Gdzie i za ile jadano w Warszawie
Podrzuciłem do lektury i ewentualnej rozmowy tekst o gastronomii w dawnym Wrocławiu. A tym razem sięgam po fragment książki varsavianisty Stanisława Milewskiego, który przedstawia uroki jadania w knajpkach starej Warszawy:
„W Warszawie można było łatwo zjeść dobrze, mając nabity dukatami mieszek” – stwierdza Irena Turnau, znawczyni naszej stolicy czasów Oświecenia. Dodajmy, że i w wieku XIX, gdy miało się rublami wypchany pulares, też nie było z tym kłopotu.
Trudniej było – twierdzi Turnau – o tańsze traktiernie i garkuchnie; niektóre z nich prowadzili Niemcy i tam można było zjeść skromne, domowe potrawy. W tym czasie nawet w najtańszej garkuchni obiad kosztował złotego lub półtora. Natomiast w najlepszym hotelu „Pod Białym Orłem” na Tłomackiem stołownik płacić musiał za dobry obiad 4-16 złotych polskich; za wino osobno. Dla porównania: pacjent w szpitalu za 10 złp utrzymywał się przez dwa tygodnie.
Traktiernia Francuza Quellusa funkcjonująca od 1766 roku na Rynku Starego Miasta reklamowała się w prasie, że „w wybornych sosach i smakach osobliwych potrawy daje i do tego w takiej okazałości i paradzie stoły trzyma, jak i panowie zwykli mieć stoły swoje. Zastawia cukrami, a wszystkie potrawy daje na srebrze lub na porcelanie, lub też na farfurze [fajans – S.M.], kto i jak sobie rozkaże”. Obiad kosztował „pół czerwonego złotego, z umniejszeniem zaś potraw tynfów cztery”. Obwieszczenie to podał do gazet, „aby przyjeżdżających uwiadomić, że mogą się wybierać z domów na publikę warszawską z mniejszym ekwipażem, nie zabierając kuchni swojej, kiedy tu mniejszym kosztem mogą mieć przyzwoitą swoje wygodę, zwłaszcza iż nie przyjmuje, chyba tylko dystyngowane osoby”.
Lepsze towarzystwo bywało pod koniec wieku u restauratora Louisa Conde. Traktierni było w tych latach pięć, garkuchni ponad dwadzieścia, a kawiarni w 1792 roku ponad sto!
Najsławniejsza to kawiarnia Neybertowej, do której zjeżdżało się lepsze towarzystwo z całego miasta; potem tradycję tę podtrzymywała „Wiejska Kawa” znajdująca się w tym samym miejscu opodal placu Trzech Krzyży. Słynęła z ponczu zaprawianego ananasami, z najlepszej w mieście kawy i wyśmienitych bab.”
I dziś wokół tego placu w stolicy można znaleźć wiele smakowitych miejsc. I też jak przed wiekami trzeba mieć wypchany portfel.
Komentarze
Dzień dobry. Jeszcze żyję, chociaż kiepsko. Przy okazji okazało się, że okradłam własną córkę i Marialkę. Przywiozłam ze Zjazdu butelkę po piwie pełną jakiegoś płynu i za nic nie mogłam sobie przypomnieć kto mi to dał i co to jest (musiało już być późno, kiedy dostałam). Nikt z „nalewkowiczów” nie przyznawał się telefonicznie. Stało to=to na moim biurku, a tu oddychać nie ma jak, bo oskrzela i zatoki – otwaRŁAM KAPSEL, POWĄCHAŁAM, DAŁAM OSTROŻNY ŁYCZEK – niebo w gębie; słodki, gęsty piekielnie mocny maliniak. I tak mniej więcej co godzinkę, co dwie, powtarzałam te łyczki; bardzo dobrze mi robiły; zostało pół butelki. I nagle, wieczorem, kiedy wyłączyłam maszynę, bo padałam na pysk, przypomniało mi się. Butelkę wcisnęła mi Ryba z przeznaczeniem dla Marialki w podzięce, za telefoniczne leczenie. Ona jest niezawodna, ta Marialka. A Pyra okazała się słabym ogniwem. Przyznam się; pobożę, zrekompensuję czym innym… Swoją drogą głupio.
Dzień dobry Blogu!
Pochmurno coś.
