Widok z mojego balkonu

Pietra Ligure ciągnie się wzdłuż wybrzeża. Trochę też wchodzi w górki, które otaczają tę część wybrzeża Italii. Dom, w którym wynajęliśmy mieszkanie stał zaledwie 300 m od plaży, na lekkim stoku nad miastem, z widokiem na morze w oddali i górki z lewej oraz prawej. Pod domem był basen (nie korzystaliśmy, bo lepsza kąpiel w ciepłym morzu) i restauracja (też nie korzystaliśmy, bo woleliśmy jadać codziennie gdzie indziej i tam gdzie tubylcy).

Frito misto di pesce

Odwiedziliśmy więc 14 lokali, z których za najlepszy uznaliśmy Buca di Bacco  a za najsympatyczniejszy Da Mimmo. To rozróżnienie jest istotne. Najsmaczniejsze potrawy zjedliśmy bowiem w Gębie Bachusa ale trochę nam przeszkadzał właściciel, który dość  natrętnie troszczył się o gości i czasem usiłował zmusić ich do zmiany zamówienia wg. własnego gustu.

W Da Mimmo dania były  czasem podane z opóźnieniem, czasem nawet pomylone ale kelnerzy i właściciele nie byli pozerscy i naprawdę troszczyli się o to by nam smakowało. A frito misto di pesce i tu, i tu było fantastyczne.

Ostrygi – moja miłość

W Da Mimmo nie było w karcie ostryg, które ja uwielbiam więc szef pobiegł do sąsiada i przyniósł ich pół tuzina bez żadnych dodatkowych kosztów. To miłe.

Spędzaliśmy pierwsze poranne godziny ( po śniadaniu zjadanym w domu) na plaży smażąc się w 30 stopniowym upale i chłodząc w ciepłym morzu. Potem wracając do domu na sjestę kupowaliśmy focaccię lub bagietkę, owoce i mortadelę lub prosciuto na skromny lunch i na kolejne śniadanie. Potem następowała drzemka, lektura (mieliśmy „Dziennik” Jana Józefa Szczepańskiego czyli dwa grubaśne ciekawe tomiska) i popołudniowa wycieczka do sąsiadujących miasteczek np. najbliższego pięknego Loano.
Po powrocie i prysznicu wyprawa na kolację czyli frutti di mare i liguryjskie białe wino.

Były także dwie całodzienne wycieczki: do Piemontu (ważne dla miłośników wina, bo do Barbaresco) i do Nicei. Ale o tym innym razem.