Pierwszy sukces już jest!
Jak co rok w listopadzie młodzi kandydaci na przyszłych kucharzy kształcący się w średnich szkołach gastronomicznych stanęli w szranki w konkursie „Zgotuj sobie przyszłość”. Konkurs organizowany od sześciu lat przez Grzegorza Kazubskiego – wybitnego kucharza, szefa Akademii Makro zgromadził w tym roku ekipy z ponad 50 szkół.
Do finału weszło 12 dwuosobowych zespołów a ich pracę oceniało profesjonalne jury składające się z polskich i niemieckich szefów kuchni oraz tzw. jury komplementarne, w którego skład wchodzili dziennikarze ( w tym Adamczewscy), blogerzy, restauratorzy oraz – po raz pierwszy – laureatki ubiegłorocznego konkursu Natalia Ostrowska i Emilia Zgutka.
Tu parę słów o obu dziewczynach: w tym roku zdają maturę i rozpoczynają dorosłe życie. A są do niego (myślę o życiu zawodowym) doskonale przygotowane. Ubiegłoroczny sukces zachęcił je do zdwojenia wysiłków i zaowocował wybraniem słodkiej specjalizacji. Młode jurorki przyniosły na obrady słodycze własnej produkcji. Tak pysznych i niezwykle urodziwych pralinek oraz bloku czekoladowego nie kosztowałem od dawna. Być może dzięki temu obyło się bez kłótni jurorów i nasz werdykt był jednomyślny. Nagrodę główną jury komplementarnego zdobyli: Jakub Krzywicki, Michał Leonarczyk z Zespołu Szkół nr 1, w Grodzisku Mazowieckim.
Sędziowie profesjonalni zaś swoją nagrodę główną (10 tys. zł dla startujących uczniów, 1500 zł. dla ich opiekuna i sprzęt dla szkoły) przyznali uczniom z Zespołu Szkół Ekonomiczno-Usługowych w Rybniku Karolinie Węgrzyn i Karolowi Karpiakowi (fot. wyżej). Ich dania na zdjęciu niżej.
Drugie miejsce zajęły ich koleżanki z Zespołu Szkół Hotelarsko-Turystyczno-Gastronomicznych w Warszawie przy ul. Krasnołęckiej – Ewa Michalska i Daria Słodownik zaś trzecie – uczniowie z Zespołu Szkół Gastronomicznych we Wrocławiu Michał Wester i Igor Antoszewski.
Wszystkie nagrody wręczono podczas wieczornej uroczystej gali. I od tej pory laureaci będą przygotowywać się do startu w międzynarodowych mistrzostwach kucharzy, bo automatycznie stali się oni członkami młodzieżowej ekipy reprezentującej Polskę.
Uczestnicy konkursu mieli tym razem wśród produktów obowiązkowych po sporym kawałku suma, polędwiczkę wieprzową, jajka przepiórcze i kaszę. Do tego wybór warzyw i prawdziwki. Z tego musieli wyczarować przekąskę zimna lub gorącą oraz danie główne. Większość ekip przygotowywała przekąski rybne i dania mięsne. Ale zdarzały się – choć nieliczne – przypadki odwrotne. Prawdę mówiąc po spróbowaniu 24 dań (mimo że przecież tylko po małym kąsku) moje kubeczki smakowe oszalały i zdołały zapamiętać tylko jedno – czekoladki ubiegłorocznych laureatek były wpost bajeczne!
Pierwszy sukces już za nimi. Teraz muszą nastąpić kolejne.
Komentarze
@Torlin
„…jeżdżenie do tych samych krajów uważałem po prostu za bezsensowne.” – Zupełnie się z Tobą nie zgadzam. Wystarczy wziąć taką Francję na widelec – nawet jeżeli spędzisz kilka dni w Paryżu, to jeszcze wcale nie oznacza, że poznałeś cały kraj. Nie mówiąc o tym, że taka Bretania różni się od Prowansji. Rozumiem natomiast niechęć do jeżdżenia ciągle w te same miejsca.
niechęć do jeżdżenia ciągle w te same miejsca
To zależy, jak zdefiniujemy „te same”.
