Bieg do zająca

W niedzielne popołudnie rozgorzała na blogu dyskusja językoznawcza. Czy pomidor jest ożywiony a kalafior wprost przeciwnie? Na koniec zeszło nawet na krasnoludki. 

A my w tym czasie ganialiśmy na biegówka po lesie w Sękocinie. Było cudownie. Śnieg lekko skrzypiał, mróz odrobinę szczypał. A w drugiej godzinie biegu gdy pędziliśmy już w kierunku parkingu dopingiem był zając. I to zupełnie nieożywiony. On nawet był całkowicie martwy i czekał na nas w domu, w brytfannie, przykryty śmietanowym sosem. No i buraczki. 

A wymowa czy też pisownia tego wszystkiego nie sprawiała nam żadnych kłopotów. I nie musieliśmy nawet pytać o zdanie prof. Bralczyka, którego niekoniecznie poważa Magdalena. Ale za to jest wyraźnie ożywiona. I to mnie cieszy.

Zanim jednak na naszych talerzach wylądował zając w buraczkach był żurek z jajkiem i kiełbasą. Taki gorący, że zatarł błyskawicznie wspomnienie siarczystego mrozu.
Na deser zaś do wyboru – sernik leciutki jak puch lub makowiec.