Pyro,
wszystko przez tego Niemca 🙄
Ja sobie wczoraj poszłam spać zapomniawszy o zamieszonym chlebie 🙁 Prawie „wyszedł” z miski… Wsadziłam do pieca i czekam, co będzie 🙄
Podróżowanie bez ekwipażu tylko pozornie ułatwia życie, a ryzykowne bywa nierzadko 🙄
Osobisty najchętniej zabiera też własną kuchnię, no, kuchenkę (benzynową) i wtedy jest całkiem spokojny 😉
Chleb wyszedł trochę plaskaty, ale pachnie ładnie 😉
Dla niesytych Afryki dołożyłam Park Narodowy Królowej Elżbiety Jest tam trochę plantacji herbaty, nieoczekiwanie zielona sawanna, zwierzątka (niektóre bezwstydne 😉 ) jeziora w kraterach, słone źródła i saliny, wędrówka przez parną dżunglę w kanionie Chambura… Jak będę miała więcej siły, to wszystko opiszę…
Co za Niemca znowu?
Też mam wszystko wyłączone. Zamiast chusteczek jednorazówek zrywam zaraz płachtę z kuchennej rolki, a między jednym zaciągiem a drugim odkasłuję złogi w oskrzelach.
Ale co, zostało mi jeszcze parę paczek i ich przecież nie zostawię.
Ale potem naprawdę abstynencja zimowa!
Pogoda do …,
w tym sensie
pepegor
Młodsza też jeździ z własną kuchnią, ale znacznie bezpieczniejszą i lżejszą od benzynowej – 1kg pojemnik epi-gas,u, nakręcony palnik i 2 tyg.gotowania z głowy.
Nie wiem, jak inni, ale mnie się wysoka cena posiłku z jego jakością, dosyć różnie kojarzy.. Mój szef chcąc uczcić absolutorium młodszej córki, zaprosił żonę i dwie pociechy na obiad do hotelu „Polonez”. Zapłacił majątek z kaczkę twardą, jak zasady moralne p.Ziobro. Pyra kiedyś umówiła się z Jarkiem na mieście i czekając na Ślubnego w reprezentacyjnej knajpie „Pod koziołkami” zażyczyła sobie szparagi zjeść. Dostała półmiseczek wspaniale przybranych twardych i gorzkich patyków. Kelner – idiota twierdził, że dobre szparagi to zrobi mamusia w domu, a tu jest restauracja. Ktoś by pomyślał, że to zgrzebne czasy PRL, a ską że znowu. Rok temu znajoma wydawała córkę „bezweselnie” ale 15 najbliższych osób zaproszonych zostało do hotelu „Andersja” na obiad. Jako danie główne zafundowała im znana firma ze znanym kucharzem wołowinę wyraźnie „po przejściach” za to do sposobu aranżacji, nakryć, obsługi nie można zgłaszać zastrzeżeń.
Co za Niemca?!
Niejaki Alois A. który wszystko gdzieś chowa, jest odpowiedzialny za naszą zapominalskość 😉
Pyro,
na temat kuchenek zdania są podzielone. Gazowa jest wygodna jak się jej nie nosi w plecaku. Benzynowa jest lżejsza niż 1 kg, działa na dużych wysokościach lepiej niż gazowa, a poza tym benzynę prędzej się zdobędzie na bezludziu, choćby taką do samochodu. Najnowszym przebojem podróżniczym są kuchenki uniwersalne, spalające wszystkie rodzaje paliwa tzw. multifuelkocher
Spalają nawet olej napędowy i paliwo lotnicze.
Nemo, dawaj co masz do pokazania bo ładne i ciekawe, a komentarza wystarczy tyle co przedtem.
Pyro, przykro przyznać, ale rozczarowania tego typu jak je opisujesz zniechęcają mnie coraz bardziej od odwiedzin restauracji.
Wolę domowe, a już zwłaszcza ryby.
Zajmę się wreszcie czymś pożytecznym na tym urlopie. Chodzi za mną co miało być na wczoraj.
