Też tam byłem i vernaccia piłem
Byłem w San Gimignano trzykrotnie. A rzadko mi się zdarza kilkukrotne odwiedzenie tego samego miejsca, bo we Włoszech Czekaja na mnie jeszcze miejsca nieznane. I jest ich wiele. To miasto wabiło mnie niesamowitością wież, które żyją do dziś, bo mieszka jaw nich potomkowie budowniczych, choć mogłyby przecież zamienić się w muzea. Przyciąga mnie też leżąca za murami miejskimi restauracja Il Pino. No i tutejsze białe win – vernaccia. Za każdym razem wyjeżdżałem stąd z bagażnikiem załadowanym po brzegi. (Oczywiście w połowie, bo drugą część zajmowała oliwa.)
W najnowszym „Magazynie Wino” znalazłem tekst Wojciecha Bońkowskiego właśnie o tym mieście i jego skarbie czyli winie. Przytaczam więc fragment artykułu, by rozbudzić smak i zainteresowanie resztą:
„San Gimignano zamieszkuje 7 tys. mieszkańców. Co roku przybywa tu zaś 3 min turystów. Chcą zobaczyć jedno z najlepiej zachowanych w Italii średniowiecznych miasteczek. San Gimignano zachwyca przetrwałą w czystym stanie urbanistyczną substancją i oryginalną siatką ulic, rozchodzących się w trzy strony z najwyższego punktu miasta, piazza del Duomo. No i ma wieże – w XII i XIII wieku dominujące w krajobrazie każdego włoskiego miasta, symbolizujące potęgę mieszczańskich rodów i stanowiące ubezpieczenie w czasie nader częstych sąsiedzkich zatargów. Gdzie indziej już dawno je oba?lono, w niewielkim San Gimignano zachowało się ich 16. Są znakiem rozpoznawczym miasta i pojawiają się obficie również na etykietach tutejszego wina, Vernaccia di San Gimignano.
To najbardziej znane wino białe w Toskanii, jedyne mające prawo do kategorii DOCG. W odróżnieniu od powszechnego dziś w regionie chardonnay odmiana vernaccia może pochwalić się bardzo długą tradycją. Szczytowy okres jej popularności zbiega się z czasem wznoszenia miejskich wież. W 1276 roku, gdy nie znano jeszcze nazwy sangiovese, a zamiast brunello produkowano w Montalcino słodkie wina białe, archiwa w San Gimignano po raz pierwszy wspominają o podatku nałożonym na wina vernaccia; ustanowiono wówczas specjalnych kontrolerów, którzy dbali o wysoką jakość win.
Rok 1276 to jednak czasy odległe. Późniejsze losy vernacci były o wiele mniej różowe. Podobnie jak właściwie wszystkie włoskie regiony, mimo zaszczytnej tradycji pogrążyła się przez większość wieku XX w jakościowym Hadesie. Nie dochodziło tu co prawda do wulgaryzacji na taką skalę, jaka stała się udziałem Soave, Gavi czy Orvieto, ale do końca lat 1980. San Gimignano poza swymi wieżami nie miało się czym chwalić. Wydajność biła rekordy, a wina produkowano albo w kluczu chłopsko-utlenionym, albo bezwonno-przemysłowym. Przyzwoita sprzedaż na miejscu turystom oraz włoskiej diasporze w Niemczech i USA wystarczyła do szczęścia. Podobnie jak w wielu włoskich apelacjach, nowa wiosna nadeszła z Francji. Architektem reformy stał się Giovanni Panizzi, który postanowił vernaccię zwinifikować na modłę burgundzką. Staranniejsza uprawa i fermentacja w beczce zrodziły wino o wiele potężniejsze i bardziej długowieczne niż dotąd, zarazem ujawniając niepodejrzewany krajobraz mineralny. Uważana dotąd wyłącznie za wino obiadowe, vernaccia zaczęła interesować również winiarskich degustatorów i interpretatorów.
Jak w wielu włoskich apelacjach, za reformistą Panizzim poszli mniej lub bardziej zdolni naśladowcy, nasadzenia zagęszczono, plony obniżono, selekcję gron zaostrzono, stal nierdzewną zamontowano, nową beczką się zachłyśnięto. Pojawiła się i kontrakcja: powrót do rozmaicie rozumianej tradycji. Wielką postacią tego nurtu jest Elisabetta Fagiuoli z posiadłości Montenidoli. Wytwarza ona co prawda beczkową Vernaccię Carato na modłę francuską, ale też wino Tradizionale, krótko trzymane na skórkach, stanowiące najbardziej udaną rewitalizację tradycyjnego wina tych okolic – i gwoli prawdy ukazujące, ile vernaccia straciła, modernizując się ekspresowo i nieodwołalnie.”
Mój nos – okazało się – dobrze mnie prowadził. Mam jeszcze na wsi dwie butelki z Montenidoli. Wypiję je w najbliższym czasie z jakimś toskańskim odpowiednim daniem. Już czuję ten bukiet i smak.
Komentarze
Kochani, jestem wzruszony serdecznością życzdń, ża które gorąco dziękuję. Ukochana również dziękuje, bo była wspominana. Dorwałem się w niedzielę do PC córeczki na tyle, żeby choć szybko przeczytać. Prawdopodobnie za kilkanaście dni będę już miał własny dostęp do internetu w domu, jeżeli przepełnienie dysku systemowego nie przeszkodzi.
Trochę narozrabiałem uwagą o żaglowcach i jachtach. Nisiu, ciesz się pasażerowaniem na Darze, to wielka przyjemność. Moja uwaga dotyczyła mnie osobiście, gdyż uprawiając w młodości żeglarstwo trudno mi wyobrazić siebie jako pasażera. Ostatnio byłem na żaglach chyba 4 lata temu, ale to było w bajorze na omedze, którą wypożyczyłem, aby pokazać synowi i synowej, jak się żegluje. Niestetuy pogoda nie pozwoliła na udostępnienie im steru – bardzo silne szkwały wymagające większej albo sprawniejszej załogi do balastowania.
Wzorem PaOlOre piszę partiami, żeby Łotr nie zżarł, co potrafi robić i bez butów.
Vernaccia di San Gimignano nadal potrafi być byle jaka, ale zgadzam się, że bywa doskonała. Mnie najbardziej przypadła do gustu VdSG riserva spółdzielni Geografico. Nie wiem, czy „riserva” ma w tym przypadku jakieś prawne umocowanie ale przy piciu mam dla niej pełne zrozumienie. Jest to naprawdę białe wino bardzo dobrej jakości.
VdSG jest wszechobecna i sprzedawana na szklaneczki nawet z automatów. Stosunek ceny do jakości tego, co tam sprzedają turystom przynosi wstyd miejscowym, o ile nie uważa się, że umiejętność „robienia” pieniędzy nobilituje.
