Różowy to kolor optymistów
Przedwczoraj zaprezentowałem tu ważny dla mnie temat cytując fragment artykułu z krakowskiego „Czasu wina” a dotyczący mięsa jeleni, dzików, zajęcy – słowem dziczyzny. Kolejny tekst, który przykuł moja uwagę to artykuł Michała Bardela o winach różowych. Od lat jestem miłośnikiem tych win i często o nich wspominam. Równie często podaję je moim gościom ale nie zawsze znajduję ich aprobatę. Utarła się bowiem jakże błędna opinia, że wina różowe są winami gorszego gatunku. A to nieprawda. Popatrzcie co pisze na ten temat fachowiec.
„Na szczęście życie szybko i sprawnie weryfikuje negatywne stereotypy domorosłych mądrali („Nie, nie! Za różowe dziękuję…”). Świat, choć nieco zamyka się na wina w ogóle, z nadzieją patrzy ku różowym horyzontom. Łapczywie wyciąga ku nim ręce. A tam, co najmniej od kilku lat, pojawiają się prawdziwe skarby.
Wina różowe stanowią dziś osobny, przebogaty i nadzwyczaj różnorodny mikrokosmos. Już sama ich barwa zachwyca rozmachem. Między bielą a czerwienią mienią się bowiem niezliczone odcienie: począwszy od intrygujących szarości, poprzez bladą i niebladą łososiowość, ów trudny do opisania kolor, który okrutni Francuzi znajdują w oku martwej kuropatwy, po róże właściwe, ale odchylające się raz ku pomarańczom, raz ku fioletom, po – wreszcie – bladoczerwony clairet i schillerwein.
Cóż zresztą kolor! Kiedy lata temu pierwszy raz ustawiono mnie za długim stołem z kilkudziesięcioma dumnie wyprężonymi butelkami prowansalskich roses, wszystkie zdawały mi się niemal identyczne zarówno pod względem barwy, jak i aromatów, które wówczas – w naiwnej dziecinności swojej – uważałem za nazbyt nachalne. Dziś widząc takie stoły, zapominam o bożym świecie: wędruję przez wszystkie te delikatne odcienie, wyszukuję wciąż nowe nuty owoców i kwiatów, węszę jak jamnik za lisem i biada temu, kto próbowałby mnie wówczas od stołu oderwać. A to przecież dopiero, i tylko, Prowansja. A gdzie sprężyste tavele? Gdzie świeże i szczypiące anjou? Gdzie kipiące owocem na jasno zrobione zinfandele?
Kilka lat temu, latem, przechadzałem się we wczesnych godzinach popołudniowych po uliczkach Awinionu. To – jak wiadomo – dla pracowników francuskich banków, urzędów pocztowych, biur i agencji czas lunchu: owej ciągnącej się w nieskończoność przerwy na posiłek, podczas której okupują dosłownie wszystkie stoliki w okolicznych bistrach. Jedzą sałatki i podgrzewane bagietki, a w coolerach mienią się wszystkimi barwami różu miejscowe roses. Wspaniały i krzepiący widok, nawet jeśli od czasu do czasu znajdą się wśród nich niechluje gustujący w piwie. Rose staje się – nie tylko we Francji – sztandarowym winem młodego pokolenia. W wielu prowansalskich i rodańskich wytwórniach w ciągu ostatnich pięciu lat produkcja win różowych zwiększyła się dwukrotnie!
Czy mam się zatem dziwić, czy mam się martwić, kiedy studenci krakowskiego Collegium Medicum, po zakończeniu kilkugodzinnych warsztatów degustacji analitycznej win francuskich niemal jednogłośnie ogłaszają skromne i niedrogie rose d’anjou najlepszym winem, jakie kosztowali podczas zajęć? Nie chablis, nie haut-medoc, ale właśnie delikatny barski róż! Bo cóż może być lepszego, kiedy za oknem prowansalskie wręcz upały?
