Kto wie co dobre
Myślę, że nawet przed tysiącem lat nasi przodkowie myśleli nie tylko o tym, by się najeść ale także o tym, by zjeść coś smacznego. Pomysły na dobrą żywność mieli na przykład wojowie Bolesława Krzywoustego, którzy śpiewali po dojściu do Bałtyku „Naszym ojcom wystarczały ryby słone i cuchnące,
My po świeże przychodzimy w oceanie pluskające!”
Takim samym hasłem może posługiwać się dziś niemal każdy miłośnik ryb. Trawestując kalambury Anthelme Brillat-Savarine’a możemy użyć jego myśli mówiąc, że: „Zwierzęta się wypasają, człowiek je ale tylko człowiek inteligentny je pięknie, zwłaszcza gdy wie co ma na talerzu”.
Innym powiedzeniem bardzo przydatnym przy stole jest maksyma stwierdzająca, że człowiek inteligentny nie obżera się: „Mądrej głowie – dość pół porcji!”. Kolejnym znanym hasłem jest pytanie brzmiące tak: „Wiesz co jesz?” Jeśli chcesz to udowodnić, to nie kupuj produktów niewiadomego pochodzenia.
Spośród rad dla smakoszy zyskujących poklask zwolenników zdrowego jedzenia spodobało mi się, usłyszane ostatnio w środowisku Slow Foodu,: „Robak wie co dobre” – czyli nie jedz jabłek sztucznie pędzonych przy pomocy chemii.
Takich powiedzonek i haseł możemy wymyślić zapewne setki. Warto je popularyzować. Zapraszam do zabawy!
Komentarze
Oj, Gospodarzu miły! Myśleć na dobre to ja zaczynam dopiero po drugiej kawie. A za oknem lekko rudziejące czuby drzew, po deszczyku pełne zachmurzenie, ciepło. W taki ranek człowiek ( w tym przypadku, Pyra) utwierdza się w podejrzeniu, że miał w totemie rodowym zwierzaka zapadającego w sen zimowy. Dzisiaj nie gotuje obiadu, bo będę prowadziła światowe życie.
wszystko dobre co nam smakuje .. 🙂
cichal jak już będziesz tam we Wiedniu i u Pana Lulka to wycałuj wszystkich z dubeltówki … 🙂
i jeszcze to ..
„Twoje pożywienie powinno być twoim lekarstwem, a twoje lekarstwo pożywieniem.” … (przysłowie afrykańskie) …
Cichal -całusy i pozdrowienia dla Wiedeńczyków i Pana Lulka.
A o tym, że Krakusy robią dęte jubileusze, wiedział już doskonale Boy – jakoś to tak było, że aby zrobić jubileusz
„bierze się starego pryka,
sadza go się na fotelu
i sążniście się go „tyka”- O, Ty….”
daej nie pamiętam, tylko ogólną wymowę. Widać, że Ratusz pod Majchrowskim wpisuje się w c.k. tradycję.
czyli Boya lubi … 🙂
Zmartwił mnie Gospodarz przytaczając bon mot „Mądrej głowie…”. Cóż, chyba z inteligencją u mnie marnie, bo bywam niepohamowany.
Ale w piątek niepohamowana była cała nasza trójka, a to za sprawą kucharza, który na pewno wie, co je, skoro wie, jak się co przyrządza.
Strefa Kuchnie Świata w Hotelu Nadmorskim w Gdyni. Recenzje różne. Obsługa raczej ganiona w szczycie sezony, jakość potraw zawsze chwalona.
Trafiliśmy, jak się wydawało w pierwszej chwili, nienajlepiej, ponieważ w hotelu odbywała się jakaś duża impreza firmowa czy szkoleniowa i sąsiednia wielka sala bankietowa była pełna, a kelnerzy biegali bez przerwy do tamtej sali. Okazało się jednak, że tamata impreza nie miała wpływu na nasz posiłek.
Na poczatek w charakterze czekanka dostaliśmy po lampce Vernaccia di San Giminiano i to w bardzo dobrym wydaniu.
Zamówiłem przy okazji rezerwacji dwie porcje żwieżych muli duszonych w białym winie. Wydawało mi się, że córeńka na nie nie reflektuje. Okazało się, że byłem w błędzie, więc dla siebie zamówiłem toskańską zupę cebulową z drobno krojoną szynką i kurkami. Zupa bardzo smaczna, esencjonalna, ale nie pozostawiająca posmaku na godziny jak czasem bywa z francuską w nieco gorszym wydaniu.
Ukochana zdołała zjeść niewiele ponad pół porcji muli, więc miałem okazję je dokończyć. Były to jedne z trzech najlepszych wykonań, jakie kiedykolwiek spotkałem. Pozostałe były w St Malo i w Antwerpii. Piękny zapach, kolor i przede wszystkim smak. W stosunku do innych wykonań, jakie spotkałem, tutaj w sosie czuło się zdecydowanie więcej śmietany i warzyw, szczególnie selera. Ale duża ilość śmietany nie nadawała smakowi nijakości, ponieważ esencja wyciągnięta z warzyw i przede wszystkim niewątpliwie niezłe wino, również dodane obficie, sprawiały, że smak był zachwycający.
