Boski to napój czy trucizna?

„Gdyby nam Chiny wszystkie swoje trucizny przesłały, nie mogłyby nam tyle zaszkodzić, ile swoją Herbatą” – twierdził pewien  autor sprzed  z górą 200 lat  a słowa jego rozpowszechnił w wydanym w Wilnie w 1811 roku „Dykcyonarzu Roślinnym” ksiądz Krzysztof Kluk. Inni autorzy z tamtych czasów, zwłaszcza medycy, twierdzili, iż picie herbaty wywołuje ból głowy,  paraliż, krwotoki a nawet suchoty.
Opinię o trujących właściwościach herbaty podtrzymywała też Karolina Nakwaska twierdząc w swych niezwykle popularnych w pierwszej połowie XIX wieku  książkach, że najbardziej szkodliwa dla zdrowia (zwłaszcza nerwów)  jest herbata zielona, która swój kolor zawdzięcza „grynspanowi powstającemu podczas kulania herbacianych listków na miedzianych tacach”.
 Autorka ta ( z domu hrabianka Potocka) rozumiała jednak, że obyczaj picia herbaty rozplenił się już tak bardzo, że całkiem wytępić się go nie da. Radziła więc swym czytelniczkom, by piły – jeśli muszą – raczej herbatę czarną, sprowadzaną  morzem do Holandii lub Anglii, a nie tę wiezioną na wielbłądach  przez pustynię i Syberię do Polski. Nie dość, że „karawańska herbata”  była droższa, to jeszcze gorszego gatunku niż ta płynąca do Europy statkami. Herbata według tej autorki  wymaga wielkiej staranności, wręcz udziału  samej pani domu . Przyrządzając ten napój nie można  było polegać oczywiście  na służbie: „zalecam Ci ” pisała do swych czytelniczek- abyś ją sama robiła; nic przykrzejszego jak herbata nie dość gorąca , zdymiona lub w tłustym rądlu gotowaną wodą zalana, przez służących przyrządzana, dawana w wywrotnych szklankach, na małych miseczkach, naprzód osłodzona, czasem i z mlekiem zmieszana albo z arakiem, czy kto lubi czy nie(…) A wszystko to jest prawdziwa męką!”.
Pani Karolina najwyraźniej jednak nie panuje nad opisywana materią. Jej stosunek do aromatycznego napoju z dalekiej Azji  nie jest jednoznaczny. Parę stron dalej bowiem twierdzi: „Podług spostrzeżeń lekarskich i chińskiego zwyczaju, zimna herbata nierównie zdrowszą jest niż gorąca; nie sprawia bezsenności i na nerwy nie działa.” Cóż więc mają zrobić wytworne czytelniczki „Dworu wiejskiego” – pić gorący napar własnoręcznie parzony czy zimny, który zrobi służba? A może zastosować się do tej porady autorki: „Kto bardzo lubi ten napój a pić mu go nie wolno dla bezsenności jaką sprawia, może do lipowego kwiatu dodać trochę czarnej herbaty dla smaku. Ale lepiej jednak wcale  jej nie używać osobom nerwowym.”  Znacznie lepszy dla ukojenia nerwów jest  według niej „napój z perzu, gotowany przez pół godziny, osłodzony cukrem o pomarańczę otartym”, co prawdziwego smakosza  zamiast uspokoić raczej może porządnie zdenerwować.
W tej chwili nie mam tych dylematów. Piję po prostu espresso. Gdybym tu, pod Neapolem, zamówił herbatę kelner niechybnie wzywałby pogotowie. A ja jestem całkiem zdrów.