Cała para…
Polubiłem gotowanie na parze. Od niedawna. Poprzednio odstręczała mnie od parowara głośno i często powtarzana opinia, że główna zaletą tej technologii jest zdrowe jedzenie. A dla mnie najważniejsze jest jedzenie smaczne. Po kilku próbach przekonałem się, że można połączyć jedno z drugim. No to kupiłem specjalne urządzenie i znalazłem w miesięczniku „Moda na zdrowie” kolejny artykuł Aleksandry Czarnewicz-Kamińskiej właśnie na ten temat. Oto fragmenty:
„To praktyczne urządzenie wykorzystuje jednocześnie podwyższone ciśnienie i bardzo wysoką temperaturę. Kombinacja tych dwóch czynników daje możliwość gotowania w znacznie wyższych temperaturach. Dzięki temu straty ważnych składników są minimalne. Potrawy przygotowuje się bez dodatku tłuszczu, są więc lekkostrawne i niskokaloryczne. (…)
Potrawy przygotowujemy w ten sposób znacznie szybciej. Najmniej tracimy też wartościowych składników: witamin i białek. Po pierwsze dlatego, że krócej poddane są działaniu wysokiej temperatury. Po drugie składniki odżywcze nie przenikają do wody jak podczas tradycyjnego gotowania. Przygotowywanie bez udziału tłuszczu pozwala na znaczne zaoszczędzenie kalorii i udziału cholesterolu w potrawie. Poza tym parowane produkty zachowują swój naturalny smak i aromat. Mięso nie przechodzi zapachem cebuli i odwrotnie – marchew nie pachnie rybą. Co ciekawsze smak parowanego dania jest znacznie bardziej intensywny niż tego samego, ale gotowanego w wodzie. Bardziej atrakcyjna i apetyczna jest też konsystencja, zwłaszcza warzyw, które nie miękną i nie rozgotowują się.
(…) Parowaniu poddaje się większość warzyw i mięs. Wyśmienicie smakuje przygotowane tak mięso drobiowe, wieprzowe, wołowe i cielęce, a także ryby. Na specjalnych wkładkach można ugotować również jajka. Znakomite są parowane owoce, min.: jabłka, gruszki czy śliwki. Najlepiej smakują nadziewane i posypane cynamonem. Warto wiedzieć, że na parze nie powinno się gotować wodnistych i liściastych warzyw oraz bardzo soczystych owoców, np. szpinaku, pomidorów czy arbuzów. Na piętrze wyposażonym w koszyczki można parować produkty sypkie. Para wodna wspaniale wydobywa smak ryżu, kaszy jęczmiennej, kuskus, jaglanej czy prosa. Jeśli parowar nie ma wyodrębnionych miejsc na takie produkty, to można z powodzeniem gotować je w torebeczkach. Na piętrach parowara znakomicie odgrzewa się wcześniej przygotowane potrawy: pierogi, kluski czy pyzy.
Przed parowaniem żywności nie należy solić, a jeśli już to minimalnie. Para wodna wydobywa sól obecną w produktach spożywczych. Zamiast solą warto posypać mięso czy warzywa świeżymi lub suszonymi ziołami.”
No i upewniłem się – w odwrotnej wprawdzie kolejności, bo najpierw praktycznie a później teoretycznie – że warto mieć i używać ten sprzęt.
Komentarze
Nowy, nie mam pojęcia czemu nie chce 🙁 Dorotol otworzyła.
…dobrze, że nie w gwizdek 🙂
Słońce piękne, niebo błękitne, prawie jak na Bahamach 🙂
Prawie robi różnicę !
Wprawdzie nie mam parowara ani kombiwara,a jedynie garnek
z odpowiednim sitem i przykrywką. W ten sposób gotuję wszystkie jarzyny,a czasem ryby. Potem jednak jeszcze dodaję dla smaku,
choćby odrobinę oliwy lub jakiś sos.
Jolinku – zajrzyj do skrzynki
Urządzenie do parowania mam takie, jak Danuśka. Jak dotąd używam tylko do odgrzewania klusek i ziemniaków, no i gotowania szparagów (czasem).
Wczoraj nie zajęłam się nalewką, bo padłam, jak kawka; o 9-tej wieczór już spałam na stojąco, trzeba było się położyć. Nie wiem skąd ta przypadłość, ale wyspałam się setnie. Lodu już nie ma i mogę bezpiecznie wyprowadzić psa rano. Pogoda prześliczna : słonecznie, niemal bezwietrznie i leciutki przymrozek. Na miejscu psa też nie chciałabym wracać do domu. Na obiad będą wątróbki kurczacze, a z czym, to się jeszcze zobaczy.
Danuśka odpisałam … dziękuję …
Mam garnek na parę i czasami używam … córcia kupiła ostatnio profesjonale urządzenie do gotowania na parze i bardzo sobie chwali … może za życzę sobie na prezent … 🙂
Moi siostrzeństwo mają od lat kombiwar i są bardzo zadowoleni. Jadam czasem u nich i rzeczywiście pyszota – smaki są bardzo intensywne. Oni robią głównie potrawy wegetariańskie, ale wyobrażam sobie, że i przy mięsnych efekt może być podobny.