Jako danie główne z wyborem były problemy. Karta asortymentowo dość skromna. Mieliśmy wszyscy ochotę na jagnięcinę, choć pierś kaczki marynowana w whisky, miodzie i limonce też była pociągająca. Nie było jagnięcych kotlecików a jedynie jagnięcina duszona z fenkułem jako danie toskańskie (serwowane we wrześniu). Ukochana nie znosi anyżku, więc był problem. Pozorny, bo zamiast fenkułu można było do mięsa otrzymać grilowane jarzyny. Wszyscy zamówiliśmy to samo.
Nikt z nas nie żałował. W zasadzie nic szczególnego. Duszone mięso podawane bez sosu, do tego półtwarde jarzyny i jeszcze boczniaki. Ale właśnie profesjonalność kucharza sprawiła, że to wszystko było po prostu przepyszne. Jagnięcina zwyczajnie duszona przypominała w smaku baraninę, tylko dużo delikatniejsza i pozbawioną tłuszczu. Ale czas duszenia, dobór jarzyn i sposób przygotowania boczniaków sprawiły, że niemożna było jeść, tylko trzeba się było delektować. Cukinia w kawałkach ze skórą smakowała cudownie. Boczniak bardzo przypominał najlepiej usmażoną kanię. Nie było do tego żadnych dodatków typu ziemniaki czy ryż. Tak się podaje we Francji i lepszych restauracjach włoskich. I dobrze, bo porcje były ogromne i z trudem byliśmy w stanie je pokonać. To, że pokonaliśmy, zawdzięczamy wspaniałemu smakowi.
Do małży dostaliśmy, oprócz wazy na muszle, miseczki z ciepłą wodą doprawioną cytryną do płukania palców. Dodatkowo dzban wody z cytryną do picia, jak podają we Francji. Kelnerka czuwała, żeby wody nie zabrakło.
Wino. Tutaj problem. Wybór win mały i brakuje win wysokiej klasy. Wybraliśmy MON ROC Syrah 2006 VdP d’Oc firmowanego przez Georgesa Duboeuf. Z gwinta z odpychającą etykietą. Dla mnie etykieta świadczyła o przeznaczeniu wina głównie dla restauracji, a ponieważ firma jest mi znana jako solidna, to właśnie wybrałem i nie zawiodłem się. Jedna z angielskich stron miłośników win dopatruje się w bukiecie akacji i chyba słusznie, ale nie jest to nuta natrętna. Zrównoważone w smaku połączenie czrnych owoców i delikatnych kwiatów. Niezbyt długie, ale czego można wymagać od wina, którego butelka w restauracji kosztuje 76 złotych. I jest to wino najdroższe.
Nam do duszonej, delikatnej jagnięciny to wino smakowało bardzo dobrze.
Jednak, gdybyśmy wzięli kaczkę, wypadałoby wziąć coś cięższego i byłby kłopot. Filozofia restauracji to zapewnienie doskonałego jedzenia bez rujnowania kieszeni i z tego punktu widzenia kartę win rozumiem. Ale w rezerwie coś z gran reserva by się przydało.
Na deser panie wzięły creme brule, ja bezę waniliową z musem orzechowo klonowym. Panie orzekły, że zdarzały się w Paryżu creme brule jeszcze lepsze, ale na pewno poziom tego deseru był wysoki. Moja beza, pokruszona i wymieszana z musem oraz bitą śmietaną w wysokiej szklance, to też było coś dla wyjątkowych łakomczuchów.
Zapewniam, że nie znam właścicieli i nie staram się tej restauracji reklamować. To, co napisałem, jest absolutnie szczere.
Moment mniejszej rozkoszy też dał się znieść: 277 złotych łącznie.
Do tego jeszcze można tam pójść na atrakcję zwaną „live cooking”, ale o tem potem.
Jakby były pytania, dziś nie odpowiem, bo biegnę na posiedzenie, a o 11 Sesja Sejmiku 🙁
Uprzejmie proszę o ewentualne sugestie nach Wien. Pociąg czy samochód (malutki, 6l/100) Na miejscu dużo wizyt również zawiedniowych. Ponad 20 lat nie byłem w Europie.
autu .. drogi w Czechach dobre .. nie tracisz w pociagu czasu na granicy .. a jest gdzie pojechać w tej Austrii…
Nie to dobre,co dobre,tylko to co nam smakuje -tak mawiała moja Mama.
Powiedzonko podobne do tego,które przytoczyła wyżej Jolinek.
I sprawdziło nam się wczoraj,kiedy moim gościom podałam kaczkę
z miodem i imbirem ,a jeden z biesiadników,jak się okazało, nie lubi
mięs na słodko i chyba wyszedł od nas cokolwiek głodny 🙁
Alicjo- dzięki za zdjęcia zjazdowe 😀 Miło powspominać te chwile !
Osiągnięć wędkarskich oczywiście gratulujemy razem z Osobistym.