Witam 15 stopniowo lecz serdecznie i ciepło. 😀
Pepegorze, jednym słowem mamy pecha, że w naszych przepastnych barkach, nie ma nalewki malinowej, która Pyrę uzdrowiła. 🙁
Zgago – jeszcze nie uzdrowiło, ale pomagało oddychać
Pyreńko, jeśli choć ociupinkę zredukowało kaszel, to już jest cudownie. 😀
Zbudziłam się dzisiaj z myślą, ze trzeba się wziąć za dzierganie skarpet, czapek i innych zimowych ocieplaczy. Niestety do Hubertusa się nie zbiorę, po Hubertusie bede parę dni odżywać, ale potem to już będę dziergać. Howgh! kolejności: skarpety dla Aliny, czapeczka – tak pieszczotliwie – dla Nisi, a dalej jak się kolejka ustawi…
Mnie też przewiało, ale chyba dopiero w poniedziałek. Budzę się z potężną chrypą, potem trochę mija i od następnego rana to samo. Wczoraj też nieco zawilgłam na deszczu i taka zawilgnięta wsiadłam do samochodu i wracałam do domu.
A to stąd, że pojechałam pod Szczecin, żeby ostatecznie podpisać (w imieniu siostrzenicy, mnie nie stać 🙁 ) umowę kupna kuca dla Małej Ali. Kuc jest przepiękny (wrzucę fachowo: z wybitnym ruchem), taki trochę mniejszy Faust, kasztanowaty z łysiną. Zobaczymy na wiosnę jak się oboje zaprezentują.
Z całego stadka młodych koni w Żabich nie można nic dla Ali wybrać, bo są albo za duże (kuc nie może być większy niż 148 cm w kłębie), albo za młode – w poważniejszych zawodach koń musi mieć pięć lat, a jedna z urodziwych córek Fausta, pasująca wzrostem i ruchem, ma w tej chwili trzy! No i co pan zrobisz? Nic pan nie zrobisz! Pozostaje pocieszać się, ze jak już Ala wyrośnie z kucy (czyli jeszcze trzy lata) to bedzie w czym przebierać 😀
Małgosiu W! ten dżem malinowy to był taki „naprędce”, czyli ad hoc. Ala zebrała trochę mirabelek, zrobiłam z nich sok i przecier, ale było tego zbyt mało, zeby bawić się w zapasy zimowe. Sok użyłam na bieżąco dla syna (w domu musi być „soczek” = sok z mirabelek i np. czarnych porzeczek do picia z wodą) a do mirabelkowego przecieru wrzuciłam ubiegłoroczne zamrożone maliny, pogotowałam i dosłodziłam. I tyle.
No tak mirabelki! Nie dla psa kiełbasa. Dzięki Żabo! 😀
Mogę Ci nieco mirabelek podrzucić, 🙂
Eee tam, zaraz portfel wypchany 😯
Wystarczy mała karta kredytowa. Może być złota 😉
o a ja mam 3 kompoty z mirabelek z tamtego roku to dołożę do malin i będzie też coś na szybko … :0
nemo porcja dobrych wrażeń przyjęta .. 🙂 .. ten ptaszek na lusterku cudeńko ..
czyli Żabo Ala kuca ma … 🙂
popaduje to na grzyby chyba czas się wybrać ..
podobno najnowsze modne imię dla dziewczynki to „Debata” …. 😀
jak jest świnka Rebelia… 🙂
Przez to jeżdżenie samochodem nie moge sobie strzelić lufy na przeziębienie 🙁
Lufa i pod kordełkę…
Siano moknie, pokazują dłuższy okres słonecznej pogody po 15 września.
Jutro i pojutrze ma być też bez deszczu. Może się zwinie na sianokiszonkę, zostało już niedużo…
Biorę blachę po jagniaku (to co zostało z pieczonego, rozumie się) i jadę ją odwieźć, a potem do pracy, bo szef się znalazł…
Żabo znasz Przygodę w Plamie Kerna? Tam przy pomocy telefonu przesyłali dętki do samochodu, żeby się tak dało Twoje mirabelki 🙂
Zapowiada mi się pracowity weekend.
