Czy będziemy jadać w dworcowym bufecie
Na razie chyba jeszcze nie. Ale w przyszłości… Remont przechodzi warszawski Dworzec Centralny. PKP chwali się, że wydaje miliony złotych na renowacje i innych dworców. Więc może choć część tych pieniędzy trafi i na urządzenie porządnych kuchni, spiżarni i sal restauracyjnych, byśmy bez wstrętu a nawet z zadowoleniem mogli jeść i słuchać komunikatów o pociągach, które punktualnie odjeżdżają i przyjeżdżają na perony wszystkich stacji w Polsce.
Ta kolejowa nostalgia ogarnęła mnie dzięki przesyłce, którą dostałem od słuchaczki moich audycji w TOK FM pani Krystyny z Falenicy. Pani Krystyna znalazła porządkując rodzinne papiery menu z 1902 roku . I pisze: „Wiem, że Pan dużo podróżuje i że Pana interesują różne specyficzności kuchni zagranicznych. Ale jako ciekawostkę krajową przesyłam kopię menu ?Bufetu kolejowego stacji Otwock?. Jako osoba, która życie przeżyła w PRL i czasami w podróży musiała korzystać z bufetów kolejowych, to menu napełniło mnie zdumieniem. Mam nadzieję, że nie ma Pan za złe, że tym zdumieniem chcę się z Panem podzielić.”
Po pierwsze bardzo Pani Krystyno dziękuję za list i ów cenny dokument. Po drugie – moje zdumienie jest nieco mniejsze niż Pani ponieważ podobny dokument (ale znacznie młodszy) miałem już w rękach i dzięki temu mogę wysnuć wniosek, że bufet na stacji w Otwocku przez wiele lat karmił pasażerów i innych chętnych lepiej (oraz taniej) niż niejedna dzisiejsza wytworna restauracja.
Oto dowody: w dziale Zup figuruje m.in. chłodnik za 50 kopiejek, rakowa w cenie 40 kopiejek, boćwina z łososiem za kopiejek 75 i za tyle samo moskiewska solanka.
Równie tani był łosoś z wody z sosem tatarskim (60 kop.) a jesiotr w sosie koperkowym jeszcze tańszy (40 kop.). Można było wybierać między karasiami i sandaczami na różne sposoby a wszystko w cenie połowy rubla.
Wśród mięs wybór był jeszcze większy. Polędwica z rożna, rozbef angielski po 40 kopiejek rywalizowały z pasztetami z pulardy lub zwierzyny po 30 kopiejek porcja.
Były jeszcze kotlety, sznycle, gulasze, szaszłyki. Wszystko poniżej rubla. Dopiero przy nazwie Chateau Briand figuruje 100 kopiejek czyli cały rubelek.
O drobiu (kaczki, gęsi, pulardy) nie wspomnę, bo nie na moją kieszeń – 120 kopiejek. Ale szparagi, szpinak, kalafior czy mizeria były niemal za darmo od 20 do 60 kopiejek.
Nie mogę opuścić rozdziału Trunki. Była czysta, starka, śliwowica, alasch, koniak kaukaski i zagraniczny, wina białe i czerwone, madera oraz likiery a wszystko od 5 do 30 kopiejek za kieliszek. Natomiast piwa angielskie kosztowały drożej. Ale po co zamawiać piwo gdy porcja kawioru z kieliszkiem czystej kosztowała połowę ceny butelki porteru.
No i taki właśnie zestaw chciałbym zamawiać w bufecie na Centralnym. Albo w Otwocku!
Komentarze
Dzień dobry wszystkim. Piękna pogoda dzisiaj w Poznaniu.
Nie mam dużych doświadczeń w jadaniu na dworcach ale w końcówce lat 80-tych najlepszy żurek jaki znam jadałam na dworcu w Suchej Beskidzkiej. A na dworcu w Hajnówce pyszna była kiszka ziemniaczana (doświadczyłam jej ok 7 lat temu).
MARZYCIEL …
Alasz, czyli likier kminkowy. Chyba poszedł w zapomnienie. „Raz ją poznał jeden malarz, który często pijał alasz.” To czasy Zielonego Balonika, który powstał 3 lata po przytoczonym menu.
Rubel to chyba nie było tak mało. Mnie zachwyca, że jesiotr był tańszy od łososia, a zupa rakowa tańsza od chłodnika. Ciekawe, że zupy bywały droższe od wytwornych dań głównych.
Pamiętam sprzed lat mniej więcej czterdziestu bardzo smaczne jedzenie w bufecie kolejowym w Koszalinie. Przejeżdżając samochodem o 3 nad ranem spróbowałem tam coś zjeść i byłem bardzo mile zaskoczony.
Ale prawdziwe bufety kolejowe były w ZSRR. Mam nadzieję, że ich tradycja jest w Rosji kontynuowana. Kto oglądał film „Dworzec dla dwojga”, wie, o co chodzi. Obiad w trakcie postoju pociągu na stacji. Ja pamiętam i smaczne jedzenie i bardzo niskie ceny.
Remonty dworców to sprawa bardzo skomplikowana. Kolej jest gotowa wydać miliony na remonty dworców, bo tak, jak jest, dłużej się nie da. Ale jest jeden warunek przez PKP stawiany. To muszą być cudze miliony, najlepiej z kas miejskich. I trwają przepychanki pomiędzy PKP a miastami, do kogo po remoncie dworzec ma należeć. Miasta najczęściej są chętne do zainwestowania, gdyż dworce coraz częściej są estetyczną plamą na wizerunku miasta. Chcą jednak przy okazji dweorzec przejąć oferując kolei pomieszczenia na kasy biletowe i inne niezbędne funkcje kolejowe. Warunki przejęcia i udostępniania pomieszczeń są negocjowane latami z różnym skutkiem.
Próba – wyśle – nie wyśle?
Bardzo dziękuję wszystkim Blogowiczom za życzenia –
i te śpiewane,i wierszowane i prozą pisane !
Od dzisziaj będę bardzo się starać być jędrna i krzepka zgodnie
z postulatem Nemo 😀
Dzisiaj w ramach tych starań przyjechałam do pracy rowerem.
W ramach pokrzepiających działań obmyślam też kolejne mini zjazdy-
jesienny oraz zimowy 🙂
Nie da rady – więcej, niż 1 wers – znowu skasowało
Bohater „Wzgórza Błękitnego Snu” Igora Newerlego na stacji w Nerczyńsku w drodze z katorgi na wieczne osiedlenie zjadł w dworcowej restauracji taki oto posiłek:kawior i wódka na przekąskę, solanoczka rybnaja, szaszłyk.Kosztowało to 2 ruble i 50 kopiejek.
Opis solanki działa na wyobraźnię: „W ciepłym parującym zapachu było coś jakby z barszczu ukraińskiego i coś z kuchni węgierskiej, w każdym razie nie z ryby. Zaczął jeść.Poczuł całą rozkosz podniebienia, delikatny i drażniący smak miesa rozgotowanego w ostrych przyprawach jesiotra”.
Ewo z Poznania,
Też czytalam tę książkę 🙂 . Takie opisy działają na wyobraźnię…
Tanio czy drogo w bufecie dworcowym?
W 1900 roku roczny dochód nauczyciela w Kaliszu wynosił 340 rubli. W 1910 – 460.