W sobotę odbyliśmy na włościach mini zjazd z Jotkami.
Pogoda,jak wiecie była wspaniała,a zatem można siedzieć na tarasie,
podjadać co nieco ,a potem po okolicach nadbużańskich z przyjemnością
spacerować 🙂
Do podjadania były tartinki z domowej roboty pastą tuńczykową,
szaszłyki kurzo-wieprzowe oraz ratatuja (cukinia,bakłażan,cebula,
pomidory) duszone w sakiewkach z folii aluminiowej na grilu.
Goście mieli miny zadowolone, my też! Popijaliśmy świetne wino,które przyjechało w wielkopolskich bagażach. Stół zdobiła piękna donica
z herbacianymi chryzantemami przytaskana też przez Jotkę i Włodka.
A po dachu chałupy sąsiadów chasały wiewiórki i umilały nam
to popołudnie.
Wieczorem Jotkowie odjechali w kierunku Pułtuska…
można było siedzieć…
Chwila przerwy. Boy chyba tego nie napisał w Słówkach tylko powiedział tak o swoim jubileuszu, choć niewiele zdołał przed tragiczną śmiercią przekroczyć wiek emerytalny.
O Wiedniu i okolicach można w nieskończoność, więc tylko na marginesie o tym, co czasem można przeoczyć. W samym mieście przepiękna świątynia gotycka Marie am Gestade. W okolicach – w Wienerwald – warto zwiedzić klasztor cystersów Heiligenkreuz. O atrakcjach związanych z Heuriger w Grinzing, gdzie pije się wino z widokiem na Kahlenberg, nie będę przecież pisał. Czas w każdym razie właściwy. Od 1 do 10 października z piciem wina łączy się festiwal wiedeńskiego wzornictwa reklamowany z angielska jako Vienna Design Week a z polska jako Wiedeń, Wino i Design.
Wcielo i wiem dlaczego!
To jeszcze raz:
Danusko, powtorze za Twoja Mama, ze dobre jest to co nam smakuje.
Znany francuski szef kuchni Alain Ducas se (!) czesto mowi, ze dobra kuchnia to przede wszystkim dobre produkty. Stawia przyrode i pory roku na pierwszym miejscu. To one dyktuja jego kuchni.
Można powiedzieć, że prawda nie leży pośrodku, tylko tam, gdzie leży. A smakować rzeczywiście nie musi to, co dobre. Mnie nie smakuje na przykład tatar ani carpaccio z polędwicy, obiektywnie bardzo dobre. Akurat Bobik może lubić, co dobre, w tym przypadku.
Ukochana też nie lubi mięs na słodko i nie jada. Ale kaczkę z miodem jada, jeśli miód jest dostatecznie zrównoważony cytyną lub innymi kwaśnodajnymi składnikami. Ja z kolei bardzo chętnie mięsa na słodko, np. ze słodkimi czy słodkokwaśnymi borówkami lub goryczkosłodką jarzębiną. Byle nie ze zdecydowanie słodkim niczym nie zrównowazonym ananasem.
Stanisławie pięknie ten wieczór smakowity opisałeś … 🙂 ..
teraz właściwie stwierdziłam, że ja lubię chodzić do knajpek tylko wtedy kiedy mam przewodnika kulinarnego i znawcę win przy stole ale takiego bez snobizmu .. lubię się zdawać na wybory innych kiedy to robią z sercem .. 😀
nie pada .. wypiję drugą kawę i pójdę się przewietrzyć … 😉
Stanisławie- przeczytałam starannie Twoją relację z besiady
rocznicowej.To już wiem,gdzie zaciągnę Osobistego przy następnej
wizycie w Gdyni 😀 Tym bardziej,że z niego entuzjasta jagnięciny !
Nie pada – mży siąpi, kapie, rosi (ładny nasz język, prawda?) właśnie czas na drugą kawę, po której przyjdzie pora na spacer psa- musimy kupić skrzydełka na radkowe obiady, a przy okazji zwierzak może załatwi swoje życiowe interesy. Wczesnym rankiem nie miał na to czasu, musiał „Czytać” trawniki
„Nie wierz gębie, połóż na zębie” tak mawiała moja Babcia, jak ktoś marudził.
Ja też bardzo lubię jagnięcinę, a fenkułu i anyżku nie cierpię!
Pyro, poszukałam i znalazłam w „Słówkach ” Boya.Przytoczę tylko kilka zwrotek, bo wiersz długi.
Krakowski Jubileusz
Nie wiem, który to nasz przodek,
W przydługi ponoś karnawał,
Gdy wyczerpał wszelki środek,
Skąd wziąć jaki świeży kawał,
Wnet, po formy dążąc nowe,
Chwycił kpiarstwa kaduceusz,
Skrobnął się nim mocno w głowę
I wymyślił-jubileusz.
Przyjęła się ta zabawa,
Jako że w niej leży sposób,
Co każdemu daje prawa
Kpić z najszanowniejszych osób;
Lecz że wszystko mija w świecie
(Niech go jasny piorun trzaśnie!)