„Chichram się” z całego serca. Naz oświecony świat staje na głowie. Dopiero kilka dni temu żartowałam z kongresu egzorcystów i z pomysłu na sektę satanistów w Watykanie, a dzisiaj agencje donoszą z Nowej Zelandii o aukcji duchów w butelce. Pani, w której domu straszyło, wezwała egzorcystę. Ten duchy domu przegonił do buteleczek szczelnie zamykanych. Pani wystawiła „zaduszone” butelki na aukcji – uzyskała 2 tys dolarów. Pora zatrudnić szamana w redakcji Polityki?
Wyznacz Pyro z blogu to przeniesiemy na etat.
Kto zna muzyke i postac mlodego czlowieka David Garret, trzeba dokonczyc jego zdanie z jakiegos wywiadu: …stoje co prawda w ksiazce rekordow jako najszybszy skrzypek swiata ale potrafie sie tez odprezyc i to przy…?
Odpreza sie przy czyms co nie jest zwiazane z muzyka i moze to robic zarowno w Stanach jak i w Europie???????
Nie chodzi o yoge, medytacje, wysypianie sie, bieganie, wiec o co?
Piotrze – trzeba oszczędzać, więc p. Baczyńki rozszerzy po prostu zakres obowiązków sekretarzowi redakcji, a asystentką szamana zostanie Dorota z Sąs. – z bębenkiem sobie poradzi, z fletem prostym też, a Ty możes potrząsać dzwonkami. Raz w tygodniu taki zabieg chyba wystarczy?
Kiedy jeszcze Pilch pisywał felietony w Polityce, napisał taki jeden, chyba zatytułowany „Współcześni szamani”. Felieton mówił o psychologach, że niby oni są tymi szamanami współczesnymi. Ergo, jak ma być etat w Polityce, kandydat do jego obsadzenia z blogu, no to wypisz, wymaluj :jotka 🙄
W żadnym wypadku nie zamierzam się martwić o oszczędności w redakcji, angaż proszę „full wypas” ze wszystkimi możliwymi profitami, bonusami i innymi takimi, o jakich mi się dotychczas nawet nie śniło. Można go też antydatować tak daleko do tyłu, żeby nawet najstarsi górale nie pamiętali 😯
Pozyskane w ten sposób apanaże zobowiązuję się solidarnie roztrwonić z całym Szanownym Blogowiskiem 😀
Gdybym była potrzebna do podpisania umowy, proszę mnie szukać w archiwum tego blogu/bloga (?) 😉
Pyra powołała stanowisko, więc wszelkie formalności w jej biurze.
Wczoraj cały dzień posiedzenie, dopiero po 17 mogłem zabrać Lubą na obiad. Jak zwykle ostatnio do La Fortuny. I tym razem z grubsza nie zawiedliśmy się. Mówię z grubsza, bo dla mnie był to drugi obiad. Pierwszy jadłem w Calypso, gdzie się reklamują jako kuchnia włoska i kuchnia europejska. Dania ładnie wyglądają, jak powinny. Niestety, smak nie taki. Zupa z szyjek rakowych wygotowanych kompletnie. Smaku raków nie wyczuwało się w ogóle. Może takie raki, ale w takim przypadku po co robić z nich zupę. Na drugie wziąłem gnocchi ze szpinakiem w sosie z mozzarelli. Szpinak byle jak przyrządzony, nie dodawał smaku. Na szczęście sos serowy ratował sytuację.
W La Fortunie musiałem już się oszczędzać, więc była zupa krem z pomidorów i risotto quatro fromaggi. Zupa cudowna jak zwykle. Risotto rozczarowało. Było bardzo smaczne dzięki serom, ale wyglądało jak zupa mleczna, bo pływało wszystko w serowym sosie. Według mnie risotto powinno być w formie kuli. Ryż jednak nie był dość kleisty, więc kuli nie można było uformować. Ale smaczne było, nie można powiedzieć.
Teraz ilość pracy zaczęła mnie przerastać przy pełnej mobilizacji. Zatrudnili 2 osoby do pomocy, ale tymczasem szkolą się w byciu urzędasem. Właśnie zadzwonili z warszawy, że projekt, który koordynuję jest już po ostatecznym zatwierdzeniu w Min. Rozwoju Regionalnego i możemy podpisywać umowę. Wszyscy się cieszą, a ja zaczynam mieć dosyć. Zmęczony jestem po prostu.
Jotka chce do Polityki, więc pewnie na pytania już odpowiadać nie trzeba, bo na książkę nie będzie czasu, gdy szamaństwo zaprzątnie. Ale na wczorajsze mogę coś odpowiedzieć. Jako osoba maksymalnie dorosła siedze i myślę o śmierci. Najchętniej o szybkiej śmierci przeciwników politycznych. Jak już pomyślę, przechodze do myśli o śmierci własnej, ale tu nie mogę wymyśleć nic konstruktywnego, więc wchodzę na blog i tam szukam rady, jak godnie przejść do butelki nowozelandzkiej. Może moja Ukochana zamiast spadku wystawi butelkę na aukcję.
Jotko, nie bierz do siebie mojego szyderstwa, bo jest ono szyderstwem z samego siebie w związku z przedwiosennym zmęczeniem.
Naprawdę o śmierci nie myślę, a jeżeli to bez emocji. Ewentualnie zastanawiam się, czy bałaganu jakiegoś nie zostawiam.
Kupiłem wczoraj Kapuścińskiego non-fiction. Nie wiem, kiedy zacznę czytać.
No nic, odpocząłem trochę od liczb i teraz do nich wracam. Teraz nie wiem, kiedy trochę czasu będę miał. Może jutro rano uda się pograć w konkursie.