Jeszcze trochę o dochodach:
„Starszy lekarz dostawał rocznie 540 rubli, młodszy – 450, st. felczer – 252 (nadto mieszkanie, opał i światło – to otrzymywali też pozostali niżej wymienieni), mł. felczer – 141, nadzorca szpitala – 575, stróż miesięcznie – 5, kucharka – 3, praczka 3 ruble miesięcznie. Kapelan otrzymywał 105 rubli rocznie” Wszystko pracownicy szpitala również w Kaliszu w końcu XIXw. Kolej żelazna i bufety już istniały…
Nie wiem, czy widywano wtedy takich ludzi w bufecie przy kawiorze i szampanie 🙄
Nemo – Złośliwość nie była moją intencją, wręcz przeciwnie, ale moje głupie komentarze sprawiły Ci przykrość i tylko to jest dla mnie ważne. Z głębi serca Cię przepraszam, a jeśli kiedykolwiek będziesz miała ochotę ze mną porozmawiać, bardzo mnie to ucieszy. To, że nie jestem mistrzem komunikacji jest ewidentne, ale nawet nad polszczyzną nie znęcam się z premedytacją – nie żartuję, jest mi bardzo przykro i jeszcze raz przepraszam.
Szpital miał 75 łóżek i leczył rocznie 1477 chorych. Umierał średnio co 13. Sredni pobyt pacjentów – 23 dni. Koszt pobytu chorego wynosił 50,7 kopiejek na dobę. Szpital miał w ciągu roku przychód 17 005 rb. i 13 kop., a rozchód 16 868 rb. i 19 kop.
Trudno to porównać. Dzieląc obecne średnie roczne dochody przez 365 wychodzi, że można wydać na obiad tyle, że starczy na więcej niż tania zupa + tanie danie główne w Otwocku za około 100 kop. Z drugiej strony wybierając z menu otwockiego pozycje obecnie najdroższe i zamawiając do tego maderę osobiście byłbym finansowo rozłożony na łopatki.
Stanisławie,
na bilet jeszcze parę kopiejek potrzeba. Chyba żeby na dworcach tylko jadać, a podróżować per pedes 🙄
Placku,
może ja nie powinnam zaglądać na blog o godzinie, której nie ma? 😉 Poza tym nie jesteś aż tak daleko od prawdy, że obrzydzam delicje 😉
Jeszcze o dochodach : matka Lenina po zmarłym mężu, inspektorze szkolnym na spory obszar Nadwołża, otrzymywała renty wdowiej 110 rb,, służbowe mieszkanie z dotacją na ogrzewanie i światło, pewne zniżki w uczelniach dla dzieci a miała pięcioro dzieci „w szkołach”.Musiał więc starszy Ulianow mieć niezłe oszczędności, jeżeli wraz z dochodem ze 120 włókowego folwarku (wspólne dziedziczenie matki i jej 3 sióstr), wystarczało na zupełnie dostatnią egzystencję, podróże po Europie „dla ukształcenia młodzieży” i wieczne studiowanie. Tak się bowiem złożyło, że w czasie przed rewolucją nikt się z tej młodzieży zarobkową pracą nie zhańbił, nie licząc 2 letniej aplikacji Włodzimierza, wyznaczonej przez uczelnię z urzędu. Dobra – jeden położył głowę w spisku, zostało czworo.
Starszy lekarz dostawał około 1,5 rubla dziennie, a mieszkanie miał za darmo. Na paliwo wydawał mało, bo owies był tani. Obecnie wydajemy w restauracji za dwuosobowy obiad od 60 do 240 złotych w zależności od standardu i trunków. Osobiście chodzimy na obiady restauracyjne średnio raz – dwa razy w miesiącu. Sądzę, że i felczer mógł sobie na to pozwolić. Praczka i kucharka raczej nie. Stróż mógł raz w tygodniu wpaść na dwa kieliszki po 5 kopiejek.
Jeżeli jednak nie będziemy porównywali z przeciętnymi restauracjami tylko z restauracjami szczególnie wytwornymi, gdzie za dwuosobowy obiad z winem trzeba zapłacić ok. 600 złotych, to dla przeciętnie zarabiającego nam współczesnego taki posiłek będzie równie dostępny jak w bufecie dworcowym w Otwocku dla ówczesnej praczki. 600 złotych to 2/7 średniej płacy netto, a za niespełna 90 kopiejek praczka mogła zjeść zupę rakową i jesiotra. Co prawda praczce liczę obiad pojedyńczy, naszym współczesnym obiad podwójny z winem. Ale to szczegół w gruncie rzeczy.
PS.
Pod tamtym tematem (miód) pisałam też o dębach korkowych w Portugalii 😉
Dzień dobry Szamapństwu z Berlina!
Kulinarnie doniosę za parę dni, ale żebyście widzieli dzisiejsze śniadanie 😯
I jeszcze mogli je zjeść, o 🙂
Gospodarz zerwał nas z podłogi o 10-tej, tak dobrze nam się spało!
Stanisławie,
z tego wynika, że w restauracjach po prostu zawsze było względnie drogo i nie ma się co tymi kopiejkowymi cenami epatować 🙄
Już wiem, dlaczego nie mogłam przez 2 dni wysłać wieści do Placka (a tylko to mi wcinało) Otóż użyłam tam nazwiska p. Daniela Pas. i już – 2 s nie przeszło! Nie wiedziałam, że Łotr potraktuje p. Daniela, jak wybryk.
A niewinny wpis głosił :
Placku – nieśmiało powiem,że Nemo może mieć rację. Ten Staruszek u Pas. coś z Ciebie ma. Wróć! Nemo ma zawsze rację.
Jeszcze na temat menu z Otwocka, komentarz dla Gospodarza:
Jest jedna droga, żeby w dworcowych bufetach można było zjeść, jak w Otwocku. Otóż w naszych granicach musiałyby się zmieścić (co najmniej) Kaukaz, czysta Wołga, ze trzy rzeki syberyjskie, jeden porządny step. Inaczej zawsze „krajowe” nie będzie znaczyło kawior, jesiotry, wołki tuczone, cietrzewie i inne takie. Trzeba płacić i płakać, albo ruszyć na Wschód.
Pyro,
ja nie mogłam wysłać słowa „a s sociated” 😯 Z powodu „a s s” w nazwisku Daniel P. jest na tym blogu persona non grata 🙁
W ten sposób nauczymy się wszystkich nieprzyzwoitych wyrazów po angielsku 😉
Nemo – Nic mnie już nie epatuje, właśnie przeczytałem o pszczelarskich doświadczeniach Gospodarza i jestem jak zwykle bardzo poważny. Czytam każde słowo, uczę się, wyciągam wnioski. Czysta wódka i kawior to program minimum dla Dworca Centralnego, lepiej było być krewnym Lenina niż praczką, tylko jednego jeszcze nie rozumiem – czy w Kaliszu nie mieli wego własnego dworca i nauczyciele musieli dojeżdżać do Otwocka ?
Tak naprawdę widzę i słyszę lokomotywy, przecudną damę siedzącą przy oknie, wdycham zapachy wspaniałych potraw i zabieram się do konsumpcji kartofla za 0.3 kopiejki. Do damy podchodzi Orzeszek i mówi – Elizo, Chateau Briand i piwo, ale szybko, bo się spóżnimy. Kelnerzy poruszają sie bezszelestnie.
