Czy można coś lubić, jeśli się nie lubi?

Golonka bawarska

Długo się mad tym zastanawiałem gdy zaproszono mnie do panelu dyskusyjnego na temat związków niemieckiej kuchni z kuchnią polską, wzajemnego wpływu obydwu na siebie i przyjemności jakie nas czekają za niemieckim stołem.

Zawahałem się czy przyjąć zaproszenie, bo nie chciałem urazić ambasadora niemieckiego pod którego patronatem spotkanie to ma się odbyć w Centrum HoReCa. Skusili mnie jednak inni uczestnicy a to Inka Wrońska – szefowa miesięcznika „Kuchnia” i dwaj wybitni szefowie kuchni – Grzegorz Kazubski oraz Kurt Scheller. Prawdę mówiąc był jeszcze jeden argument: to szparagi. W drugiej części spotkania mam wraz z obydwoma mistrzami przyrządzać (a każdy po swojemu) te wspaniałe warzywa. Pisałem zaś, że uważam niemieckie szparagi za najlepsze w tej okolicy Europy. Zgodziłem się więc.
Nie mogę wprawdzie bujać, że niemiecka kuchnia to moja ulubiona lecz przecież można zacząć od tego, iż angielską uważam za jeszcze gorszą. A po zastanowieniu się zacząłem wspominać różne przyjemne momenty spędzone w niemieckich restauracjach. W dodatku Niemcy są tak duże, że nie można mówić o jednolitej kuchni narodowej. Inaczej jada się w okolicach Berlina, a zupełnie inaczej pod Bonn, Hamburgiem czy  Monachium.

I tak doszedłem do wniosku, że zdecydowanie nie lubię dań mięsnych tonących w tłustych, ciężkich, śmietanowych sosach z dodatkiem zasmażanej kapusty i rozgniecionymi kartoflami. Ale takie dania można spotkać i w polskiej kuchni. Zwłaszcza na terenach dawnego pruskiego zaboru.

Bardzo lubię natomiast (byle porcja była malutka a nie klasyczna monachijska) golonkę pieczoną w piwie, uwielbiam (też danko monachijskie) białe delikatne kiełbaski z musztardą miodową, śledzie podawane na północy Niemiec a zwłaszcza  rolmopsy. I to te uwielbiane przez Otto von Bismarcka.
Jak do tego spisu dołożyć kilkanaście dań ze szparagów, to nagle okaże się, że lubię to, czego nie lubię. Czyli, że jestem miłośnikiem różnych dań niemieckich. I tak też wypowiem się na spotkaniu w HoReCa.