Stanisławie,
a czy ja wygladam na osobę pozbawioną poczucia humoru 😯
Szanowny Gospodarzu, Pan jesteś krytyk kulinarny a nie kelner: „to nie ja to kolega”, więc proszę mnie do żadnych cudzych biur nie odsyłać 😉
a tak z czystej sympatii dodam, że z szamanami lepiej nie zadzierać 🙄
Dziędobry na rubieży!
Szamanką nie jestem, ale gdyby miała Wam się przydać wiedźma walońska, to proszę uprzejmie, awansowałam na takową swojego czasu u wielkiego mistrza walońskiego (nieco samozwańczego) w Szklarskiej Porębie…
Parowar mam i czasem parowarzę. Faktycznie, smaki intensywne, chociaż mięska się na tym nie usmaży, a smażone mięsko to smażone mięsko. Lub pieczone (to a propos tego, że niekoniecznie zdrowe, ale smaczne). 😆
Czy ktoś pamięta smak ziemniaków parowanych dla (excuse le mot!) świntuchów na wsi w dawnych czasach? Lepszych pyrek (szacun, Pyro!) nie jadłam nigdy później.
Nisiu – wiedźm ci u nas dostatek, chyba związek zawodowy założymy, czy co? Też się piszę do tej fuchy. I z pyrami masz świętą rację – sama nie mam nijakiej rodziny na wsi, ale przecież bywałam gościnnie. Zawsze wyżeraliśmy małe parowane ziemniaczki nierogaciźnie, zanim babcia koleżanki wielką kopyścią ich nie „pohakała”; na tę okoliczność nosiło się trochę soli w papierku, w kieszonce .
A właśnie ostatnio w Warszawie byli szamani z Tuwy:
http://www.pme.waw.pl/doc_456-_dni-republiki-tuwy-w-warszawie-fotorelacja.html
Ci w tej Tuwie to potrafią alikwotami śpiewać:
http://www.youtube.com/watch?v=DY1pcEtHI_w
Też wyżerałem świntuchom, a jeden burżujski świntuch to to danko ze śmietaną pochłaniał 😉
Oczywiście, że pamiętam, Nisiu 😀 Podjadałam z zapałem 😀
Ja jako czwarte nieślubne dziecko Baby Jagi z Sobiczkowej Polany mogę zostać szamanem w walonkach.
Niekze ta.
Misiu, Ty masz jakiś skomplikowany rodowód – Sobiczkowa mi się kojarzy gdzieś wedle Kościeliska, a gdzie tu Kurpsie???
Odpowiedzi dla Dorotola (10.48)
– gotowaniu
– sączonej leniwie szklaneczce whisky
– muzyce baroku
Nawet,jeśli odpowiedzi nie są prawidłowe,to proszę o łagodny
wymiar kary.
Brak nagrody za właściwą odpowiedź przyjmę z nieutulonym
smutkiem,ale z godnością.
Danuska tu nie chodzi o lagodny wymiar kary ale o 15 patykow euro, nawet sie podziele….
A to dopiero nowina.Myślałam,że Ty czytałaś ten wywiad i nas
pytasz, przy czym Garret się odpręża,a że blog o gotowaniu
to dlatego właśnie taka jest moja pierwsza odpowiedź.
A tu się okazuje,że chcesz odpowiedzieć na pytanie jakimś
konkursie,a do wygrania jest ta drobna sumka.
No to obawiam się,że nic nie wygramy 🙁
Nisiu -nasz Miś był kilka lat na saksach w Zakopcu. Za artystę ludowego robił na eksport. O le’
na to pytanie nie moze nikt znalezc odpowiedzi juz od tygodnia wiec zaczelo mnie intrygowac, moze Ty masz racje z tym gotowaniem ale teraz nie mam czasu bo wybieram sie po pewna rzecz, jeszcze tajemnica…
Garnek do gotowania na parze kupiłam chyba rok temu za namową teściowej ,która przeprowadziła fachową prezentację .Ale wstyd przyznać -ani razu nie użyłam go zgodnie w przeznaczeniem . Mąż stanowczo odmawia takich dietetycznych dań ,a dla jednej osoby to trochę za dużo fatygi .Ale gryzie mnie sumienie i chyba jednak zacznę go używać w ramach wiosennego odchudzania / oczyszczania – co kto woli /.
Dziś byłam na Hali Targowej w Gdyni ,gdzie m.in. kupiłam pięknego ananasa ,melona miodowego i kiwi – to wszystko do sałatki owocowej „pod palmą ” a także filety z pstrąga i dorsza ,które będą przyrządzone w galarecie .W piątek będa u mnie goście i te zakupy to właśnie z tej okazji .Zaczęłam też gotować bigos ,ostatni już w tym sezonie .
W związku z przyjściem na świat małej Szanty nasunęło mi się pytanie : czy klacze źrebią się same ,czy potrzebna jest pomoc weterynarza ? Czytam dalsze wspomnienia weterynarza angielskiego Jamesa Herriota i stad ,kiedy mowa jest o zwierzętach ,od razu mam skojarzenia „weterynaryjne ” .
Znałem jednego mistrza ze Szklarskiej Poręby, Vlastimil miał na imię. Poznałem osobiście nawet, ale różnica wieku sięgała 61 lat.