I zdarzyć się może przecie,
Że tradycja ta wygaśnie,
Podam tu więc przepis cały,
By wszedł do krakowskich kronik,
Na ten jubel tak wspaniały,
Jak „rękawka” lub „lajkonik”.
Bierze się do tego celu
Tęgiego,starego pryka,
Sadza się go na fotelu
I siarczyście się go „tyka”.
Odmiany wszak prawa znacie,
Trudności nie będzie zatem;
Więc: jubilat, jubilacie,
Jubilata,z jubilatem.
………………………………..
Ostatnia zwrotka brzmi tak: A ci szelmy,krakowianie,
Dalej sobie łamią głowy,
Komu by tu wyrżnąć-panie-
Kawał „jubileuszowy”.
Danuśko, przy wizycie w Gdyni musicie nas odwiedzić.
Nie mogę gwarantować, że jagnięcina będzie, bo ta duszona była w ramach kuchni toskańskiej, która jest tylko do końca września. Najlepsze kotleciki jagnięce dają w Sopocie, w restauracji Bulaj nad morzem i w winiarni Cyrano@Roxane. W winiarni drożej, ale można porozmawiac po francusku z właścicielem, panem Marc Petit, nomen omen prawie 2 m wzrostu.
Lecę na Sesję
Ewo, wiodzę żem stary sklerotyk, w sam raz na jubileusz. Wydawało mi się, że znam Słówka prawie na pamięć.
Stanisławie -dzięki za zaproszenie : D
Wszystkie trójmiejskie adresy na jagnięcinę,i nie tylko, srzętnie
odnotowane. Póki co czekają nas miłe,towarzyskie obowiązki w Warszawie. W październiku wybierają się do stolicy najpierw Dorotol,
a potem Alina.Z Aliną planujemy zorganizować blogowe spotkanie w niedzielę 31 października. Proszę,aby wszyscy chętni odnotowali tę datę
w swoim kalendarzu.Miejsce spotkania wiadome 🙂
Ło Matko – skrzętnie…
Stanisławie, nie miałam zamiaru się wymądrzać, po prostu „Słówka’ mam na półce w zasięgu ręki, no to sprawdziłam.Pozdrawiam!
Kiedy byłem w Trójmieście na początku tego miesiąca, to najlepsze dary kuchni były w Gdańsku u mojej kuzynki! Jej mąż wyczynia prześwietne nalewki. W Oliwie natomiast przedni wybór win ma mój kuzyn. Ceny w obudwu miejscach są nikłe, bo my kwiatki a oni zastawiony stół. Teraz jestem w Krakowie u siostry i reszty. Parametry sa podobne! „Rodzina, ach, rodzina…a kiedy jej nima samotnyś jak pies. Tralalalala bis, bum cyk cyk bum cyk cyk bum.
Ewo z P. , dzięki. Ja też (miałam złudzenia) „Słówka”na pamięć, ale – widać – pamięć już nie ta. Tylko krakowskie jubileusze bez zmian.
Cichalu – Ty też, tradycyjnie, po Polsce rzemiennym dyszlem – od dworu, do dworu. No, ale do tego trzeba mieć liczną rodzinę – od Bałtyku, do samiućkik Tater
Cichalu,
jeśli będziesz mieszkać w 20 dystrykcie, a chcesz przybyć samochodem, to musisz się przygotować mentalnie na znalezienie jakiejś kwatery dla auta, bo w dzielnicach 1-9 oraz 20 parkowanie pod chmurką w dzień (od 9 do 22) jest dla nierezydentów płatne i ograniczone do 2 godzin.
Dzieńdoberek!
Cichalu,
polecam zdecydowanie pociag! Wysiadajac z nocnego ma sie wieksza motywacje, zeby dobra kawe (innej tu nie ma) sniadaniowo wypic 😉 Komunikacja wiedenska i podwiedenska jest naprawde swietnie zorganizowana, chocby do takiego Baden mozna jechac pociagiem, autobusem czy specjalnym tramwajem spod Opery.
A samochod na miejscu zawsze mozna pozyczyc 🙂
zreszta, co ja sie bede madrzyc, ja tu tylko kilka lat, nie to co inni 🙂
Dzień dobry Szampaństwu!
Stanisławie, w Trójmieście mnie jeszcze nie było (nigdy 😯 ), toteż postaram się którąś wyprawę pociągnąć w tamtym kierunku, tym bardziej, że przy okazji można zrobić mini-posiedzenie z Krystyną blogową. Zapamiętaj tę knajpę, sklerotyku 😉 , tam urządzimy posiedzenie, co Ty na to? 🙂
Danuśka,
zdjęcia zjazdowe dopiero nastąpią, dam Zn w odpowiednim czasie. Jeszcze jestem w Szwecji 😯
Cichalowi i Ewie pięknej wycieczki do Wiednia, wspominam to miasto z łezką w oku, to było sto lat temu…no, mniej więcej 28 lat. Pozdrowienia dla cesarskiego miasta, dla Pana Lulka szczególne uściski – i cesarskiej pogody życzę.
