Gra w 99 lepsza niż w 66

Wiele lat temu, gdy ranking restauracji „Polityki” był jeszcze w powijakach, otworzono w Warszawie u zbiegu ulicy Grzybowskiej z Al. Jana Pawła II restaurację o śmiesznej nazwie, w której dwie cyfry zastępowały dwadzieścia liter – 99. Lokal szybko zdobył klientelę, bo był nowoczesny w wystroju i supernowoczesny w kuchni. Restauracja zdobyła szereg nagród i wyróżnień, w tym także i międzynarodowe. Ale najważniejsze, że zdobyła stałą klientelę i to z zasobnym portfelem. 99 upodobali sobie warszawscy yuppies.
Potem w stolicy pojawiły się setki (albo i ponad tysiąc) nowych lokali. Mody się zmieniały a zamożna i znająca się na dobrej kuchni klientela co i rusz zmieniała adresy pod którymi najchętniej się pojawiała. Ruch na rynku gastronomicznym był olbrzymi. Lokale pojawiały się i padały. A u zbiegu Al. Jana Pawła II i Grzybowskiej twierdza smakoszy o nazwie 99 trwała. I trwa nadal. Oby tak było wiecznie.
Wprawdzie supernowoczesność wystroju nabrała nieco patyny ale to tylko dodaje lokalowi uroku. Szef kuchni – Arkadiusz Janczarek i jego załoga natomiast dbają o to, by karta dań zmieniała się niemal bez przerwy. Pomaga mu w tym jakże wspaniała moda na kuchnię sezonową i miłość do produktów świeżych oraz tych pochodzących z bliskiej okolicy. Na dowód przytoczę, jakże ważne dla dobrego stołu, smakołyki przetwarzane w kuchni Janczarka: świeże zioła, warzywa i owoce z ekologicznego gospodarstwa Elżbiety i Macieja Jabłońskich z Rozalina, drób wolnego wybiegu z gospodarstwa rolnego Wioletty i Dariusza Marcinowskich z Radziwiłłowa, jaja od kur zielononóżek z gospodarstwa rolnego Wioletty i Dariusza Marcinowskich z Radziwiłłowa, jagnięcina mleczna od Leszka Maruta, makarony i pierogi wyrabiane przez kucharzy z 99 z ekologicznej mąki z nadbużańskich „Młynów Wodnych” Krzysztofa Kluczyńskiego, kozie sery z przetwórni mleka Capra Campinos z Kampinosu, ślimaki winniczki od Janusza Wiśniewskiego z okolic Puszczy Bolimowskiej, sery regionalne od Małgorzaty Falęckiej z Wiżajn na Suwalszczyźnie, wybór pieczywa własnego wypieku i oliwy smakowe naturalnie aromatyzowane na zapleczu kuchni 99 świeżymi ziołami.
Tę listę można by ciągnąć jeszcze długo. Ale trzeba przecież dodać kilka słów o obsłudze kelnerskiej, która jest nadzwyczaj profesjonalna a przy tym sympatyczna i życzliwa gościom. Na dodatek – jak podsłuchałem – bezbłędnie przechodząca z angielskiego na francuski, by do miejscowych gości natomiast zwracać się poprawną polszczyzną.
Na pierwszą wizytę ( bo nie wątpię, że będą i następne) polecałbym tatara z tuńczyka z kolendrą, limonką, marynowanym imbirem i majonezem wasabi lub domową pasztetową z wątróbek drobiowych z dodatkiem porto oraz madery a do tego świeży razowiec z ziarenkami, ogórek małosolny i chrzan. Warto też sięgnąć po carpaccio z wędzonego półgęska z rukolą i podsmażonymi orzeszkami pinii. Miłośnikom zup rekomenduję krem z raków lub czerwony barszcz z drożdżowym pasztecikiem nafaszerowanym kaszanką.
Kto woli nieco solidniejsze dania to powinien zamówić comber jagniecy z kiszka ziemniaczaną w kapuście ze świeżą truflą albo – to ostatni krzyk mody w stołecznych restauracjach – hamburgera z wołowiny  z serem, chrupiącym boczkiem, guacamole, rukolą, cebula cukrową, pomidorem malinowym, małosolnym ogórkiem i musztarda z Dijon.
Lista deserów jest krótka ale każdy jest wart grzechu obżarstwa. Najlepszy – daniem mojego podniebienia – jest mus z mango i marakui z tapioką,tatarem z melona i lodami kokosowymi.
Na koniec, dla ożywienia, espresso – jak w Italii. I… można zaczynać od nowa.