi zachwyciliśmy się ciastami, W. czekoladą z chili, ja cydrem, oboje miłymi właścicielami. Przepraszam za bezczelną reklamę, ale Oni na to zasłużyli 😉 .
Alicjo, wśród Twoich zdjęć natrafiłam na „Zjazd” – gromadka smakoszy głównie przy stole – domyślam się, że to załoga tego bloga? Ale nie potrafiłam nawet domyślić się, kto jest kto. Ponieważ nie wypada podglądać z ukrycia, na czterech z tych iluś zdjęć wplątałam się i ja https://picasaweb.google.com/109389638288510355562/MigawkiZPodrozy – dla utrudnienia dodam, że na dwóch wcześniejszych miałam dłuższe włosy, a teraz zapałeczka.
Ewo, dzięki, jestem pies na cydr, za ciasta raczej podziękuję, ale gdyby mieli jakieś dobre lody… 🙂
Errata: „Kawiarnia na Zamku” nie „zamkowa” 😳
https://www.facebook.com/kawiarnianazamku?fref=ts
Bejotko,
Lodów tam jeszcze nie widziałam, ale jako że lokal istnieje dopiero od stycznia, a właściciele zamierzają rozszerzyć ofertę, to wszystko może się zdarzyć… Ja tam jeszcze jestem łasa na piwa z małych browarów – też mają w ofercie 😉
Czyżby albańska Gjirokastra? A qifqi tam próbowaliście? 😉
https://picasaweb.google.com/109389638288510355562/MigawkiZPodrozy#5985127136843286082
O, piwka z małych browarów, tak. Szczególnie smakuje, gdy człek się umorduje po całym dniu drapania po górach lub ostrego pedałowania.
Tak! 🙂 W ogóle tam była wielka uczta, albańskie jedzenie generalnie mi smakowało, a najlepsze lody, jakie jadłam w życiu, były w Durres.
Albańskie lody są niezłe, ale najlepsze jedliśmy w tureckiej Sinopie.
Nisiu 17:11,
Zapewniam Cię, że nie mam tego zamiaru.
Chodzi mi o coś zupełnie innego i albo robicie z siebie naiwne (Alicja), albo nimi jesteście.
Jeżeli o zdarzeniu „grzmi solidny baryton” choćby i na całe osiedle, to jest to jego sprawa!!!
Jeżeli o zdarzeniu informuje cały świat (tak, tak) postronna osoba, to jest to po prostu „nie-halo”.
Te lody były u Włocha, ale we Włoszech nigdy tak pysznych nie jadłam. Ogólnie albańskie lody uważałam za przeciętne, ale nie te w Durres – zupełnie wyjątkowe, a najlepsze ryżowe.
Do Sapanty gęba mi sama się śmieje: https://picasaweb.google.com/109389638288510355562/MigawkiZPodrozy#5975809274755869634
Rumunię u w i e b i a m. Co roku jestem tam przynajmniej raz. Najbardziej Maramuresz i Bukowinę. Te góry, przyrodę, krajobrazy, prostych, serdecznych, życzliwych ludzi.
Pisuję tu już 8 lat – o wszystkim do niedawna. Teraz coraz mniej chętnie. Nie rozmawiamy już o literaturze, o muzyce, nawet nie o reportażu. Piekielna poprawność wciska się wszędzie, jak niegdyś dulszczyzna. Gdyby ktokolwiek przejrzał nasze archiwum, to takich scenek zaobserwowanych na ulicach, przystankach w kawiarniach u obcych nacji – jest mnóstwo. No cóż, przez kilka lat załoga była w wieku pamiętającym dawne kabarety i nocne rodaków rozmowy i nikt się nie gorszył. Widocznie przyszła pora ustąpić miejsca miłośnikom komisji śledczych do spraw wszelakich.
Do listy powodów dla których warto wracać do Rumunii, dorzuciłabym jeszcze kuchnię.
A byłaś w kopalni soli w Kaczyce?
Pyro, dlaczego nie rozmawiamy o muzyce i literaturze? Teraz sobie pogadujemy z Ewą o podróżach, więc chyba można?