Poza wieżami i winem koniecznie trzeba odwiedzić katedrę pełną obrazów, w tym szczególnie udane obrazy Ghirlandaia w kapilicy
Św. Finy. W dolnej części miasta kościół Św. Augustyna kryje piękne freski Gozzoli z XV w. Inne jego freski można znaleźć w Pizie i we Florencji – w pałacu Medici-Riccardi. Freski namolowane są w trzech kaplicach apsydalnych. Pamietam, że kiedyś widziałem w kościelnym wirydarzyku kopię Pochodu Trzech Króli z Pałacu Medici-Riccardi, ale nigdzie nie jest ona wspominana, więc, być może, była to jakaś czasowa wystawa.
Tak czy inaczej zazdroszczę Gospodarzowi wizyty w SG. Nie byłem tam już kilkanaście lat. Rozważaliśmy podróż w tym roku, ale ostatecznie z wielu względów, także rodzinnych, wygrała Hiszpania.
Witam w poniedziałek słoneczny i wietrzny. Zakwitły bzy, potomkowie tych, które J. Piłsudski dostawał na imieniny. Zrobiły urodzinowy prezent mojemu Mężowi.
Zapowiada się miły dzień.
W San Gimignano bylam pierwszy raz w 1983 roku w ramach realizowania moich marzen (jeszcze z polskiej szkolnej lawki) o ogladaniu zabytkow sztuki w originale. Mieszkalam wtedy w okolicach Arezzo w udostepniomym moim znajomym i mnie gospodarstwie rolnym. Byl to olbrzymi dom ze sredniowiecznymy jeszcze kawalkami murow. Centrum domu stanowila kuchnia z paleniskiem i kotlem, w ktorym gotowalo sie strawy nad ogniem. W nocy w popiole zmienialy skore zakronce. W kuchni byl tez kamienny zlew do mycia naczyn zmodyfikowyny o tyle, ze wlozono do niego zlew metalowy i dorobiono plynaca wode (cos podobnego wymyslila Zabowa Agnieszka w swoim domu). Na strychu mieszkaly nietoperze przygladajc nam sie z pozycji „do gory nogami”. Do S G dotarlam po kretych drogach w starym garbusie, wino mnie wtedy specjalnie nie interesowalo ale kolegiata i freski Taddeo di Bartolo pamietam do tej pory i jak jestem w okolicy to jezdze tam specjalnie aby sie nimi podelektowac.
kolegiata
http://www.kzu.ch/fach/as/material/Texte_lat/musik/descr/descr_bart/bart_01.htm
Wszystkiego najlepszego dla Stanisława!!!
( miało być święto przez trzy dni …)
Niewątpliwie te freski są jednym z głównych atrakcji. Kolegiata zwana zwykle w polskich przewodnikach katedrą na lince Dorotoli przypominają mi jej wygląd 30 lat temu. Teraz zawsze są wewnątrz tłumy, które bardzo utrudniają oglądanie. Dotyczy to zresztą całego miasta, niegdyś prawie pustego (trudno zrozumieć dlaczego), obecnie niemiłosiernie zatłoczonego.
na wlasnie te tlumy wszedzie i we Florencji i przed Louvre w Paryzu to mnie wlasnie zaczelo odstreczac od ogladania, nie mozna stanac przed obrazem i go wchlonac, gdyz masa pstrykaczy musi go wlasnie, w tym momencie i pozniej tez, sfotografowac wiek 19-sty byl lepszy do podrozy
W niektórych muzeach nie można było wejść do sla ekspozycyjnych z aparatem. Teraz widzę, że nawet przy bezwzględnym zakazie pstrykania aparaty wnoszą, a jak wnosza, to oczywiście pstrykają, zwykle z fleszami. Prawda, że to pozostałym praktycznie uniemożliwia refleksyjne oglądanie nie mówiąc o wchłanianiu.
dorotol –
do podróży to chyba nie, ciutkę długo to przemieszczanie się z miejsca na miejsce trwało. Do zwiedzania pewnie tak.
Ale i teraz nie jest jeszcze tak źle.
Dziką kolejkę, co ja mówię – tasiemca wieloczłonowego i długiego jak przemówienie Fidela, widziałam, a nawet dzielnie w niej stałam pod Watykanem. W upale. WARTO było.
Tłumy tłumami lecz nieco było w tym naszej winy. Zaspaliśmy i przybyliśmy pod Watykan o trzy godziny później niźmy planowali.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Marku, dziękuję. Trzy dni to z grubsza się zgadza.
Dzień dobry!
Cichal chciał się dowiedzieć, o czym wczoraj rozmawiał p.Miecugow z prof. Koniecznym, to ja sprawozdaję.
Rozmowa miała miejsce w jakimś stylowym wnętrzu na Kazimierzu i muzyk nie był tym uszczęśliwiony; nie przepada za tą częścią Krakowa (jest Krakusem z urodzenia). Z mlodości pamięta paskudną opinię o Kazimierzu, miejscu, gdzie łatwo było dostać nożem pod żebra, zostać ograbionym itp. Potem gwałtowna i szybka rewitalizacja dzielnicy sprawiła, że on ma poczucie czegoś obcego, dekoracji teatralnej, szpanerskiej publiki bez duszy. Ciągnie go w stronę Rynku. Jako, że sporą część życia spędził w kawiarniach, nadal do nich czasem zachodzi, ale tylko do tych, które ocalały z czasów młodości. Mówił, że wokół REynku są dziesiątki lokali, a on bywając w sąsiedztwie codziennie, nie wie nawet jak się nazywają. Do głębokiego niesmaku doprowadzają go nazwy anglojęzyczne knajp i zespołów muzycznych. Nie wejdzie nigdzie, gdzie z głośników dobiega ryk muzyki, głuszący rozmowę. Może coś tam ciumkać w tle, ale człowiek kulturalny przychodzi do kawiarni pogadać, a nie ogłuszać się. c.d. niżej, żeby nie zeżarło
Stanisławie –
i guzik im z tych fotografii wyjdzie. Flesz się cudownie odbija szklanych gablotach, szafach itp. Ziarno i że się tak elegancko wyrażę guano z piaskiem koloru tego ostatniego.
Teraz w niektórych muzeach pozwalają na robienie fotografii bez flesza. Bo wiedzą jaki będzie wynik. Tyle tylko że trypodu nie wolno używać.
Aczkolwiek …
Echidna
Wstyd się przyznać ale nie byłem na Kazimierzu. Jakoś mnie nie ciągnęło i nie ciągnie. Kraków to moje trzecie miasto w którym spędziłem najwięcej czasu. Podzielam opinie Koniecznego. Ryk w Krakowie coraz większy. Tylko o piątej nad ranem cisza wręcz niebiańska.