Ceny w restauracjach dworcowych zrelatywizowala Nemo, bo jakosc bronila sie przez wiele lat najwyrazniej sama. Jak to jest dzisiaj z dworcem w takim Otwocku nie mam pojecia, jak to jest natomiast tu wiem za dobrze. Mam bowiem „pod opieka” caly szereg budynkow dworcowych, ktore sklasyfikowane sa jako zabytki i wiem co kolej gotowa jest dla nich zrobic. Niemiecka kolej, dawniej jedno z dwoch, obok poczty, wzorcowych przedsiebiorstw panstowowych, gdzie nawet maszynista byl urzednikiem na wzor pruski, rozmienia sie sama na drobne – jak zreszta i poczta. Teraz to jest trojbyt skladajacy sie ze spolek skarbu panstwa: transport osob, spolki siec szynowa i wydzialu dot. nieruchomosci pozostalych. Niema wiec z kim gadac lub komu sie upomniec, bo jedni kieruja do (zwalaja na) drugich. Wyzbywaja sie tych dworcow jak tylko moga, bo dzis za dworzec robi tylko automat, a pasazer moze byc zadowolony, jak znajdzie gdzies zadaszenie, bo budynki z reguly sa zamkniete na cztery spusty. Nie wszedzie po prawdzie. Przebudowa dworca w Sztutgarcie zaostrza sie do prawdziwego politikum, bo za (jak na razie) 4.1 Mld euro postanowiono przelozyc caly dworzec pod ziemie. Krytyczne glosy przypominaja, ze to mocno ponad potrzeby i ze to odbedzie sie kosztem dalszego niedoinwestowania sieci i infrastruktury. Jesli chodzi o moj rodzimy dworzec glowny, to nie mam powodow do narzekania, nie ma tam zastojow inwestycyjnych i wyglada dosc porzadnie. Fakt, ze w ostatnich dziesiecioleciach na tutejszym stadionie odbywaly sie wielokrotnie rozgrywki do wielkich turniejow pilkarskich, a dziesiec lat temu mialo miejsce Expo 2000 spowodowalo, ze zawsze cos tam dorabiano i dworca nie trzeba sie wstydzic.
Przyznam szczerze, ze o gastronomii tamze nic powiedziec nie moge. To lezy jednak w naturze rzeczy samej. To tak jakby zapytac Zakopianczyka, kiedy byl na Giewoncie.
Pogoda krolewsko-hanowerska, kazdy dzien ladniejszy od poprzedniego,
czego i Wam zycze,
pepegor
Nemo, nie bierz wszystkiego do siebie. Ja po prostu lubię wpisy Placka i zazwyczaj sprawiają mi one przyjemność swoim wyrafinowanym poczuciem humoru.
Dziędobry na rubieży.
Piękne słońce, ale jesień, jesień już…
Czy kogoś zastanowiła mizeria jedzeniowa na lotniskach? Kiedyś podobno jedzenie w naszych samolotach to była sama przyjemność, teraz lepiej nie mówić. Ohydne zimne buły albo rozciapane breje. Nawet kawa kiepska.
Pyro – Pod Twoim przewodem ruszyłbym na Wschód i Zachód, jednocześnie. Czy możesz mi śmiało powiedzieć co mnie, poza wiekiem, ze Staruszkiem łączy ? Jeśli spiera się o świńskie giczały, załamię się, bo jednak to ja rację z miodem miałem i co z tego ? Help me 🙂
Gdybym wierzył w reinkarnację, byłoby mi lżej.
W pewnym sensie jestem dworcowym dzieckiem, moi rodzice poznali się na dworcu. Kawioru przy tym nie było, ale był pułkownik i żołnierze, czyli prawie był.
Nisiu,
masz rację. To był bardzo wyrafinowany komentarz, chichoczę do tej pory…
Podróżni z Kalisza z pełni uroków otwockiego bufetu korzystali dopiero od 1903 roku, chyba żeby wcześniej dotarli dyliżansem.
Cichutko pragnę nadmienić, że dziś też praczka, kucharka, stróż i salowa nie bywają klientami restauracji podających szampan i kawior. Napewno dlatego, że nie lubią.
W dzisiejszym tekściku nie starałem się epatować cenami lecz rodzajem dań, obfitością oferty itp.. I to w bufecie dworcowym, co w dziszejszej dobie jest nie do pomyślenia.
Na dodatek znalazłem tekst mówiący o warszawskim towarzystwie – oczywiście zamożnym – jeżdżącym specjalnie do Otwocka, by po spacerze po lesie uraczyć się czymś pysznym na dworcu.
Skoro dworzec to lokomotywa:
ciężka,ogromna i pot z niej spływa !
http://www.restaurant-la-loco.com/index.php
Czasem jemy w pośpiechu coś na dworcu albo już nieśpiesznie
w jego pobliżu.W St Etienne naprzeciwko dworca kolejowego oprócz hotelu i restauracji „Terminus”, obowiązkowej chyba przy każdym dworcu we Francji, jest bardzo przyjemna restauracja „Lokomotywa” czyli w skrócie La Loco.
Jej dekorację stanowią zdjęcia i makiety starych lokomotyw i pociągów.
A jedzenie jest bardzo smaczne.Podają tam też kawior z ….bakłażana 😀
We Francji symbolem beznadziejnej kanapki jest sandwich SNCF
czyli ichniejszego PKP.
Gospodarzu,
specjalnie nie wymieniłam explicite praczki i stróża, bo wiedziałam, że będą protesty i to nawet z której strony 😉 Ale kapelana pewnie dzisiaj stać na więcej niż w 1902 roku 😉
Placku – a cóż Ty masz za wiek? wg chińskich standardów nawet się jeszcze, smarkaczu, na z-cę członka Politbiura nie kwalifikujesz. Dopiero co osiągnąłeś wiek pomocnika sekretarza takiego zastępcy. Wracam do roboty. Na obiad placki kartoflane na jajkach, ze śmietaną – ale bez cebuli, bo nie lubię z cebulą.
Nemo – naprawdę, nie wszystko na tym blogu dotyczy Ciebie. Placek napisał: „Poczułem niewyjaśnioną ochotę na pszczelą ślinę z pyłkiem, w dziewiczym stanie, prosto z plastra.” Wyobraźnia podpowiada uroczego starszego pana (sam mówi, że staruszek, chociaż ja nie wierzę tak do końca) gmerającego w ulu, w poszukiwaniu miodku. Mnie to bawi, więc dałam roześmianą mordkę.
Danuśko, faktycznie, jadłam jakieś rozciapane danie makaronowe pływające w tłuszczu w tym francuskim pekapie. Było na wskroś ohydne. Ale lokomotywa w St. Etienne piękna – jak to one. Kocham parowozy, mój faworyt to PT47.
Co do formy „golonko” – jest ona normalnie używana w kilku regionach, na pewno na Śląsku. „Golonko po beskidzku” w karczmie Pod Czarcim Kopytem na górze Równicy w Ustroniu – cud miód. Tylko trzeba dużego chłopa, żeby dał radę zjeść. „Przecie to małe” – mówi niewinnie pan kelner, przewracając oczkami. Polecam z duszy-serca!
Czasami trzeba się poświęcić i zjeść, czego się nie lubi. Praczki paryskie też nie lubiły ciastek proponowanych przez Marię Antoninę zamiast chleba. Proponowane lecz nie oferowane. Zresztą moje wyliczenia były czysto abstrakcyjne. Abstrahowałem od kosztów przemieszczenia z Kalisza do Otwocka. A bilet III klasy kosztował ponad dwa ruble.
A kapelana chyba było stać na to i owo, bo przecież pensja kapelana szpitalnego była tylko jednym z elementów dochodu.
Otwock uzyskał połączenie kolejowe z Lublinem w 1877 roku. Podróż z Warszawy do Lublina Koleją Nadwiślańską trwała około 7 godzin. Teraz chyba połączenie Otwock ma nieco gorsze, bo nieliczne pociągi linii lubelskiej tam się zatrzymują, a główny ciężar ruchu kolejowego spoczywa na SKM, z której można dojechać do Warszawy Śródmieście. Jadąc z Kalisza do Otwocka trzeba się przesiadać w Warszawie Zachodniej, a podróż trwa około 5 godzin. Żeby zjeść obiad w Otwocku przed 13, musimy wyjechać z Kalisza o 7:11. Nie zdążymy zjeść śniadania w kaliskiej kawiarni, a kiedyś jadłem tam bardzo smaczne.
Rozmarzyłam się.