A potem: co kto ma w nich – tych tych samych, choć nigdy takich samych, jak wcześniej – do odkrycia, jak głęboko musi bądź ma ochotę pokopać…
Mieszkałam w Monachium dwa lata tuż na początku trzeciego tysiąclecia AD, eksplorowałam miasto i okolice* tak intensywnie, jak mi czas i zasoby „przyjemnościowe” pozwalały. Lecz powiem tylko, że z lekka oswoiłam sobie tamto Mnichowo. Z lekka.
To samo z Londynem. W sumie ponad sześć lat „na przestrzeni” (lub jeszcze lepiej – „w przeciągu”) 21 lat. Liczne wyjazdy, wnikliwy wgląd, ogląd i podgląd z kilku(nastu) wyraziście odmiennych punktów widzenia. Czyli tyle, by móc z czystym sumieniem powiedzieć „wiem, że nic nie wiem”.
Ale za to wszystko rozumiem 🙄 – wczasowiczów ‚all inclusive’, chodzących w kółko na Turbacz, przeplatających wyskoki w nieznane powrotami do swoich miejsc heroicznych, oswojonych, ulubionych, sakramentalnych… —
— Byle coś robić, na coś czekać, coś planować, mieć się gdzie zresetować, wyadrenalinować, doendorfinizować, ‚get some life’…
Pogody tu wciąż przepięknie-złociste — by jeszcze bardziej pogłębić moje już bez tego imponujące rozumienie (nieprawdaż? :|) pójdę teraz, przed pracą, na Cmentarz Salwatorski.
Że niby sześć stóp to nikłe pogłębienie?
O nie! – najnowsze pałace są tam budowane na głębokość dziesięciu a nawet pono dwudziestu komnat… Więc pogłębienie będzie w istocie imponujące. A wszystko na górce – horyzonty szerokie, Tatry widać często. Czego jeszcze dusza może pragnąć? 🙂
_____
*szeroko, aż po powroty do Lago di Garda, Wenecji, Rzymu… 🙂
Basiu,
Faktycznie, definicja definicji nierówna 🙂 .
Miałam bardziej na myśli turystów „all inclusive” jeżdżących co roku w to samo miejsce, do tego samego hotelu, etc. trzymających się uparcie tych samych schematów, nie dopuszcających do siebie myśli o jakimkolwiek „zejściu ze szlaku”. Znam takie osoby.
W tym kontekście, twoje powroty do Londynu są za każdym razem nowym odkryciem.
Ja od kilku lat wracam (na kilka dni) w okolice Tokaju – niby to samo miejsce ale nowe winnice, nowe wina (!), nowi znajomi… Zapasy uzupełnione 😉
Jedni jadą co roku do Pani Krysi do Juraty,
inni wolą egipskie olinkluziwy i leżaki,
bo tam prezentują swe szałowe letnie szaty.
Są tacy,co stale włóczą się po górskich przełęczach
i cieszą się,gdy gdzieś w dali pokaże się kozica
albo cudnej urody kolorowa tęcza.
Znamy też onych,co zawsze we wrześniu oglądają
italiańskie winnice,cyprysy i zabytki,
stale piją espresso,kochają cozze,ravioli
i przez miesiąc zapominają,co to frytki.
Jedni do Acapulco,inni do dziadków do Małkini
bo podróżujemy,jak nam w duszy gra i jak lubimy 🙂
Kulinarnej młodzieży gratulujemy i życzymy sukcesów !
Przy okazji po cichu się przyznam,że czekoladki ręcznej roboty to jedna z moich słabostek.Podczas pobytów we Francji(ło matko,ileż to już razy byłam w tym kraju i ciągle lubię tam jeździć)zaglądamy zawsze do jakiejś chocolatrie po drobną porcję przyjemności 😉
Danuśko,
Rozumiem i podzielam tę słabość 😉
Pani @Danusi
polecam czesto odwiedzane miejsce hos Sacha Finkelsztajn,
Patissieur-traiteur
27, rue de Rosiers
75004 Paris
a tu: La Babka polanaise 🙂
Le Trés Chocolat
pozdrawiam ze Skandynawii….kiedyz ta zima bedzie ?!