Pozwólcie się Państwo wciągnąć w tajemniczy świat rozciągający się między bielą i czerwienią. Dajcie się przekonać, że róż różowi nierówny, skosztujcie bledziutkich prowansalczyków i prawie czerwonego bordoskiego klareta. Dotknijcie różowej Portugalii, Hiszpanii i Włoch. Odkryjcie nową, lepszą rzeczywistość.”
Ja już odkryłem Panie Redaktorze!
Komentarze
Warto wspomnieć o polskich winkach. Na przykład Rose z winnicy Solaris. Proste, a genialne w swej prostocie. Nieco poziomkowe. Jedno z lepszych win na Święcie Wina w Janowcu, wyróżnione znakiem Karty Winnic MPW.
Dzień dobry,
Mnie nie trzeba przekonywać do różowego wina. Od dawna głoszę, że gdy tylko temperatura na zewnątrz przypomina, że lato tuż, tuż – ja zamieniam czerwony Malbec, Cabertnet, Carminere, czerwone wina włoskie, hiszoańskie i portugalskie na różowe, głównie pochodzące z francuskiej Prowansji. Nigdy nie zapomnę zaskoczenia w oczach naszych Blogowiczów na mninizjeździe, gdzie podane było głównie wino różowe.
Według mnie pasuje niemal do wszystkiego, zwłaszcza do ryb i innych owoców morza, do serów, ale można je pić dla samego smaku, jak ja w tej chwili, pomimo późnej pory, robię.
Mówiąc o różowym winie można również wspomnieć o cenie – przeważnie są to wina tańsze, nie rujnujące kieszeni, a jeśli ktoś ma porównanie win za około $50.00 za butelkę i $10.00 za butelkę – różnica między nimi jest dużo mniejsza, niż wskazywałaby na to cena.
Ja mam w kieliszku tanie Le Rose des Acanthes, lekkie, ale dla mnie bardzo dobre! Miesznka Grenache, Caignan i Cinsault. Pyszne!
Dzień dobry – jeszcze z Ani maszyny, bo moja czeka na instalacje wszelakie, a tajemnicze.
Bardzo dobre wino rose przysłał mi kiedyś Nowy, a bardzo podłe, niemal octowe rose zakupiła Młodsza gdzieś w Umbrii i na własnych plecach przytaskała do domu. W upalne wieczory lodowato zimne wina różowe doskonale smakują. Są też dobrą podstawą do kruszonów i innych „wynalazków” chłodzących. A clarety raz na zawsze skojarzyły mi się z XIX – wieczną angielską powieścią obyczajową. Niezliczone zastępy arystokratów, kupców i oficerów brytyjskich w owych powieściach, w chwilach przełomowych sięgały po szklaneczkę claretu. Eh, łza się w oku kręci.
Prawdę mówiąc bardziej odpowiada mi bledziutka różowa Prowasja niż bardziej wyraziste różowe wina z Hiszpanii lub Włoch (te, które znam, oczywiście).
Też należę do zwolenników tego lekkiego wina,szczególnie w letnie popołudnia i wieczory 🙂 We Francji berło w dziedzinie różowych win dzierży Tavel.Tu trochę na ten temat,również w wersji angielskiej: http://www.vin-tavel.com/en/
A zatem życzę Wam dzisiaj spojrzenia na świat jedynie przez różowe okulary 😀
czysmakuje,
wszedłem na Twoją stronę – bardzo ciekawa, o winach też piszesz fajnie… a Janowiec – tam zaczynają się „moje strony”. Dzięki.
Przez różowe okulary 😀 http://www.youtube.com/watch?v=OUF-l4cG-9M
dzień dobry …
rózowe też lubię … a jak różowo to taki sosik zrobiłam z truskawek tylko ze skrobią kukurydzaną …
http://brulionzprzepisami.blox.pl/2013/06/o-tej-porze-roku.html
Zgago … 🙂
Różowe wino kojarzy się z latem, może wkrótce nadejdzie? Różowe bordeaux też jest smaczne a tu wyśpiewywane 35 lat temu 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=rwlS1HGrd5Y
Zwolennicy piwa nie polubią pana Bardela, oj nie…
Rzadko pije rozowe. Wole wino czerwone i biale.
