Walczę z zimą mieszając w garnku

Często tu pisałem, że kuchnia jest lepszym miejscem (dla mnie) niż kozetka psychoterapeuty gdy muszę podjąć zmagania ze stresem. I po raz kolejny przekonałem się, że to prawda.

Przed paroma dniami jęczałem i stękałem, że brak słońca mnie dręczy. Chodzę, a właściwie pełzam bez humoru. Łatwo irytuję się. Bywam kłótliwy. Zacząłem przymierzać się do krótkiego wypadu nad gorące morze ale to nastąpi dopiero w połowie marca. A teraz, dziś?!

Najpierw więc sięgnąłem po książkę o kuchni azjatyckiej. I tam wśród przepisów z odległego Laosu i Kambodży wyszperałem kilka receptur, które mnie zainteresowały. Nie wszystko co tam zalecano by wrzucić na patelnię i do garnka miałem w domu więc przepisy wykorzystałem twórczo czyli łącząc dwa w jedno i do tego modyfikując listę wymaganych produktów. I tak powstała Aromatyczna zupa z owoców morza.

Wyciągnąłem z zamrażarki pół kilograma tzw. mieszanki owoców morza w skład, której wchodzą krewetki, małże, kalmary i ośmiorniczki. Przerzuciłem to morskie tałatajstwo do durszlaka, by rozmarzło i w tym czasie zająłem się siekaniem cebuli,  trawy cytrynowej, kawałka świeżego imbiru, ostrej papryczki, świeżej kolendry, kruszeniem listków limonki kaffir oraz koncentratu tamaryndowego i bryłki cukru palmowego. W rondlu rozgrzałem mieszankę oleju z orzechów i oliwy z oliwek i wrzuciłem tam pokrojoną cebulę oraz całą resztę przypraw. Cebula dość szybko zaczęła  złocić się. Wtedy dodałem owoce morza i zalałem wszystko sosem rybnym rozwodnionym szklanką wody mineralnej (niegazowanej) i wycisnąłem sok z cytryny. Na koniec dorzuciłem dwa drobno pokrojone pomidory wcześniej pozbawione skórki. Gotowanie trwało ponad kwadrans czyli do miękkości krewetek (a zwłaszcza kalmarów). Kilka razy próbowałem wywaru i dodałem jeszcze jedną grudkę cukru, by złagodzić ostrość papryki.

Pod koniec tej operacji, w drugim garnku zagotowałem wodę i wrzuciłem do niej małą garść makaronu udon. Po trzech minutach kluski odcedziłem i przelałem zimną wodą.

Dużo tu produktów i dość długa droga zanim zupa znalazła się na talerzu. Ale warto było się wysilać. Zupa była niebywale aromatyczna i bardzo mi smakowała. Barbara była najpierw dość nieufna ale gdy zobaczyłem, że dobiera druga porcję to zrozumiałem, że odniosłem sukces. Trzecia porcja wywołała u mnie euforię. Będziemy tę zupę od czasu do czasu powtarzać i podawać gościom. Po stresie zaś ani śladu. Zwłaszcza, że na drugie danie podałem ugotowane w wodzie z koprem, cytryną i solą te skorupiaki, które widać poniżej. I to wcale nie jest rozrzutność, granda i rozpusta. Nie jest to przesadnie drogie i nie jada się przecież codziennie. A walka ze złym humorem to sprawa wielkiej wagi!

 

Za chwilę rozetnę zabezpieczenia szczypiec i…

… doprowadzę je do takiego stanu

Teraz już tylko trzeba sięgnąć po odpowiedznie narzędzia i już. No i po białe dobre wino.