Co rozwiewa wiejskie smuteczki?

Na dworze na ogół jest zimno. Czasem nawet mokro. Więc robi się smutno. Na szczęście wystarczy napalić w piecu, by dom rozweselić. Ogień trzaska, robi się wręcz gorąco więc można pootwierać lufciki. Trochę weselej.
W powietrzu jednak panuje cisza. Żurawie odleciały wkrótce po bocianach. Zniknęły gdzieś kolorowe i wrzaskliwe sójki. Podobno wkrótce pojawią się ich siostry z północy, dla których Polska to ciepły kraj. Jeszcze tylko zostały nam gęsi pasące się stadami na łąkach i nabierające sił do odlotu. Gdy zaczną się ich nocne przeloty znów będzie nostalgicznie.


Na szczęście – wbrew pesymistycznym zapowiedziom, że będzie slaby rok – nagle i niespodziewanie pojawiły borowiki. Codziennie rano, w tych samych miejscach, można znaleźć piękne brązowe kapelusze na grubych, białych nóżkach. A jak pachną…
Uzupełniliśmy wszystkie ubytki w słojach z suszonymi grzybami i już zimy się nie boimy.
Tymczasem codziennie, jeszcze w piżamach wyskakujemy przed dom i każde pędzi w swój ulubiony zakątek: Basia w pobliże bramy wjazdowej i starej „sławojki” a ja na koniec posesji gdzie rozrósł się pięknie lasek buczynowy. Jak dotąd nigdy się nie rozczarowaliśmy. No bo kto by się nie uśmiechał na taki widok:

Borowiki pod buczyną       Fot. P. Adamczewski

Potem, na ogół już zmarznięci, wracamy na werandę, by swoje zbiory oczyścić i zadecydować – suszymy, jemy na surowo jako carpaccio czy przeznaczamy do smażenia na maśle ze świeżym koperkiem. Każda wersja jest możliwa i każda wprawia nas w dobry humor. Do południa możemy więc intensywnie pracować. I smutek gdzieś się ulatnia.

Dwa kozaki (od lewej) i borowiki z porannego zbierania Fot. P. Ad.