Bejotko,
w jakim języku porozumiewasz się w Rumunii?
Ja też bardzo lubię Rumunię, ale nie byłam tam już naprawdę baaaardzo długo. Kiedy jeździłam, rozmawialiśmy praktycznie tylko po rosyjsku, bo francuskiego nie znamy.
Jak to wygląda w tej chwili? Czy można się jeszcze porozumieć po rosyjsku? U nas młodsze pokolenia praktycznie już nie znają tego języka.
Najlepsze lody jadłam w Australii 😆 Na przykład limonkowo – kokosowe, mango z owocem passiflory itd. itp.. Australijczycy zjadają tony lodów, podobnie jak wypijają hektolitry piwa. Wiadomo, upał. Nie zamieniałabym też na inne fantastycznych win Australijskich. Nowozelandzkie już mi tak nie smakowały.
Oooo, mój komentarz czeka na moderację 😯 Dlaczego 🙄
W Kaczyce byłam, ale w kopalni nie. Lubię gadać z ludźmi, jakoś zawsze szczególnie w Rumunii są chętni do pogawędek, zagadaliśmy się z kimś, kogo pytałam o drogę i wylądowaliśmy w polskim domu na obiedzie, zamiast w kopalni.
LOIV – Pyra opowiedziała anegdotkę bez podawania szczegółów. Jedyną osobą, która zainteresowała się możliwością wyśledzenia tychże i podaniem ich do publicznej wiadomości jesteś Ty.
I mówisz, że to my z Alicją jesteśmy naiwne?
Ewa,
to samo sobie pomyślałam 🙂 Ty też się wamtymi ścieżkami włóczyłaś.
Jeszcze by się przydało orientacyjnie podpisać te zdjęcia, bjk, jakbyś znalazła czas. Mnie zaciekawił między innymi ten pięknie ozdobiony płaskorzeźbami dom.
Nigdy nie byłam w tej części świata, zawsze mi nie po drodze.
bjk,
to są zdjęcia z II Zjazdu Łasuchów (2008) na Kurpiach u Gospodarza. Oczywiście wszyscy podejrzani na zdjęciach to banda łasuchów.
Przyganiał kocioł garnkowi…miałam to kiedyś pięknie podpisane na picasie, ale picasa mi się zbiesiła.
Picasy nie mam osobno, tylko w ramach gmail, bo dla linuxa istnieje tylko ta wersja. No i nagle nie wiem, czy google coś nawywijało, czy ja, w każdym razie zdjęcia pokazuja mi się niewiele wieksze od miniaturki, mało tego – nawet nie mogę podać sznureczka do tamtych zdjęć.
A zdjęcia mam z sześciu zjazdów – ubiegłoroczny (siódmy) był nieco inny i w małym składzie, chyba Danuśka ma dokumentację, mnie nie pozwolił czas na kolejny wyjazd.
Jak mię odejdzie marazm zimowy (właśnie znowu pada śnieg 🙄 ), to rozprawię się z picasą i uporządkuję dokumentację zjazdową.
Jedno nie przeszkadza drugiemu. Elementy drewniane w kopalnii konserwowane są jakąś ropopochodną substancją – przechodzi wszystko. Po wyjściu z dołu miejscowi sami do nas podchodzili, pytając się jak nam się tam podobało. Mieliśmy dużo okazji do rozmów 😉
A propos polskiego domu, rozumiem, że zaliczyłaś przy okazji stryszek? https://picasaweb.google.com/112958196308416510634/KaczykaCacica#5680892163376566962
Jagodo,
W Rumunii coraz więcej ludzi mówi po angielsku. W IT bez problemu się dogadasz.
Jagodo,
Meczennica sie nie spodobala :).
Ewo,
dzięki, kiedy my tam bywaliśmy, wstyd powiedzieć jak dawno temu, angielskiego praktycznie nie znano. Rosyjski – wiadomo, francuski i starsze pokolenie trochę mówiło po niemiecku.