Skaldów, mimo deszczu – i tak zazdroszczę 🙁
Alicjo, ja też chcę do Gdyni!!!
Dziędobry na rubieży.
Nie to, zebym zaraz dostała chandry, ale protestuję przeciwko tej ścierze na niebie! I jest to ściera do podłogi, a nie czyściutka ściereczka do talerzy…
U mnie dopiero świta, więc nie wiem, co na niebie…. wschodu słońca nie widzę, więc może też ściera …
A do Gdyni się wprosimy, a co 🙂
Dziękuję ślicznie za rady. Pracowałem w Widniu rok, ale to było ćwierć wieku temu i nie było aż takiej cywilizacji. Zaraz dzwonię i korekty transportowe wykonuję!
Cichal- miłego walcowania we Wiedniu 🙂
Przerwa w obradach. Alicjo, skleroza nie wystarczy, żeby taki lokal zapomnieć, więc minizjazd tam najpewniej się odbędzie.
Ewo, nie mam Cię za wymądrzalską tylko siebie za sklerotyka. Mój sędziwy wiek sprawia, że się tego już tak bardzo nie wstydzę.
Gdy byłem ostatnio w Wiedniu, dawało się tam jeszcze parkować, tylko trzeba było zwracać uwagę na znaki, które wskazywały dni i godziny zabronione w danym miejscu. Nawet nie trzeba było patrzeć na same znaki, tylko gdzie stoją samochody. I wszystko było zgodnie ze znakami. Bo w takim Londynie, na przykład, gdy jeszcze wolno było do centrum, to zakazy zatrzymywania były wszędzie i tylko bardzo miejscowi wiedzieli, gdzie pomimo znaku zakazu można zaparkować i nie dostać mandatu.
a69a może coś znaczy, a może nie. Chętnych do Gdyni uprzedzam, że od 1-go do 10-go października nas nie ma, a potem jesteśmy z otwartymi ramionami.
Stanisławie, Alicja planuje przyszły rok. Teraz zaledwie wróciła w pielesze.
Cichal pojedz pociagiem, dzisiajr rano wszyscy tutaj w miescie jechali jak w kondukcie, ulice sa usmarowane blotem, brudem i leza liscie, niby te deszcze maja przestac ale na poludniu Niemiec leje dalej, wiec i moze lac na Twojej trasie
Właśnie się przypadkiem dowiedziałam, że 10 października w Warszawie śpiewa Chór Aleksandrowa. Nie wiem jak Wy, ja ich uwielbiam. Akurat kończy mi się traska… zamiast do domu z Poznania pojadę do Warszawy, posłuchać „Swiaszczennuju wajnu” i całą resztę… wreszcie w przyzwoitych warunkach, bo w Kongresowej. W Szczecinie słyszałam ich w hali targowej – masakra, lepiej nie mówić. Byłam z kamerą, więc po prostu stanęłam przy scenie. Trochę tupali mi po głowie, bo tańce tam też są, ale słyszałam dobrze i bez nagłosnienia (haniebnego).
Tyle sam wiem. Ale widać więcej chętnych, więc tak na wszelki wypadek. A jeśli Gdynia bez Alicji już mało atrakcyjna, to mogę to zrozumieć.
http://www.youtube.com/watch?v=bl2LOX2pQoQ&feature=more_related
Przez moment zastanawiałam się, co to są red poppy flowers…
Od rana na zmianę pada i leje, ale mimo tego wybrałam się po czerwona paprykę, którą mam zamiar zamarynować. Papryka według Haneczki była tu niedawno wspominana, a Jolinek wypatrzyła dobrą cene w Tesco. Tam też dziś pojechałam i płaciłam bardzo tanio,bo 2.49 za kilogram. A papryka jest duża i mięsista. Ja sama za nią nie przepadam, ale mąż bardzo lubi, więc niech ma domową. Zabiorę się za nią dopiero jutro.
Dziś obiad bardzo prosty – kurczak z ryżem , wątróbki i biała rzodkiew. A na jutro już duszą się żeberka wieprzowe, a do nich będą tarte buraczki. Jakoś nic innego nie pasuje mi do żeberek, ale może to nadmiar przyzwyczajenia i brak wyobraźni kulinarnej.
Nisiu – już Ci zazdraszczam tego Aleksandrowa. Ja ich słyszałam w b.dobrych warunkach akustycznych Opery poznańskiej, ale kocham ich nieodmiennie od lat,
Nie ma dla mnie piękniejszego wykonania „Maków, jak Andrzeja Hiolskiego z Zespołem Reprezentacyjnym WP. Słyszałam Konarskiego z Londynu swego czasu w BBC, innych też sporo, ale Hiolski miał tę surową prawdę w sobie – no, dla mnie to było to. Ten tenor bohaterski w Chórze Aleksandrowa ak ślicznie zmiękcza ? przejdą ljata…” Wolę jednak kiedy śpiewają „Idiot wajna narodnaja, swiaszczennaja wajna!”