Trochę wieści o Krewnych – I – Znajomych – Królika.
Stara Żaba do nas nie napisze, bo jest Żabą bezkomputerową. Nic jej się nie zepsuło – pożyczyła ,maszynę córce, której coś tam, coś tam… U niej sezon – konie wyjeżdżają , inne przyjeżdżają, jeżdżą rajdy, goście nawiedzają – jednym słowem szczęśliwa Żaba w swojej kałuży. Z nią zresztą zawsze było tak, że milczała prawie pół roku, a potem trzy wpisy w jedną noc.
Eska się od operacji na rękę wybitą w zimie (ślizg) nie wywinie. Ma znaczne ograniczenie ruchu, a jak tu bez ręki na gospodarstwie? Sławek się przeprowadza i remontuje (zakład i mieszkanie) i trochę to potrwa. Zgaga wczoraj sama dała znak życia, a Haneczce sezon muzealny tak dokopał, że nawet odwołała wczorajszą wizytę u mnie, z dawna umówioną. Powiedziała, że musi odpocząć. Z początkiem czerwca jeżdżą na wycieczki szkoły, kluby seniora, a przede wszystkim są imprezy około – kościelne (Zlot na Lednicy, zlot ministrantów) i wszyscy ci ludzie w karnym ordynku do muzeum Początków Państwa się ustawiają. Haneczka po 9 godzinach gadania bezpośrdnio, przez telefon i wpatrywania się w ekran – w domu nawet maszyny nie włącza.
Ja teraz w towarzystwie jamnika pójdę do sklepików.
Pyro-dzięki za wieści z dalszych i bliższych rubieży!
Na bazie różowego wina można przyrządzić też letnie aperitify:
wino różowe+syrop brzoskwiniowy (albo syrop grejfrutowy).
Te melanże kojarzą mi się miło z wakacjami spędzonymi swego czasu
w Sabaudii 🙂
Entuzjazm pana Bartela jest tak zaraźliwy, że mimo późnowczesnej pory poczułem się bardzo sprężyście 🙂
W moim mikrokosmosie domorosłym mądralą jestem ja, a goście są idealni i mogą pić nawet tęczową wodę z kałuży, bo większość z nas nie ma już siły by jakimkolwiek sztandarem wymachiwać. Poza tym, często będąc w wieku papieży z Awinionu czy Króla Słońce odkryliśmy już wina rose dawno temu 🙂
Ciekaw jestem czy młodzi Francuzi naprawdę używają słowa cooler i czy zdaniem Autora to oni są najbardziej okrutni. Przy okazji warto wspomnieć, że oczy kuropatw mają brązowe tęczówki o łososiowatych otoczkach i określenie dotyczy nie martwych, ale ledwo już zipiących osobników.
Wszystkich naiwnych i nachalnych także pozdrawiam 🙂
Pokój pomalowany na kolor lawendowy,
jeśli on będzie hotelowy,
nie wzbudzi żadnej mej odmowy.
Na obiad koktajl buraczkowy,
do kaczki sos żurawinowy,
na deser krem,poproszę,
dziś jedynie bezowo-malinowy.
I tak dzień nam mija pastelowy,
dziecięco-słodki i tylko jeszcze
na sam koniec jakiś likier…
Czy ja wiem ?
Różowy !
Hibiskusowy 🙂
http://pinterest.com/pin/302163456218765513/
Truskawki i różowe wino 🙂
http://pinterest.com/pin/251075747946350347/
http://pinterest.com/pin/194991858835789948/
Dzień dobry Blogu!
Na początek zaległe najlepsze życzenia dla wczorajszych solenizantek – Małgosi i Zgagi. Pięknego lata życzę!