Ozzy
Bylam w tych okolicach w lipcu. Zobaczylam ciastkarnie miedzy innymi z polskimi wypiekami. Panienki tez mowily po polsku. Wybor byl tak duzy, ze nie wiedzialam na co sie zdecydowac. Rozsadek zwyciezyl i wyszlam bez zakupow. Musze sie przyznac, ze wczesniej zjadlam falafala i przekroczylam na ten dzien ilosc kalorii.
Ozzy,dzięki!Może kiedyś będzie okazja…
Widzę,że mają też w ofercie makowce,gdyby czasem ktoś szukał na Święta 🙂
http://www.laboutiquejaune.fr/video
U mnie dziś na obiad pieczona pierś gęsi. Właśnie się piecze i pięknie pachnie.
Nasza gaska czeka poki co w zamrazalce. Mieso oddzielone powedrowalo do zamrazalki a co zostalo poszlo na pycha rosol a na nim kapusniak i krupnik zostaly zrobione. Palce lizac. Ges wlasciwa i watrobka czekaja do weekendu jesli znowuz nic nie wyskoczy i bedzie pasztet. Pol na teraz reszta wroci do zamrazalki i zostanie upieczona na swieta. Pomalu klaruje sie swiateczny jadlospis. Wedzony losos, pasztet gesi, schab pieczony a do schabu wlasnej robotki chutney z zielonych pomidorow wlasnego chowu 🙂 No ale jeszcze nieco czasu zostalo i trzeba bedzie rozbudowac. Moze jakies proste postne dania w stylu sandacza w sosie rakowym czy homary 🙂
Yyc, do tego proste, pasterskie jedzenie w stylu Cichala na przystawkę 🙂
Dokladnie 🙂
Losos stal sie juz bardzo pasterski. Pamietam czasy kiedy wedzony losos byl i drogi i malo dostepny, teraz sledzi brakuje 🙂
Pocichu liczymy na foie gras od ROMka (mam nadzieje, ze czyta) 🙂
Swoja droga przypomnial mi sie losos wedzony z Wladyslawowa. Pare lat temu bedac na Wybrzezu pojechalismy na Hel a w drodze powrotnej zatrzymalismy sie w swiezutkiej. czysciutkiej nowej wedzarni ze sklepem. Szukalem wegorza a znalazle wlasnie wywiezionego i niemal dymiacego lososia. Duzy plat swietnie uwedzony. Czesc zjedlismy, ale niewiele, jako ze po powrocie robilismy imprezke dla znajomych i losos przeczekal w hotelowej lodowce dwa dni i pojechal do Kalisza. Zostala tylko skora 🙂
Wędzarni rzeczywiście u nas dostatek,wędzonymi rybami pachnie od Szczecina do Gdańska,że o Mazurach nie wspomnę.Jedni ryby suszą,inni wędzą,a kto może ten wrzuca na patelnię świeże 😉
Teraz nie o rybach,a o nalewkach.
Osobisty Wędkarz jeszcze raz bardzo dziękuje Haneczce za nalewkę z czerwonych owoców,którą otrzymał ze specjalną dedykacją podczas ostatniego Zjazdu.
Nalewka,jak znalazł na długie,listopadowe wieczory.Miło przy niej wspominać lato
i blogowe spotkania 😀
Haneczko,czy możesz nam przypomnieć,jakie są w niej owoce ?
@yyc 18.41
Polecam lekturę U.Eco , Jak podróżować z łososiem, felieton ze zbioru ,Zapiski na pudełku od zapałek, 🙂
Gośka
Mam nadzieję, że to nowe pokolenie kucharzy spojrzy na Francję i Belgię i rozpocznie rewolucyjną bistromanię w naszym kraju. Poczytałam o tym w sympatycznym magazynie Smak. Marzą mi się takie knajpki z dobrym jedzeniem, niezobowiązującą atmosferą i nieksiężycowymi cenami.