Krysiu – mnie się żeberka kojarzą z kwaszoną kapustą zasmażaną, albo colesławem.
Pyro, Hiolski był w ogóle PONAD wszystko.
Jak oni śpiewają o swiaszczennej wojnie, to ja mam ochotę wstać. I zapłakać. Od razu widzę oczyma duszy te pociągi na front, odjeżdżające z Białoruskiego Wakzała. I te wszystkie tysiące dzieciaków wysyłanych na śmierć. Nienawidzę wojny, może sobie być dowolnie święta.
Aleksandrowcy tę „wojnę” śpiewali właśnie na Dworcu Białoruskim, eszelonom odprawianym na front. Opowiadał mi ich dyrygent. Ci żołnierze w wagonach płakali i prosili, żeby śpiewać jeszcze i jeszcze. I odjeżdżali, a chór śpiewał dalej.
O mamusiu…
http://www.youtube.com/watch?v=ip3xE0Kdp_E&feature=related
Pyruniu, specjalnie dla Ciebie!
Mam nadzieję, że pan Gawwa będzie w Warszawie!
To prawda Nisiu, wojna jest paskudna, a wojsko jest piękne na defiladzie. Z racji zawodowej znałam mnóstwo frontowców, partyzantów, powstańców. Z wieloma byłam zaprzyjaźniona. Rozmawialiśmy, albo ja cichutko słuchałam ich rozmów. Wojna to smród, strach, przymus, brak snu, częsty głód, wróg przed tobą i wróg za tobą, dyzenteria, wszy i inne robactwo. Częsta lekkomyślność albo i głupota przełożonych- jednym słowem: paskudztwo. A potem latami buduje się mity – dla siebie ale i dla potomnych i już można ić do kina na piękny film o wojnie.
Od ile spraw zleży życie żołnierza? Stara Żaba opowiadała, jak to jej jednego z dziadków wujecznych omal nie rozstrzelano za dezercję, a to nie on uciekł z pola walki, tylko jego koń. Przyszedł do kraju z Hallerczykami. Młodziutki podporucznik, na francuskim koniu. Koń mu się dostał z remontów armii francuskiej, w boju bywały. Rozumiał komendy tylko w tamtym języku, więc kiedy padł rozkaż „Naprzód”, to młodzian krzyknął „Avant| i – koń wykręcił się na ogonie i pognał w krzaki. Koński weteran już wiedział, że kiedy wrzeszczą „avant” to będą strzelać i najlepiej zwiać tam, gdzie osłona i konia nie widać. Tylko pana omal nie rozwalili za instynkt samozachowawczy jego wierzchowca.
errata – od ilu, nie od ile. W taką pogodę nawet gramatyka się sypie?
Mam wielką potrzebę, żeby to wrzucić… kto nie chce, niech nie słucha 😉
http://www.youtube.com/watch?v=X0NYKWLMgx0&ob=av3e
Jolinek 51,
Dziekuje za informacje o Panu Lulku. Trzymam kciuki!
Lena
Dzieci wróciły z dwutygodniowej laby w Karpaczu. Zrobię im obiadek. Dwie cielęce giczki i pałka indycza właśnie się obsmażają, potem cebulka i uduszę bez litości. Wywalę kości (znaczy dam do obgryzienia po kryjomu) a mięsku dołożę sos z prawdziwków suszonych (Michalina lubi!). Do tego pyzy na parze czyli kluchy na łachu. Odgrzewane, oczywiście, są bardzo dobre gotowce. Zielona sałata ze śmietaną. Misia może się odchudzać kiedy indziej!
Cholera by… właśnie nieopatrznie umieściłam w moim wpisie dwa s razem, i wcięło mi 🙄
w skrócie – napisałam, że trzeba tę trasę wyznaczyć i „zrobić”, Trójmiasto, trójmiasto moich trzech ulubionych pisarzy – Paweł Huelle, Stefan Chwin, że o Gunterze G… nie wspomnę. Za to podwójne s łotr mnie pokarał 🙁
A tyle się ponawypisywałam!
…kluchy na łachu 🙄
Jak to są te, które robiła ś.p. Pani J.Domaradzka, to ja lecę!!!
Na kluchy możesz i do mnie. Domowe. Ja natomiast do Nisi na cielęcinę. Jam pies na cielaki.
Nisiu, kluchy na lachu to ktore to?
Kluchy na łachu to są te duże pyzy drożdżowe, które się gotowało na parze. Na szmatce, kawałku gazy, czyli na łachu. Teraz się kupuje gotowce i na parze odgrzewa. A można je też wsadzić do piekarnika i mieć pyszne, niesłodkie bułeczki drożdżowe na śniadanie.
Kluchy na łachu= pyzy na parze = pampuchy mieliśmy przyjemność
u Pyry kosztować 🙂
Ja jestem łasuch wszelako kluchowy,a w towarzystwie cielęciny i borowików,
to musi być niebo w gębie !
Dzisiaj się jednak Nisi nie dam.Właśnie pochłonęłam makaron w sosie śmietanowo-ziołowym,a na przekąskę była sieja wędzona prosto spod Augustowa.