Jakby kto nie wiedział: na Równicy w beskidzkim Ustroniu są dwie karczmy i do obu można dojechać samochodem. Jedna to wspomniane „Czarcie Kopyto”, a nazwy drugiej nie pamiętam, jakaś Zbójecka Chata czy coś takiego. Obie klimatyczne jak nie wiem co. Kopyto zawieszone na zboczu i jakby całe w skale wykute, z salami w kilku komorach; to drugie na szczycie, z ogródkiem, który ma widok na połowę Beskidów. W obu karmią wyśmienicie, cokolwiek nie zamówicie, będziecie mieli przyjemność. Nie wiem jak w Kopycie, ale w tym drugim jest grill na powietrzu, można kupić kiełbasę, nadziać na patyk i samemu upiec, a potem zjeść z widokiem na góry.
Piotrze, Gospodarzu, znacie te miejsca?
Już nie cichutko, ale z cieniem nostalgii; dzisiejszy wpis sprawił mi ogromną przyjemność – pani Krystyna z Falenicy podzieliła się z nami skarbem, temat jest mi bardzo bliski dlatego, że tradycje kolejarskie w mej rodzinie są rówieśnikami menu, po przesiedleniu promienne kobiety z mej rodziny otworzyły dworcową restaurację, mimo tragedii i biedy szczęście przy torach zakwitło, a wszystko to miało miejsce bardzo blisko Kalisza.
Za nic nie potrafię przekazać tego o czym myślę, a z upływem czasu lepiej nie będzie, ale odświeżanie kolejowo-kulinarnej wiedzy to przyjemność 🙂
Ha, Placku! Mój dziadek był maszynistą kolejowym, przedwojennym – chlubił się, że prowadzi maszynę w białych rękawiczkach (jego palacz pewnie ich nie nosił…), a według jego przyjazdów i odjazdów można było regulować zegarki…
Pobiłam chyba własny rekord: w ciągu kwadransa zrobiłam obiad: medalion z polędwicy jeleniej, kurki w śmietanie, kluseczki spaetzle, borówki, sałata. Na trzech patelniach jednocześnie smażyły się plastry mięsa, grzyby i kluski (gotowe ze sklepu 😉 ) a ja kroiłam sałatę i robiłam sos. W tym czasie Osobisty biegał do piwnicy po czerwone wino do jeleniego sosu i nakrył stół na balkonie. Pogoda jest przepiękna, ale już czuję nadchodzący niż 🙁 Pod wieczór należałoby wyskoczyć na grzyby, zanim na wysokości naszego lasu spadnie śnieg 🙄
W mojej rodzinie był stryjek (brat ojca) – maszynista na parowozie, a potem na dieslowym „rumunie” i wuj (brat mamy) – zawiadowca stacji. W takiej pięknej czapce 🙂
Dla Nisi,ktora kocha parowozy :
http://parowozy.net/zdjecie/5871
Pod Warszawą mamy Muzeum Kolejki Wąskotorowej w Sochaczewie
oraz oczywiście Muzeum Kolejnictwa na terenach dawnego Dworca Głównego stolicy. Wizytę w Sochaczewie i przejazd zabykową kolejką
wspominam bardzo miło,ale w muzeum na Dworcu Głównym nigdy
nie byłam 🙁
golonko, rożno, pora… Regionalna polszczyzna 🙄
Na pisanym kredą menu pobliskiej restauracji stoi:
Gordon blö 😉
Danuśko, śliczna ciuchetka!
Nisiu – Wyobraziłem sobie Twego dziadka bez rękawiczek, spożywającego apetyczne drugie śniadanie przygotowane w domu. Jako maszynista zarabiał pewnie 600-700 złotych miesięcznie co nie znaczy, że się włóczył po dworcowych restauracjach. W tamtych czaach ludzie myśleli o przyszłości 🙂
We Wrocławiu trwa remont Dworca Głównego. Mam nadzieję, że będzie tam można zjeść coś dobrego, niezależnie od stopy zamożności.
W 1902-gim roku dworzec w Otwocku był drewnianym barakiem, a restauracja bufetem, a mimo tego kulinarnym rajem. Na drewnianej werandzie można było tańczyć do upadłego/świtu. Lotniska są szklanymi pałacami, ale do raju im daleko. Postęp to rzecz względna.
W Helwecji dziś historyczne wydarzenie: w siedmioosobowym rządzie (Bundesrat czyli Rada Federacji) będą cztery panie i trzech panów 😎
W 1971 wprowadzono prawo wyborcze dla kobiet, w 1984 wybrano pierwszą radczynię federalną, a od dziś będą cztery!
Ktokolwiek będie w Pyrogrodzie w porzeletniej, niech się przejedzie Ptysiem lub Balbinką do Nowego ZOO na Malcie. 3,5 m urokliwej trasy – wzdłuż jeziora, lasem, za plecami zostają sylwetki katedry i mostów, spalinowa, stara lokomotywka, w składzie 4 wagoniki typu western i panowie – kolejarze, siwi, sumiasto-wąsiści emeryci. I tak od 40 lat od maja do września. Większość pasażerów to dzieciaki, ale i wesela się trafiają i całkiem dorośli jak starsza z Pyr, też. I to wszystko w środku miasta.
3,5 km oczywiście
Nie, nie znam JESZCZE Nisiu miejsc, o których piszesz. Ale po rekomendacji zapewne tam dotrę. Bez lokomotywy, bo nie mam białych rękawiczek. A i zegarek elektroniczny coś szwankuje!
Cholera, kto za mnie te ziemniaki utrze? Była taka piosenka
„Najgorsze są takie rozstania,
na dworcach małych miasteczek”
Wzrusza mnie; od razu jakąś wakacyjną wielką miłość przypomina, rozjeżdżanie się grup obozowych w różne strony, przysięgi, że się napisze, że itd. A za rok człek z wysokości swoich dorosłych, 16-tu lat… Eh…
Placek młokos .. skończył w tym roku 4 mendle … kokiet zwyczajny jest ..
ja miałam ciotkę przyszywaną, która na Dworcu Wschodnim miała bar … i nigdy nie jem na dworcu w barach …
Pyro, rozumiem Cię. Wszystkie moje spotkania z tarką kończą się krwiście, więc jakiś czas temu zakupiłam stosowną maszynę, która w kilka sekund rozprawia się z kilogramem ziemniaków. Bardzo lubię tę maszynę! 😀
Mój dziadek postanowił zostać komunistą, by wszyscy mieli piękne czapki i jadali homary, ale historia lubi płatać figle i sam stracił czapkę i entuzjazm do polityki, ale było już za póżno. Ojciec został kolejowym księgowym, nie musiał nosić czapki i rękawiczek, ale bardzo lubił kapelusze swej epoki. Lubił też dobrze zjeść, a i wypić potrafił, ale rzadko się tym popisywał.
Gdy żył, wypowiadał się zwiężle, używając słów jak precyzyjnych narzędzi.
Jeśli w zupie pływały farfocle, to nie była dobra zupa. Na pytanie „dlaczego pan tak ciężko pracuje ?” odpowiadał „pociągi same nie jeżdżą” lub „daj mi pan spokój, pracuję”. Jestem za przywróceniem gammy usług kulinarnych na dworcach, a za schludnym, uśmiechniętym, najedzonym kolejarzem panny sznurem.
Tyle, że raki, jesiotry były wtedy pospolite – co innego zupa rakowa teraz co innego w 1910.
Małgosiu, ja się nie kaleczę, tylko męczę i robię z tego powodu na raty. Na kolejne maszyny nie mam miejsca, a te które mam, też mogą zetrzeć – ta miazga jest jednak zbyt drobna. Nie ma to jak pyry spod tarki na placki.
Wiecie co? w mojej rodzinie, a także w rodzinie Jarka nie było ani jednego kolejarza. Dziwne. Moja synowa miała stryjów kolejarzy, aż trzech. Nie mieli wśród sąsiadów nadzwyczajnej opinii – jeden w drugiego pijanica w czasie wolnym od służby.
Skoro udało mi się znaleźć chwilę czasu, to napiszę o poniedziałkowym koncercie.