Tamtejsi ludzie również mnie urzekli 🙂
Jolly,
aaaaaaa 😯 a taka urodziwa i smaczna wyjątkowo 😆
Łotr kompletnie pozbawiony gustu 😉
Jagodo, do Australii nie dotarłam, więc wszystko przede mną w kwestii lodów. W Rumunii gada się się, jak się da, młodsi znają angielski, starsi rosyjski, jeśli znasz dowolny język romański, to słowa są podobne. W ogóle z każdym można się dogadać, nawet nie znając kompletnie wzajemnie języków, wystarczą gesty, uśmiechy, ton. „OK” każdy rozumie. Wypraktykowane 🙂
Lecę teraz pozapustować. A i Kaziuki są dzisiaj 😆
Udanego wieczoru 🙂
Jotko,
W grę wchodzi jeszcze włoski (wystarczy zwolnić tempo mówienia) a koleżanka bez problemu dogadywała się po hiszpańsku. W końcu wszystko to języki romańskie.
Bejotko,
i tak trzymać! Wszystko przed nami. A jak nie wszystko, to na pewno sporo 😆
Jagodo, oczywiście 🙂 Ewo, tak, stryszek zaliczony. A co najbardziej smakowało Ci w Rumunii? Alicjo, ten album w Picasie zrobiłam naprędce, był niezbędny, by w blogu mieć pokaz slajdów, po prostu zgarnęłam trochę przypadkowych zdjęć, bez podpisywania.
Ostatnio golonki w Oradei – zupełnie inaczej przyprawione niż w Polsce ale też pyszne. Ser i śmietana taka, że łyżka stoi, suszone mięsiwa. Natomiast nie przepadam za mamałygą i ichniejszymi flaczkami (ciorba de burta).
Zapomniałam o mici – też dobre. A to Tobie tam smakuje?
Mnie na ogół smakują ich ciorby, kaszkawał, nabiał. Mamałyga z bryndzą smakowala mi raz jak największy raytas. Byliśmy w górach Retezat i po całodziennej wędrówce w śniegu po kolana, spadł niespodziewanie w czerwcu, po wielu przygodach z gubieniem szlaków, wylądowaliśmy w już po ciemku w schronisku. Właścicielka nagotowała gar mamałygi, jej mąż przyniósł buteleczkę. Ach, co to była za rozkosz.
Jeżeli kogoś interesuje polityka, to aktualne wydanie „Studia opinii” jest „rosyjskie” – Mroziewicz, Łukaszewski, Azrael i kilku innych.Bardzo wyważone i interesujące opinie.
Przez chwilę pogadałam ze Starą żabą -z jej stopą nadal kiepsko, u lekarza nie była, po schodach chodzić nie może. Warczy, że ma kontuzję, jak Justyna Kowalczyk i tylko medalu nikt jej nie da. Stopa wyleczyła by się, gdyby ją oszczędzać, a Żabie nikt skrzydeł nie zaprojektował.
Tak, po takich przeżyciach to nawet mamałyga może smakować:
https://picasaweb.google.com/112958196308416510634/TrasaTransfogaraska#5526400366880947170
Ale nadal uważam, że najlepsza z tego była ta bryndza i ta śmietana 😉
Ewo, mam ten sam przewodnik Bezdroży, zresztą jeden regał jest na przewodniki i mapy 🙂 Rzeczywiście na Twoim zdjęciu biale jest dużo bardziej apetyczne od żółtego. Pyro, dzisiaj chyba każdego interesuje.
Bo przewodniki Bezdroży z reguły są dobre. Zawierają chyba maksymalną liczbę informacji w małym formacie. Nie sprawdzili się tylko w Gruzji.
Regał, powiadasz? To tak jak u mnie 😉
Jaki przewodnik polecasz do Gruzji? Bo właśnie się zbieram. I do Armenii, do Azerbejdżanu chyba nie dam rady, choć kusi. Mam przewodnik Pascala, Gaumardżos Mellerów, Georgialiki Pakosińskiej (beznadziejne dość), oczywiście Kapuścińskiego. Marzy mi się Iran, byłaś? Ale to jak zmienię paszport, za półtora roku, bo mam pieczątki Izraela.