Nisia ma swoją Panią Zosię w Trzebieży.Natomiast nasi przyjaciele wczoraj
wrócili z grzybowej wyprawy na Mazury i oprócz grzybów przywieźli wędzone ryby,bo też mają dobry adres na wędzone,ale słodkowodne.
Parę drobnych kawałków tej rybki wrzuciłam do makaronu.Pychota !
Alino- jeśli nie jadłaś kluch na łachu,to na 31 października możemy
zorganizować : -D
Nisiu- bardzo możliwe,że na Chórze Aleksandrowa natkniesz się na moje
dziecko.Właśnie wczoraj okazało się,że obecny Ukochany Ali uwielbią taką muzykę,co wśród nastolatków jest,chyba dosyć rzadkim zjawiskiem.Moja
córka nie jest fanką tego chóru,no ale czego się nie robi z miłości !!!
Ja natomiast mam 10 października kolejną grupę przyjaciół na kolacji.
Dalej jestem niezorganizowana, a tyle niby było do roboty (nie zając, nie ucieknie 😉 )
Nastolatki 🙄
Moje dziecko w wieku lat 4 uwielbiało Bethoovena i znało go na pamięć (słuch ma świetny) – i nie wstydziło się powiedzieć, że lubi, bo nie chodziło do przedszkola i nikt mu nie podpowiedział, że być może to nie jest „cool”.
A potem niechby ktoś mu coś powiedział! Za czasów dziecka chodziliśmy obydwoje na koncerty do naszej Filharmonii, niektóre były nudnawe i nieciekawe, niektóre świetne, miałam wejściówkę, nie przepuszczałam!
Teraz słucha bardzo róznej muzyki, ale miłość do klasyki pozostała. I otwarcie na na muzykę w ogóle – coś przylgnie, spodoba się…
Biedny Krótki Nr.5 🙄
http://alicja.homelinux.com/news/img_4297.jpg
Kochani – cięcielina WYSZŁA BAJKOWO. Dzieci właśnie dzwoniły, że jadą z miasta, więc rzucam się na odgrzewanie pampuchów, sałatę i szparagi… dołożę je do parownika razem z pyzami, w końcu mam tam trzy piętra.
Pęknę te dzieci.
Danusko (17:04), chetnie, ja lubie wszystkie kluchy 🙂
Zabieram sie do tarcia ziemniakow na placki, to chyba Nisia robila wczoraj czy przedwczoraj. Malgosia tez miala ochote…
Ja nie przepadam za kluchami. ALE… przychodzi taki czas, że jesień i słota, i wtedy klucha jest mniam-mniam, akuratna. Podobnie placki ziemniaczane – nie mam ochoty i nawet do głowy mi nie przyjdzie upalnym latem, a późną jesienią czy zimą – jak najbardziej. I sążniste zupy typu krupnik z wkładką… chce się nam jeść zupy latem? Oprócz chłodników, chyba nie za bardzo.
Ja dzisiaj też nie gotuję – mam od wczoraj, do podsmażenia 😉
p.s.Już klepałam na ten temat niejeden raz – lubię placki ziemniaczane na ostro i dużo cebuli, zazwyczaj trę ze 4 wielkie ziemniaki 1 dużą cebulą (na nas dwa). Nie czernieją, są piękne i rumiane. Dodaję ze 3 jaja rozbbełtane i łyżkę maki, żeby sie lepiej związało. I koniecznie muszą być malutkie (łycha zupowa=placek), i prosto z patelni na talerz. Nie wiem, czy to świetny sposób, ale rodzina lubi i sobie chwali. To jest towarzyskie kuchenne jedzenie 🙂
A dodatki mogą być różne, mnie najbardziej smakuje kwaśna śmietana i krewetka na to. No co… są różne zboczenia, prawda?
Nie używam placków z cebulą. Dzisiaj zostałam potraktowana plackami z cukinią. Owszem jadłam, sama smażyć takich nie będę. Są już w domu prawdziwe węgierki, zebrane wczoraj, przed deszczem. Będą powidła.
Ja przeciwnie wręcz, bez cebuli nie istnieją 😉
A propos cebuli – zna ktoś taki patent na syrop na kaszel, cebula pokrajana w talarki (dużo!), zasypać cukrem, ugnieść i popijać po czasie, jak puści się puszczalski sok?
Znamy, Alicjo. Chyba każde dziecko do lat 80-tych było tym leczone, a i dorośli też.
Ja, jak Alicja lubię placki z cebulą w środku, dyżurnymi i ociupiną zmielonego ziela angielskiego.
Nie wiem czy syrop cebulowy jest skuteczny, ale zapach i smak ma raczej odstręczający. Testowano na mnie różne rzeczy, bo jako dziecko kaszlałam notorycznie. Moim ulubionym był Pini.