Wklejam link do artykułu z GW. Do innej prasy nie miałam dostępu.
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,8404054,Nasz_stadion_na_Euro_i_Sting___zobacz_zdjecia_.html?utm_source=Nlt&utm_medium=Nlt&utm_campaign=1077859
Jestem oburzona poziomem artykułu. Autor pisze nieprawdę i najwyraźniej niewiele wie o muzyce i jej odbiorze. Wydaje mu się, że wysoka ocena musi sie wiązać z aplauzem „na stojąco po każdym utworze”. Nie jest też prawdą, że emocje „siegnęły szczytu” już po drugim utworze. Wykonanie koncertu było wspaniałe a jego odbiór znakomity, świadczący o dużym wyrobieniu publiczności. Publiczność przyjęła Stinga bardzo ciepło, ale bez szaleństw. Czuło się wyraźne oczekiwanie na „pokazanie się” piosenkarza i narastanie uznania wraz z kolejnymi utworami. Aplauzna stojąco miał miejsce po zakończeniu pierwszej części koncertu i podczas bisów na jego zakończenie. Poza tym publiczność siedziała, wyczuwając doskonale kiedy należy milczeć, dając wykonawcom czas na skupienie, kiedy wspólnie spiewać, klaskać, etc.
Na widowni nie siedziały „napalone małolaty”, ale dojrzała, rozsmakowana w muzyce publiczność. Robiło to naprawdę ogromne wrażenie.
Na wielkie uznanie zasługuje The Royal Philharmonic Concert Orchestra z dyrygentem Stevenem Mercurio. Orkiestra grała w sposób mistrzowski a sam dyrygent swoją dyrygenturą dał oddzielny show. To był pełen dynamiki balet. Chwilami frunął nad ziemią. Solówki skrzypiec, klarnetu, trąbki to bezcenne perełki. Znakomicie partnerowała Stingowi Jo Lawry. Szkoda, że zaden z tych szczegółów nie zasłużył na uwagę żurnalisty. Całości perfekcyjnego widowiska dopełniała oszczędna, ale wysmakowana scenografia multimedialna. Nad sceną zawieszone były trzy prostopadłościany, które zmieniały kąt nachylenia, wysokość zawieszenia, kolorystykę i „treść”. Kolorystyce zawieszonych brył odpowiadała kolorystyka geometrycznych elementów wyznaczjajacych przestrzeń dla orkiestry. Zmieniające wysokość światła nad sceną umocowane były na elementach w stylu secesji. Sprawiało to wrazenie starych lamp i doskonale komponowało się z prostotą trzech głównych paneli.
Zachowanie Stinga było ujmujące w swojej prostocie a zarazem w powaznym traktowaniu publiczności. Widownię wypełniali głównie 30 -sto, 40 – sto latkowie.
Smutne wrażenie zrobił na nas występ Anny Marii Jopek. Artystka najwyraźniej musiała popełnić w przeszłości poważne błędy emisyjne. Ma na tyle zniszczony głos, że spiewa już głównie falsetem. Szkoda.
Minister sportu i gospodarz Poznania zachowali dużą dyscyplinę wypowiedzi, a pan minister Zdrojewski, mimo że wszedł z nimi na scenę, powstrzymał się od zabrania głosu, co mu wyraźnie poczytano na plus. Panowie, razem ze Stingiem „odpalili” sztuczne ognie. Było to piękne widowisko.
Odnotowac należy jeszcze jedną rzecz. Złożono ukłon w stronę budowniczych stadionu. Była to krótka inscenizacja, która nie grzeszyła wyrafinowaniem. Bieganie pomiędzy sektorami krzeseł z beczkami, rurami, łopatami, etc., to jak dla mnie za daleko idąca dosłowność. Niemniej sam pomysł przypomnienia o trudzie pracy w czasie gali otwarcia stadionu zasługuje na pochwałę.
Oczywiście wokół stadionu trawał „tradycyjny” handelek. Zapach smażonych kiełbasek przedostawał się raz poraz na płytę stadionu. Sprzedawano różne gadżety. Koszulki z napisem „Sting” można było kupić w cenach od 100 do 250 złotych. Nie widziałam wielu kupujących.
Nauznanie zasługuje sprawność organizacyjna władz miasta. Po 23-ciej podstawiono dużo autobusów, rozwożących tysiące ludzi w różne części miasta. Policja i straż miejska sprawnie kierowały ruchem.
Nigdzie nie zauważylismy agresji, chamstwa, etc.. Wszystko przebiegało sprawnie, mimo takich tłumów.
Na wszelki wypadek informuję, iż żaden z moich przodków nie był stryjem synowej Pyry. Cieszę się, że w Szwajcarii nareszcie będzie lepiej. To tylko przykład złośliwości, samobójcą nie jestem 🙂
Słowo „karasie” kojarzę z dobrobytem, sytością i zadowoleniem. Bardzo mi Otwock zasmakował.
Placku,
czy będzie lepiej? Lepiej już było, mawiają niektórzy 🙄
Na pewno będzie ciekawie 😉
Nie wiem, czy tu wspominałam, jak mój Osobisty, wielki miłośnik kolei parowej, zasadził się do fotografowania parowozu na Ziemi Lubuskiej, pod koniec lat siedemdziesiątych. Była późne, ciepłe lato, chodziliśmy sobie po lesie w poszukiwaniu grzybów, gdy najpierw nad drzewami przeleciały dwa ruskie helikoptery wojskowe, a potem usłyszeliśmy z oddali ciężkie sapanie ruszającej maszyny. Jak się okazało, byliśmy całkiem blisko podwójnej linii kolejowej Berlin-Moskwa, a pociąg ruszał z leśnej stacji Kunowice w stronę Frankfurtu nad Odrą. Tuż obok nas był przejazd leśnej drogi i i leżał stos podkładów kolejowych. Podekscytowany Osobisty zaległ w wysokiej trawie po drugiej stronie torów (żeby było ze słońcem), a ja siadłam sobie na tych podkładach i czekaliśmy… Powolutku i z wysiłkiem nadjechała wielka lokomotywa ciągnąca… radziecki transport wojskowy 😯 Na lorach – czołgi, działa i ciężarówki spiętrzone po trzy sztuki, a w kilku wagonach – żołnierze. Na lokomotywie i wagonach – uzbrojeni w karabiny wojacy 😯 Struchlałam. Pociąg bardzo wolno nabierał tempa, a ja gorączkowo zastanawiałam się nad striptisem, aby tylko odwrócić uwagę sołdatów od leżącego w trawie szpiona z aparatem fotograficznym 🙄 Striptis jednak nie był konieczny, żołnierzom wystarczyła młoda dziewczyna w krótkich spodenkach i skąpej trykotowej koszulce, przyjaźnie machająca ręką 😉 Wszyscy rzucili się na moją stronę pokrzykując i również machając…
W końcu transport wojskowy się oddalił, a pobladły Osobisty wychynął z chaszczy i z dumą stwierdził, że zdjęcie zrobił! Po wywołaniu slajdów okazało się, że widać głównie dużo trawy, kawałek komina i czarny dym z parowozu 😉
Miło się dzisiaj Was czyta,naprawdę 🙂
Pozdrawiam
Nemo – przywieź Osobistego na europejski festiwal parowozów do Wolsztyna.Sa Angole, którzy o roku przyjeżdżają
A propos cen w rublach, to w 1978 roku jeździłam moskiewskim metrem za 5 kopiejek, a kolacja z szampanem (sowieckim 😉 ), kawiorem, „łangietami” (coś w rodzaju antrykotu), pieczonymi ziemniakami i dodatkami kosztowała 9 rubli za dwie osoby. Nie na dworcu wprawdzie, ale też w nienajgorszym miejscu, bo w restauracji na 18 piętrze hotelu National przy Placu Czerwonym. Za dolara płacili oficjalnie 40 kopiejek 🙄 Za franka – 28. Nocleg na campingu (we własnym namiocie) – 2 ruble za oboje.
