Co podniecało Kleopatrę

Znalazłem w swoim archiwum ciekawy kawałek tekstu. Nie pamiętam czy ja to pisałem czy też to cytat z jakiejś książki. Nie znalazłem też go w archwum bloga więc może go nie znacie. A nawet jeśli znacie no to poczytajcie.

W Aleksandrii, mieście uroczystości i wesołych zabaw, w czasach szaleńczej miłości, która połączyła Antoniusza i Kleopatrę, wyjąwszy chwile spokoju, wiążące się z narodzinami trójki ich dzieci, Rzymianin i Egipcjanka stworzyli dla złotej młodzieży i elit królestwa kółko nazwane Amime tobioi, czyli zrzeszenie nieporównywalnego życia. Jego członkowie mieli obowiązek wydawać kolejno uczty w swoich siedzibach. Skoro jednak dla Antoniusza pora kolacji wypadała wtedy, gdy poczuł głód, amfitrioni musieli znosić niedogodności przygotowywania jednego wieczoru tych samych potraw po kilka razy, o różnych porach, było bowiem wykluczone narażanie biesiadników na zwłokę lub podawanie dań zbyt długo gotowanych albo wystygłych.
Przyjrzyjmy się kapryśnym kochankom, jak oddają się przyjemnościom stołu tak ostentacyjnie, że pisały o tym kroniki, jak z włosami uperfumowanymi cynamonową esencją, zajmują honorowe miejsca na bankiecie. O ekstrawaganckich, szaleńczych wydatkach Kleopatry krążyły legendy. Pewnego dnia, by oczarować Antoniusza i jego gości, wyjęła z ucha ogromną perłę i rozpuściła ją w odrobinie octu.

Powróćmy jednak do wystawnych bankietów. Biesiadnicy spoczywali na łożach, zwanych trikliniami, wykonanych ze szlachetnych materiałów: kości słoniowej, hebanu, marmuru i złota. Powietrze przesycone było narkotycznymi oparami unoszącymi się z rzeźbionych kadzielnic, tęskne melodie grane na cytrach kołysały gości, tancerki i akrobaci starali się ucieszyć ich oczy, tu i ówdzie wybuchały śmiechy i padały dowcipne riposty.
Jeśli wierzyć poufnym zwierzeniom olśnionego biesiadnika Lentula Nigera, uczta rozpoczynała się od obfitości skorupiaków i mięczaków z mórz Śródziemnego i Czerwonego: langust, homarów, jeżowców, krewetek i pasztetów z ostryg podawanych w muszlach. Później szły kwiczoły w szparagach, figojadki, kotlety z koźlęcia i dzika, kuropatwy, wymiona maciory, kruche ciasta z Eleuzis i ciastka z Faro.
Czytając ten spis potraw, łakomczuch z pewnością czuje ślinkę napływającą do ust! Nie umieściłem w nim jednak dania najbardziej poszukiwanego w tamtych czasach, czyli języków różowych flamingów: podawane przez efebów, pływały w esencjonalnym wywarze przyrządzonym z moszczu winnego z dużą ilością pieprzu, wzbogaconym smażoną pulpą daktylową i plasterkami porów. Pod koniec gotowania kucharze wsypywali dużą ilość posiekanych orzeszków pistacjowych, których smak idealnie komponował się ze smakiem wywaru.
Apetyczna wyliczanka dań, które przedefilowały przed oczami szczęśliwego Lentula Nigera nie zawiera, o dziwo, ryb, wysoko cenionych przez Ptolemeuszy, na przykład słynnej barweny, którą łowiono u wybrzeży Aleksandrii i którą pałacowi mistrzowie rondla przyrządzali w sposób nadający rybie właściwości afrodyzjaku.