Dzień dobry, drogi Blogu!
Jestem w domowych pieleszach, próbuję dojść do siebie po podróży i przypomnieć, gdzie byłam w tej Szampanii 🙄
W kolejce do muzeum stałam tylko w Paryżu do Orsay i do kasy w Granadzie (o 7 rano, aby zdobyć nieliczne bilety do Alhambry na popołudnie 8O, nigdy więcej 🙄 ). Do Luwru weszłam bocznym wejściem, dzięki znajomościom, a w muzeach watykańskich bywam w październiku i rano, jak zresztą wszędzie, zanim nadjadą autokary…
Krakowski Kazimierz latem 2009 wydał mi się wydmuszką dla turystów, w synagodze zażądano opłaty za wstęp, by po 10 minutach przepędzić (bardzo obcesowe panie), bo zamykają…
cd
W zasadzie rozmowa poświęcona była Piwnicy; wspomnieniom p.Zygmunta z pracy w kabarecie. Powiedziałabym, że była to rozmowa z głównym akcentem na niedopowiedzeniach. Dość rzetelna w partiach tyczących osobiście Koniecznego i zupełnie zdawkowa w warstwie wspomnień o innych. Opowiadał, jak snobistycznym śrdowiskiem była Piwnica w pierwsych latach istnienia, jak trudno było tam wejść, jak studenci i młodzi naukowcy marzyli o wieczorze w Piwnicy. Student I roku WSM, Zygmunt Konieczny był w 1959r pochłonięty bez reszty marzeniem o Piwnicy. Po protekcję i wejściówkę udał się do starszego kolegi z uczelni, Mietka Święcickiego. Mietek nagabywany przez młokosa, rzucił na odczepnego, że wejdzie Zygmunt na przedstawienie, jak napisze dla niego piosenkę. Konieczny napisał dwie, zamiast jednej. Święcicki kazał mu przyjść na próbę, ale nie uprzedził Skrzyneckiego – młodzian został potraktowany dość obcesowo. Piotra ułagodziło dopiero zdanie Święcickiego, że przyprowadził fachowego, zawodowego kompozytora (z I-go roku). Do tej pory piosenki amatorsko tworzyli koledzy grający na gitarze, czy pianinie. Konieczny mówił, że pisał piosenki pod dobre, literackie teksty, był też akompaniatorem i korepetytorem muzycznym. Był szczęśliwy. Nie miał pojęcia, że pisze szlagiery. W dzisiejszych czasach jego muzyka nie miałaby szans przebić się do publiczności. Pomógł i jemu i innym artystom z Piwnicy krakowski snobizm. Wszystko, co powstawało w kabarecie, natychmiast wychodziło w miasto, często do radia, było wykonywane prywatnie przez amatorów i zawodowców. W każdym bądź razie będąc na II roku studiów miał już na koncie piosenki dla Demarczyk i dla kilku innych. Jemu się w ogóle te miniaturki nie kojarzyły z tradycyjna piosenką, co to canto – refren – canto. Mówił, że pracowało się za darmo albo za jakieś zdawkowe drobne – na wino i gorzałę. Piwnica za to nobilitowała i dawała mnóstwo okazji towarzyskich, a już dziewczyny były gotowe na wiele, w zamian za bilet na przedstawienie. Tu chcę powiedzieć, że ja streszczam i wyciągam podteksty, bo p. Zygmunt mówił znacznie bardziej ezopowo. Czego żałuje? Tego, że w knajpach przesiedział 3 lata, a tyle mógł się nauczyć w tym płodnym czasie albo stworzyć. Czasu mu żal – nie w Piwnicy, ale przy Piwnicy – tych nocy przepitych w knajpach i na nocnych rodaków rozmowach.
Mówił też o tym, że cenzura dawała Piwnicy fory, o których inni mogli marzyć. Przed premierą (dopóki były premiery, a nie tasiemiec zmieniającego się i przetwarzanego programu) przychodził pan z cenzury, posłuchał, brał scenariusz, zaznaczał co należy wyrzucić, Piotr zgodnie kiwał głową, skreślał w scenariuszu, mówił „wyrzucone” – i przedstawienie szło bez jednego skreślenia. I nic – żadnych reakcji. Miecugow pytał o kapusiów, czy próbowano „rozpracować” Piwnicę od środka. A po co? dziwił się p. Zygmunt – przecież myśmy mówili to samo na okrągło – w programie i przy bufecie : te same żarty, ta sama poetyka. Co to podsłuchiwać? Opowiadał, że mieli opiekuna – facet tak rozkochał się w programie, że nauczył się całości na pamięć i służył za suflera – jak ktoś sypał się tekstwowo, to podrzucał odpowiedni fragment. I jak tu się bać takiego SB?
c.d.n
W najdłuższej kolejce do muzeum stałam w Berlinie, żeby obejrzeć zbiory MoMA wtedy tam goszczące i przyznam się, że to co tam zobaczyłam, nie było tego warte. Drugą bardzo długą kolejkę pamiętam z Wiednia, gdzie akurat była wystawa impresjonistów, upał słońce, ale potem uczta dla oczu.
Bardzo oszczędnie mówił Konieczny o późniejszych latach i wykonawcach. Mówił co prawda, że chciałby uniknąć słynnego „…za moich czasów” ale cos w tym jest. Być może wysoka ocena dawnej Piwnicy wiąże się z tym, że była to jego młodość i młodość przyjaciół, że życie wtedy inaczej smakowało. Mówił, że w głosowaniu po śmierci Skrzyneckiego on osobiście był za zamknięciem historii Piwnicy, za likwidacją. Koledzy przegłosowali inaczej. I może dobrze? Bywa tam jeszcze od czasu do czasu, ale atmosfera jest inna i snoizm jakby bardziej ludowy (?).
Nie chciał się wypowiadać nt współczesnej piosenki i rozrywki. Sam pracuje w zasadzie tylko nad muzyką filmową i teatralną. W tej chwili robi warstwę muzyczną do „Wesela” i ma to być forma śpiewogry , a może nawet przaśnego musicalu. Nie lubi opery – bo nie lubi nieszczerości w sztuce, a operowemu tenorowi nie sposób uwierzyć ani w wielką miłość, ani w wielką nienawiść. Sposób wyrażania emocji wymuszony przez operę jest śmiertelnie nudny.
I to by było na tyle.
Nemo – witaj. Dobrze, że wróciłaś.
i mnie spotkała koleżeńska poczta od kolegów z klasy mieszkających w USA .. ale nie byłam taka spolegliwa ja Alicja .. napisałam co myślę o głupocie i podłości …
ja w tym roku jestem jakaś nie-zaplanowana wyjazdowo i nie wiem gdzie się ustawię w kolejce ..
