Basia na targu staroci, ja przy garach

Normalna kolej rzeczy w niedzielę, którą (z musu) spędzamy w mieście. Basię nosi. Nie może wysiedzieć na miejscu. Obserwuję to z anielskim spokojem, bo wiem co będzie koło południa.

Dochodzi 12 i Basia zaczyna się zbierać do odlotu. W końcu anonsuje wyjazd na Koło. Tylko popatrzeć co tam jest. I po chwili już jej nie ma.

Zanim wróci chcę przygotować obiad. Tym razem będzie nas nieco więcej, bo to imieniny naszej wnuczki Zuzanny. Prawdę mówiąc przygotowania zacząłem już dwa dni temu. Niemal czterokilogramowy udziec jagnięcy zamarynowałem w czosnku, cebuli, marchewce, soku z cytryny i posypałem solą, pieprzem, cukrem i pokruszonymi liśćmi laurowymi. Co 12 godzin udziec przewracałem na druga stronę i odkładałem do winiarki, która o tej porze roku na niektórych półkach świeci pustkami, bo jej normalna zawartość jest w wiejskiej piwniczce.

Udziec w marynacie

W niedzielne południe więc musiałem oczyszczony z marchwi, cebuli i liści laurowych udziec mocno podsmażyć na wielkiej patelni z oliwą i ułożyć w brytfannie, by po chwili wpakować do rozgrzanego piekarnika na co najmniej trzy godziny.

Potem zabrałem się do przygotowywania zupy z patatów, marchwi i imbiru. Opisu nie będzie, bo  proces produkcyjny tej delikatnej zupy już zamieszczałem.

Po zupie zająłem się oczyszczaniem (nie obieraniem) przy pomocy nowej ostrej zmywaczki młodych kartofli. Po umyciu wrzuciłem je do garnka z wodą i odstawiłem.

Teraz nadeszła pora na szparagi. Oskrobane z twardej skórki wsadziłem do wąskiego a wysokiego rondelka z wrzątkiem, który posoliłem i lekko posłodziłem. Szparagi błyskawicznie zrobiły się miękkie. Teraz  mogłem je odcedzić i ułożyć na półmisku z peltry, który kupiliśmy w Chile. Będą szparagi podane na zimno z domowym majonezem.

W chwilach przerwy czytałem „Pamiętniki Fryderyka hrabiego Skarbka”. Pasjonująca lektura. Znacznie ciekawsza niż współczesna beletrystyka. Za jakiś czas podzielę się z  Wami tą frajdą i przytoczę kilka fragmentów zwierzeń hrabiego Skarbka.

Nowości z rynku staroci

Po dwóch godzinach Basia wróciła z Koła przywożąc osiem talerzyków, dwie zupierki i sosjerkę z angielskiego fajansu marki Ridgway Staffordshire . To wszystko co widzicie na zdjęciu kosztowało zaledwie 60 złotych. To wprost niebywałe.

Udziec już na półmisku

Tymczasem zupa została zmiksowana i doprawiona. Nawet wystygła i lekko zgęstniała. Przed podaniem odgrzeję ją i ozdobię każdą porcję łyżeczką gęstej śmietany. Pieczeń prawie upieczona. Wino oddycha w dekanterce. Słowem goście mogą nadchodzić. Mam nadzieję, że też czujecie ten zapach i smak.

Imieniny godne solenizantki.