Wszystkim Kazimierom i Kazimierzom wszystkiego dobrego!
To dość rzadkie już imię…
http://www.youtube.com/watch?v=p5mnDjaYw6U
Ja nawet przypadkowo mam stosowną lekturę, „Rojsty” Konwickiego, bo mnie wzięło na konwicczyznę, a Kaziuków sporo na Litwie. Przynajmniej byli w tamtych czasach (koniec lat 40-tych ubiegłego wieku).
Z tego wszystkiego Pascal najlepszy. Gaumardżos to bardziej reportaże niż przewodnik, Pakosińska skompromitowała się plagiatem. My polegaliśmy jeszcze na internecie. Polecam jeszcze portale Kaukaz.pl, Kaukaz.net i rzecz jasna Oblicza Gruzji. Daj znać, gdybyś potrzebowała namiarów na noclegi.
My planowaliśmy w tym roku pojechać do Armenii, ale narzucono nam odgórnie maksymalnie 2 tygodnie urlopu na raz. Na razie nie wiemy, gdzie nas poniesie.
Mam wątpliwości, czy może być smaczne coś, co się nazywa ciorba…
🙄
Nisiu,
O ile mnie pamięć nie myli, ciorba to po ichniemu zupa. Naprawdę bywają smaczne 😉 .
W Iranie mnie jeszcze nie widzieli. Mnie marzyła się Syria 🙁 .
Nisiu, oni nawet filozofa mieli Ciorana.
Dobry wieczor.
Jak flaki, to niech im będzie ciorba, zjem 🙂
I jeszcze „de burta” 😉
Ugotowałam żurek, owszem, z torebki Winiar, bo chciałam sie przekonać, czy dobry. Ubogaciłam ziemniakami w kostkę, ząbkiem czosnku, zeszkloną cebulą i podsmażoną resztką kabanosów, marne pół laski. Dosypałam grzybowych paprochów i wyszedł naprawdę niezły żurek.
bjk, jeżeli przypadkiem planujesz wejście na Kazbek, to tylko z przewodnikiem i raczej do 28 sierpnia. Tam nie ma żadnych wytyczonych szlaków (o tym pisał Torlin parę miesięcy temu) a po tej dacie pogoda często się załamuje (tak ma w zwyczaju).
Alicji,
Ale ta ciorba była zwyczajnie kwaśna – nijak mi to do flaczków nie pasowało…
Nisiu, nie jesteście naiwne, tylko jesteście „mądre inaczej” a Pyra to zwykłą plotkarą jest. Beznadziejny blog!
Chciało by się śledzia.
U mnie ostatki były już tydzień temu, a teraz tylko na wodziance.
Moja LP ma coś czego się wyzbyć nie może i stale reaguje alergicznie na nie wiadomo co. Jako że, lekarze niczego znaleźć nie potrafią próbujemy sami dociec sedna. Tak więc dieta nasza dość prozaiczna, jeśli nie powiedzieć – surowa. Przyłączyłem się solidarnie bo raz, że znam się jako tako na dietach a dwa, że i mnie się przyda.
Na liście na razie dieta bez soli, a tam śledzie nie mają czego szukać.
IV LO – nie czytać, a zwłaszcza nie komentować!
i
O, Pepe 🙂
Ewa,
pogooglałam, wychodzi na to, że to mogą być różne zupy, ale wszystkie są zakwaszane kwasem z kapusty kiszonej, cytryną, octem czy czymś tam. Często używa się lubczyku do tych zup. No to mamy jasność w sprawie ciorby, ja też miałam dzisiaj ciorbę na obiad, żurek mianowicie.
A ta burta to nie statkowa, tylko flaczki, czyli ciorba de burta to flaczki na kwaśno.