Najpierw wyglądało na zupełny luz i grzybobranie, ewentualnie zbiór mirabelek u przyjaciółki po drugiej stronie gór, a teraz… Hm…
Jutro Osobisty od wczesnego rana do późnej nocy świętuje w stolicy 50-lecie firmy, w której pracuje od ponad 30 lat. Wieczorem przybędzie maratończyk z Anglii, a już na wczesne popołudnie zameldowali się przyjaciele z Bazylei. Nie będzie lekko, bo dzień przed naszym powrotem z Afryki zmarł na 3 tygodnie przed setnymi urodzinami ojciec przyjaciela – muzyk i biograf Nietzschego i teraz ten przyjaciel ma wielką potrzebę rozmawiania, a jego żona wręcz przeciwnie, zaś oboje zapragnęli naszego towarzystwa, aby trochę się oderwać od załatwiania spraw pogrzebowo-spadkowych 🙄
Starszego Pana znaliśmy osobiście – niesłychanie żywotny i aktywny człowiek, byliśmy pewni, że tej setki dożyje… 🙁
Ależ mnie zezłościła sąsiadka z następnej klatki schodowej…Chyba wszystkie złe demony we mnie obudziła. Tydzień temu (Zgaga świadkiem) przyszła pożyczyć niewielką sumę „na dwa dni”. Dzisiaj wpadła na mnie, kiedy kupowałam skrzydełka dla psa. Zapowiedziała się, że przyjdzie. Przyszła po następną drobną pożyczkę. Nie dałam, bo nie miałam drobnych 30 zł – wydałam w sklepiku (to nie jest uboga osoba. Lekko licząc kupiłaby mnie, moje dzieci i psa, bo ma za co). Rozejrzała się po mieszkaniu i złośliwie stwierdziła, że jakbym się zabrała za porządne sprzątanie, to by mi choroba z 4 liter wylazła. Wyrzuciłam babę na pysk; słowo daję. Kazałam wracać do domu.
Dobry zwyczaj – nie pożyczaj 😉
Pyro, nareszcie !! Smutne jest tylko, że chyba możesz się pożegnać z kasiorką, którą ona pożyczyła w zeszłym tygodniu. 🙁
Żabo, gdybym miała whiskey, to bym zastosowała starą, angielską receptę na przeziębienia ; położyć się do łóżka, nad głową zawiesić cylinder (mam), na nocny stolik flacha whiskey i pić, patrząc na cylinder a po każdej szklaneczce, liczyć ile cylindrów wisi. Rano się (ponoć) zupełnie zdrowym. 😆 😆
Oczywiście ; rano się wstaje zupełnie zdrowym. 🙁
Dzien dobry,
Stara, angielska recepta na przeziebienie to ‚hot toddy’.
Miarka whiskey lub rumu, rowna alkoholowi miarka goracej wody, lyzka miodu, 1/8 wyszorowanej cytryny ze skorka. kilka gozdzikow.
Miod wymieszac z alkoholem, wlozyc cytryne nabita gozdzikami, zalac goraca woda, wypic poki cieple.
Sprawdzilam, pomaga!
I zdrowemu chyba nie zaszkodzi, jak to wypróbuje, czyż nie? 😉
A propos cytryn – jakiś sposób na przechowanie (może być zakonserwowanie) dużej ilości żółtego i kwaśnego przysmaku proszę.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Pozostając w warszawskich klimatach
http://www.youtube.com/watch?v=ZzIAU2Jp95s
E.
I jeszcze to
http://www.youtube.com/watch?v=5yK82sxs9Mg&feature=related
E.
Nemo,
nie zaszkodzi, nie zaszkodzi :)!
echidno w rumie .. 🙂 i są tu wariacje z wanilią lub cynamonem ..
http://pyszniejest.blogspot.com/2010/03/cytryny-w-rumie.html
Dzięki Jolinku –
ala ja taka marudząca raczej, rum niekoniecznie. Dowcip polega na jakości zaposiadanych cytryn. Obrodziły nam nad wyraz. I są z gatunku bardzo żółtych z posmakiem słodyczy. I o wspaniałym zapachu. Chciałabym jakoś to zakonserwować – te naturalne wartości znaczy się.
Rum, cynymon i inne zapachowe dodatki zabiją to natychmiast.
I jeszcze marzy mi się by nie było za dużo cukru. Lubię kwaśne, a jak trzeba to można dosłodzić.
E.
Echidna – czytam właśnie „PRL na widelcu” tam i M.Dąbrowska i Mycielski podają, że zakupione na gwiazdkowe święta cytryny w dobrym stanie przechowali do września. Każdy owoc starannie owinięty w papierową bibułkę, ułożone w sporym naczyniu kamionkowym w suchym i ciemnym miejscu. B.Często kontrolowane i przekładane.
