Podróż do kresu nocy

To nie było łatwe doświadczenie. Prawdę mówiąc jeszcze czuję jego skutki. Mam kłopoty z zaśnięciem czego dotąd nie doświadczałem. Dopadło mnie to trzeciego dnia pobytu za kołem polarnym. Białe noce zaskoczyły  swą jaskrawością i intensywnością. Wyobrażałem sobie bowiem, że w którymś momencie –  choćby nad ranem – słońce schowa się za horyzont i będzie choć krótko zmrok. Tymczasem złota kula słońca tkwiła nad głową przez cała dobę. A wszystkie sypialnie zaopatrzone były w podgumowane zasłony, by udaremnić promieniom wejście do domu.

Człowiek niedoświadczony traci po kilkudziesięciu godzinach orientację jaka jest teraz część doby. Powoduje to nie tylko dezorientację ale i zmęczenie fizyczne.

Na pokładzie statku „Kung Harald”

I to był jedyny, acz dokuczliwy, element wyprawy. Reszta to nieustający ciąg atrakcji. Widok fiordów, stada reniferów, rzeki pełne ryb, rejsy po morzu, wizyta w namiocie (laavo) Samów połączony z obiadem z renifera, wizyty w fabrykach przetwórstwa rybnego i hodowlach łososi oraz dorszy – wszystko to wzbudzało zachwyt. O śniadaniach, obiadach i kolacjach będę jeszcze niejednokrotnie opowiadał. No i o spotkaniach z wybitnymi kucharzami. Zarówno miejscowymi jak i przyjezdnymi, którzy prezentowali nam swój kunszt i starali się zaszczepić miłość czy mówiąc bez zbędnej emfazy apetyt na ryby.

Podróżowaliśmy głównie samolotami. Podczas pięciu dni odbyliśmy 15 startów i lądowań. Niektóre loty trwały zaledwie kwadrans czyli przelot z osady do osady wraz z dziećmi wracającymi ze szkoły czy babciami wiozącymi świeże zapasy do spiżarni.

Pod dachami domków w Hummerfest suszą się ryby a nie skarpetki

Byliśmy na Nord Cap czyli na przylądku najdalej wysuniętym na północ naszego kontynentu. Odwiedziliśmy też miasteczko na krańcu Europy zamieszkane przez rybaków łowiących w Morzy Barentsa. Dalej był tylko lód a za nim Murmańsk. Tam już nie dotarliśmy.

W przetwórni Tobo Fisk są taaakie kraby królewskie

Na koniec tej pierwszej i krótkiej (naprawdę z powodu zmęczenia autora) relacji wspomnę tylko co jedliśmy. Były więc różne dania z renifera, łosoś na wiele sposobów, dorsz, zębacz smugowy, czerniak, makrela, krab, krewetki i…  mięso wieloryba (są kwoty połowowe i Norwegia w nich partycypuje). Na deser moroszki.

Będziecie mogli się oblizywać ze smakiem. Albo też tam  się wybrać. Dotyczy to zwłaszcza wędkarzy, dla których Norwegia to istny raj.

I to tyle na początek. Teraz spróbuję zasnąć i wrócić we śnie do równowagi.