W hali targowej w Gdyni byłem wczoraj. Po kwiatki dla Ukochanej i czekoladkę.
tak kartofle z parownika to wspomnienie z dzieciństwa … ze śledziem z beczki i śmietana własnoręcznie wykręconej na centryfudze … mniam mniam … 😀
Dorotol przy prasowaniu …
ja bigos gotuje cały rok jak potrzeba …. mrożę ten z kapusty kwaśnej a potem dodaje np. młodą kapustę i w czerwcu jest bigos jak znalazł … 🙂
Dzien dobry Szampanstwu,
kiwamy sie juz na oceanie od pol godziny, wyszlismy z wod ladowych. Z niejakim trudem, bo tu jest bardzo plytko przy wyjsciu ze Sneak Creek, no i siedlismy na mieliznie na chwilke. Wiatr mamy dosyc slaby, ale powinien sie wzmocnic.
Wczoraj caly dzien spedzilismy u przesympatycznych panstwa Tarasiewiczow.
Pojechalismy z nimi na zakupy i obejrzec okolice. Na koniec do portu, bo ok 16-tej rybacy zjezdzaja z polowu. No i klapa, nie ma ryb 😯
Odczekalismy do ostatniej lodki – i ta miala cos do zaoferowania, ale hurtem.
Wzielismy – byl maly tunczyk, makrela i king mackrel, calkiem spora. W sumie za smieszna cene 18 $ nabylismy 3.5 kg swiezej ryby, pani Ewa stwierdzila, ze znakomita cena. Na kolacje mielismy wiec doskonala makrele z rusztu, a na przystawke sashimi z tunczyka. Mala makrele i glowy z ryb dostalismy na zupe rybna, ktora dzisiaj bedzie gotowal sam Kapitan. Pilnie fotografuje wszystko, tylko w tej chwili nie mam warunkow, by cokolwiek wrzucic. Tyle na razie.
Dzisiaj Gospodarz każe gotować strawę na parze.
Marchew, rybę i śliwki w darze nam przekaże
i prosi, by wszystko ułożyć w super kombiwarze.
Krystyna wzdycha ? może się jakoś w końcu odważę
i pyszny, zdrowy obiad mężowi uwarzę ?
Ja tylko pytam jak zrobić kokosowe draże
albo tort orzechowy w takim parowarze ?
Bo herbatę to robię tylko w samowarze,
a kotletów nie zrumienię przecie
w dietetycznej parze?
Alicjo, pilnie czytam 😀
Parowarowe rozterki Danuśki 😆
Stanisław mówi o Vlastimilu Hofmanie, a ja o Juliuszu Naumowiczu, specjaliście od minerałów i kamieni półszlachetnych. Każda prawdziwa kobieta powinna kiedyś wpaść do jego muzeum ziemi na zakręcie głównej drogi do Szklarskiej Poręby, naprzeciwko Bazy pod Ponurą Małpą… jest tam też nielichy sklepik z biżutami, ja mam już ładne parę kilo wisiorków i pierścionków z tymi „kwiatami ziemi”. Sam Juliusz tam jednak nie bywa, jego odwiedza się w Chacie Walońskiej, czy jak tam to nazwał, w lesie, z widokiem na Izery. Siedzi tam i czaruje. 😀
O, ma stronę. Ale co ja się dziwię, każdy ostatnio ma stronę.
http://www.chatawalonska.pl/strona,27.html
Nisiu, budzisz uśpione żądze 😉
Alicjo – niewątpliwie wszyscy pilnie czytają.
Ja czytam i wzdycham !
Nisiu- bardzo ciekawa ta zapodana przez Ciebie walońska strona.
Moi Drodzy,
Przypominam,że spotkanie perliczkowe dokładnie za tydzień,
rozpoczęcie o tej właśnie porze (mniej więcej).
Jotka już wie,jak dojechać. Nisiu, też wszystko Ci wytłumaczę
ze szczegółami. Stare Bywalczynie-Jolinek i Małgosia obmyślają
przekąski i desery.Barbara może wpadnie,ale nie jest pewna.
Antek przyjdzie,jeśli będzie wystarczająco odmrożony 🙂
Pozostali albo będą uczestniczyć albo będą zazdrościć !
Haneczko, Danuśko, to są ZDROWE, damskie żądze. Trafiłam Juliusza dwadzieścia lat temu, jak robiłam film o Polsce i potrzebowałam kogoś, kto się zna na kamieniach. Opowiedziano mi o nim – był po wypadku, wskutek którego do dziś jeździ na wózku. W jego pracowni dostałam małpiego rozumu: wyobrażacie sobie michy pełne ametystów, agatów, malachitów, lazurytów, cytrynów, kwarców różowych, dymnych i zwykłych – wszystkiego! Odkryłam wtedy cytryn – minerał złocisty i przezroczysty, uwielbiam go do dziś, ładny kawałek mam stale przed nosem kiedy tu siedzę przy kompie. Postawiłam go pod lampką, żeby świecił. A wyobrażacie sobie, jak kolega operator zapalił tysiącwatowym sanganem w druzę ametystową? Jak ona na niego zaświeciła, ta druza… W ogóle kocham kamienie, bo są piękne. Rzeczywiście mam straszne ilości biżuterii, ostatnio więc kupuję ładne kawałki minerałów i się nimi obstawiam. Wiecie jak pięknie świeci złoto głupców? Dlaczego głupców? Bo nie złoto. Piryt. Ale ludzie się mylili, ładowali torby i dopiero kiedy usiłowali to sprzedać, doznawali rozczarowania. Ach, ach. Ja to kocham! A wiecie, że chodząc po Karkonoszach depczemy po agatach, ametystach, kwarcach różnych? Że w Sowim Potoku są granaty? Łooooooch, rozpędziłam się. Muszę wyhamować. Ale to naprawdę fascynująca dziedzina, te kamloty wszystkie. Dziedzina wiedzy i – hehe, dziedzina jubilerska (tańsza od kamieni całkiem szlachetnych). 😆
Danuśko, już się z Jotką umówiłam, przybędziemy do Ciebie razem, więc nie zbłądzę! Bardzo się cieszę, że Was poznam osobiście. Niestety, dość daleko od Ciebie do Filharmonii, więc pewnie po godzince będę uciekać, ale fakt się liczy!