Echidno,
ja przechowywałam przez całą zimę świeże cytryny z Sycylii w styropianowym pojemniku na balkonie. Znakomicie też się trzymają w woreczku foliowym (by nie wyschły na kość) w lodówce.
Aromat cytrynowy najlepiej konserwuje limoncello 😉
https://picasaweb.google.com/115740250755148488813/WrzeUDzieci?authkey=Gv1sRgCMqBgqjA5uDNdA#
Ahoj grzybnicy! Czy TO się je? Pełno tego w trawie koło domu. W język nie piecze
Nisiu, Ty szutki nie paniała! Moje utyskiwania na temat wielkości emerytury były paralelne do starego „dowcipu” o tym, jak panna młoda po nocy poślubnej powiedziała melancholijnie „A i pensję też masz niewielką…”
Nemo. czy limonki takoż można przechowywać? Pomimo folii wysychają na kość! A przecie są nieodzowne do tequilli.
pamiętam cytryny zasypywane mąką kartoflaną, ale to chyba nie był najlepszy pomysł?
Na surowo w cukrze zachowują kolor i zapach, ale cukier…
cichal, te trujące wcale nie muszą być gorzkie i piekące, sromotnik podobno jest słodki, poza tym te z blaszkami są bardziej trujące niż z rurkami – jeżeli juz są.
odwiozłam blachę, zamówiłam prosię na Hubertusa, zapomniałam sie zapytac o słomę (cenę i czy w ogóle jest na sprzedaż), wysłuchałam zachwytów Małej Ali (przez telefon), pojechałam do pracy, nie spotkałam szefa, obejrzałam żywiznę i wróciłam do domu.
Chyba sobie strzelę tę lufę, a co!
no tak rozumiem echidno .. ale może część tak zrobić lub ..
http://www.kuchnia.tv/kuchnia_przepis_0-0-2468_kiszone-cytryny.html
Żabciu, nie będę eksperymentował z tymi grzybkami. A może by dać Ewuni…?
a moze je poprostu zamrozić? Tak pokroić, nieco posłodzić i zamrozić, wtedy będą miękkie i podzielne?
Można też obrać skórkę (tym samym co kartofle), włożyć do słoika i zasypać cukrem. Skórka puszcza aromatyczny sok, który dodaje się do ciasta, kremów itp. W lodówce stoi wieki. A owoc obrany z reszty skórki pokroić, nieco pocukrzyć i zamrozić. Chyba bym tak zrobiła. Albo część zasoliła i też zamroziła. Albo wycisneła sok, pocukrzyła, zasoliła i zamroziła.
Ojej, ile ja mam jeszcze dobrych pomysłów! 😀
Jak ten rabin z kurami…
Żart Cichala przypomniał mi podobną scenkę w wykonaniu mojego naczelnego. Personel mówił o nim „Jureczek”, a on był mistrzem świata w manipulacji ludźmi. 154 cm wzrostu, śliczny, siwy lok nad czołem i uśmiechnięta buźka wesołego Kupidynka. W okresie „braków sklepowych” ciągnęły do Jureczka sznurkiem mamusie córek i synów na wydaniu z rodzin wojskowych, bo za stosunkowo nieduże pieniądze można było latorośli zafundować eleganckie wesele na 40 osób z orkiestra, osobną salą jadalną i b. dobrą kuchnią. Rok ma 52 soboty, odliczając jeszcze bale, koncerty i święta, nie uzbiera się więcej, niż 40 sobót „weselnych”, więc jasne, że nie każda mamusia wychodziła od Jureczka z pozytywnym rezultatem starań, ale każda była uśmiechnięta. Jureczek zaś pogadywał : patrzcie i uczcie się; to jest talent, żeby wychodzili nie załatwieni, a zadowoleni. Kiedyś taka pani, która miała już u nas wesele zaklepane i przyszła uzgodnić jakieś tam ostatnie sprawy, zwróciła się do Wodza :
– Może coś trzeba przewieźć? Bo wie Pan (tu się lekko nadęła) mój mąż ma malucha!