„Oeil de perdrix” jest łososiowe w barwie, produkowane w Szwajcarii i prawnie chronione (nazwa). Daje się pić bez oporu, ale na różowe w tym sezonie jeszcze nie było pogody 🙁
Placku,
młodzi Francuzi wkładają różowe w mankiet (manchon isolant) Ja też używam czegoś takiego. Bardziej elegancki jest szklany i przezroczysty 😉
Popadało, nadal pochmurno, lato ma przyjść jutro.
Na betonie kwiaty nie rosną.
A szkoda.
Może by trochę mniej bolało stłuczone kolano 🙁
A do różowego wina: http://pinterest.com/pin/149604018843989326/
Nie mogę się do różowych win przekonać. White Zinfandel uchodzi w USA za symbol złego smaku. Włoskie i hiszpańskie wina różowe zupełnie mi nie podchodzą. Niektóre francuskie są bardzo przyjemne. Z Prowansji, Doliny Loary, Bordeaux. Ale przyjemne do ochłodzenia się w ciepły dzień albo w formie aperitifu czy w coctailu. Ale to wszystko rzecz gustu oczywiście.
Wczoraj pisałem o filmie, który zrobił na mnie wielkie wrażenie i prosiłem o przypomnienie tytułu. W końcu sam sobie przypomniałem. „Uwaga, pożądanie” Anga Lee z Taiwanu. Złota Palma. Ang Lee ma na koncie jeszcze Złotą Palmę, Złotego Niedźwiedzia i 2 Oscary. Znane jego filmy to m.in. „Tajemnica Brokeback Mountain”, „Życie Pi”, „Przyczajony tygrys, ukryty smok”, „Rozważna i romantyczna”, „Burza lodowa”. Filmy bardzo różne gatunkowo, a wszystkie doskonałe. Napisałem, że akcja toczy się w Mandżuko, gdy w rzeczywistości toczy się w Szanghaju, gdzie panowanie japońskie było bardziej bezpośrednie. Główny bohater, na którego miał być przygotowany zamach, był szefem wywiadu chińskiego wysługującego się Japończykom. Kto nie widział, bardzo zachęcam do obejrzenia pomimo bardzo drastycznych niektórych scen. Dla mnie arcydzieło.
Stanisławie,
widziałam ten film. Znakomity.
„Oko przepiórki” we Francji oznacza odcisk 🙄
„Huehnerauge” po niemiecku.
Jedna z pierwszych dyskusji na temat różowego
Delikatna próba melanżu Stanisława z różowym winem – melanż Jolie + Pitt + sałatka nicejska + odrobina wasabi.
Tyle lat mieszkam w USA i nie spotkałem się z tym, że White Zinfandel to symbol złego smaku; tutaj nikogo raczej nic nie obchodzi co pije sąsiad przy stoliku.
Poza tym zerknąłem na wpisy sprzed lat i też nic nie jest w stanie zmienić mojej sympatii do różowych win tylko dlatego, że ktoś uważa je za wina gorsze. Niech sobie będą, a ja je lubię.
Może zapomniałem wspomnieć, że ten symbol w dość snobistycznych środowiskach funkcjonuje, ale można go spotkać w literaturze. Ja nie mam nic przeciwko różowym winom. Jakbym mógł mieć, gdy zrobiły się tak modne we Francji. Sam właśnie sobie przypomniałem, że chętnie piję różowe wino do naleśników, gdy nie ma pod ręką cydru.
Ale czerwonym winem się delektuję, a różowym jakoś nie potrafię. Nawet wówczas, gdy piję je z przyjemnością. Absolutnie nie razi mnie ktoś, u kogo jest akurat odwrotnie.
Stanisławie,
„White Zinfandel uchodzi w USA za symbol złego smaku” <–moim zdaniem na tym kontynencie nie ma czegoś takiego, jak "zły smak" w sensie, który podałeś. Tutaj każdy je, pije, żyje jak uważa i nikt niczemu się nie dziwi.