Płucka na kwaśno swego czasu były stałą pozycją w menu barów dworcowych. To narzekania tych, którzy często w delegacje pociągiem się udawali, przesiadka, chwila czasu, w żołądku pusto, a w barze tylko płucka na kwaśno 🙄
Nisiu,
wreszcie wiesz, jaka jesteś mądra. Ja też. Idę popłakać do kącika 🙁
Krysiade,
tak się tą ciorbą zajęłam, że nie zauważyłam Twojego wpisu.
Ciorba to po prostu zupa, dopiero dalsze określenie mówi nam, jaka. Ciorba de cartofi, ciorba de fasole, ciorba de peste (i tu widać, że jeśli zna się np. włoski, to dogada się bez problemu z Rumunami). Nie musi być kwaśna. A rosół to nie ciorba, a supa. Supa de gaina – rosół z kurczaka 🙂
Krysiade – jak to miło, że jesteś.
Pepegor – bój się Boga! Było już bez glutenu i bez laktazy i bez czegoś i teraz bez soli? Nie wiadomo jak zdrowotnie pomoże ale rozrywki macie od metra.
Moje golonki w piwie bardzo smaczne, chrzan, kapusta, piwo (po szklance) i jesteśmy napchane po dziurki w nosie. Teraz hodują jakieś takie świniaki, że te golonki prawie bez tłuszczu.
Bejotko – zdjęcia Ewy, to nic, ale te teksty! To prawdziwe przewodniki pięknie pisane, nie przegadane, traktujące obce kraje i ludy z szacunkiem. Gdybym była zamożna, to wydałabym ich przewodniki po Europie środkowej i Wschodniej.
IV LO, co to?
Pepegor,
a czy Twoja LP nie bierze jakichś lekarstw? Ja kiedyś doszłam w poszukiwaniu nieznanego alergenu do etapu picia samej wody, która nb też uczulała 😯 . A okazało się, że sprawcą był lek, na który dostałam alergii po ponad roku od rozpoczęcia przyjmowania. Pomyśl w ten sposób – płyn, proszek, lek coś w tym stylu.
Pyro,
Dziękuję za komplemenety lecz muszę lekko sprostować: nie tyle chodzi o przewodnik ile o zapisanie naszych wrażeń i wspomnień. A jeżeli ktoś z tego skorzysta, tym bardziej jest nam miło 🙂 .
Pepe,
Do listy alergenów można dorzucić metale (np. srebro), barwniki i konserwanty, tkaniny. To niekoniecznie musi być jedzenie.
Praktycznie bezsolnie wykonałem pomorskie gołąbki Alicji na kapuście włoskiej i kaszy gryczanej. Do tego miałem ćwierć kilo zamrożonych maślaków na sos. Dobre było!
Z reszty główki zrobiłem nazajutrz praktycznie powtórkę wyściełając jedynie dno szklannej formy resztą większych jeszcze listków, a pozostałą przestrzeń wypełniłem mieszanką kaszy z zasmażona resztą kapusty z cebulą i – drobno pokrojonym wędzonym boczkiem. Piekarnik tym razem sobie podarowałem i włożyłem to na 25 min do mikrofali.
Wynik przekroczył wszelkie oczekiwania.
Ewo, no i oczywiście zwierzaki. Mam to w rodzinie.
Pyro, polityczna poprawność nas przygniata, jak skała Syzyfa. Ale czy pamietasz rok, czy dwa temu idiotę nazwałem idiotą. Jakżeście się na mnie rzuciły (tylko kobitki) że to nie wypada, że nie godne, że itd itp. Jarutko, no.
Bjk. Rumunia jest (była) wspaniała. W moich czasach jeszcze angielskiego nie było. Francuski, niemiecki. We wsiach i zapyziałych miasteczkach na migi. Byle nie mówić, że coś jest za, poza (za kimś, albo za rogiem) bo to śmiesznie brzmiało! Całe Bałkany za zupę mają ciorbę, czorbę. Np flaczki jagnięce w mleku z czosnkiem – szkembe czorba (Bułgaria) Na trolle nie reagować. Wymrą z braku zainteresowania.