Pyro,
w Wolsztynie byliśmy raz i Piękna Helena została obfotografowana i dogłębnie obejrzana. Na przejażdżkę nie było czasu, jechaliśmy za to wąskotorówką w Wenecji koło Żnina. Osobisty nie przepuszcza prawie żadnym muzeom, a tu u nas też bywają różne okazje, by przejechać się ekspressem „Złoto Renu” itp. Jak byliśmy w Ameryce to w moje urodziny pojechaliśmy historycznym pociągiem z Durango do Silverton, co było bardziej prezentem dla niego, niż dla mnie, bo ja przez wiele lat koleją parową jeździłam po Polsce i moja nostalgia trzyma się w pewnych granicach. Kolej szwajcarska jest zelektryfikowana prawie od 100 lat…
Kto by pomyślał, jak ten temat nomen omen pociąga. A jeszcze nic nie było o wagonach restauracyjnych. Pamietam czasy, gdy były to miejsca, w których nieźle się jadło. Jajecznica na szynce i jajka po wiedeńsku na śniadanie, sznycel cielęcy na obiad.
A, wagony restauracyjne.
Pamietam raz, czterdziesci lat temu, z Warszawy do Lodzi. Naprzeciwko mnie Beata Tyszkiewicz. Tez pociagajaca!
Piotrze, nie pożałujesz. I Wy wszyscy, którzy tam dotrzecie. Tylko trzeba uważać na podstępnych kelnerów wmawiających, że kilogramowe „golonko” to malutka, damska porcyjka.
Jeszcze o pociągach. Na mojej rubieży jeździ kolej wąskotorowa, wakacyjna po miejscowościach nadmorskich. Robiłam kiedyś reportaż. Wyobrażacie sobie moje ukochane ujęcie: z wysokich trzcin wyłania się mały parowozik buchający dymem… Mam w oczach do dziś!
Nemo,
Mogę się pochwalić że „Piękna Helena” była produkowana w chrzanowskim Fabloku – pierwszej fabryce lokomotyw w Polsce. Jeszcze przed wojną pracował tam mój dziadek a po wojnie moja mama 😉
http://pl.wikipedia.org/wiki/Fablok
Dzień dobry 🙂 Codzienność mnie wessała 🙄
Dziadek pracował na kolei, przed i po wojnie. Przed korzystniej, bo za złotówkę dziennie, ale kawioru i łososia nie jadał. Bufety dworcowe wspominam jak najgorzej, niech będą przeklęte 👿
Do cenowych ciekawostek dorzucę knajpkę w Groningen http://www.eeteriedeglobe.nl/index.html . Pracują tam ludzie w trakcie i po przejściach. Wystrój lokalu i jakość obsługi jest kwestią trzeciorzędną. Ważna jest idea i bardzo niskie ceny, przy zaskakująco wysokiej jakości potraw. Z przyjemnością zjadłam, po raz pierwszy w życiu, koźlęcinę 🙂
http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Lokomotywa_Pt47-112.jpg
Popatrzcie tylko na to cudo.
Ewo,
tabliczkę z napisem Fabryka Lokomotyw w Chrzanowie widziałam chyba na kilku lokomotywach 🙂
Latem ubiegłego roku, po drodze z Łeby do Międzyzdrojów natknęliśmy się na tę oto kolejkę Niestety parowóz jechał tyłem 🙁
Jotko – Dziękuję za sprawozdanie z koncertu 🙂
Haneczko – Szkoda, że w moim sąsiedztwie nie ma takiej knajpki.
dużo dymu
Ostatni dzień lata, a ja sobie wyobrażam Beatę Tyszkiewicz opowiadającą koleżance o niezwykle przystojnym młodzieńcu z pociągu. Coś w rodzaju „Esse” Miłosza tylko prozą. Życzę Państwu pięknej jesieni.
Haneczko,
tam serwują „Pistoletjes bruin of wit” 😯
Opowiedz coś więcej o tej Holandii, proszę.
Haneczko czy mogłabym się uśmiechnąć o przepis na Twój zjazdowy sernik? 🙂
„To jakby ktoś najdroższy nagle odszedł”.. A to tylko „Zegnaj lato na rok…”To ja wracam do moich baranów, czyli placków. Udały się, że hej. I właśnie mi się przypomniał „męski” placek, który Mama robiła ze dwa razy w roku dla Ojca. Tato przywiózł tę potrawę ze śląska, ponoć i Dziadek lubił.Był to placek ciężkostrawny i pewnie morderca wątroby, ale Hiniutek jadł i aż mruczał z zadowolenia. Do placka obowiązkowa była „angielka” wódeczki. Tu muszę powiedzieć, że kiedy Ojciec przynosił pensję i kładł przed Mamą na stole, to Mama brała Pyrę (najstarsza) w charakterze siły roboczej i robiłyśmy zakupy „bazy” na cały miesiąc. Mąka, cukier, kasza, herbata, słonina. 3 kg słoniny w każdym miesiącu. Mama topiła smalec (dużo się wtedy tego jadło), dzieciaki na kolację dostawały gorące, posolone skwarki z suchym chlebem tego dnia, a Tato placek. Najpierw Mama na sporej porcji tłuszczu dusiła 1-2 cebulę, pokrojoną w pierścienie i posoloną, posypaną pieprzem i majerankiem. Na dno pateni szła warstwa skwarek – niezbyt gruba, ale rzetelna. Kiedy skwarki były już b.gorące, Mama wylewała na nie porcję rzadkiego ciasta na placki ziemniaczane smażyła, skwarki zapiekały się w cieście. Na talerzu na placek szła duszona cebula. Placek był duży – na całą patelnię.
Latem mogła być pewna odmiana – posolonej, zmorzonej cebuli się nie dusiło, tylko mieszało z gęstą, kwaśną śmietaną. Placek pozostawał bez zmian.Tato się nie mógł nadziwić, że żadne z nas tego nie chce jeść. Chyba był z lekka urażony.
Najpierw sernik, bo to łatwiejsze 😉
1,5 kg twarogu (mój prosto od krowy)
1 kostka masła
10 jaj
1,5 szklanki cukru (można dwie)
3 łyżki mąki pszennej
4 łyżki mąki ziemniaczanej
1 budyń waniliowy
bakalie (różne i dużo, rodzynki lubię białe, moczone w rumie), skórka i sok z połówki cytryny.
Ser przez maszynkę. Żółtka, cukier, masło utrzeć mikserem. Wrzucić do sera. Dodać obie mąki i budyń, wymieszać. Dodać bakalie i pianę z białek, wymieszać na amen. Blacha wyłożona papierem, 180 st., około godziny. Drań lubi opadać, chociaż ostatnio mu się odechciało. Polewa czekoladowa (ostatnio knocę), posypać czym kto chce, np. płatkami migdałowymi. Stać na straży i bronić, bo wystygły lepszy, a chcą pożerać na gorąco 🙂
Och, sernik… Będę błagać znajome chłopstwo znad Jeziora Neuchatel o jeszcze jedną porcję twarogu 🙄
Radio mówi, że jeszcze tylko 100 dni do Sylwestra 😯
Idę na grzyby.
Wielki dzięki Haneczko, tylko skąd ja wezmę ten ser prosto od krowy 🙁 😥
Zwiedzaliśmy Berlin. Wodą ipo Szprewie i potem windą do nieba. Pogoda więcej, niż cesarska. Dzisiaj nie gotujemy, idziemy do knajpy dwa piętra niżej. Nowa knajpa grecka, obadamy. Póki co, popijamy hiszpańskie bąbelki. I pozdrawiamy was!
Haneczko, a jakiej wielkości blacha? Na tortownicę to chyba za dużo sera?
