Pod przymusem też bywa miło

Mój ulubiony włoski owoc rośnie na kaktusie i ma tysiące igiełek, które trudno wydłubać z palców – to tzw. figa indyjska

Okoliczności zmusiły nas do wyjazdu w tym terminie a nie wcześniej ale taki trochę spóźniony wyjazd na południe tez ma swoje zalety. Teraz przez jakiś czas będę opowiadał co też smacznego (ale i pięknego bądź atrakcyjnego historycznie) znaleźliśmy po drodze.

Pola wokół Poysdorfu wyglądają niezwykle. Na wielkiej powierzchni leżą tysiące złocistych kul. To dojrzałe dynie czekające na zbiór. Wczesna jesień to właśnie sezon dyniowy.

W naszym stałym miejscu postoju w drodze do i z Włoch czyli w Hotelu Veltlin króluja więc dania z dyni. Zupa dyniowa z ciasteczkami z ciasta francuskiego zwinięte w kształt ślimaka i inkrustowane pestkami z dyni a całość pokropiona niebywale aromatycznym olejem dyniowym to rarytas. Do tego łyk gruner veltlinera i człowiek czuje, że wakacje to piękna pora.

Drugi przystanek zrobiliśmy w Modenie, by zobaczyć słynną katedrę. Mieszkaliśmy w niedużym a sympatycznym hotelu Europa, tuż obok centro storico czyli placów i ulic o zabudowie jak ze starych rycin. Katedra (ku naszemu żalowi) była cała osłonięta, bo z zewnątrz czyszczono elewację. Wnętrze jednak zrobiło potężne wrażenie: takiej monumentalnej świątyni chyba nie zwiedzaliśmy. Ta wielkość była wręcz przytłaczająca. I pewnie o to chodziło budowniczym a przede wszystkim księżom patronującym budowie.
Kolację w Modenie zjedliśmy w restauracjo Danilo (tak miał na imię pierwszy właściciel żyjący przed wojną) i tak nazywa się jego wnuk dyrygujący lokalem dzisiaj. Aby poznać zalety kuchni modeńskiej polecił nam małe porcje kilkunastu dań, co i tak doprowadziło nas do obżarstwa. Na szczęście typowe dla tych okolic wino lambrusco, pewnie dzięki bąbelkom i lekkości, przywracało nas do formy. A spośród próbowanych potraw mnie najbardziej przypadło do gustu bolito czyli zestaw gotowanych i duszonych różnorakich mięs. Był tam m.in. pyszny ozorek, wspaniałe zampone, delikatna pręga wołowa, kawałek cielęcego udźca, pulpety z kury i nie wiem co jeszcze. A wszystko w zielonym sosie z pietruszki, czosnku, anchois i dobrej oliwy. Dodać trzeba, że każdy gatunek mięsa jest gotowany osobno, by zachowało swój odrębny smak.

Jako że Modena to miasto octu balsamicznego to na deser dostaliśmy lody doprawione właśnie tymże octem. Pycha!

Na dziś wystarczy wspomnień, bo już jestem głodny. Następna relacja z kolejnego miejsca zakwaterowania.