Nie wiem dlaczego Łotr pożarł mi poprzedni wpis. U nas w domu też kamienie i kamyczki na kilogramy (Młodsza) w tym pewna część z rzeczonego sklepu. I w związku z tym pytanie do Nisi : czy tam jeszcze sprzedawają kryształy? Młoda kiedyś kupiła kieliszki do wódki i szampana (na więcej nie starczyło) i chciałaby dokupić inne z takim samym szlifem. Nie była tam juz z 10 lat i nie wie – istnieje takie stoisko, czy nie w „muzealnym sklepie”
Kielonki to w innym sklepie. Tam jak się wchodzi do budynku od szosy to po prawej jest Juliusz, a po lewej „inne”. Na samym końcu tej lewej strony były szkła i kryształy. Nie wiem, czy jeszcze są, dawno tam nie zaglądałam. Ale jeśli Wasze kieliszki są ze szklarskoporębskiej Julii, to czarno to widzę – Julię zlikwidowano. 🙁
Krystyno, generalnie źrebią się same i to jeszcze starają się, zeby nikogo nie było w pobliżu. Klacz może w pewnym, nawet dość dużym stopniu, wybrac czas porodu. Sam poród u klaczy jest bardzo szybki. Właściwie jeżeli źrebię nie urodzi się w ciągu 15 minut od wyraźnego rozpoczęcia akcji porodowej to na ogół szanse na urodzenie żywego źrebaka są znikome. Wynika to z bardzo prostej budowy łożyska, które się natychmiast odkleja, ustaje krążenie pępowinowe, co jest sygnałem do samodzielnego oddychania. Pomoc lekarza, o ile nie ma go na miejscu, głównie ratuje życie klaczy.
O ile wszystko jest w porządku, wylizane do sucha źrebię wstaje po kilkunastu minutach i zaraz potem jest gotowe do towarzyszenia matce. Kilkugodzinny źrebak biegnie równie szybko jak jego matka – ma prawie takie same długie nogi.
Tak w ogóle, to dzisiaj 9-go? Czy aktualna jest zupa u mnie 11 -12? Nie wiem, czy gotować na golonce, czy na serwatce?
Danuśko & Co już się cieszę. Nisia jadąc ze swojego hotelu”zwija” mnie po drodze z mojego hotelu i przyjeżdzamy razem 🙄
Wszyscy (wszystkie) się zwijają a ja się rozwijam. I lecę gdzieś daleko zamiast siedzieć na zydelku na pólnoc od Ursynowa!!!
Jestem i mam…. ale od poczatku, pare dni temu zawloklam moje zwloki na masaz, po masazu mam ca. 30 min. wzglednego wigoru i w ramach tego nalotu trafilam do sklepu w mojej dzielnicy (Pyra widziala), ktory zyje z umarlakow i padlam prawie trupem, gdyz zobaczylam stoliczek podoby do tego jaki mielismy w domu tzw. rodzinnym, ktory mi jednak skradziono, no i teraz odrobilam straty bo kupilam sobie zastepczy za 40 jewro, bo blat jest do naprawy. Z radosci wykonywalam indianskie tance ale kolegus, ktory mi pomagal ten stolik wniesc powiedzial, iz stolik jest okropny, bo przypomina mu „meble jego znienwidzonej babki z Pomorza” ja natomiast nie mam takich skojarzen i teraz popijam sobie herbatke stojaca na moim nabytku.
Szkoda tylko, ze nie jest to stoliczek nakryj sie, bo nie bylo by w koncu problemu za zakupami i przyrzadaniem potraw. I moglabym otwarcie odpowiedziec na pytanie dotyczace drugiego wieku doroslego, jak sobie radzisz z gospodarstwem domowym, ze nie interesuje mnie zupelnie praktyka, raz od czasu do czasu cos szurne z jednego boku na drugi i koniec.
AAAAAA, Pyruniu, zapomniałam o zupie. Na śmierć. 😳 Ale to dlatego, że nie jadę do Pyrowa, w oskrzelach gra mi orkiestra von Karajana, a co robi mój nos, to lepiej nie wspominać przed nocą. Mam nadzieję, że do przyszłego wtorku jakoś się wykuruję i pojadę do ty Warszawy, co to bilety mam od października. Wybacz roztargnienie, stokrotnie przepraszam że nie napisałam. 😳 A jeszcze mnie rozproszyło, bo kończyłam – razem z tym nosem i tymi oskrzelami – książkę. Udało się wczoraj wieczorem, ale co do przytomności umysłu, to też lepiej nie mówić. 👿
Dziewczyny jak fajnie. Też się cieszę!
