Dwóch panów w łódce ale bez psa

Chyba pomału zmienia się pogoda na lepszą. Może nawet będzie prawdziwe lato. Udało się nam dwukrotnie wypłynąć na Narew i spędzić na rzece po cztery godziny bez kropli padającej z nieba. Wprawdzie nic nie złapaliśmy ale i tak był to czas wielce przyjemny.

Wiosłowanie pod prąd to ciężka harówka ale gdy ma się dziewiętnastoletniego wioślarza to wystarczy tylko pilnować kursu i zabawiać go rozmową. Powrót do przystani to kaszka z mlekiem. Narew sama niesie łódź z dużą szybkością.
Wybraliśmy na połów piękne zakole rzeki, gdzie prąd zanika i można przycumować łódkę do tataraku i obserwując spławik podglądać życie, które toczy się wartko i nawet hałaśliwie. Łabędzie wyprowadzają młode, na ogół dwa wielkie białe ptaki towarzyszą szóstce szarych i jeszcze nieopierzonych dzieciaków. Gdy tylko do takiego stadka zbliża się łódka z wędkarzem lub obcy łabędź rodzice szaraków stroszą pióra i krzycząc głośno walą skrzydłami o wodę. Takiego ataku nikt nie przetrzyma. Zarówno wędkarz jak i obcy łabędź uciekają gdzie pieprz rośnie.

Z trzcin wypływają kaczki i po chwili wystawiają kupry na widok publiczny zanurzając łebki w poszukiwaniu żeru. Co chwila tuż, tuż nad powierzchnią wody śmiga stalowo-niebieski zimorodek. Nad nami krąży cały czas jakiś drapieżnik ostro pokrzykując. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić czy to orzeł błotny czy wielki jastrząb.

Co jakiś czas lekkie drganie spławików przyprawia nas o emocje, by po chwili uspokoić się. Znaczy rybka była zbyt mała, by mogła połknąć naszego czerwonego robaka.

Dłuższe chwile ciszy wypełniamy lekturą felietonów Umberto Eco „Trzecie zapiski na pudełku od zapałek”. To lektura pełna humoru i głębokiej mądrości. Dobrze działa na czytelników uciekających od harmidru życia pełnego konferencji prasowych, oświadczeń i kontroświadczeń, dymisji, eksmisji, radia i telewizji.

Nie zawsze taka ucieczka daje pełnię szczęścia. Mieliśmy pecha wybierając to zakole Narwi, ponieważ urok miejsca przywabił i innych. Na brzegu wyrosły budy i budki, w których spędzają weekendy wędkarze. Tym razem nie łowili ryb lecz świętowali urodziny pana Waldka. Sto lat i inne pieśni niosły się po wodzie, a po kolejnej butelce rozmowy zawęziły się niemal wyłącznie do kilku słów. I teraz nad powierzchnią rzeki zamiast zimorodków fruwały wyłącznie k?y!

Zwinęliśmy sprzęt i wróciliśmy do domu. A tu czekał już na nas wcześniej zamarynowany w oliwie i cytrynie, posypany czosnkiem oraz rozmarynem wielki płat łososia. Ugotowany na parze był ukoronowaniem dnia!