Goska,
Moj losos lezal w wielkiej chlodni hotelowej restauracji a moim zmartwiem bylo bardziej czy aby jakis gosc nie zamowi wedzonego lososia i kucharz mu zaoferuje mojego nie znalazlszy informacji w hotelowym komputerze na temat lososia ledwie goszczacego w chlodni. Nie wiedzac czego oczekiwac rano udalem sie do restauracji na sniadanie i sprawdzic czy losos spokojnie przebywa w chlodni czy posluzyl za przystawke do schlodzonego „Belvederu” jakiemus spragnionemu egzotycznemu gosciowi. Dreszczyku niepewnosci dostarczala niewiadoma, ze jesli wieczornej zmiany juz w kuchni nie ma czy aby zanotowano w hotelowym komputerze, ze plat slicznego lososia wedzonego nie nalezy do restauracji. Obawy okazaly sie jednak plonne a losos przetrwal wysmienicie. Zakupiony w czwartek spozyty w sobote mogl pewnie i bez lodowki trwac jesli dobrze uwedzony ale skoro mamy takie udogodnienia cywilizacyjne to lepiej nie ryzykowac 🙂
My kolejne dwa wieczory przed snem spedzilismy na plazy przed pokojem (hotel na plazy-dawne Lazienki Poludniowe w Sopot) podjadajac oscypka popijanego bordeaux 🙂
Kawalek plazy hotelowej odgradzala siatka od reszty. Po drugiej stronie przesiadywaly mlode pary, popijajac badz popalajac ziola, zapaszek zalegal plaze. Istna Jamajka. My na patio, na lezakach. Kawalek dalej pod sopockim molo donosnie dawala o osobie znak dyskoteka „Copacabana” i przeboj sezonu „Walentina, to pierwsz w swiecie kobieta jest” … wiec i tak trudno byloby zasnac przed polnoca. Bordeaux i oscypek pamietam wyjatkowo mi wtedy smakowaly. Zwlaszcza oscypek z dala od Tatr nad polskim morzem 🙂
Teraz kiedy za oknem burza sniezna i -15*C (w nocy ma spasc do -20paru*C) we wspomnieniach ten oscypek i wino na sopockiej plazy jeszcze lepiej smakuja 🙂
Jesli chodzi o ges, to ja bardzo poprosze, zeby wykonala swoja robote i solidnie kopnela miasto San Antonio, Chile. Przepraszam za bezogonkowosc, ale nieszczescia chodza parami i chwilowo tych ogonkow mi sie nie udaje ustawic.
Przyjechalismy do miasta (a dlugo jechalismy, z 5 godzin, bo wybralismy boczne drogi, zeby troche wsi zobaczyc) i zaczelo sie szukanie hotelu. Prosta sprawa, jest znak „hotel”, skrecamy zgodnie ze znakiem w lewo. Dojezdzamy do konca drogi, ni ma hotelu. Jedziemy dalej, nie ten, to inny…i wyjechalismy z miasta. Wracamy do punktu wyjscia i krecimy sie z godzine wokol wlasnego ogona. Zeby bylo weselej, miasto jest polozone na pagorach schodzacych do oceanu, San Francisco to powinno by (jest, w poblizu nawet), a nie San Antonio!
Ulice tak strome i w olbrzymiej czesci jednokierunkowe), ze zoladek podchodzil mi do gardla. Pytamy ludzi, ale miejscowym hotele niepotrzebne. Jeszcze raz – jest strzalka, MUSI tam byc hotel!!! Nie ma.
W koncu zaczepilismy robotnikow drogowych. Oni na to, ze stoimy 10 metrow za hotelem. Wzieli za raczke, zaprowadzili. Faktycznie, jest hotel, tylko tak cwanie schowany, ze diabel by go nie znalazl 🙄
Parterowe kabinki, bardzo przyjemne, z widokiem z gory na ocean, ale ludzie, dlaczego nie ma przy wjezdzie znaku, ze to hotel?! 😯
Recepcja w glebi, za kabinkami i dopiero tam jest napis „hotel”. Powiedzielismy o tym panience za kontuarem, a ona z rozbrajajacym usmiechem – o tak, nas trudno znalezc 🙂
Cena adekwatna do widoku, 110$, chyba nasz najdrozszy hotel w tej podrozy, ale Chile tanie nie jest w niektorych aspektach. Co trzeba przyznac, to trzeba – maja doskonale drogi, nawet te boczne (drogi na wulkan nie licze!), ale za drogi sie placi jak za zboze i punktow placenia jest od licha i ciut. Autostrady dlatego pustawe, ale jesli mniej wiecej co 50-70 km trzeba placic, to nie dziwota, kto nie musi, nie uzywa autostrady. Zebralam rachunki, bo sama jestem ciekawa, ile wydalismy, jutro ostatni etap na lotnisko pod Santiago , z 70km. i przynajmniej 2 „bramki”.