No i czego to człowiek nie doświadczy całkiem niespodziewanie! Wychodzi na to, że nic nie wiedząc, zeżarłam dzisiaj dwie duże porcje ciorby… Była ona szczawiowa, a ponieważ jestem przeziębiona i wyschnięta w środku – wchodziła jak w masło.
No dobrze, odczepię się od ciorby.
Polecam patencik dla schorowanych i leniwych: woda, kostka rosołowa, szczaw w słoju od Urbanka albo innego (Urbanek ma duże kawałki), śmietana, dwa jajka. Albo sześć jajek, jak kto lubi. Ja mogę do umarcia. Samo się robi (zupa ciorba, nie umarcie). Potem się ją ciorbie z zachwytem, bo dobra.
IV LO oceniam na ostatnią klasę podstawówki, ostatecznie pierwszą gimnazjum. Ono nie wie, że to blog samych dorosłych i nie umie się znaleźć, biedactwo.
Pepegor,
kosmetyki warto sprawdzić względem alergii, szampony itd.
Ta ciorba czy czorba to pewnie wywodzi sie z tureckiego z czasow imperium ottomanskiego, bo po arabsku zupa sie nazywa podobnie tzn. „siorba” co zreszta zawsze mi sie kojarzylo z siorbaniem. Z Rumunii pamietam tylko plaze w Mamaii, a teraz marzy mi sie wycieczka po karpackich monasterach. U mnie ciagle snieg i mroz – juz nie moge doczekac sie wiosny!
ROMku, prawie Ci zazdroszczę pierwszych wrażeń monastyrowych. Warto wiedzieć, że poza tymi najbardziej słynnymi, opisywanymi w każdym przewodniku, malowanymi lub „wieżowcami” z drewna, są jeszcze niemal anonimowe, zagubione w górach i w lasach, i gdy przy drodze zobaczysz charakterystyczny znak klasztoru ze strzałką + ilość km, warto tam skręcić, bo czeka Cię niespodzianka, może okazać się przeciętnie, ale częściej cudnie. Dla mnie w Rumunii najbardziej fascynujące jest zatrzymanie w czasie, widoczne na wsiach, w małych miasteczkach, szczególnie na wschodzie kraju, szczególnie z dala od szlaków. Poza monastyrami zerknij na cygańskie pałace, swoiste wrażenia. I na bramy i studnie w Mołdawii rumuńskiej.
Jedyne, co sprawiało mi przykrość w Rumunii (także w Mołdowie, Ukrainie), to wielka ilość bezpańskich, biednych psów. Chciałoby się im pomóc, a nie ma jak, poza doraźnym poczęstowaniem kanapką.
Bejotko,
ja pamiętam, jeszcze z czasów Ceau?escu, tłumy dzieci przy drogach. Dzieci, które praktycznie żebrały a jak się dało, to i okradały turystów. To było okropne 🙁
Mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że w okresie kartkowym, a były to kartki nawet na chleb, dzieci do lat, chyba 10, nie dostawały kartek 👿
Równocześnie system wynagrodzeń był tak ustawiony, że dało się przeżyć dopiero przy czwórce dzieci. Słońcu Karpat marzyła się potęga, również ludnościowa!
Kobiety, w wieku reprodukcyjnym, nie miały praktycznie dostępu do antybiotyków, bo mogły je użyć jako środki wczesnoporonne lub antykoncepcyjne. Stąd takim powodzeniem cieszył się szmugiel biseptolu z Polski 😎
Kiedy w Mamai nabawiłam się zapalenia ucha środkowego i musiałam dostać antybiotyki, do apteki poszła ze mną „opiekunka” z hotelu, żeby zaświadczyć, że jestem cudzoziemka i można mi wydać antybiotyk 😯
To, co piszesz o psach, jest bardzo smutne. Ale nic nie wspominasz o przydrożnych dzieciach. Jeżeli ich już tam nie ma, to jest to naprawdę duży postęp 🙂
Jadąc do Rumunii, mieliśmy zawsze bagażnik pełen ubrań, zabawek i innych rzeczy, które można było tym dzieciom rozdawać. Mam nadzieje, ze jakoś zdołały je wymieniać na jedzenie.