To Europa jawi mi się jako ostatni bastion "to nie wypada" 🙄
Nemo – Współczuję – przyłóż butelkę z powiekami kuropatwy (bez schładzacza) do kolana. Wieczorem przyłóż butelkę do ust. Z mankietami czy bez mankietów, młodzież za kołnierz wina nie wylewa.
Mój „rafraichisseur” ma kształt łapczywego łabędzia. Platyna. No cóż, jestem staroświecki.
Placku, ciekawe. I wasabi, owszem, owszem. Można w Polsce znaleźć oryginalne, nie tylko chrzan barwiony na zielono. Ale przyznaję, że nie zawsze łatwo. Wczoraj Danuśka albo Alicja (obie egzotyczne smakoszki, dlatego mogłem pomylić) pisała o wasabi i o marynowanym imbirze. Przyznaję, że marynowany imbir dodaje smaku, a potrafię zjeść luzem niezłą porcję przygotowaną przez Córeńkę na sushi.
No, może te snobistyczne środowiska…ale nie wyobrażam sobie, żeby tutaj ktoś ze zdziwieniem spojrzał na kogoś, że ktoś je czy pije to czy tamto.
Wracając do wczorajszego rzeczywiście szokującego filmiku, który podał Nowy – to Chińczycy tak szaleją z tymi płetwami rekinów i nie miałabym nic przeciwko, gdyby rybę odłowili i potraktowali tak, jak każdą odłowioną rybę. A to jest parszywe znęcanie się.
Zupa z płetwy rekina jest tradycyjną zupą, podawaną na wielkich uroczystościach, najczęściej ślubnych. Od teścia mojego syna wiem, że zupa jak zupa, nic specjalnego, a płetwa rekina kosztuje majątek.
Podobno można kupić w Chinatown Toronto.
Na przyjęciu poślubnym naszych młodych tego nie podali, pieczone prosię, kaczka po pekińsku i wszystkie inne potrawy były znakomite i „po chińsku” zrobione. Tylko 4 osoby (na ok.60) były spoza chińskiego klanu 😉
Także mieszkam tutaj, ale nieco na lewo od Alicji. W moim tutaj jest inaczej 🙂
Niedawno widziałem miłego osobnika w koszulce z napisem „forgive me for I have Zinned” czyli „wybacz mi, Zinfandelowałem”. Okrutnie, nieprawdaż ? 🙂
Dlaczego okrutne? Prośba o wybaczenie jest przewrotna. W Polsce white zinfandel był kiedyś obecny w sporych ilościach. Firmy Gallo. Gallo oferuje wina z różnych półek, a im więcej z opisu wina i winnicy, tym wyższa półka. Ernest & Giulio Gallo …. collection, taka a taka winnica. Takie wino może być bardzo dobre i sporo kosztować. Chyba nadal wina są firmowane Ernest&Giulio, chociaż Ernest zmarł w 2007 roku. Urodził się w 1910. Samo Gallo na butelce oznacza z reguły wina dość kiepskie.
Są jeszcze wina Carlo Rossi z zasady gorsze od Gallo. Ale Carlo Ropssi mocno się reklamuje i jego wina są droższe. Szczytowe osiągnięcie wydajnej reklamy – California red (półsłodkie) za ponad 30 zł na stacjach benzynowych. W internecie 23. Nie polecam specjalnie win z Biedronki, ale lepiej kupić niektóre wina za 23 zł w Biedronce niż Carlo Rossi. Zdecydowanie
Alicjo, trochę się wytłumaczyłem akurat wtedy, gdy pisałaś.
Stanisławie,
marynowany imbir robiłam, ale wolę kupić w azjatyckim sklepie. I zjadam pół słoika (zawartość, nie słoik!), zanim zdążę podać do sushi 🙄
U nas szaro, buro i ponuro, zimno, a w nocy jak nie wichura, to ulewa.
Nie „pada deszcz”, tylko ULEWA! Kilkakrotnie zagladałam do piwnicy, czy nas nie zalewa przypadkiem.
Tanie białe wino – bardzo stare i także nie okrutne. Żart.
