Nieznany smak liści

Kupiłem majowy miesięcznik „Wróżka”. Nie zmieniłem zainteresowań. To z czystej próżności. Zamieszczono w nim bowiem wywiad ze mną o majowym gotowaniu na pikniku. Zaspokoiłem swój narcyzm widokiem zdjęć oraz tekstem rozmowy i zająłem się lekturą pisma. A znalazłem w nim ciekawy artykuł doktora botaniki Łukasza Łuczaja, który w ramach naukowego eksperymentu żywi się od dawna dziko rosnącymi roślinami. I żyje! A nawet ciekawie pisze. Oto fragmenty jego tekstu o pożytkach z liści:

„Liście lipy można jeść nie tylko wiosną, ale i przez cały sezon, choć później są one trochę łykowate. Latem najlepiej wybierać te z odrostów przy pniach. Lipa drobnolistna ma liście smaczniejsze od kosmatej lipy szerokolistnej. Są one bogate w substancje śluzowe i celulozę – co sprawia, że są idealnym dodatkiem dla osób, które cierpią na zaburzenia pracy jelit.

Przez pierwsze dwa tygodnie po wypuszczeniu niezwykle smaczne są też liście buka. Kwaśne, smakują trochę jak szczaw. Potem, niestety, robią się nie tylko twarde, ale i gorzkie. Oba te gatunki były kiedyś używane jako pożywienie na przednówku. Jedzono je nie tylko surowe, ale i suszono, a potem mielono i dodawano do mąki.

Informacje o tym, jak ważna była lipa dla radzenia sobie z głodem, pochodzą głównie, ale nie wyłącznie, z terenów Galicji, szczególnie obecnego województwa podkarpackiego. Można powiedzieć, że lipa to drzewo idealne: liście ma jadalne, kwiaty dają leczniczą herbatę, drewno służyło do rzeźbienia, a z łyka wyrabiano łapcie.

W krajach, gdzie głód był poważniejszym problemem, wykorzystywano nawet mniej smaczne gatunki liści – na przykład w Chinach jadano liście różnych gatunków klonów. Jako że są gorzkawe, moczono je przez parę dni w wodzie, co podobno wyciąga część toksyn.

Smaczne liście przez cały rok mają też głóg i morwa. Liście morwy zbiera się na pokarm i suszy jako dodatek do mąki w niektórych regionach Środkowego Wschodu. Co ciekawe – to jeden z najlepszych naturalnych leków obniżających poziom cukru we krwi.

Nie najgorsze w smaku są też liście wiązów. Dawniej w Szwajcarii kiszono je nawet jak u nas kapustę. (…)
W czasach głodu ludzie liśćmi oszukiwali żołądki  (o jedzeniu wiosną liści lipy piszą na przykład średniowieczne ruskie kroniki). Było to też źródło witamin i – co prawda w małych ilościach – cukrów.

Goryle żyją na diecie z liści, jednak my mamy krótszy przewód pokarmowy i w niewielkim tylko stopniu jesteśmy w stanie odzyskać z liści składniki odżywcze – nie mamy na przykład enzymu ,   do trawienia celulozy.   Aby uzyskać potrzebną ilość kalorii, musielibyśmy zjeść  kilkadziesiąt kilogramów liści dziennie! Z takimi ilościami jednak nasz przewód pokarmowy radziłby sobie z trudem, a w dodatku substancje chemiczne zawarte w roślinach mogłyby powodować zatrucia (nie grożą nam one, kiedy zjemy niezbyt dużą ilość). Łatwiej trawimy liście posiekane i ugotowane lub zakiszone.

Warto mimo wszystko włączyć je do codziennej diety – zawierają witaminę C, kwas foliowy, a często i witaminę A, pomagają stabilizować poziom cukru we krwi. Choćby z tego powodu warto sobie skubnąć raz dziennie lipowy listek.”

I tyle lektury. A że jadę na wieś i moja buczyna puściła właśnie świeże liście, spróbuję zastosować dietę doktora Łuczaka. Relacja (jeśli przeżyję) w przyszłym tygodniu. A w tym tygodniu, w niedzielę czyli 16 maja dyżurujemy z Barbarą w stoisku Wydawnictwa Nowy Świat na Targach Książki w Pałacu Kultury. Stoisko 47A w godzinach od 13 do 14. Blogowicze mile widziani.