Jeszcze jest słonecznie więc jedziemy na wieś

Na szczęście jesień nas rozpieszcza. Jest słonecznie więc chłód nie jest Az tak dolegliwy. A pola, łąki i las wyglądają niezwykle malowniczo. W dodatku nasz majster-hydraulik nie zdążył wyłączyć wodociągu więc możemy jeszcze raz spędzić noc na wsi.

A nasz dom w jesiennym słońcu wygląda wesoło i sympatycznie. Sójki jeszcze nie wywędrowały więc karmnik bywa pełen ich wrzasku i łopotu skrzydeł, gdy przepychają się do pokruszonego pieczywa.

Po drodze spotykamy lisy, których tu sporo i zmieniają właśnie ubarwienie futra przewidując chyba śnieżną zimę. Czasem śmignie przez drogę koziołek i jego sarenki. Ale, że przez las nie pędzimy zbyt szybko, to nie grozi nam katastrofa. Przed wieczorem, stale w tym samym miejscu za płotem, przy rowie melioracyjnym na łące przechodzi majestatycznie łoś z wielkimi łopatami na głowie. Wygląda jak dziadek wszystkich łosi w okolicy, taką ma brodę. Jest co podziwiać.
Ostatnie wizyty na wsi to także remanent w spiżarni i lodówkach, że o winiarce nie wspomnę. Już widać dno wszystkich szuflad. Jeszcze kilka warzywnych spring rollsów, które usmażymy w głębokiej oliwie, ostatnia tacka ślimaków z czosnkiem, pietruszką i serem oraz okazała porcja kotlecików jagnięcych z kostką. Dobrze więc, że nie jesteśmy sami. Wnuk nam pomoże, zwłaszcza że praca fizyczna doda i jemu, i mnie apetytu.
 Musimy ściągnąć z rzeki i dowieźć na zimę do szopki łódź  a także porżnąć wycięte z powodu zeschnięcia sosny. Gdyby leżały na dworze w całości drewno by zmarniało. A tak będzie czym palić w „kozie” przez następne dwa lata.
Aby nie było żadnych możliwości wykręcenia się od tej pracy nie zabieramy laptopów. Będziemy więc odcięci od internetu a tym samym i od pracy za biurkiem.
Tylko las, zwierzęta i my.