Poddaję się 🙂
Placku, 😉
dziękuję za poradę.
Byłam w sklepie, obejrzałam różową ofertę (od 3,95 do 9,95 za butelkę) i już miałam w ręku to najdroższe (Oeil de p.), kiedy zauważyłam, że za tą samą cenę mogę mieć moje ulubione Chateau Bonnet (Entre-deux-mers) białe, a więc także nadające się na okłady… Poza tym przypomniałam sobie butelki wina Tavel czekające w piwnicy na zlitowanie…
Poszłam jeszcze do apteki i na wszelki wypadek nabyłam tubkę żelu przeciwbólowego, bo jak tu z butelką przy nodze jeździć rowerem? 🙄
Na kolano założyłam elastyczny mankiet 😎
Nemo – Ty złaź z tego roweru, bo sobie i drugie kolano stłuczesz (a to b.bolesne i długo się goi).
Jak znam Nemo,to z roweru nie zejdzie 🙂
A poza tym i tak,co komu pisane.Osobisty Wędkarz rozwalił sobie kolano wcale nie na rybach ani tym bardziej nie na rowerze,ale na prostej drodze,przemierzając korytarze swojej rodzimej firmy.Było to lat temu kilka,a kolano odzywa się do dzisiaj.
Byłam dzisiaj w „Biedronce” po jakieś całkiem zwyczajne,codzienne zakupy.
Żadnych różowych nie mieli.
Swego czasu wspominałam,że czytam”Kobiety dyktatorów”.Z tej samej serii wydanej przez „Znak” mam teraz na tapecie „Pierwsze damy II Rzeczpospolitej”.
Są też w księgarniach „Dziewczyny wojenne”.Bardzo ciekawa lektura,ale jak dotąd nie doczytałam,by którakolwiek pijała z upodobaniem różowe wino 😉
Na „ARTE” interesujący program o „Mont Blanc Express”.
http://www.chamonix.net/english/transport/train/valley_trains.htm
Widzę, że mamy sezon na „zróbmy sobie coś bolesnego”. Od ponad dwóch tygodni jestem uziemiona w domu ze skręconym stawem skokowym i naciągniętymi ścięgnami kolana (wg chirurga) i posiedzę tu jeszcze dłużej. Diagnoza zaprzyjaźnionego osteopaty jest gorsza. Schody cały czas nie chcą być proste 😕 . Na szczęście moja firma uznaje telepracę, bo unieruchomiona i bez zajęcia padłabym z nudów.
Co komu pisane 🙁
To kolano (chyba to?) już raz sobie „kontuzjowałam” w lesie kilka lat temu, kiedy spiesząc ścieżką zahaczyłam nogą o gałąź jakiegoś krzaka i rymnęłam jak długa trafiając kolanem w jedyny korzeń świerka przecinający ścieżkę w poprzek 🙄 Długo trwało, aż wydobrzało, teraz chyba też potrwa.
Z roweru nie zrezygnuję, bo chodzenie na piechotę jest gorsze, a kolanem stuknęłam w betonową ścieżkę w ogrodzie. Jedna stopa mi się omsknęła ze ścieżki ( idąc zagapiłam się na rabarbar) i tracąc równowagę prasnęłam prawym kolanem o beton, ale zdążyłam się instynktownie podeprzeć lewym nadgarstkiem o ścieżkę, podczas gdy drugą ręką wylądowałam w… lubczyku i jakoś nie doszło do zderzenia głową z podłożem, a niewiele brakowało 🙄
Na kolanie poniżej rzepki jest siniec, ale skóra nawet nie jest obtarta, choć miałam krótkie spodnie. Ból promieniuje w stronę piszczeli i to jest irytujące. Mój doktor jak raz ma wakacje, mam jednak nadzieję obyć się bez pomocy fachowca 😉
Ewo, bardzo Ci współczuję i życzę rychłego powrotu do dobrej kondycji.