Panie Lulku ma Pan fajny miesiąc przed sobą ciągle goście i goście … 🙂
na Kazimierzu byłam w tamtym roku .. lubię chodzić po nieznanych miejscach …
Stasiu Twoje zdrowie po raz trzeci … 🙂
Witaj nemo –
podróż pewnie udana. Pogoda zapewnie też.
E.
Oj, aleście się rozpisali. Prawda, że zdjęcia do bani, ale pstrykacze dalej robią swoje.
W dzieciństwie przyciągał mnie na Kazimierzu Plac Wolnica, na którym pętlę miała jedynka – unikalna linia tramwajowa wąskotorowa. Jeździła po tych samych torowiskach z dodatkową szyną pomiędzy dwiema normalnymi.
Teraz rzeczywiście jest to trochę sztuczne i nie robi dobrego wrażenia. Prawdopodobnie w czasie Festiwalu Kultury Żydowskiej, gdy jest odpowiednio wypełniony i różne atrakcje dochodzą, można się Kazimierzem cieszyć.
Konieczny w relacji Pyry wychodzi na osobę bardzo sędziwą. Jest rówieśnikiem mojego brata, ale gdy był na III roku studiów muzycznych, ja byłem na pierwszym roku prawniczych też w Krakowie. Prawda z tym snobowaniem się. Kraków zawsze był snobistyczny. Ale snobowanie się na Piwnicę ujmy nie przynosi. Uchwałę przeciwko decybelom w kawiarniach podjęlibyśmy chyba jednogłośnie tutaj. Prawda, że w Krakowie najlepsze są kawiarnie najdawniejsze, w tym reaktywowane po przerwie w długiej działalności.
Tylko z tymi nieszkodliwymi SB-kami byłbym ostrożny. Jak nieraz pisałem, poznałem ich wielu i mam pewna orientację. Ci oficjalni opiekunowie może rzeczywiście nie byli zbyt groźni, bo inne mieli zadania. Ale w przedsiębiorstwach np. budowlanych decydowali, kto może pojechać na budowę zagraniczną, a kto nie. I dyrektorzy ds. kadrowych byli od nich mocno zależni w swoich decyzjach, więc stawali się na ogół wręcz służalczy. Byli jeszcze inni SB-cy, którzy byli nie tylko mało szkodliwi, a może i pożyteczni. To ci, którzy pisali raporty o sytuacji w dużych zakładach pracy z uwzględnieniem nastrojów społecznych i barier w działalności gospodarczej. Z tych raportów powstawały na szczeblu wojewodzkim raporty zbiorcze wysyłane okresowo do Warszawy.
Tylko znani mi autorzy takich zbiorczych raportów twierdzą, że ich zdaniem nikt ich nie czytał, a jeśli czytał, to bał się przekazać wnioski dalej.
W rezultacie, jeżeli nawet istniał jakiś pozytywny aspekt funkcjonowania SB, to i tak niczemu nie posłużył. Ewentualnie od połowy stanu wojennego informacje przekazywane o nastrojach społecznych i o braku możliwości ostatecznego spacyfikowania opozycji do czegoś dobrego posłużyły, bo i pierwsze rozmowy z opozycją były prowadzone przez SB-ków. Tylko jedne skończyły się rozwinięciem w stronę okrągłego stołu, inne aresztowaniem czołowych opozycjonistów, jak Adam Michnik i Bogdan Lis.
A propos kolejek jeszcze.
Wiadomo, najlepiej przed kasą biletową być wcześnie, zanim nadjadą turyści zorganizowani i zapaczkowani w autokary.
Teraz można sobie nabyć bilety poprzez Internet. Duże udogodnienie lecz nie wszystkie muzea prowadzą takową przedsprzedaż. Np Wersal, Watykan. Tam trzeba stać. Jeśli oczwiście ma się na to ochotę i chęć. Myśmy chcieli. We wsponieniach i uwietrznione na taśmie pozostały nie tylko kolejkowe perturbacje lecz przed wszystkim wnętrza. WARTO było postać.
E.
Pamiętam czasy, gdy do MW latem przychodziło się, kupowało bilet i wchodziło. To se ne vrati. Z internetu nieraz korzystamy, ostatnio na Munchu. Tylko często kupujemy bilety ulgowe, a w internecie nieraz są do kupienia tylko normalne.
Aha, zeszłego września przyszliśmy do Orsay i czekaliśmy na kupno biletu około 2 minut.
Właśnie przez takie internetowe przedsprzedaże turyści spontaniczni (jak my) mają do dyspozycji niewielką ilość wolnych biletów, po które stoją długie kolejki innych spontanicznych optymistów 🙄 W Alhambrze (na Wawelu i gdzie indziej też) nad kasą wyświetlali liczbę dostępnych jeszcze biletów i głównym zajęciem kolejkowiczów było szacowanie, czy jeszcze opłaca się stać 🙄
Nasze wakacje były tym razem bardzo spontaniczne. Zaopatrzywszy się w przewodniki i mapy Szampanii, Beneluksu, Bretanii i Kornwalii obejrzeliśmy jeszcze raz prognozy długoterminowe dla różnych miejsc w Europie i stwierdziliśmy, że największe szanse na pogodę są w Hiszpanii (za daleko) i na południowym wschodzie. Spakowaliśmy więc to, co zwykle, załadowaliśmy rowery i pojechaliśmy do … Wenecji 😉 Pogoda była tam rzeczywiście wspaniała, noclegi na campingu w Punta Sabbione, potem rowerkiem do przystani i statkiem do Wenecji i na okoliczne wysepki. Nocą świeciły gwiazdy i księżyc w pełni, śpiewały słowiki, pełna idylla. I trochę komarów wieczorami 🙁 Muzea weneckie i inne „musts”, gdzie trzeba stać w kolejce, poznaliśmy już dawniej dogłębnie, więc spacerowaliśmy po zaułkach i mostach, pływali statkami po lagunie, wędrowali po galeriach ze szkłem w Murano, spacerowali wśród kramów z obrusami na Burano i słuchali ćwierkających ptaków na Torcello. Wybraliśmy się też na wyspę cmentarną i zjedli piknik w cieniu cyprysów w pobliżu grobu Igora Strawińskiego. W części ewangelickiej odwiedziliśmy grób Josipa Brodskiego, który na nagrobku ma skrzynkę na listy 😎 Tradycyjnie odwiedziliśmy bazylikę Frari z Tycjanowym „Wniebowzięciem”, zjedli wspaniałe lody i posiedzieli na marmurowych schodkach przy przystani nad Canale Grande obserwując przepływające gondole, vaporetti, motorówki i inne wodne pojazdy, niespiesznie, spokojnie, relaksowo…
Nemo 🙂 poczułam się zrelaksowana 😉
O, i to są wakacje, wczasy i odpoczynek.
