Kolacja (i relacja) Pyry z Zagrody Bamberskiej

 

  „Gazeta Wyborcza” ogłosiła konkurs pod hasłem  „Polska je, je, je” promujący regionalne kuchnie różnych stron kraju.  Uczestnicy mieli się podzielić wspomnieniami o smakach dzieciństwa, ulubionych potrawach, daniach dziś zapomnianych, a kojarzących się z ziemią rodzinną. Zostałam laureatką tego konkursu dla Wielkopolski, a w nagrodę otrzymałam  dwuosobowe zaproszenie wartości 200 zł do restauracji Zagroda Bamberska. Na kolację wybrałam się z Anią (czyli Pyrą Młodszą – przyp. P.Ad.)
 Dzielnica Jeżyce, w której owa restauracja karmi Poznaniaków i przyjezdnych, w granicach miasta jest dopiero od XX w. Poprzednio była to wieś, w znacznej mierze zamieszkana przez Bambrów (czyli potomków osadników z Bambergu, sprowadzonych aby zasiedlić wyludnione po wojnach i zarazach tereny w XVII w). Dziś jest to ścisłe centrum miasta, bo od starszych, miejskich terenów dzieli je tylko linia kolejowa – 4 minuty marszu od  Auli Uniwersyteckiej, Opery i Uniwersytetu, 10 minut od Starego Rynku. Jeżyce wprawdzie szybko się zurbanizowały, ale tu i ówdzie przetrwały ślady wiejskiej zabudowy. Przy ul Kościelnej przez długi czas były  wiejskie zabudowania z pruskiego muru. Środek ludnego miasta, mało terenów budowlanych, a tu chałupa i 4 budynki gospodarcze – łakomy kąsek. Kupił ktoś z pomysłem : za wysokim, chłopskim murem , poddał renowacji wiekowe budynki, w których powstał wygodny hotel i restauracja z kawiarnią – wszystko pod szyldem „Zagroda bamberska”.
Restauracja mieści się w przestronnym budynku pyszniącym się napisem „stodoła”, w „kurniku” jest kuchnia i pomieszczenia gospodarcze. Cały  teren wybrukowany kocimi łbami, ale wszędzie można dojść  i wygodnymi ścieżkami o gładkiej nawierzchni.

Wnętrze restauracji starannie zaaranżowane –  od oświetlenia, przez meble, aż po lustra i wiszące na ścianach reprodukcje starych fotografii prezentujących ludzi w strojach bamberskich. To, co mnie urzekło, to wygoda  sali. Nie ma ciasno stłoczonych stolików, wpadających na siebie i zaglądających w cudze talerze gości. Obsługa wzorowa, dyskretna i kompetentna, chociaż niezbyt  liczna.
Nie zjadłyśmy pełnego obiadu; zrezygnowałyśmy z przystawki i deseru, a gdybym miała nieco rozsądku, zrezygnowałabym także z czekadełka i zupy. To nie jest na damski  apetyt, to dania na kilkugodzinne posiedzenie przy stole. Byłyśmy głodne,  więc kiedy podano koszyczek gorących bułeczek, miseczkę smalcu ze skwarkami i drugą z kwaszonymi ogórkami, skusiłyśmy się.
Kartę dostałyśmy w dwóch odmianach – ja, jako osoba płacąca dostałam pełną kartę z cenami, Ania kartę damską – bez cen. Zestaw przystawek to  ok. 15 pozycji, ale podane ilości potrawy od razu postawiły nas przed dylematem: albo przystawka np. z  3 kawałków śledzia w różnych sosach, czy świeży tatar z garniturem albo zupa. Obydwu nie damy rady zjeść. Ania wzięła więc krem borowikowy z płatkami suszonej cukinii, ja żurek bamberski.  Ona była zachwycona, ja prawie też. A „prawie”, bo to nie była zupa , lecz  potrawa jednogarnkowa. Czego tam nie było: kiełbasa, boczek, jajko, gąski czyli zielonki w kosteczkę krojone i grzanki z chleba żytniego. Przeszkadzała mi też troszeczkę nuta lubczykowa w zupie.
Jako danie zasadnicze Ania wybrała kaczkę z pyzami drożdżowymi i modrą kapustą, ja pierś gęsią bejcowaną w miodzie i whisky na plackach ziemniaczano-cukiniowych  z garniturem  cebulek perłowych i zielonego agrestu i pod czuprynką z czerwonej kapusty. No i dostałyśmy: Ania (fot. obok) pół kaczki, 3 pyzy, sosjerkę pysznego sosu i doskonale przyprawioną kapustę; ja prześliczną kompozycję (fot. wyżej) – stosik  placków, między nimi garnitur, filet z gęsi w 3  kawałkach, na tym widowiskowa  „czuprynka” z kapusty i jeszcze obok tego wszystkiego nieco garnituru. O jakości placków się nie wypowiadam, zjadłam może 3 kęsy, bo miałam ochotę na gęsinę. Jarzyny były bardzo dobre, rzecz do powtórzenia w domu:  zielony agrest i perłowa cebulka, a także malutkie kostki cukinii, wrzucone tylko na tłuszcz i lekko zblanszowane; zachowały kształt, jędrność i kolor. Łakomie wycierałam nimi sos spływający z gęsi, bardzo dobry, doskonale zharmonizowany smakowo, lekko pikantny. Gęsina – rumiana na zewnątrz, różowa w  środku. Niestety  była twarda. Poprosiłam więc o spakowanie i zabrałam do dalszej obróbki w domu. (Wystarczyło 15 minut i była dobra.) Do tego wypiłyśmy po pół kieliszka wina typu burgund (etykiety nie widziałam) wino było bardzo dobre.
Tak, jak przystawka, tak i kremy, torty, marengi i owoce w gorącej czekoladzie, sorbety i inne cuda też zostały na kawiarnianym kredensie. Mówiłam, że nie na damskie apetyty te porcje.
Podsumowując  uznaję, że gęsina, to wypadek przy pracy, reszta naprawdę godną pochwały. Dobry nastrój wzmagała daleko w tle łagodna muzyka swingowa. Godna polecenia ta „Zagroda Bamberska”. Nawet  ceny do przyjęcia: przystawki 16 – 20 zł, zupy do 20, dania główne 45-70 zł. Przy tak rozsądnie skalkulowanych cenach potraw, wyjątkowo droga kawa (15 – 22 złote).

Zdjęcia: Pyra Młodsza