Kuruj się kuruj. Poznań daleko, ale u Żaby będę od 28 marca do 8 kwietnia (nie wiem czy dokładnie, ale jakoś tak) Butelkę zabiorę, ale golonki już nie, u Żaby, Żaba karmi, a Pyra jest podkuchenną.
O fajnie, do Żaby mam niedaleko.
Z golonki najbardziej lubię skórkę… 😆
Żabo, Pyro, to robicie wspólną Wielkanoc?
Dorotol – a gdzie go postawiłaś?
prosze, stoliczek bez nakrycia
http://picasaweb.google.com/dorotadaga/Stolik#slideshow/5446690630950887762
Tak, nachalnie wprosiłam się do Żaby ( Młodsza jak zwykle na Ornaku), Żaba powiedziała, że przeżyje. Może nawet Dorotol dojedzie, chociaż Żabie Błota nie przypominają wymarzonej Italii
a tu dotychczasowe aktivitäten
http://www.gmxattachments.net/de/cgi/g.fcgi/mail/print/attachment?mid
Dorotol – warto było tańce indiańskie odstawiać za 40 drobnych. On że bodajże nawet rozkładany.
kopiowalam zalacznik a tu nic, sorry
nie Pyro to pekniety blat ale ja sobie poradze bo mi sie on podoba i pasuje do kredensu w niejakim Osnie
Juz po lunchu – byla golonka z puszki na kromusze (wypieku Kapitana), do tego piwo. Cieplo i cudnie, wiekszy wiatr by sie przydal. Kierujemy sie na Maraton, jakies 30 mil (morskich – nieco ponad1800m).
Wszedzie widac boje, oznaczajace skrzynki-trapy do lowienia krabow. Namawialam Kapitana, ze moze by sprawdzic taka jedna, ale Kapitan moralny, mowy nie ma 🙄
Nie wspomnialam, ze od Jerzego Tarasiewicza dostalam jego ostatnia ksiazke o trzech wyprawach – „Do trzech razy sztuka”, ze stosownym autografem. Wpisal mi tez autograf we wczesniejsza ksiazke, ktora dostalam do Kapitana.
Mam silne podejrzenie, ze niby bedac Pierwszym, jestem tez do, co tu duzo mowic, poslug typu umyj gary, zrob lunch i tak dalej, chociaz uczciwie musze przyznac, ze Kapitan dzisiaj nastawil na owsianke (potem chlopaki wychodzili na pelny ocean przez to waskie i plytkie przejscie) i nawet pozamiatal podloge w naszym pokladowym salonie.
Malo tego – niedlugo przystapi do gotowania zupy rybnej, co zamierzam podpatrywac i dokumentowac, a potem wam zapodac efekty.
Diabli mnie biora, bo dziwnym trafem zablokowala mi sie poczta i cholera wie, jak ja odblokowac, napisalam do gmaila, niech w kulki nie graja!
A kamieni ci u mnie do licha – jak to w domu geologa. Najbardziej ulubiony – piekny, obustronnie zakonczony krysztal kwarcu z miejscowosci Poland w pn. czesci stanu Nowy Jork. Skala, w ktorej siedzi ten kwarc, ma chyba z kilogram, wyglada to przepieknie i jakbym miala z tego bizuterie, to tylko w stanie naturalnym, a nie sadze, zebym miala odpowiednie ku temu popiersie. Niektore moje skarby sa na mojej stronie w dziale /Minerals .
Stara Zabo,
namowilismy Kapitana na kolejny Zjazd, wcale nie bylo trudno, bo Kapitan uwielbia konie i chcialby pojezdzic. I mam pytanie do Ciebie – skad pomysl na imie „Szanta” dla klaczki? Niech sie chowa zdrowo!
No i bujamy sie do przodu, ide na dziob wystawic sie do slonca. A propos, oczywiscie oboje spieklismy raka, ale juz lepiej to wyglada. Kapitan brazowy, rzecz jasna.
Alicjo, staram się nazywać konie imionami muzycznymi: tańców, instrumentów itp. , albo kwiatów – zaczeła Samba, potem była Sarabanda, Sevillana, Slowfox, Sonata, Lira, Lawenda, Lutnia, Loda Halama, Nasturcja, Mimoza…
Matka Szanty to Sasanka, prawnuczka Samby a córka Sikoreczki Samby.
Witajcie,
Nisiu z prawdziwym zrozumieniem czytam o twojej mineralnej pasji. Moglibyście sobie podać ręce z moim Witkiem. On, co prawda, z wykształceniem jest chemikiem, ale jego promotor był również geologiem… Tak więc, w ramach jego „szaleństwa”, obskoczyliśmy chyba wszystkie kamieniołomy w zachodniej Małopolsce, jak rownież sporą część kamieniołomów na Dolnym Śląsku. Ja co najwyżej odróżniam malachit od chryzoprazu. Witek bawi się zgadując który agat z którego kamieniołomu pochodzi. Fijoł ma jednak swoje pozytywy, gdyż jestem obdarowywana stosowną biżuterią 😉 .
Foto komentarz do wpisu Alicji
http://picasaweb.google.pl/cichal05/RejaZAJ2#
Ewo, i tak dobra jesteś, przecież oba zielone! Co do malachitu, to nie przepadam, chociaż w pieśni sławny („malachit stepowy, murawa pomięta”), ale chryzopraz, nefryt, awenturyn – proszę bardzo! 😆
Pozdrów serdecznie swojego Witka, chociaż moja pasja jego pasji do pięt nie dorasta, bo nie pogłębiam wiedzy. 😳
Oj,wiemy,wiemy Gospodarzu,że Pan będziesz nurkował w ciepłych,
egzotycznych morzach, zamiast degustować nasze perliczki.