Dzień dobry Szampaństwu.
Stanisławowi wszystkiego dobrego i sto lat – jak trzy dni, to trzy dni!
Spozieram ci ja świtem bladym przez okno, a tam kwiatki mrozu na szybach samochodu…i teraz jest 0C. No wiecie co?!
Dorotol,
Jerzor postara się dzisiaj załatwić sprawę, to Ci napiszę w mailu, co i jak. Idę sobie zaparzyć herbatę, tak mnie ten mróz przygnębił…Owszem, jest słońce, ale to mała pociecha.
Po 3 dniach Wenecji ruszyliśmy przez Słowenię i Istrię na wyspę Cres i dalej na Mali Losinj. Tam dopiero mogliśmy się wyhasać na rowerach po ścieżkach wyboistych i betonowych wzdłuż tych wszystkich cypelków i półwyspów. W jednej takiej zatoczce z płaskimi wapiennymi tarasami poopalaliśmy się nawet nieco bez przyodziewku 😉
Niestety, brzydka pogoda z zachodu Europy dotarła również i tam i zaczął padać deszcz, ciepły wprawdzie, bo wiał południowy jugo, ale prawie nieustanny. Prognozy zapowiadały cały tydzień takiej pogody, więc spakowaliśmy graty i przez wyspę Krk pojechaliśmy do Słowenii, a tam do cieplic Dolenjske i Smarjeske Toplice. Nocowaliśmy nad rzeką Krka, której słynne wodospady ogląda się w Chorwacji. Kąpiele termalne dobrze nam zrobiły, ale deszcz nie ustawał, więc postanowiliśmy wracać przez Austrię i po drodze nawiedzić Pana Lulka. W Burgenlandii pogoda była lepsza, słońce, chmury, wiatr, deszcz tylko raz w nocy. Co robiliśmy to już doniosłam. Największym wyczynem była jazda rowerem do kąpieliska termalnego odległego o 10-15 minut drogi samochodem. Nasza podróż trwała trochę dłużej, bo zapomnieliśmy, ile tam pagórków 🙄 ale dotarliśmy (16 km w jedną stronę) trochę zgrzani prosto do basenów o temp. 34 st. 😯 Przeżyliśmy jednak, a że na zewnątrz powietrze było dość rześkie (jakieś 16 st.) to fajnie się leżało w tych różnych whirlpoolach pod gołym niebem.
Wracaliśmy przez Salzburg i Monachium i na koniec, przed przepłynięciem promem Jeziora Bodeńskiego zwiedziliśmy muzeum Zeppelina tuż przy przystani Friedrichshafen. Prawdziwy cepelin (przejażdżka za 350 euro) latał nad jeziorem i miastem, ale był znacznie mniejszy od „Hindenburga”.
Pana Lulka odwiedziła dziś kierownictwo z miejscowego Caritasu. Ma obiecane stypendium na opiekunke.
Jednym slowem Pan Lulek pod kontrola.
Sorry ale mam cos z klawiatura
Marku K. – jeżeli możesz, zadzwoń do Pyry. Prywata.
Pyro, dziekuję za Twoją relację. Ciekawa i dla mnie osobista, bo Konieczny to mój kolega z dawnych lat a Miecugow to syn kolegi, Brunona.
nemo –
Wspaniała wyprawa, A że trochę deszczu? Nobody is perfect, nawet pogoda. Nieco urozmaicenia od słonecznego i błękitnego nieba.
Wspaniale zwiedza się nowe miejsca z daleka od turystycznych szlaków. Uliczki i zaułki gdzie tylko przez przypadek zabłąkaja się turyści oddają cały urok Wenecji. Południowa cisza przerywana pluskiem wody z kanału, szmerem modlitw dobiegających z kościoła, łopotem prześcieradeł zawieszonych między domami – tego nie znadziecie w żadnym przewodniku. Lecz trzeba zboczyć z głównych szlaków opanowanych przez grupy pędzących ludzi, wycieczki popędzane przez przewodników.
Indywidualne wycieczki dają taką szansę. Można zmienić i zmodyfikować wcześniejsze plany.
E.
Zazdroszczę Wenecji. Dawno nie byliśmy. Jak jesteśmy, mamy jeszcze w programie Tintoretta czyli S.Giorgio Maggiore i Szkołę Św. Rocha, który się zrobił trochę drogi.
Alicjo, dziękuję za 3-dniowe życzenia. Nie przejmuj się, w poprzedni weekend byliśmy na wsi i też w nocy było 0.
Pyruniu dziękuje za dotrzymanie słowa. Relacja znakomita.
Żegnam do jutra. Pozdrawiam
No to pijemy dzisiaj zdrowie Pana Lulka i za pomyslnosc sprawy!
Alice, zajzyj do skrzynki
r
Po obiedzie dzisiaj zjadłyśmy kaszę gryzaną z resztą wczorajszego sosu gulaszowego, kotlety mielone i sałatkę z kap. pekińskiej, rzodkiewek, szczypioru i kawałka ogórka małosolnego. Ciało nakarmione, a duch leniwy.
Nemo przywołałaś weneckie wspomnienia. Byłem tam kilka razy. Pierwszy raz w 1968 roku. Nie było wtedy jeszcze takich tabunów turystów. Dolar był po 600 lirów.
Na Ponte di Rialto kupiłem pierwsze w życiu Wranglersy! Z 2000 lirów stargowałem na 3 dol. Spaliśmy w Albergo de la Juventi na La Citelle za dosłownie parę
lirów. W pierwszy dzień spóźniliśmy się do schroniska (zamykali o 22:00) i łaziliśmy całą noc po Wenecji. Była pełnia. Nie zapomnę uliczek, mostków i placyków zalanych
światłem księżyca i siedzących tam nieruchomo kotów. Pełny surrealizm! Jednocześnie byliśmy nieco „naćpani” wypijaną nad miarę kawą, której „mocy” nie mogliśmy
przewidzieć przyzwyczajeni do krajowej zasypywanej w szklance lury.
Stara Żaba nam warczy. Chyba się oddalę.
Dobranoc.
E.
Pepegor
odkurzałam dzisiaj moja wystawę kufli piwnych, spojrzałam na datę… i na kalendarz… i jeszcze raz… Wszystko się zgadza, tylko rok odległy, 1888 🙂
ale jak byk – 10.V. Może to jakiś znak?!
Chyba potem naleję jakiegoś Żywca i wypiję…
Poza tym już jest 8C i nadal słonecznie. Tylko ja wolałabym o tej porze roku jakieś +18C 🙄
Ja tez wolałbym +18C bo mam +31C jest rano!
Kapitanie,
podsyłaj nadwyżkę 🙂
Biorę z ochotą!
Machniom! dawaj te ujemne cejsjusze!
