Krowy biało-czerwone czyli nasze choć zagraniczne

Jeżdżąc na zakupy do Pułtuska czy Serocka mijam dzień w dzień pod Zatorami ogrodzoną łąkę na której pasie się spore stadko pięknego białego (czy raczej kremowego albo może szarego – kto to potrafi rozróżnić kolory) bydła. To charolaise – bardzo mięsna rasa o przyrostach wagi przekraczającej półtora kilograma dziennie. Rasa pochodząca z francuskiego regionu Masywu Centralnego dotarła aż tu na pogranicze Mazowsza z Kurpiami. Po drugiej stronie Narwi, tuż za Serockiem podziwiam piękne czerwone, wełniste i bardzo rogate krowy szkockiej rasy highlander . Te, w odróżnieniu od delikatnych francuskich kuzynek nie wymagają obory. Wystarcza  wiata. Długie i grube futro pozwala im spędzać mroźne nawet dni pod gołym niebem.

A ja przyglądam się i jednym, i drugim marząc o wielkim,  krwistym, dobrym befsztyku.

Mam nadzieję, że takie hodowle będą się u nas mnożyć. W tej chwili bowiem to niezły interes.Wołowina bowiem to dziś jedyny deficytowy produkt żywnościowy na rynku Unii Europejskiej. Unijni smakosze  coraz chętniej kupują wołowinę i coraz częściej wybierają polską, posiadającą renomę mięsa zdrowego, bo produkowanego metodami w większym stopniu naturalnymi, niż mięso importowane np. z Ameryki Południowej.

Rozwojowi chowu bydła mięsnego w Polsce sprzyja sytuacja w innych krajach Unii, gdzie – i to  w większości z nich – następuje redukcja stad bydła, której powodem  jest zaprzestanie intensywnego wspierania produkcji wołowiny. Zanotowano również spadek importu wołowiny z Brazylii, w związku z  wprowadzoną zasadą certyfikowania zakładów ubojowych, które chcą eksportować  na rynek unijny.

Warto dodać, że koszty produkcji 1 kg żywca wołowego w Argentynie czy Brazylii wynoszą ok. 2 USD, a w Europie jest to już 4,5 USD. Jeśli jednak do mięsa zza oceanu dodać koszty transportu, to ceny znacznie zbliżają się do siebie i głównym argumentem zostaje jego jakość. A tu mamy sporo atutów.

Pierwsze stado krów rasy mięsnej trafiło do Polski dopiero w 1964 roku. Krzyżowanie krów mlecznych z buhajami ras mięsnych, rozpoczął się na dobre dopiero  w latach 70. ubiegłego stulecia i był wykorzystywany głównie na potrzeby eksportu otrzymywanych tą drogą cieląt lub buhajów jako żywca. W latach 80. eksportowano takich zwierząt około 1 miliona sztuk rocznie.

Rolnicy, którzy zainwestowali w rozwój hodowli bydła mięsnego i produkcję żywca wołowego oraz uczynili z tego kierunku produkcji ważną gałąź swych gospodarstw, nie mają jednak beztroskiego życia. Głównym powodem jest jeszcze zbyt niska opłacalność tej dziedziny produkcji. Hodowcom brak  poczucia stabilności i trwałej satysfakcji finansowej.

Jakiś czas temu opisałem mój udział w degustacji 12 rodzajów wołowiny dostarczonej z 8 krajów świata. Zwycięzcą degustacji została wołowina argentyńska ale drugie miejsce – jakże zasłużenie – zdobyło mięso z polskiej hodowli. Prawdę mówiąc w mojej ocenie to właśnie mięso z naszej krajowej hodowli było najdoskonalsze. Podobnie oceniali je i kucharze. Polędwica argentyńska znalazła więcej zwolenników i otrzymała o kilka punktów więcej.  Tyle tylko, że mięso z pampasów w polskich i europejskich sklepach kosztuje znacznie  więcej  niż mięso z hodowli nadnarwiańskich.

I to jest dobra wiadomość dla smakoszy mięsożerców.