Krótki raport znad jeziora Omulew i okolic

Podróży po własnym kraju nigdy za dużo. Opowiedzieli mi przyjaciele, że w Wiknie, niedaleko Nidzicy, jest Zajazd Myśliwski, w którym kucharka jest po prostu poetką piekarnika i patelni. Co miało znaczyć, że gotuje oraz piecze tak wspaniale, iż nawet rozpieszczeni smakosze padają przed nią na kolana. Słysząc takie opinie i to z ust znawców tematu, postanowiłem zrobić małą wycieczkę przez kawałek Mazowsza, Kurpi i Warmii.
Wybraliśmy się po śniadaniu, by tzw. rzemiennym dyszlem czyli niespiesznie, dotrzeć do Wikna koło południa.

Przejechaliśmy przez Maków Mazowiecki, Przasnysz, Chorzele, Wielbark, by za Czarnym Piecem skręcić na Nidzicę. We wszystkich wsiach i miasteczkach zmiany widoczne gołym okiem. Nowe domy, rozbudowywane fabryczki, żadnych ruin. No i drogi, o których nikt nie powinien mówić z przekąsem. No, nie są to autostrady ani trasy szybkiego ruchu ale z niezłą nawierzchnią, dobrze wyprofilowane, z zatokami na przystanki autobusowe i miejscami do zatrzymywania. Słowem jazda po polsku, to znaczy jazda całkiem wygodna. Bez łamania przepisów dotarliśmy na miejsce w samo południe. Wyjechaliśmy zaś po śniadaniu, zrobieniu porządku w domu czyli o wpół do dziesiątej. Pokonaliśmy odległość 144 km. Zatrzymując się raz w lesie, by obejrzeć kozaki czerwonogłowe, kurki i jagody sprzedawane przez młodocianych zbieraczy.

Wikno to maleńka miejscowość ale pięknie położona pośród wielkich borów nad jeziorem Omulew (600 hektarów powierzchni pięknej, czystej zielonkawej wody).

Zajazd Myśliwski stoi na skarpie nad samą wodą. Może tam znaleźć nocleg nieco ponad 20 osób. Pokoje są eleganckie i każdy z łazienką. Pod domem ogród-restauracja ulokowana na kilku poziomach, pośród krzewów i kwiatów. Kto chce może, łowić ryby, kto chce – żeglować lub kąpać się. A że nazwa zobowiązuje, to można też wybrać się z właścicielem na polowanie.

Nas najbardziej interesowała kuchnia. Jedliśmy oczywiście w ogrodzie. A z obfitej i nieźle prezentującej się karty wybraliśmy zaledwie trzy potrawy. Wiemy bowiem, że to nasza nie ostatnia podróż do Wikna.
Powstrzymaliśmy się od zamówienia uchy, choć kusiła nas bardzo, nie wzięliśmy też smażonego węgorza, mimo iż go uwielbiamy. Ponieważ dawno nie jedliśmy dziczyzny poprosiliśmy o polędwicę z jelenia z prawdziwkami w śmietanie oraz o nieznane nam danie czyli medalion szlachecki w cieście ziemniaczanym z serem. Oba dania były po prostu fantastyczne. Polędwica krucha, soczysta i dobrze wcześniej (lekko) marynowana. Medalion podobnie. A ziemniaczane ciasto z serem żółtym na wierzchu to pomysł doskonały. Do tego różne sałaty i cały obiad gotów. Kosztował równo 80 zł. Całość!

Na deser wzięliśmy jedna porcję na dwoje pierogów ze śmietana i czarnymi jagodami. I tu mieliśmy jedną małą uwagę krytyczną: zbędnym a wręcz przeszkadzającym dodatkiem zapachowo-smakowym był cukier waniliowy. Zabija on bowiem i aromat i smak czarnych jagód. I tylko żałowaliśmy, że jedynym napojem jaki towarzyszył daniom była zimna woda mineralna. Ale przecież czekała nas droga powrotna.
Wino i sery czekały na nas w naszym wiejskim domu.