Podroze ksztalca, czasem troche czlowiek klnie ze zlosci, bo cos jest nie tak, ale lubie nieprzewidywalnosc.
Idziemy sie przejsc i porobic troche zdjec. Pod nami port, ale nie widzimy go za bardzo, natomiast widzimy statki daleko na Oceanie, zacumowane w kolejce na rozladunek. Zycie jest piekne! 🙂
Ahoj pierwszy! Żeby mi to było przedostatni raz!
Nie zacumowane! Zakotwiczone na redzie!
Pierwszy. Jeśli w kolejce, to mają kongestię.
Stary się czepia 🙂
I, I Kapitanie! Zakotwiczone!
Poczłapaliśmy do wsi, poszliśmy do tawerny na rybę i piwo. Widok na plażę, ale na plaży wylegują się lwy morskie (sea lions). Ludziska muszą obejść smakiem. Te leniwce podpływają pod molo, gdzie ludziska je karmią. No to po co się wysilać i łowić żarełko? 🙄
…Lew morski ma klawe życie
oraz wyżywienie klawe… 😉
Port jest piękny (jak każdy port), zawijają tu tylko statki handlowe, akurat rozładowywali statek z Monrovii. Reszta w kolejce. Jest też port kutrów i mniejszych łodzi rybackich. Jerzor nie rozumie, co takiego widzę w portach. Oh jej 🙄
http://www.youtube.com/watch?v=2RPsoR5gZuE
Ale ale, w tej tawernie oprócz piwa (Jerzor Cristal, ja preferuję goryczkowe Escudo) zamówiliśmy zupę rybną i smażonego morskiego okonia (sea bass). Zupa była dosyć cieńka, ledwie co tam pływało, a smażony okoń powinien się nazywać „Panierka z dodatkiem okonia”. Wszystko za 24$, no ale już się przyzwyczailiśmy, że tanio to jest wtedy, kiedy pójdziesz do sklepu itd.
W dodatku nas obrazili, bo panienka kelnerka wzięła nas za Niemców (to Jerzor kazał napisać). Skubany Jerzor zaparł się kraju swojego pochodzenia, bo powiedział, że jesteśmy z Kanady. Jak znam życie, jeszcze mu się tym „cafnie” przy jakiejś okazji.
Byliśmy na targu rybnym, porobiłam dla blogowiska zdjęcia, niezbyt imponujące, bo targ już się zwijał, było popołudnie, a te rzeczy kupuje się rano.
Teraz wspomnę o Chilijczykach, bo to ostatni dzień, trzeba podsumować. Wspaniały, bardzo uprzejmy naród. Co by się nie działo, są pełni zrozumienia, nie denerwują się, nie trąbią (dzisiejsze numery ze znalezieniem hotelu i blokowaniu drogi 🙄 ), zapytasz o coś, zaraz spieszą z pomocą. Uśmiechnięci i gotowi do usług, za darmo, z dobrego serca. Nie dam złego słowa powiedzieć i jesli się ktoś wybiera w te strony, bardzo polecam.
Hotele są drogie (zalezy gdzie, rzecz jasna), ale są też tanie – my wybieraliśmy drogie, bo chcieliśmy być w centrum, albo rybka, albo akwarium. Centrum to jest to, stare miasto i gdzie coś się dzieje, i warte jest zobaczenia.