W plackach u Pyr jest tylko pieprz (sporo) i sól. o i ze 4 jajka, z których biłka ubijam na sztywno, mąki 2-3 łyżki i placki te z łyżki, tylko rozklepane na dość cienko. Ja jem z kwaśną śmietaną i z solą, Anka z cukrem. Placek po węgiersku – wiadomo: duży, na całą patelnię, na połowę duszona papryka, na wierzch plaster pieczeni wołowej i sos
Ja nie ubijam na sztywno, ale roztrzepuję, też ze 3-4 jaja, i łuchę mąki, zeby lepiej wszystko zwiazała do kupy. Pieprzne, solone, no i koniecznie to cebulstwo u mnie 🙂
I mają być cieniutkie i malutkie, chrupkie!
*łychę, oczywiscie 🙄
Włączyliśmy ogrzewanie – w domu zrobiło się wilgotno i niemiło, trzeba to „przepalić”. Niby 19C na termometrze przede mną, ale jakoś tak…
Pożegnam się, bo też coś po mnie chodzi, dreszcze czy co?
Pyro! A może chodzi lis koło drogi. Dobranoc
Chodzi lisek koło drogi
Cichuteńko stawia nogi,
Cichuteńko się zakrada,
Nic nikomu nie powiada.
Ja podobnie jak Alicja , do placków cebula obowiązkowo
Taką miksturę cebulową robiłam dzieciakom, a moja 4 letnia wnuczka jak tylko zaczyna kichać i pokasływać wręcz dopomina się <<antybiotyku.
Cebule kroję w drobną kostkę, zasypuję cukrem w ciemnym naczyniu… i w ciepłe miejsce z nią. Można przed podaniem wcisnąć na łyżkę sok z cytryny.
Działa rewelacyjnie.
Witaj Esko! 🙂 Czyżby internet do Ciebie powrócił?
Małgosiu, pojawił się o 22 ale chimeryczny jakiś.
pewnie nie ma
ani reki, ani nogi
O, Sławek! Jak tam Borys, zwalczył melancholię?
O, a ja się ponawypisywałam i sama skasowałam 🙄
Pada i jest jesiennie. WRESZCIE zabrałam się za zdjęcia. U Nisi się nie jada, u Nisi się ucztuje. Stół niewielki, ale ho-ho! Dowody wrzucę w stosownym czasie.
Zdjęcia to taki dobry pamiętnik z podróży. Patrzę teraz i widzę, do Nisi bezczelnie wpakowaliśmy się dobrze po północy, nie wyciagnęła dwururki i nie zawarła bramy, przyjęła posiłkiem i popitkiem, a pogadałyśmy do prawie bladego świtu (chłop poległ w piwnicy, no ale należało mu się).
Ilustruję posiłek popółnocny dla strudzonych wędrowców niekoniecznie oczekiwanych w tym czasie, w wydaniu Nisi:
http://alicja.homelinux.com/news/img_4065.jpg
Wszystko powoluchno zapodam, ale jeszcze was zdenerwuję tym, a co…
Proszę Szampaństwa 🙂 …oczywiście plus szampan, nie bąbelki! Tyle na zrazie, idę popracować.
http://alicja.homelinux.com/news/img_4074.jpg
Ach, śledziki wtedy miałam udane… muszę powtórzyć.
No więc u mnie się ucztuje jak są mili goście. Uwielbiam przyjątka. A już tacy goście, co docenią, warci są każdego wysiłku włożonego w przygotowanie wyżerki.
Co nie znaczy, że wysilałam się tamtego północka. Niespodziewane Jerzory dostały, co było w lodówce.
Alicjo, fajnie było. Trzeba to powtórzyć. Przyjeżdżaj i dzwoń o dowolnych porach.
Byle nie o poranku…
Wicher duje za oknem jak głupi. Idę spać.
Dobranocka!
Zapomniałam dopisać: wszyscy przyjeżdżajcie i dzwońcie (byle nie rano, choć ostatecznie…). Zawsze cieszę się, kiedy nawiedzają mnie przyjemne ludzie!
😆
dzień dobry .. 🙂
szaruga za oknem …
Placku chyba Cię nic tam nie podgryza? …
kupiłam sardynki świeże ale chyba wolą z puszki w oleju .. zjadłam dwie z cytrynką a z reszty chyba zrobię kotlety mielone z ryżem .. może będą lepsze …
Danuśka 31 październik zapisany .. 🙂
ja pampuchy pamiętam z lat młodzieńczych .. przyszywana babcia robiła je nam na słodko .. potem kupiłam te gotowce i już mi tak nie smakowały … ale lubię je i nie pomyślałabym, że bułeczki można sobie upiec z nich …
Dzien dobry,
Jolinku, dobrze, ze zapisalas 🙂 Mam nadzieje, ze nic nie stanie na przeszkodzie i ze przyjade na kilka dni.
Placku, brakuje tu Ciebie.
Moj syn wyjezdza na spotkania z kilkoma pracodawcami. Jest jednym klebkiem nerwow. Zawsze mocno przezywal kazdy poczatek roku szkolnego, egzaminy. Trzymam kciuki jak moge…
Zycze Wam milego dnia.
to ja też trzymam Alinko … 🙂