Cóż znowu nam się nie złożyło,ale niech żywi nie tracą nadziei !
Co ma wisieć nie utonie 🙂
Na południowych rubieżach Warszawy (Grabów-Pyry) też są takie
muzyczne ulice- Taneczna,Pląsy,Menueta,Walczyka,Lambady etc…
Sympatyczne nazwy.Trochę,jak konie u Żaby.Ale ta Szanta,to chyba wpływy Nisi i jej krakowskiego wypadu na szanty ? A może się mylę ?
fbbb – fajnie bardzo bardzo bardzo
Ewo, a grzebaliście w kopalni Stanisław w Izerach? Góry Kaczawskie pewno macie opanowane do oporu, co? Jest taka górka wulkaniczna koło Wlenia, zapomniałam jak się nazywa, agaty tam są…
Już wiem – Ostrzyca…
Nic dziwnego ze te zóltoglowe pelikany to pelikania mlodziez. Kucharz jak widac wie co robi. Zupelnie i nie zabiegajac o specjalne wzgledy, naszego Gospodarzostwa.
Za wszystkich kucharzacych niezaleznie od plci, wieku statusu spolecznego.
Toast !
Pan Lulek
Nisiu-spędzałam kiedyś majowy weekend we Wleniu w pięknie
położonym gospodarstwie agroturystycznym.
U mnie także jest trochę różnych kamieni -oprócz małych z plaży w Rewie ,jest krzemień pasiasty z Gór Świętokrzyskich ,kawałki soli z Bochni , kawałek kilkusetletniej cegły ,drobny bursztyn . Ciekawe,że mimo częstych wędrówek po plażach ,nigdy nie znalazłam nawet okruszka bursztynu . Jest to chyba możliwe tylko po sztormach .
Żabo , to piszesz o przebiegu źrebienia zgadzałoby się z tym co pisze James Herriot w swoich książkach .Często musiał pomagać przyjść na świat jagniętom ,cielętom i prosiętom ,ale chyba nigdy nie źrebakom .
A to imię klaczki – Szanta – szczególnie przypadło chyba do gustu Nisi .
Nisia w filharmonii w Warszawie za tydzień? Ja też będę, i też mam minizjazd – umówiłam się z moją blogowiczką Alllą 🙂
Danuska (godz.19.57) sugeruje, że po powrocie z urlopu mogę zginąć przez powieszenie. Chyba więc prosto z Egiptu pojadę do Włoch i choć jeszcze trochę pożyję.
Nigdy nie wiadomo, co komu pisane 😎
Zimno, zimno, brrr… Przez cały dzień temperatura nie wzrosła powyżej -3, do tego ostry wiatr, nadal ze wschodu 🙄 Zamiast gotować na parze warzywka wolałabym sama poddać się działaniu gorącej pary np. w fińskiej saunie 😎
W Hiszpanii też śnieżyce 🙁
Studiuję katalogi z autami, bo trzeba się będzie rozstać z rzęchem 🙁 Ekspert mówi, że koszt naprawy będzie wyższy niż wartość automobilu przed kraksą. Teraz ustala cenę auta minus wartość zewłoka po kraksie. Zauważył, że samochód przeszedł w grudniu kontrolę techniczną i zapytał o związane z tym koszty 😯 Osobisty wspomniał też o ostatnich inwestycjach (akumulator, wycieraczki) i teraz czekamy na werdykt o wysokości odszkodowania. Rachunek za barierkę jeszcze nie przyszedł.
Nisiu,
Pozdrowienia odwzajemnione.
Co do poziomu wiedzy może być różnie, gdyż W. mówi że z powodów różnych jego wiedza pomału schodzi na psy 🙁
Gospodarzu miły – łyknij tego afrykańskiego słońca, morza i drinków z parasolkami, ale wracaj; co to za pomysły „jeszcze do Włoch”?
Nisiu,
Koło Stanisława zaledwie przejeżdżał. Do Gór Kaczawskich mam swoisty sentyment gdyż tam, udało nam się zostawić samochód. Ale to długa historia…
Nisiu,
Chyba Ci chodzi o górę Folwarczną między Wleniem a Przeździerzą. Tam mnie chyba jeszcze nie było. Za to w tych okolicach zaliczyłam Nowy Kościół i Lubiechową. Przy okazji, widziałaś Organy Wielisławskie?
Ja też mam „samochodowe” wspomnienie z wyprawy „na agaty” do Wlenia 🙄 Wybraliśmy się w trójkę z dwoma kolegami małym fiatem należącym do ojca kolegi, który prowadził. Prowadził zaś z taką fantazją, że na jakimś mostku na krętej drodze rzuciła się na nas betonowa barierka i chyba cudem uniknęliśmy nadziania się stalowy pręt wystający z konstrukcji 😯 Dotąd pamiętam mijający nas o włos masywny szpikulec i pisk opon na tym mostku 🙄
To było 33 lata temu…
… na stalowy pręt…
Pyro ależ te drinki z parasolkami są jeszcze gorsze niż wizja stryczka. Lub stalowe pręty na drodze.