Z dzisiejszej prasy:
„…bo taki gwałtowny przeskok karze się zastanowić”.
Już ja bym tu kogoś ukarała. Najchętniej korektora.
5522 –
no, raz „r” za mało, raz za dużo
Panie Gospodarzu – dziękuję za nagrodę („Fajna babka/ale ciacho” i płytę) – nadeszła właśnie. Niektóre przepisy wyglądają na dobre – zacznę od pierożków z rabarbarem (bo teraz sezon rabarbarowo-szparagowy).
Doroto z P.
wrzuć ten przepis na pierogi z rabarbarem, bo mnie ciekawi – rararbar bardzo szybko mięknie i robi się ciapa, co to za nadzienie do pierogów? Nie bardzo mogę sobie wyobrazić.
Pojutrze idę z Helenką na lunch urodzinowy (Helenki urodziny) do nowej „trendowatej” restauracji, wszystko sprawozdam. Właśnie się z Helenka umówiłam, a ona zapomniała, że to jej urodziny. Tym lepiej, zaskakówa, jakoś żaden z jej licznych boyfriendów nie zaproponował jeszcze,teraz mają szansę tylko na kolację.
Robiny jeszcze się nie wykluły, zapuściłam „lusterkowego” żurawia, jak wyleciało robinostwo z gniazda. I zauważyłam, że są 4 jajka, a nie trzy.
Teraz powinny siedzieć, bo chłodnawo, a lada momento powinno się coś wykluć. Toż to już ze dwa tycgodnie… albo blisko.
A wiewióra trzyma się z daleka!
Nad Poznaniem ziąb i mżawka. Ścięło Pyrę z nóg i odespała niezłą godzinkę. Gdzieś tam nawet pomrukują z daleka grzmoty, ale burzy nie będzie – za zimno. Chociaż nic nie mam, żeby zanucić z Lermontowem „Tak lubię burzę w noc majową, kiedy wiosenny pierwszy grom…” – w bezpiecznym, ciepłym mieszkaniu, burza dużo traci z pierwotnej grozy, zostaje tylko dynamiczne widowisko za oknem.
A w Warszawie grzmi i pada 🙁
Alicjo – wrzucę jak dotrę do domu. To są drożdżowe pierożki, pieczone, ciasteczka takie.
W blokowisku też się burzy bałam mniej więcej średnio-dużo. Ale w domu 🙄
Choćby niedzwiedź, to dostoję, ale nie daj Panie Boże burzy!
Takie „swiatło i dźwięk sprowadza mnie pod łóżko. No, pod kołdrę. A najlepiej w „ślepy korytarzyk” w głębi chałupy. Słyszę, ale nie widzę przynajmniej, co i tak niewiele ujmuje z grozy.
z rabarbarem tak samo jak z jabłkami, zasypać kawałki cukrem, poczekać aż puszczą sok. Sok zlać i użyć do czegokolwiek, a owoce do ciasta, nie rozpadają się
Dzięki, Żabo.
U mnie też rabarbar się puszcza, zajzajeru mi się nie chce robić, może więc zamrożę, a kapke zużyję jako takie tam… może nawet coś upiekę?! Placek z rabarbarem?! 😯
Jeszcze nie jestem na bieżąco-doczytałam tylko dzisiejsze.
Do nadrobienia został weekend.Się nadrobi !
Stanisławie- wprawdzie o tej porze nie czytasz,ale jak przeczytasz,
to się dowiesz,że życzę Ci z całego serca wszystkiego najlepszego !
Mocno spóźnione te moje życzenia,ale doprawdy serdeczne.
I bądź dalej naszym blogowym „mędrca szkiełkiem i okiem”.
Krystyno – 10 maj to piękna data na urodziny! 100 lat dla małżonka !
W Warszawie bzy kwitną na potęgę,ale w dobrach około wyszkowskich
kwiaty wybuchną z całą mocą dopiero za chwilę,chociaż u sąsiadów
już kwitną.
Relacja z frontu robót- wyrzuciliśmy starą kuchnię,rozpadające się
szafki,aluminiowe widelce i garnki,gwoździe i liczne pinezki rozsiane
po ścianach.Osobisty montuje nowe szafki,kupiliśmy lodówkę,zamówiliśmy
nową płytę kuchenną. Za tydzień,a może za 10 dni będzie można gotować
w przyzwoitych warunkach.
Okazało się,że mamy w ogrodzie antonówki,czereśnie,aronie i borówki
amerykańskie.Będą szarlotki,a tych aronii i czereśni to może jakaś
ciekawa nalewka by wyszła ?
Rabarbaru w ogrodzie nie ma.Kupimy na targu.Uwielbiam ciasto albo
placki rabarbarowe.Ten kwaskowy smaczek,to dopiero przyjemność !
a z tych aronii ….
…aroniówkę?
Pyry pójdą dzisiaj spać niedomyte. Synuś czymś tam pomazał sufity i zakazał kąpieli i w ogóle pary w łazience. Obmyjemy się gąbką nad zlewem w kuchni (nóżki i przyległości będą miały dzień dziecka)
Czereśnie na nalewkę? Ostrożnie Danuśka. W ub r. dostałam kilka kg prześlicznych, niemal czarnych czereśni i skusiłam się na nalewkę czereśniową z 2 kg owoców, 0,5 kg cukru i 1 l spritu +700 ml wody. Nie wypestkowałam owoców i mimo, że trzymałam w zalewie tylko 10 dni, a rok za miesiąc minie od produkcji, nie ma odważnych do picia tego zajzajeru. Odrzuca zupełnie bimbrowy zapach ( Haneczka może potwierdzić, bo dostała czereśnie z tej zalewy i musiała wyrzucić). Nalewka jest też mocno gorzkawa od tych pestek. Jestem ciekawa po ilu latach będzie się nadawała do picia. Na razie jedna butla przeznaczona jest dla PaOLOre. bo on mówi, że „chodzi” za nim śliwowica, gruszkówka p. Lulka albo inny destylat. Daję słowo, że to moje cherry bardzo udatnie naśladuje wszystkie uśmiechy sołtysa i księżycowe wyroby.
Poza tym, ze nemo uciekli zajmujac cala lodówke to i ten Caritas. Bardzo mila i elegancka pani szefowa. Musialem sie przyznac do czlonkostwa swiatowej organizacji. Pokazalem nawet kilka fotografii co spowodowalo podwyzszenie proponowanej renty skoro mam takie przyzwyczajenia. Najbardziej podobalo jej sie zrobienie szkólki dla mlodych sloniatek i ucieczka swietych krokodyli przed doroslymi mamami slonicami.
Ja sobie wyobrazic moge jaka ona bedzie nauczycielka dla dzieci w pierwszych
czterech klasach dla malych dzieci. No cóz, Ordnung must sein
Pan Lulek
A jakby wymięszać razem czereśnie z aroniami ? I zalać alkoholem ?