Ha, muszę zmierzyć, teraz jestem jeszcze w pracy.
To cierpliwie czekam 😀
Hej, co jest? Zaraza padła na blog?
Witam wszystkich. 😀 Pogoda była zbyt piękna, żeby siedzieć w domu, dlatego wybyłam do centrum, żeby połazić i pokupować co nieco.
Alicjo, też Was pozdrawiam i życzę dobrej zabawy. 😀
Nisiu, w „Czarcim kopycie” jadłam pysznego pstrąga, którego sobie na patyku opiekałam nad ogniem kominka, inni opiekali kiełbasy, co kto sobie zamówił. Pośrodku zaś głównej sali było kwadratowe palenisko z grillem z kamiennym obramowaniem, na którym też można było sobie przypiekać chleb, kiełbasy i inne, bo wokół były krzesła. Wprawdzie było to z 6 lat temu ale myślę, że nic się tam nie zmieniło, bo mimo późnej jesieni, było tam multum klientów.
Pyro, jak widzisz nic nie „padło” na blog, tylko część blogowiska jest pewnikiem w drodze z pracy do domu a Nemo na grzybach. 🙂
Zajrzałam tylko na chwilę, bo muszę wracać do moich grzybów. Nie miała baba roboty, to wybrała się na grzyby i to dzień po dniu. Wiem, że to przesada, bo mam już dość tych grzybów, to znaczy i ich samych i pracy przy nich, Ale chciałam wykorzystać okazję wyjazdu z koleżanką do lasu. Ta koleżanka jest taką anty- domatorką, że nie wyobraża sobie wolnego dnia spędzonego w domu. No, chyba, żeby jej drzwi zatarasowano, ale i to by nie pomogło, bo mieszka na parterze. Sama tych grzybów nie potrzebuje. Co nazbiera, to odda koleżance z pracy, albo znajomej starszej pani, trochę dzieciom. Właściwie to dokłada do tego grzybowego interesu. Ale ona lubi robić przyjemności innym. Grzybów w zasadzie niewiele- chyba minął główny wysyp- bardzo mało podgrzybków, odrobina kurek, trochę maślaków, ale trafiłyśmy na górkę obsypaną kołpakami. Połowę i tak zostawiłyśmy, bo było ich tak dużo. I teraz męczę się z tą obfitością. Ale kiedy jestem w lesie, przestaję racjonalnie myśleć. Ale pomijając grzyby- spacer w lesie przy tak pięknej pogodzie jaka była dzisiaj, to sama przyjemność. Muszę, niestety, wracać do kuchni.
Wróciliśmy z obiadu. Byliśmy w knajpie chorwackiej, bo grecka w remoncie. Teraz kontynuujemy szampańsko 🙂
Jeśli chodzi o kolejarzy, to mój dziadek (po mieczu), był kolejarzem za czasów miłościwie panującego Franciszka Józefa. Mój stryj był wierny tradycji i pracował już w PKP w II RP.
Zgago – to Ty z goroli? Nie z Hanysów?
Małgosiu W., dno 21×33. Z kilograma wystarczy tortownica 24.
Pan mąż preferuje 2 szklanki cukru 🙂
Pyro, po mieczu zaolzianka a po kądzieli hanyska jak „wół”. 😆 😆
Mój Tata zawsze mówił, że pochodzi ze Śląska cieszyńskiego i tego się będę trzymać. 😉
To mosz recht Dzioucha.
Haneczko, dzięki i kłaniam się w pas!
Mój Heinryczek urodzony w Zabrzu, zawsze mówił, że on ze Śląska Opolskiego. O Katowicach to oni nie mieli dobrego zdania.
Mój „Karolek” przyjechał do Katowic w 1919 roku i został, to mu się chyba podobało. Faktem jest, że tu się nauczył fachu, który i w PRLu dawał mu szansę przetrwania (był wprawdzie wywalany z pracy w chwili, gdy sekretarzowi zakładowemu przypominało się, że jeszcze się nie zapisał do partii) ale jako fachowiec po 58 roku już mu łaskawie pozwolono pracować w swoim zawodzie, mimo tego, że nadal się nie zapisał do partii.
Zgago, bo Zabrze i inne stare miasta miały za złe Katowicom, że z wioski zrobiono stolicę regionu. Karolowi mogło się podobać, bo to wtedy było nowe i bardzo nowoczesne miasto. A już gmach Sejmu śląskiego i Biblioteki Śląskiej, to perełki architektury tamtego czasu i stylu.
Pyro, nie pamiętam tylko, czy przed I wojną, gdy cały Górny Śląsk należał do Niemiec, też Katowice były stolicą Śląska ? Tak nawiasem mówiąc, to nie wyobrażam sobie stolicy regionu, w której w samym centrum kopciła by huta, jak np. w Chorzowie. Po powstaniach Zabrze, Bytom zostały przecież niemieckie. Katowice były przecież od początku budowane z pełną infrastrukturą i była masa wolnego terenu, więc budownictwo mogło hulać.
Nawiasem mówiąc, Katowice, to jest chyba jedyne miasto, w którym w tym samym czasie postawiono pomnik „katu” i jego ofierze. Na wprost frontu gmachu Sejmu Śląskiego stoi pomnik J.Piłsudskiego a przy zachodnim wejściu Wojciecha Korfantego. Jak je postawili, to nawet poszłam sprawdzić, czy jeden drugiego „widzi”. 😆 😆
Bylam caly dzien w Polsce tzn. nad granica i zajazalam w krzaki, prawie wszystkie krzewy i nawet drzewa zostaly sciate a dom Pyro stacil na uroku, jest otynkowany bezdrzewny i bezkarzakowy.
Dorotol – nabywcy urządzą ogród od nowa i za kilka lat może być pięknie. Widocznie to, co było, im nie odpowiadało. Zamknij oczy Dorotko. To już nie jest ten dom.
Zgago – za pruskich czasów stolicą Śląska był Wrocław. Całego Śląska. Owszem – katowice się prężnie rozwijały dzięki kolei, nawet sąd okręgowy i teatr zbudowano, ale stolicą nie były. Potem Polska musiała gzieś władze umieścić
Zgago, no własnie nie byłam pewna , czy w Kopycie można. Byłam tam dwa albo trzy razy i za każdym razem siedziałam w tej najgłębszej sali.
Dla zainteresowanych i tych, co jadą w Beskidy:
http://www.czarciekopyto.pl/
Placku – myślę, że taki placek jak ten, o którym piszesz, uwielbiałabym na dziko. Dopóki faktycznie nie umarłabym na wątrobę. Ale co bym pożyła, to moje.
O, konkurencja też jest.
http://www.zbojnicka-chata.com.pl/
Najlepiej zajechać albo zajść do obydwu…
Wróciłam z przebieżki po górskim lesie ze sporą ilością kurek, pieprznika żółtawego (taka chuda kurka 😉 ) i jednym prawdziwkiem – krzepkim i jędrnym, ale tylko jednym, sama go za to znalazłam 🙂
Osobisty czyści je teraz i sortuje i domaga się zamarynowania tych chudziaczków, bo w sobotę wpadli do nas znajomi w drodze z gór do domu w Bernie i wyłudzili ostatnią butelkę octu winnego z mojej rezerwy kuchennej, potrzebowali do zamarynowania takich grzybów 🙄 Sklepy już były zamknięte, to im ten ocet dałam. Teraz chyba ich zapytam o przepis 🙄
Zabawy wakacyjnej ciąg dalszy.