Nemo,
My też nie ponieśliśmy uszczerbku, za to samochód – szkoda gadać 😥
O happy day Swiss Eggs 😉
No i patrzcie, Państwo – kamienie niby zimne i zjeść ich się nie da, a ile wzbudziły przyjemnych asocjacji na Blogu! Nie mówię o betonowej barierce Nemo… Tam jest mnóstwo zakrętów, w tej krainie kamienistej.
Ta góra pod Wleniem nazywa się Ostrzyca – typowy stożek wulkaniczny, samotnie stojący w krajobrazie. O rzeczonych Organach pierwsze słyszę, ale zajrzałam do sieci – fajnie wyglądają! A na Stanisława zawsze patrzyłam łakomie z dołu. Tak już chyba będzie, chyba że znajdę kogoś z terenówką i zezwoleniem, bo ta kopalnia kwarcu chyba wciąż czynna.
Krystyno – pewnie, że imię źrebaczki bardzo mi się podoba! Moja ukochana psiczka terierka skundlona do niemożliwości też jest Szanta. 😆
Nisu Ty jestes prawie Matka Chrzesna Szanty – zrebiecia
Może trochę nie na temat, ale coś dla rozweselenia (napotkane na innym blogu Polityki)
Pewien lekarz przespał się z pacjentką. Było miło, ale zaczął mieć wyrzuty sumienia. I wtedy odezwał się głos wewnętrzny i powiedział:
– Czym się przejmujesz, w końcu nie jesteś pierwszym lekarzem który się przespał z pacjentką.
Faktycznie, pomyślał lekarz i odprężył się.
I znowu odezwał się głos wewnętrzny:
– Ale jednak jesteś lekarzem weterynarii 😎
Nemo!!! 😆
Dorotolu – kiedyś naprawdę byłam matką chrzestną źrebaczki Moniki od Myszy… polałam jej czółko odrobiną koniaczku, resztę wypiliśmy my, ludzie… 😳
Nemo w moim miasteczku gospodarze skladali ciagle skargi do sadu na (bardzo w stosunkach towarzyskich kulturalnego) aptekarza, twierdzac, iz „krowy im spaskudzil”
nie dali szansy uczuciom? 🙄
16:30
Tu Pierwszy.
Zakotwiczylismy w Maratonie – tu mniej wiecej planowalismy, ale dzieki sprzyjajacym wiatrom przybilismy wczesniej.
Zupa rybna dochodzi, piwo czeka w lodowce.
Over and out!
Nad Maratonem
wzniosło się niebo zarzewiem czerwonem…
Mad Maratonem polatują sępy,
siadły na skale i dziób ostrzą tępy.
Smacznego!
:cool;
😎
Nie wiem już na której stronie internetowej widziałam świetny dowcip : Jahwe nie odpuszcza. Będzie jedenasta plaga w Egipcie, czyli miliony Polaków na plażach za 10 lat. Egipt, wiadomo : za Mojżesza, ale dlaczego Tunezja?
A czemu nie Gabon?
Znacie Teatr Nasz z Michałowic? Tam już zrobili skeczyk o naszych na plażach Egiptu…
http://www.youtube.com/watch?v=fW3-K4WgkxU&feature=related
Druga część jest na boku.
Wiecie co to jest KOR? = Klub Oszalałych Rodziców (dziecka startującego w zawodach),
a KOC? = Klub Oszalałych Ciotek (jw). Dobrze, ze mnie nie ma w Warszawie. Ala z Palomą startują w piątek na Torwarze w konkursie kucykowym (o 18:45). Podśmiewamy się, ze Pana Boga za nogi złapała, bp szybko następny raz na Torwarze nie wystartuje.
Żeby tylko nie skwasiła. To nie na moje nerwy.
Dorotolu, własnie opracowałam przepis na ciasto drożdżowe do kawy, wg. Disslowej w transkrypcji na maszyne do chleba:
300gram mąki (użyłam tortową z Biedronki)
6 dkg masła
6 dkg cukru
125 ml mleka
2 całe jaja
6 dkg rodzynek, skórka cytrynowa
1 łyżeczka soli
1 paczka suchych drożdży = 7g
masło roztopić, wlać do maszyny, dodać mleko,jaja, mąkę, sól, cukier, skórkę cytrynową, drożdże.
włączyć na SUSSES BROT, waga do 750, wypieczenie średnie. Po pierwszym mieszaniu wsypać rodzynki. Koniec.
wychodzi bardzo fajne ciasto, zwłaszcza z dżemem mirabelkowym
Nowy, ja już gaszę, bo mi się oczy zamykają,
pora zapalić latarenke na drugim brzegu,
dobranoc!
Żabo,
znowu tylko na chwilę, tutaj właśnie mija północ. Ciągle się gdzieś włóczę, do domu wracam późno.
W Southampton na Main Street likwidują sklep Villeroy&Boch (wiem, że takie są w Polsce w niektórych centrach handlowych). Wszystko co w sklepie 50% off, a od tej ceny jeszcze dodatkowe 75% – 85% – wychodzi darmowe rozdawnictwo. Kupiłem kieliszki 10 szt. za $13.01 (normalna cena $30/szt.), półmisek za $7.13 (normalna cena $86.-), dokupiłem talerzy, jakieś drobiazgi, za wszystko nieco powyżej $50.- Niewiele, a w domu coś przybyło.
Dobranoc 🙂
Wszystkim Panom dużo serca dla Pań życzę … 🙂
Nowy dobrych snów … 😀