Jureczek spokojnie rozlał w 2 lampki po odrobinie winiaczku, jeden podał owej pani, poklepał ją po ręce i zagulgotał:
– To nie nieszczęście, łaskawa pani. Przecież nie o to chodzi, żeby On był wielki. Nieprawdaż?
O maluchu chodził jeszcze taki witz (młodzież nie czyta!):
– Podobno masz fioletowego malucha?
-Nie, skąd, zielonego…
-O, a mówili, ze sobie drzwiami przytrzasnąłeś…
Pyro, mam pytanie, czy Ryba robi nalewkę z malin wg Twojego przepisu ? Jeśli tak, to stuknij go proszę, ślicznie proszę. 🙄
Jeśli już go podawałaś, to podaj kiedy, ja jestem tak przymulona, że go nie znajdę za „Chiny Ludowe”. 🙁
Zaznaczam, że nie muszą być z proporcjami a jedynie technika i składniki, no i oczywiście czas po jakim będzie można tę pychotkę pić. 😉
Żabo, 😆 😆 😳 😆 😆
Cichalu, szutki poniała, ale skojarzyło mi się z tymi gigantycznymi banderami południowców.
A teraz popatrz:
http://darynatury.w.interia.pl/zrodla/grz035.htm
Jest podejrzanie podobne do Twojego grzybka. To może być to, czyli najbardziej trujące g. wśród grzybów. Nie jedzcie tego na wszelki wypadek.
Zgaguś – za godzinkę, dobrze?
Pyreńko, oczywiście – może być nawet jutro. 😀
zrobiłam sobie cały litr tego napoju z imbiru, miodu i cytryny (wg Heleny) i teraz popijam. On mi bardzo dobrze robi.
Pyro dzięki, kompletnie zapomniałam o tym napoju. Właśnie go sobie zrobiłam. 😀
Pani Janina Paradowska ma promocję książki i sam Pan Premier podobno przyszedł na to spotkanie ….
to i ja rumu z cytryną się napije za nasze zdrowie …
Cichalu,
grzyby trzeba oglądać również z profilu, włącznie z nasadą trzonu, a także od spodu. Od góry wyglądają jak wiele innych, podobnych i trudno je jednoznacznie rozpoznać 🙄 Najlepiej nie eksperymentować.
Limonki są mniej trwałe niż cytryny, ale jakiś czas w lodówce wytrzymują. Aktualnie mam garść drobnych limonek kenijskich i pewnie zużyję je w ten weekend, uraczę gości caipirinhą na lodzie z lodowca 😉
Byłam w ogrodzie i znowu mam stragan ze wszystkim możliwym 🙄 Muszę wreszcie zakisić ogórki i przypomnieć sobie, jak w ubiegłym roku zrobiłam zalewę do konserwowych, że były takie dobre? Improwizowałam do smaku, więc o proporcjach nie ma mowy 🙄
Zgago – i ja i Ryba robimy metodą pi razy drzwi, tzn nie trzymając się żadnych stałych reguł. Najprościej jest pognieść lekko maliny w słoju, przesypać cukrem (ja 30 dkg, Ryba 40) poczekać aż cukier się rozpuści, zalać wódką 45 % (litr/kg) albo roztworem 0,5 l spirytusu+400 ml przegotowanej wody. Trzymać na słonecznym parapecie tydzień zlać, bo później traci kolor. Przepisy każą te maliny wyrzucić i nalać nalew na nową porcję owocu – też na okres tygodnia ale w ciemnym miejscu. Ja tego nie robię ; nie maM TYLE OWOCU I ŻAL MI WYRZUCAĆ. Po tym jednym tygodniu zlewam nalew w butelki i trzymam w chłodzie i ciemności (szafka na balkonie) 2 tygodnie. Potem można pić. Tu uwaga – termin leżakowania jest najróżniejszy, np maliniak klasztorny jest dobry w trzecim roku leżakowania.
Pyro, dziękuję bardzo. Jedno jest pewne na 100% – trzech lat nie wytrzymam. 😆 😉
Przyznam się bez bicia, że maliny już są w słoju, tylko dla „zdrowotności” ( 😉 ) zamieniłam cukier na miód. Nie wiedziałam tylko, czy już zalać wódecznością, czy poczekać.