Uzbierałam pierwszych kwiatów dzikiego bzu i zaraz nastawię lemoniadę. Pod koniec tygodnia ma być upalnie, to będzie w sam raz.
Nemo,
Również się trzymaj 🙂
Moja lewa kostka też jest feralna. Pierwszy raz załatwiłam ją sobie na wycieczce w liceum, drugi raz kilka lat temu w drugim (sic!) dniu wakacji. Zapakowałam wtedy nogę w bandaż elastyczny i skacząc na drugiej zwiedzałam Suwalszczyznę i Litwę. Wychodzi na to, że ta beztroska teraz się na mnie zemściła. Osteopata doszukał się jeszcze uszkodzenia łąkotki. Na razie mam problemy ze schodami, mogę zapomniec o obcasach a na hasło o tańcu medycy patrzą na mnie dziwnym wzrokiem… O tak, powrót do formy będzie trudny.
Ewo i Nemo – życzę szybkiego powrotu do zdrowia!
Nigdy nie słyszałam o Sokołowsku. Czy ktoś z Was był w tym zapomnianym uzdrowisku? http://poznajpolske.onet.pl/gallery/sokolowsko-zapomniany-klejnot-upadle-uzdrowisko-w-sudetach,1326.html
Miejscowość jest pięknie położona. Są plany odbudowy sanatorium dr. Hermanna Brehmera. http://www.sokolowsko.org/soko%C5%82owsko
Na starej pocztówce: http://sokolowsko.pl/pl/historia/galerie/stare-pocztowki/category/2
I jeszcze taka ciekawostka: http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=uovPrB7Wvas
Asiu, dziękuję 🙂
Znam te okolice (Mieroszów, Sokołowsko, Głuszyca) z czasów studenckich – wycieczek geologicznych i rajdów z noclegiem w „Andrzejówce”.
To okropne, co stało się z tymi terenami po zajęciu ich przez Polskę. I co się dalej dzieje 🙁 Przecież zastano kompletną infrastrukturę i niezniszczone budynki…
Mam porównanie od końca lat 60-ych do dziś. Rozebrano linie kolejowe, zniszczały budynki, zlikwidowano połączenia autobusowe, drogi dziurawe, ludzie nie mają pracy… Niektórych okolic już się prawie nie poznaje 🙁
Dziś wieczorem w ogrodzie
Łubiny, maki i biały kot 🙂 U nas pola i łąki tez już się czerwienią. Kwitną maki i kwitną niebieskie chabry. Zniszczone, smutne budynki można znaleźć wszędzie. Ostatnio byłam na krótkiej wycieczce zabytkowym autobusem czyli niebieskim ogórkiem 🙂 Hasło: „cudze chwalicie swego nie znacie” temat: szlakiem dworów, pałaców i folwarków. Na terenie gminy. Jeździliśmy głównie polnymi drogami podziwiając pola, piękne nadnoteckie łąki i tytułowe pałace, dwory i folwarki. Wszystkie są przebudowane (pałac w Potulicach wygląda jak blok z płyty z doklejoną wieżą 🙁 ) albo zniszczone. Kilka jest wystawionych na sprzedaż, jeden dwór został rozebrany bo groziło mu zawalenie. Smutne to wszystko. Ale tereny i widoki piękne. I ta wiosenna zieleń 🙂 Mam parę zdjęć, ale jeszcze w aparacie.
Asiu,
niewiele brakowało, a majówkę spędzilibyśmy w Wielkopolsce i w twoich okolicach – kusił nas szlak piastowski. Ale po obejrzeniu prognoz pogody zmieniliśmy zdanie i pojechaliśmy na Węgry.
Czas zasuwa do przodu, nic nie stoi w miejscu. Jeśli nie ma gospodarza – wali się w ruinę. A na Dolnym Śląsku było tyle pięknych miejsc do ocalenia, nawet gdy nie było pieniędzy, to choćby zabezpieczyć.
