Przysmaki z Abruzzo

Od wczoraj podczytuję nowy (kwietniowo-majowy) numer „Czasu Wina”. Z okładki uśmiecha się do mnie Robert Makłowicz zapraszający do Dalmacji (jeszcze tam nigdy nie byłem) ale wewnątrz numeru ten sam smakosz narzeka na nadmiar gości zakłócających mu spokój więc się nie wybieram.

Drugi temat przykuwający uwagę to Abruzzo. Pismo przygotowało (jak zwykle solennie ale i atrakcyjnie) raport o tym regionie Italii. Mnie zainteresował szczególnie tekst Justyny Korn-Suchockiej dotyczący tamtejszej kuchni. Oto jego drobny fragment poprzedzony rozważaniami o makaronie przyrządzanym na przyrządzie zwanym chitarra (mam i opisywałem go na blogu):

„Zanim jednak na stole pojawi się makaron, musimy koniecznie spró­bować tradycyjnych abruzyjskich przystawek. Jest nią na przykład wspomniana już papryka peperoncino, tym razem smażona w całości, oczywiście na dobrej oliwie. Na tale­rzu obok strąków papryki układa się smażone sardynki tej samej długo­ści. Zarówno papryka, jak i ryba po­winny być chrupkie i zaręczam, że są w tej postaci i zestawieniu zarówno piękne, jak i smaczne.

W wielu antipasti pojawia się cardo. Zielone łodygi pokrojone na ka­wałki przypominają nieco seler na­ciowy, ale jest to… zwyczajny oset, roślina popularna w kuchni połu­dniowych Włoch. Robi się z niego – w połączeniu z mięsnymi pulpe­tami – coś w rodzaj rosołu lub przy­rządza w pomidorach z kawałkami mięsa. Rosół z ostu jest w okolicach Chieti daniem tradycyjnie podawa­nym na Boże Narodzenie!

Moje serce podbiły jednak deli­katne pulpeciki z jaj i sera gotowa­ne w sosie pomidorowym na ciepło: pallotte cacio e uova. Jadłam je w kilku miejscach w Abruzji i za każdym razem danie wyglądało trochę ina­czej – czasami kulki były mniej­sze, czasem większe. Zawsze jednak przepyszne.

Niby znane składniki i przepisy, ale nad brzegiem Adriatyku zyskują in­ny wymiar. Po każdym daniu w ruch szła więc scarpetta – kawałek chleba służący do czyszczenia talerza z resz­tek oliwy bądź sosów. Scarpetta to w wolnym tłumaczeniu ?mały but” (zwinięty ułomek chleba rzeczywi­ście trochę przypomina czubek bu­cika). Traktowanie talerza „z buta” jest oznaką ukontentowania – w przy­padku dań rybnych, które kosztowa­łam w Abruzj i, nie było w tym krztyny kurtuazji. Rybom i owocom morza towarzyszyły białe wina – orzeźwia­jące mineralne pecorino i cococciola z Farnese Vini.

Od czasu do czasu w menu abruzyjskiej kuchni pojawia się również koźlina, oczywiście z kozich niedo­rostków. Na moje szczęście jada­na rzadko i to głównie w okolicach świąt wielkanocnych. Za to pieczo­ne żeberka jagnięce podawane są tu na każdym kroku. Mięso jest delikat­ne, ale tłuste, zatem najlepsze w to­warzystwie większej ilości solidnego montepulciano d’abruzzo.

Do produkcji miejscowych wę­dlin, jak to w biednych regionach by­wa, wykorzystuje się każdy skrawek mięsa oraz cymesy w rodzaju gło­wizny, ozorków czy flaczków, jak np. fegatazzo di ortona produkowanej z wątroby, płucek, śledziony, bocz­ku i policzków wieprzowych, mocno przyprawionej solą, peperoncino oraz skórkami pomarańczy i czosnkiem. Dalej guanciale, czyli policzek wie­przowy przemywany winem i – mój faworyt – fegato dolce z wątroby i wie­przowych podrobów z miodem, kan­dyzowanymi owocami, orzechami pinii i pistacjami! Ten zaiste bożona­rodzeniowy wyrób przypadł mi do gu­stu, gdyż wymyślne dodatki skutecz­nie niwelowały posmak wątróbki.”

Ten artykuł budzi we mnie same dobre wspomnienia. A towarzyszą mu teksty dotyczące także doskonałych abruzzyjskich win. Lektura będzie więc długa.