To idę zalać wódeczką – maliny już sok puściły. Na dodatek ma się znowu zrobić słonecznie. 😆 😆
Opchałam się tabletkami jak małpa kitem i idę pod kordełkę. Jak nie będę mogła w nocy spać, to wrócę na blog
http://static.funpic.hu/_files/pictures/original/51/14/21451.jpg
Dobranoc bardzo.
Dobrej i spokojnej nocy Pyro.
Ja teraz sobie pooglądam pogodny serialik z płytki a potem też pójdę spać.
Dlatego już życzę Wszystkim spokojnej, dobrej nocy. 😀
Coś dla Alicji.
http://static.funpic.hu/_files/pictures/original/89/11/1189.jpg
Alicjo odezwij się, co z tobą?
Czyżby Alicję porwali wilcy?
Mnie też by było trudno podać proporcje do moich nalewek. Różnica mojej metody polega na tym, że zaczynam najpierw z samym cukrem. Możliwie oszczędnie, bo nie lubię jak staje się zbyt słodkie, ale z taką ilością, aby sam cukier zakonserwował na początek owoce. Ta metoda jest rzecz jasna dość stresowa, bo trzeba obserwowac codziennie i nie tylko jeden raz. Jak mam wrażenie, że cała sprawa zaczyna iść w kierunku fermentacji, to dolewam alkohol, który zabija te tendencje. Dlaczego tak właśnie. Uważam, że potraktowanie owocu zaraz alkoholem, a zwłaszcza mocnym zwiera sok owocowy, a szczególnie ten wysokopektynowy. Ten sok już nie przedostanie się do roztworu. Mam w tej chwili piękny przykład do obserwacji. Niezbyt dojrzały dereń zasypałem cukrem i było tego trochę za dużo, bo na dnie zebrała się warstwa, która nie chciała się rozpuścić. Po 14 dniach dosypałem ok. 10 procent masy początkowej ze świerzych owoców i obróciłem 5 litrową, już teraz pełną butle na głowę, aby cukier z dna przepracował sie do nowych warstw i się rozpuścił. Po 4 dniach postawiłem butelkę jak należy i zauważyłem, że sprawa wcale nie jest stabilna, że przynajmniej nowej warstwie pojawiają sie bańki jakieś. Trzeba było wyjeżdżać na zjazd więc zalałem czym jeszcze miałem. Roztwór mógł mieć ze 42 procent. I co widzę dzisiaj ? dolne, na samym cukrze traktowane warstwy marszczą sie i kurczą, świerzy dodatek natomiast wygląda jędrnie jak na początku, a alkohol nad nim nawet się nie zabarwił. Wychodzi na moje o tyle, że ten alkohol niczego przez ubiegły tydzień z owocu nie wyciągnął. Naturalnie, że to postoi jeszcze, bo sprawia bardzo stabilne wrażenie i też da farby.
A teraz, zgodnie z obietnicami podam po kawałku moją majową podróż po Turcji w nadziei, że nie będzie kumulacji i nemo nie zapoda czegoś zapierającego dech:
To jest miasto Konya na płaszczyżnie anatolskiej, taka turecka Częstochowa, gdzie jest wielu pielgrzymów do swoistego klasztoru (absolutny wyjątek tam), gdzie żył uczony ? , zapomniałem i tam jest jego grób. Każdy Turek tam chciałby być pochowany, dlatego załapałem trochę klimatu tureckiego cmentarza. Trudno, będziecie musieli przez to przejść.
https://picasaweb.google.com/pegorek/Konya?authkey=Gv1sRgCOLNudyYrriLgwE
Dobranoc
http://www.youtube.com/watch?v=8x8S5Mgimy0
w końcu strzeliłam sobie tę lufę, a nawet dwie.Może pomoże?
Krótki dzisiaj postanowił kopać się z koniem. Siedzi teraz jak kupka jamniczego nieszczęścia. Koń nieuszkodzony odbiegł z pola bitwy 😀
BRA!
Waleczne serca mają jamniki tylko zupełnie nie zdają sobie sprawy jak są małe. Teraz odbywam podróż z Pepe (on też umie patrzeć) i piję kawę. Potem urządzę sobie prasówkę, dobrego dnia!
Witam, jak nazywa się książka p. Milewskiego na którą się Pan powołuje? 🙂 Dziękuję za odpowiedź!