Coby dochować tradycji, nie mogliśmy sobie odpuścić greckiego targu. I tak wylądowaliśmy w Nei Pori. Tam, poza owocami i oliwą, zaopatrzyliśmy się w greckie słodycze. Wbrew pozorom nie chodzi tu o baklawę, lecz o coś podobnego do galaretek. Piszę ‚coś podobnego’, bo nie zgadza mi się konsystencja ? niby galaretka a się ciągnie. Smaki też interesujące: orzechowy, różany, z bergamotki, etc. i nawet nie za słodkie. Całość pokrojona na kawałki i obtoczona w orzechach, cukrze czy płatkach kokosowych. Dobre to było, choć nie dało się tego naraz dużo zjeść.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o dolinę Tempi gdzie znajduje się wykuty w skale Olimpu kościółek świętej Paraskewii (Agia Paraskevi) – patronki zmysłu wzroku i niewidomych oraz źródełko ponoć uzdrawiające chore oczy. Jako że od wielu lat jestem ‚czworooka’ Witek zawlókł mnie do źródełka prawie na siłę. Ja tam wolałam zadbać o młodość i urodę przy źródle Afrodyty znajdującym się nieopodal 😉
Samo wejście do doliny obstawione jest straganami ze wszelkimi rodzaju dewocjonaliami i amuletami (tzw. oko proroka), przy czym w Grecji nie jest niczym dziwnym że pogańskie amulety leżą sobie na stoliku tuż obok ikon.
Po powrocie do domu Witek zajął się ‚zupką’
http://picasaweb.google.pl/EryniaG/NeiPoriDolinaTempi#
Nisiu, przypomniałam sobie, że i ja w tym Czarcim Kopycie byłam, lata całe temu, w czasie jakiegoś zimowego wywczasu w Ustroniu. Zaprowadzili nas tam znajomi, po długim, dość wyczerpującym spacerze w śnieżno-słonecznej aurze, pamiętam, że przez dłuższy moment musiałam oczy przyzwyczajać zanim cokolwiek w tym ciemnym wnętrzu się rozeznałam. Piłam chyba jakiegoś grzańca, ale co jedliśmy to już nie pamiętam. W każdym razie miejsce iście czarcie, naprawdę urokliwe 🙂
Ewo,
super! A zupka z czego?
Cierpię męki kiedy czytam o kurkach Nemo Gdybym była bliżej, to bym ją naciągnęła na trochę. Na mojej wsi już nie ma. Poczekam ten rok. W Grecji Ewie wiernie towarzyszę.
Pyro,
gdybyś była bliżej, oddałabym Ci wszystkie 😎
Pyro,
co do „staruszka” zaczynam mieć wątpliwości 🙄 U Daniela P. napisał:
„minuta po minucie jako naród się starzejemy. I abyśmy za lat wiele mieli czym grzać ziółka musimy dziś zacisnąć pasa i przynajmniej: polędwicę zamienić na befsztyk a trufle na rydze…”
Myślisz, że bywalec kulinarnego blogu nie wie, że na zamianie polędwicy na befsztyk nic nie zaoszczędzi? Chyba że na ostrzeniu noża u Cygana 🙄
A ja się zastanawiam, czy to nie prowokacja. Rydze też w wielkiej cenie, a mniej znane od trufli, a nade wszystko, czy ten befsztyk to nie pospolite mielone? Ale język piękny i poczucie humoru i dystans…
Witam! W gazecie „Kuryer Przemyski” z 1894 r. znalazłam takie ogłoszenie: „Przez całą zimę ciągle świeże KARAFIOŁY włoskie, marony tyrolskie duże, figi sułtańskie i duże, daktele i grzyby litewskie. Również świeże kwiczoły i kuropatwy poleca najtaniej handel T. Cieślińskiego” Może ktoś wie co to są te karafioły? 🙂
Asiu – nie pamiętam w tej chwili nazwy miasteczka (zostało kilka kilometrów za granicą) ale dziadek naszej Starej Żaby prowadził tam z wielkim powodzeniem handel delikatesami. I nie tylko „karafioły” miał, widziałam zdjęcia z tego sklepu i ogłoszenia. Kto też sery szwajcarskie, wędliny włoskie i kawy świeże w takiej Pipidówce kupował. A on się dorabiał, Kamienicę kupił, przebudował, dzieci wychował i wykształcił.
Pyro a co to są te karafioły? Kalafiory 🙂
W tych sklepach kolonialnych mieli sporo rzeczy delikatesowych, sprowadzali wina z całej Europy i nie tylko. Musiał to ktoś kupować. Może mieli zamówienia z pobliskich dworów? Na tej samej stronie jest reklama takich produktów, a obok spis zmarłych w ostatnim okresie i większość to żebracy, „zarobnicy” (tak jest napisane), służący oraz noworodki i dzieci porzucone, albo właśnie dzieci tych zarobników.
Pewnie, że kalafiory. One się bardzo różnie wtedy pisały. Ja się nie dziwię – na własne oczy widziałam wielki, ręcznie malowany afisz na moim własnym osiedlu „świeże japka”
Ja widziałam „prosimy zamykać dźwi” 🙂 . Idę spać bo rano nie wstanę do pracy. Dobranoc
Nisiu, obejrzałam oba sznureczki i …… trochę żal tych okopconych, ciemnych pomieszczeń – miały swój urok. Teraz mają taki „alagancki” wystrój. 🙁 Może musieli to zmienić z powodu Sanepidu ? Może mi się jeszcze nadarzy okazja żeby sprawdzić naocznie jak dalece zaszły tam zmiany?
Ewuś, razem z Pyrą chodzę krok w krok za Tobą po Grecji. 😉
Do jutra.
Asiu,
była nawet taka „bajka o dźwigu” 🙂
Dobranoc, spokojnej nocy życzę wszystkim. 😀
Mam nadzieję, że jutro, Żaba coś „stuknie”, brakuje mi Jej wpisów.
Zgago, ja myslę: Ty się nie martw. Kamera strasznie wylizuje. Poza tym na pewno zrobili specjalnie porządek do zdjęć. Już ja się na tym znam. Stamtąd trudno by było wyprowadzić klymat.
ja też pamiętam to wnętrze takie bardziej przaśne, właśnie okopcone, nie tak wymuskane jak to na fotce, miało zdecydowanie inny klimacik.
Byłam tam kilka dobrych lat temu z przyjaciółką z Rybnika. Pamiętam czarne, okopcone i bardzo mroczne wnętrze, jakieś zydle i palenisko. Piliśmy piwo na zewnątrz, szklanice były plastikowe, piwo żywieckie OK…
Mark Twain twierdził, że kalafior to zwyczajna kapusta, tyle że z dyplomem uniwersyteckim. Niesprawiedliwe, złośliwe i zawistne to słowa, ale nie moje.
Co do czystości i bogactwa języka przyznaję, że rozumiem reklamę „świeże japka” , a nie wiem co znaczy „marony tyrolskie duże”. Gdy widzę kawałek tektury z napisem „goronce kakałko” robi mi się ciepło na duszy, to dobra i krzepiąca wiadomość, a „zupka Witka” znaczy więcej niż całe Bałkany.
Życzę Państwu dobrej nocy.
dzień dobry .. 🙂
jesień się zaczęła a my dzięki sznureczkom do zdjęć możemy jeszcze raz mieć wakacje .. 🙂
dziś dzień bazarkowy .. i eksperyment … gołąbki z sałaty lodowej … gołąbki oczywiście z grzybami …
temperatura plus 5 stopni …
Młoda poleciała do roboty, pies musi poczekać na wyjście – przypiliło go w nocy i o pół do trzeciej wywalił Anię z łóżka. Teraz może czekać, aż wypiję kawę. Obiad dzisiaj musi być typu barowego – do odgrzania albo usmażenia w ciągu 10 minut. Dziecko orze do wieczora.
Witajcie 🙂
Zupka Witka była na winie i to w dwojaki sposób:
1. Wrzucił ‚co się nawinęlo’ czyli resztę opuncji, figi, granaty, jabłka, gruszki, winogrona, etc.;
2. podlał szczodrze białym winem.
Dobre to było 😉