Matko Boska,ja już mieszam,a one przecież ledwo kwitną.
Nie wiadomo,czy cokolwiek urośnie.
Dzisiaj ja proponuje toast za Pana Lulka i jego „stypendystki”
O 2,15 na ZDF jest film „Anonyma” tzw. temat tabu
Danuś, czereśnie są sporo wcześniej od aronii
Danuska do tej pory nie pogrutalowalam nabycia przez Was wlosci, czynie to teraz.
Aronie czarne porzeczki i czerwone wrzucam do butli na wino i jak mi wino nie wyjdzie to daje do przepusczenia do pana Romka i mamy calkiem, calkiem dobra i skuteczna „Romanowke”
Tak jest – toast za Pana Lulka i jego „stypendystki”
Zdrowie Panie Lulku i uciechy z zycia!!!
Za Pana Lulka i Stanisława 😀
Za meza Kryside z bzami!
Ten toast za uciechy wszelakie to bardzo mi się podoba 🙂
Żabo- całkiem słuszna uwaga.Pozostaje zrobić ratafię-wrzucać
wszystko po kolei i czekać z nadzieją na efekty !
Dorotol- dzięki !
Toast za Wszystkich!
Potwierdzam, czereśnie bimbrowate rekordowo i nie do przełknięcia 🙁
Danuśka, sprawcie sobie parę wołów, bo czuję, że ludzka siła Was stamtąd nie wyciągnie 😆
Żabo, drzwi piękne 🙂 Pan mąż pełen podziwu i uznania 🙂
Karmiłam dzisiaj komary. Niby chłodno, a chwaścidła rosną jak szalone 👿
Mąż bardzo serdecznie dziękuje za toasty.
Haneczko- trafiłaś w dziesiatkę, Osobisty już tam prawie zamieszkał !
Komarom daje odpór w miarę sił i środków.
Alicjo – podaję przepis
Pierożki drożdżowe z rabarbarem (wg książki „Fajna babka/ale ciacho”), dla 4 osób.
Składniki ciasta: 1 szklanka maki krupczatki, 50 g masła, 20 g drożdży, 1 łyżeczka cukru trzcinowego, 1 łyżka cukru pudru, 5 łyżek śmietany, mąka do podsypywania.
Składniki nadzienia: 30 g rabarbaru, 2 łyżki cukru trzcinowego, ? szklanki wody
Składniki sosu : 100 g płatków dzikiej róży, sok z ? cytryny, 2 łyżeczki cukru pudru.
Wykonanie: Rozrobić w misce drożdże z cukrem trzcinowym, dodać mąkę, cukier puder, stopione masło, śmietanę. Zagnieść ciasto. Przykryć ściereczką, odstawić w ciepłe miejsce na 30 min. Po wyrośnięciu ponownie zagnieść. Rabarbar pokroić, dusić w wodzie z cukrem. Płatki róży utrzeć z sokiem z cytryny i cukrem na sos. Ciasto rozwałkować, wykrawać krążki o średnicy ok. 10 cm, na środek kłaść rabarbar. Złożyć na pół, zlepiać brzegi widelcem formując pierożek. Piec na złoto w piekarniku nagrzanym do 200 stopni (z termoobiegiem).
Podałam przepis tak jak „stoi” w książce. Sama jeszcze go nie wypróbowałam.
Osobiście to albo dam rabarbar surowy, drobno pokrojony i wymieszany z cukrem. Albo pokrojony rabarbar zasypię na 2-3 godziny cukrem (trochę go więcej niż w przepisie) i jak puści sok to przesmażę. Takie duszenie we wodzie z cukrem (jak w przepisie) mnie nie przekonuje. Rozciapcia się.
Póki co upiekłam Żabią Puchatkę z rabarbarem ? jest doskonała (rabarbar nie opadł tym razem na dno). Racuszki z rabarbarem też już były. W planach mam jeszcze babeczki z rabarbarem (jak się dokopię do przepisu) i placek drożdżowy. Teraz jest najwspanialszy czas: są szparagi rabarbar i będą truskawki (o ile się ociepli i będzie trochę słońca).
Za majowego męża 😀
;oops; wpadka !
Złożyłam życzenia mężowi Krystyny,zamiast mężowi Krysiade.
Ale męża Krystyny też przecież nie zaszkodzi pozdrowić.
Haneczko – i słusznie 😀
Placek drożdżowy z rabarbarem był wczoraj, ale krótko. Za dobry wyszedł był 😉
Streszczałam dzisiaj wspomnienia p. Koniecznego z Piwnicy pod Baranami i w pewnym momencie pomyślałam, że znowu Pyrlandia była lepiej zorganizowana. Piwnica sprzedawała bilety, opłacała media i czynsze, dla aktorów nie starczało na gaże, a co dopiero mówić o honorariach autorskich. Kabaret TEY schował się pod parasolem Estrady Poznańskiej, miał opłaconą salę i gaże i absolutną swobodę w tym, co robił. Bilety sprzedawała Estrada, a były wyprzedane na miesiące naprzód i o żadnych wycieczkach z PGR=ów nie było mowy, a nawet trzeba było mieć znajomości i proptekcję żeby w ogóle bilety kupić. Sala mieściła mgdzieś 180 – 200 miejsc biletowanych, potem była wolna ok 1,5 m przestrzeń i pod tylną ścianą dwa dość ciasno ustawione rzędy krzeseł – w sumie 28 miejsc. To były miejsca na przelew. Członkowie zespołu mieli te miejsca do własnej dyspozycji – ktoś miał gościa, ktoś chciał msobie coś załatwić, potrzebne były pilnie 4 miejsca dla jakichś kontrolerów ze stolicy (PYra) itp okazje. Sprawę załatwiało się u Z.Laskowita albo innego Kolegi, a taksa była stała i nie podlegała negocjacjom – za dwa miejsca butelka żytniej. Zysk wieczorny wynosił więc 14 l żytniej i wystarczał dla krewnych i znajomych królika, a nawet usilnie pracował na przyszłe kuracje pp Artystów.
Wszystkiego co najlepsze dla męża Kryside.
Zdrowie!
Pana Lulka zdrowie i jego miłych pań.
Pranie zrobione, o pierożkach pomyślę – nigdy nie robiłam drożdżowych, ale mniej więcej wiem, co one za jedne.
Spojrzałam w kalendarz (tu łyk wina toastowego, końcówka), zdaje się, że za ambitnie ułożyłam sobie program do wyjazdu, pewnie cos skreślę z listy „do zrobienia”. Nagle mi się przypomniało, że jutro targ, a trzeba mi tam być, chyba, że w sobotę. Byle nie lało!
Kuchnia woła.
