Ballada borowikowa

W drodze powrotnej z Żabich Błot do domu widzieliśmy dziesiątki grzybiarzy, którzy swoje zbiory wystawili na sprzedaż. Stały więc wzdłuż szosy, ale bezpiecznej od jezdni odległości, stoliki pod parasolami chroniącymi przed… słońcem, co niebywałe przy dzisiejszej pogodzie, a na nich kosze i koszyczki pełne borowików, kozaków, podgrzybków i kurek. Patrzyliśmy na to z zachwytem i nadzieją, że i u nas zaświeciło słońce czyli, że w naszej zagrodzie będą grzybowe plony.

I nie zawiedliśmy się. Córka i wnuczka zebrały pełen kosz dorodnych borowików. Wszystkie małe zaś zostawiły dla nas, bo wyjeżdżaliśmy ze wsi dopiero w poniedziałek czyli o dobę później niż one. Przez te kilkanaście godzin prawdziwki podrosły i rano jeszcze w piżamach i mimo gęsto siąpiącego deszczu zbieraliśmy kolejne cudowne grzybki. Większość była jak ten ze zdjęcia. Ale tym razem padły naszym łupem i te mniejsze, bo obawialiśmy się, iż za cztery dni – gdy znów tu się pojawimy – będą całkiem zrobaczywiałe.

Po przyjeździe do Warszawy szybko zostały oczyszczone, pokrojone i włożone do piekarnika nastawionego na 50 st. C. Cały dom wypełnił zapach suszących się grzybów. Właściwie czuliśmy się jak w garnku z zupą grzybową. Dobrą zupą.

Wystarczyła noc i plon był suchuteńki. Zapełniliśmy grzybami pierwsze dwa słoiki. Za parę dni operację powtórzymy, bo mamy pewne honorowe zobowiązania. A staramy się zawsze słowa dotrzymywać.
Prawdę mówiąc nie wszystkie prawdziwki ususzyliśmy. Kilka najpiękniejszych po umyciu i pokrojeni w dość grube plastry (wzdłuż a nie w poprzek) podsmażyliśmy na oliwie z masłem tylko lekko soląc je i posypując zielonym koperkiem. To była pyszna jesienna przekąska poprzedzająca cynaderki duszone  z kawałkami pieczeni cielęcej i podane z włoskimi kluseczkami podsmażanymi z pieprzem. Do tego ta butelka. Jesień to piękna pora roku!