Łe tam…”poniemieckie” 🙄
http://pl.wikipedia.org/wiki/Pa%C5%82ac_w_Kamie%C5%84cu_Z%C4%85bkowickim
Nie wiem, czy gmina poradzi sobie z utrzymaniem tak wielkiego obiektu, to nie jest na wielkim trakcie turystycznym.
Rzut beretem od Bartnik, zawsze na horyzoncie…
Podczas majówki pogoda była nieciekawa, też wybrałabym Węgry. Ze szlakiem piastowskim jest teraz problem. Województwa kłócą się – Wielkopolskie chce wyłączenia niektórych miejsc: Gąsawy, Wenecji i Marcinkowa. Chyba już nawet te miejsca wyłączono. Biskupin też początkowo wyłączono, ale po 6 naradach przyłączono ponownie do szlaku 🙂 . Regiony zamiast wzajemnie się wspierać walczą między sobą, a pieniądze im uciekają 🙁
http://palukitv.pl/teksty/karty-historii/17765-szla-g-k-piastowski.html
http://www.skyscrapercity.com/showthread.php?t=236235
Alicjo – taki widok miałaś z Bartnik? http://dolny-slask.org.pl/3583009,foto.html 🙂
Stacja kolejowa: http://dolny-slask.org.pl/756471,foto.html
Bartniki – staw nr 2 http://www.kamieniec.pzw.org.pl/galeria/108866/bartniki
Dzień dziecka w Bartnikach 🙂 http://www.kamieniec.pzw.org.pl/galeria/111023/dzien_dziecka__bartniki__29052010
Asiu (23:20),
to jest widok ze Złotego Stoku, a Bartniki baaardzo na prawo, nawet ich nie widać.
Tak było za moich czasów, 60-ty rok, lato.
Za wysokimi drzewami były stawy „poniemieckie”. Zaraz rzucam sie na Twoje dalsze zdjęcia Bartnik 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Bartniki15.jpg
Miłego oglądania 🙂
Dobranoc
Kamieniec…stacja kolejowa…przez cały czas dojeżdżania do szkoły średniej, a potem dalej i dalej – ha!
Poza tym to był bardzo ważny węzeł kolejowy. Znałam go jak własną kieszeń. Z czwartego peronu jechała „ciuchcia” do Złotego Stoku, ciuchcia się turlała 8 km pod górkę z godzinę, ale ja jeździłam trasą
Nysy do Kamieńca, potem przesiadka na Jaworzynę Śląską do Ząbkowic.
Rekina podawałem na mini 2 lata temu. Kompromitacja. Bez smaku, ale za to twardy jak moje buty z ćwiczeń wojskowych. Pamiętasz Alicjo?
Teraz robię bigos z resztek z pańskiego stołu, popijam, bo dodałem, Carlo Rossi i w dodatku lubię Zinfandela… Przez 22 lata w Stanach nie dostałem się do sfer pogardzającyh nim. Nie dopchałem sie do magistratu!
Nemo 17:23 „że za TĄ samą cenę mogę mieć”…
Zyg, zyg marchewka:)
Nemo i Ewo – Widzę, że Gospodarz zadbał już o Wasze stawy bo szampan jest dobry na wszystko. Co prawda jedna butelka nie wystarczy, ale ten pierwszy krok jest najważniejszy 🙂
Nowa lepsza rzeczywistość nigdy się nie zmienia 🙂
Placku! To musiało się tak skończyć, kiedy ma się twarz boksera!
Cichalu,
nie przypominam sobie żadnej paskudnej potrawy w Twoim wydaniu, a spożywałam wiele i wspominamy do dzisiaj z Jerzorem, zwłaszcza te coś z niczego pod żaglami 🙂
To byli czasy 🙂
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/Marzec2010FloridaRejs#5452527163078877202
Wzięło mnie za serce, se wspominkam…
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/Marzec2010FloridaRejs#slideshow/5456723578605086626
dzień dobry …
truskawki tanie – 3,50 za kg … ładne ale mało słodkie … zamroziłam trochę a dziś zrobię w słoikach do naleśników …
ranek śliczny …. 😉