W tej portowej tawernie nuciło mi się…
http://w500.wrzuta.pl/audio/ag9Za8ZklDq/andrzej_korycki_-_byle_dalej
O diabli! Zatrzymano mój wpis w poczekalni, bo napisałam angielska nazwę tej ryby, no i łoter się odezwał 🙄 I o jakiej godzinie udało mi się wpisać 😉
Bardzo równiutkiej!
Della
20 listopada o godz. 0:00
Ale ale, w tej tawernie oprócz piwa (Jerzor Cristal, ja preferuję goryczkowe Escudo) zamówiliśmy zupę rybną i smażonego morskiego okonia (sea bas-s). Zupa była dosyć cieńka, ledwie co tam pływało, a smażony okoń powinien się nazywać ?Panierka z dodatkiem okonia?. Wszystko za 24$, no ale już się przyzwyczailiśmy, że tanio to jest wtedy, kiedy pójdziesz do sklepu itd.
W dodatku nas obrazili, bo panienka kelnerka wzięła nas za Niemców (to Jerzor kazał napisać). Skubany Jerzor zaparł się kraju swojego pochodzenia, bo powiedział, że jesteśmy z Kanady. Jak znam życie, jeszcze mu się tym ?cafnie? przy jakiejś okazji.
Byliśmy na targu rybnym, porobiłam dla blogowiska zdjęcia, niezbyt imponujące, bo targ już się zwijał, było popołudnie, a te rzeczy kupuje się rano.
Teraz wspomnę o Chilijczykach, bo to ostatni dzień, trzeba podsumować. Wspaniały, bardzo uprzejmy naród. Co by się nie działo, są pełni zrozumienia, nie denerwują się, nie trąbią (dzisiejsze numery ze znalezieniem hotelu i blokowaniu drogi 🙄 ), zapytasz o coś, zaraz spieszą z pomocą. Uśmiechnięci i gotowi do usług, za darmo, z dobrego serca. Nie dam złego słowa powiedzieć i jesli się ktoś wybiera w te strony, bardzo polecam.
Hotele są drogie (zalezy gdzie, rzecz jasna), ale są też tanie ? my wybieraliśmy drogie, bo chcieliśmy być w centrum, albo rybka, albo akwarium. Centrum to jest to, stare miasto i gdzie coś się dzieje, i warte jest zobaczenia.
W tej portowej tawernie nuciło mi się?
http://w500.wrzuta.pl/audio/ag9Za8ZklDq/andrzej_korycki_-_byle_dalej
Kapitanie – Twoje zdrowie!
Kusztyczek przed snem imieninowy. U nas już 20-go listopada.
I jeszcze jedna sprawa. Niunia
18 listopada o godz. 23:40
Dello, nie wiem jak Wam wystarcza na te podroze I przerwy w pracy 8O,
chyba to na koszt dzieci /z tego, czego im nie zostawicie?./.Moze to I fajnie?.
Niunio,
dziecko mamy jedno i ono (razem z małżonką) daje sobie radę doskonale. Jak pomrzemy, dostanie nasza chałupkę, niczego nie musimy im zostawiać w spadku.
Jerzor od lat jest na emeryturze uniwersyteckiej, ale ciągle dla nich pracuje, bo jest specjalistą w swojej dziedzinie i go chcą 🙄
Ma też prywatę, a uniwersytet udostępnia mu laboratorium, ważna rzecz, wszyscy są zadowoleni. Co ja robię? Właściwie już niewiele, bo załatwiłam sobie rączki zawodowo – możesz kliknąć na moją stronę:
http://alicja.homelinux.com/knitart/
Wracając „do adremu”, to nie są żadne wielkie pieniądze, każdy wydaje na to, co go kręci. Cichal, Nowy i parę innych osób mogłoby zaświadczyć, że żyjemy całkiem skromnie, a ja mam trzy szmaty na krzyż w garderobie, nie zależy mi na tym (poza tym zawsze mogę uszyć lub wydziergać 😉 )
Zobaczyć świat (ile się da!) i umrzeć, jak przyjdzie pora.
Zdrowie Kapitana!
Pije Pierwszy, polewa Majtek 🙂
Umrzeć zdrowo z czystym kontem.