Dawno, dawno temu (westchnienie żalu)…!

 

Nigdy nie udało mi się zjeść  czegokolwiek z przyjemnością w dworcowej knajpie. I to bez względu w jakim  by to było mieście. Ale przed laty bywało inaczej. Sam opisałem, sięgając do dokumentów, podwarszawski dworzec w Otwocku, gdzie smakosze warszawscy jeździli na świeży kawior, jesiotra i zamrożoną wódeczkę.

Podobnie było i we Wrocławiu co opisał cytowany tu autor wspaniałej książki „Przy wrocławskim stole”. Pisze on m.in.:
„Dobra kuchnia była i jest najlepszą wizytówką każdego miasta. Przed laty Wrocław witał podróżnych wyśmienitą kuchnią już na Dworcu Głównym. Kilka niezależnie działających lokali serwowało zarówno szybkie posiłki, jak i wyszukane dania. Przy gorących wiedeńskich kiełbaskach zadowoleni podróżni drugiej czy trzeciej klasy wdawali się w ożywioną dysputę z nieznajomymi. Wymagający zaś głębszego skupienia i miłego towarzystwa w spokojnym i eleganckim miejscu befsztyk, podany z puree, wykwintną sałatką i dobrym winem, ściągał do lokali wyższej klasy panów we frakach oraz damy z kuferkiem i parasolką w ręku.

Z pewnością dworcowa oferta kulinarna nie należała do najgorszych w mieście, skoro już od rana w wielu lokalach trudno było o wolne miejsce, ale 1 kwietnia 1920 r., kiedy to całą tutejszą gastronomię wzięli w swoje ręce Paul Gubert i Paul Wehe, przyniósł prawdziwą rewolucję. Wychodząc z założenia, iż należy starać się, by podróżny zechciał choć raz jeszcze wrócić do miasta, Gubert i Wehe postawili na kuchnię najwyższej jakości. W odnowionych lokalach oferowano specjalności nie tylko kuchni wrocławskiej, ale także wielu innych miast, dbając o gusta Bawarczyków, dortmundczyków czy berlińczyków. Serwowano też gatunkowe wina oraz piwa, których próżno by szukać w mieście. Nawet szybka kiełbaska wiedeńska, podawana na eleganckiej zastawie, jak wszystkie inne dania, smakowała lepiej niż kiedyś. „Na dworcu jest doskonała kuchnia – zachęcała reklama – wyborne wina oraz najlepsze piwa”. Eleganckie sale dworca i dobra kuchnia ściągały nie tylko podróżnych, ale nawet gości weselnych. Dbając zaś o wygodę i zadowolenie spieszących na pociąg, nie zapomniano też o kioskach z gazetami, papierosami, kanapkami, napojami i owocami w przejściach prowadzących na perony.”

No i komu to przeszkadzało? Bo dziś na wszystkich dworcach (nie tylko w Polsce) mamy kebaby, pseudo-pizze, hamburgery i hot dogi. Oraz intensywny zapach oleju wielokrotnego użytku. Ale za to pociągów coraz mniej. Mnie też minął bezpowrotnie pociąg do dworcowych knajp!