Nalałem kieliszek najlepszej na Kurpiach wiśniówki i wypiję ( jeśli można ) za zdrowie Ojca Marcelego.
Jednak Kościół ma władzę sprawczą.
Nie to co my, szaraki parafialne 🙂
Stanislawie, spóznione, ale nie mniej serdeczne, zyczenia pomyslnosci, zdrówka i tysiaca pysznosci.
Krysiade – za zdrowie slubnego tez juz toast wznosze.
Pozdrowienia dla Szanownego Blogowiska, nadal wsciekle zagoniona,
Koteko
Za zdrowie Marcelego!
Koteko, dziękuję.
Małżonkowi Krysiade samych pomyślności i miłości małżonki, bo to się tylko liczy.
Pyro, relacja znakomita. Przekazałem w całości Ukochanej. Zgodziła się, że snobowanie na Piwnicę nie było naganne.
Z ważnych rzeczy jeszcze podziękowania dla Pana Lulka za radość, jaką nam sprawia.
„…za moich czasów” snobowaliśmy się na czytanie. Często pod ławką na niezbyt lubianych przedmiotach 🙄
Także zarówno na pisanie i takie tam… w małym, powiatowym mieście niewiele człowiek mógł podskoczyć 🙄
Niestety, na youtube nie ma „Twista powiatowego”,
mogę tylko Łazukę z pamięci przytoczyć:
Z literatem klarnecista
napisali razem twista
Postawili go w ogonku
z piosenkami, co na konkurs…
bo nadawał się wspaniale
na przeróżne festiwale
od Opola aż po Sopot,
no i nagle z twistem kłopot…
Nie pojadę – rzekł, i basta,
do wojewódzkiego miasta!
(tararararararara – ja – powiatowy twist!)
Lece do kuchni!!!
… cebula zeszklona odpowiednio, ma się ten niuch, a tu dla nowych sznureczek do opowieści Panalulkowych po raz kolejny (nigdy nie za wiele!):
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Teksty/Rok_w_Burgenlandii/
Pyro! Cieszę się na spotkanie z Tobą. Opowiem jak było naprawdę w Piwnicy.
jak nie byliśmy w ansamblu, to wchodziliśmy przez węglowy zsyp od św. Anny
Cichalu – o tym zsypie i Olczakowa pisała. Przyjeżdżajcie do Żabich Błot, będzie o czym pogadać.
„moja”, zadna wprawdzie swieta, ale ten zsyp weglowy ?
wloze kozi ser do pieca na bulce, albo odwrotnie i popatrze co wylezie, zjem niezaleznie od sukcesu, bo zegarek tez powinien pospac
Takitam – a gdzie to Rudy się poniewiera? Z pewnością nie pozwoliłby Ci na tę bułkę z pieca o tej porze.
Zdrowie nieustajace Stanisława i Blogowiczów!!!
Udalo mi sie trzasnąc własnymi drzwiami od auta we własną dłoń ponad wskazujacym i serdecznym. Oj boli bardzo, oblożone lodem i usztywnione- stukam powoli lewa ręką powoli ale czueje porzebe odpisania.
Alicjo- z wielka przyjemnością wysłuchałam Niemena, Imagine, Brekaut. Zdjecia z PF super- oj poszloby się na koncert….
http://www.youtube.com/watch?v=vyqgjCKm9nQ&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=S8Osse7w9fs&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=m8NN4fpdm40
– warto zobaczyc ten koncert na video – lepiej z wizją.
Pyra i Cichal- opowiesci o Piwnicy i Estradzie kontynuujcie- dobrze się czyta.
http://www.youtube.com/watch?v=x1Kv57p2OwA&feature=related
Nemo- Wenecja jest cudowna o każdej porze, a jak Ci się podoba Santa Maria della Salute – posadzki, światło wewnatrz?
Takitam ! spróbuj pisać po polsku
na dobranoc
http://www.youtube.com/watch?v=ReE8mhZdToA&feature=related
jeszcze dla Pyry
http://www.youtube.com/watch?v=L8S2bPwXVUY
http://www.youtube.com/watch?v=UtxG1M8GKVA&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=ZhBBTMoJiT0
Apaw – Pyra idzie spać, a Ty duchy wywołujesz? Całe szczęście, że ja się tylko niektórych żywych boję! Dobranoc
http://www.youtube.com/watch?v=BYjxEDGalIw
Na mnie już też czas- łape w nowy lód i od 8:00 do pracy
Dobrego wtorku!
wczesniejsze czekaja na akceptację…. taka ładna muzyka
…zakopaliśmy na wiosnę
za komodą grosza nieco,
kiedy skończy się nam grosz ten
zamieszkamy gdzieś na piecu…
Będzie się na piecu spało,
będzie niebo sie kiwało…
może spadnie z nieba wierszyk,
tak jak spada czasem pierwszy…
Wtedy wrócę pod ten adres,
za Teatrem – róg Chałtury
i osiedlę sie bezkarnie,
i zawieszę się u chmury…
I przyczepię sie do chmury,
co tamtędy gna nie dla mnie,
bo brakuje mi kultury…
choć nie jestem przeciez na dnie 🙄
I zatrzymam sie w pół drogi
gospodarstwem moim brodząc …
czy zapłonie we mnie ogień?
Czy dojrzeje we mnie owoc?
???
(A.O.)
Apaw, coś se, na Boga, w łapę zrobiła? Poparzyła?
Koteko, gdzie byłaś, jak Cię nie było?
Nowy, czuwasz?
Żabo,
ja o tej porze przeważnie już jestem, czytam co było, popijam czerwone, (właśnie otworzyłem „świeżą” butelkę chilijskiego Cabernet Sauvignon – Root:1)
Dzisiaj jestem w niezłym nastroju, bo wygrałem swoją toczącą sie już dwa lata sprawę z poprzednim zakładem, gdzie pracowałem. Byli mi winni trochę pieniędzy, które wydusiłem, nie wydając centa na adwokatów.
Nie jestem żadnym pieniaczem, ale życie tak mną pokierowało, że już kilkakrotnie występowałem samotnie przeciwko znaaaaaaacznie silniejszym przeciwnikom i jakoś udawało mi się wygrywać. Nie powiem, żebym nie odczuwał z tego powodu pewnej satysfakcji.
Odkrylem tajemnice wlóczykijostwa nemo. Wyobrazcie sobie, w samochodzie oni maja dwa lewe i dwa prawe kola. Ponadto dwa przednie i dwa tylne. Na dokladke cztery kola od rowerów. Majac taka liczbe kól mozna wlóczyc sie po swiecie. Ponadto Ania jest piekna naturalna blondynka i cala Italia legla Jej u stóp. Okreslenia typu Signora a nawet Signorinetta padaly ze wszystkich stron.
Dumny z takich gosci
Pan Lulek