Bajaderki pana Gajewskiego

Jest sposób na to by siedzieć po uszy w słodyczach i to przepysznych a nie utyć. Ja wiem jak to zrobić, bo stosuję tę metodę od dawna. Będąc zaś człekiem z natury życzliwym podzielę się tym sposobem ze wszystkimi słodyczolubami: zamiast objadać się tortami i pączkami o tych wszystkich smakołykach lepiej jest poczytać!

Lukrowany tort morelowy Fot. P. Adamczewski

Wybitny cukiernik warszawski Wojciech Herbaczyński nie tylko kusił klientów tortami ciasteczkami ale także i wspaniałymi opowieściami o historii słodyczy w stolicy. Oto jak pięknie opisał on działalność swego konkurenta – Gajewskiego:”Obok wąskiego sklepu z ciastkami, o jednej wystawie, była jeszcze w sąsiedztwie kawiarnia. Słynęła z olbrzymich porcji wyśmienitych lodów i białej kawy z obfitością kremu, poda­wanej z ciepłymi ciastkami drożdżowymi lub pączkami wyjąt­kowej wielkości.

Studenci, którzy zawsze chorowali na brak pieniędzy, przy­chodzili tu na bajaderki. Wyrabia się je ze ścinków, okruchów i różnych ciastek połamanych podczas ekspediowania, przekła­dania lub wykańczania.

Były kiedyś w Warszawie cukiernie sprzedające okruchy. Cała torba kosztowała dwie kopiejki, a później dziesięć groszy. Bracia Gajewscy nie chcieli sprzedawać cennego surowca. Byli dobrymi kupcami. Postanowili natomiast robić takie bajader­ki, jakich nikt jeszcze nie robił.

Ustawili w warsztacie skrzynię z blachy aluminiowej i każ­dy z czterdziestu pracowników zsypywał do niej wszystkie ścinki powstałe przy krajaniu ciastek, wyrobie tortów, herbat­ników itp. Do tych okruchów dodawano pewną ilość kremu, wyrabianego wtedy nie na margarynie, ale na śmietankowym maśle, dolewano butelkę dobrego rumu i po wymieszaniu roz­kładano  warstwą  na kruchym  spodzie.  Wierzch  smarowano kremem i ciemną czekoladą, tak zwaną kuwerturą. Był to spe­cjalny gatunek czekolady, dostarczany cukiernikom w wiel­kich blokach przez fabryki Wedla, Fuchsa lub Piaseckiego z Krakowa, kilogram kosztował mniej niż pięć złotych.

Bajaderki, krajane w duże kwadraty, ważyły ponad sto gra­mów, były smaczne i pożywne. Studenci niejednokrotnie, po­pijając wodą, zjadali po kilka, zamiast obiadu.

Fama głosiła, że po tych ciastkach były dobre wyniki w nauce, w życiu i miłości, a podobno nawet uratowały życie dwojgu młodym ludziom. Mianowicie, pewien student zako­chał się. Kupił pudło bajaderek, kwiatki i poszedł się pannie oświadczyć. Rodzice jednak odmówili ręki córki. Dziewczyna wyszła do drugiego pokoju płakać. Student wyszedł. Ciastka zostały. Po pewnym czasie rodzice pudło rozpakowali. Zaczęli bajaderki próbować. Smakowały im i… zapobiegły tragedii. Poszli do zapłakanej córki i wyrazili zgodę na ślub. Rzuciła się im na szyję. Młodzi pobrali się i żyli szczęśliwie. Tak więc bajaderki przyniosły sławę Gajewskiemu. Amatorzy bajade­rek czekali na nie, a wniesione do sklepu pełne tace szybko pustoszały. Zresztą i inne wyroby także szybko sprzedawano, bo od raną do wieczora stały kolejki kupujących. Sukces, w odróżnieniu od porażki, stwarza szeregi zazdrosnych. Tak było i w tym przypadku.”

No jakie słodkie historyjki. I chyba nie budzące kontrowersji. Tyle w nich lukru i miłości.