…wszystko po krakowsku
Początek tej piosenki wszystkim powinien być znany więc zrozumieją, że jestem w wesołym nastroju. Żeby nie powiedzieć frywolnym. Wyprawa do Krakowa była nie tylko udana ale wręcz wspaniała. Oto krótka (bo pisana niemalże na peronie) relacja: w sobotę po wylądowaniu na w stolicy (Mało)Polski i zameldowaniu się w hotelu popędziliśmy na Rynek, by poczuć smak Krakowa. Potem odwiedziliśmy Muzeum Czartoryskich przy ul. Pijarskiej 8, gdzie jest (była, bo wczoraj już ją zamknięto) wystawa torebek damskich od XVI wieku do dzisiejszych czasów. Basia nie chciała wyjść i z trudem ją wywlokłem. Prawdę mówiąc najstarsze eksponaty i na mnie zrobiły wrażenie. Maciupeńkie damskie portmonetki sprzed 400 lat są do dziś piękne.
Po wystawie postanowiliśmy zjeść małe co nieco (bo wieczorem – sami zobaczycie) i zatęskniliśmy za bruschettą. W szczycącej się włoską kuchnią knajpce „Cherubino” kelner zapytał co to takiego. Poszliśmy więc do „Amarone” usytuowanego po przeciwnej stronie jezdni. Tam bruschetty nie było wprawdzie w karcie ale kelner nie tylko znał tę nazwę. Powiedział, że wprawdzie jest ów przysmak przeznaczony dla mieszkańców hotelu lecz on nie widzi powodu, by nie podać go w restauracji. I tym sposobem zjedliśmy przepyszną bruschettę z mozzarellą i pomidorami oraz sałatą i sosem ajoli.
Tak wzmocnieni wylądowaliśmy w hali targowej w Nowej Hucie, gdzie w ciągu półtorej godziny złożyliśmy (nie liczyłem ale nie było chwili przerwy) liczne autografy na wszystkich naszych książkach wydanych przez Nowy Świat. Towarzyszyły temu rozmowy i żarty z Czytelnikami w każdym jaki sobie tylko wymyślicie wieku. Najmłodsi swobodnie przechodzili pod stolikiem, na którym leżały książki. Najstarsi zaś – mimo wieku – mogliby też się aż tak schylić, bo zalecana przez na kuchnia długo utrzymuje człowieka w doskonałej kondycji.
Żeby nie powtarzać się nie będę osobno opisywał drugiego dnia dyżuru targowego, tylko dokonam kontaminacji. (Poloniści wiedzą o co chodzi a Jotkę proszę o kontakt pozablogowy, bo odpowiadam: Tak!) Przemiłym spotkaniem była np. wizyta Pani Zofii Łęckiej, która fatygowała się aż dwa razy, by móc kupić wszystko co zamierzała oraz Karoliny i Wojtka z Nowego Targu (piszę po imieniu, bo mogli by być moimi wnukami) zabierającymi do domu worek książek.
Ale pierwsza i to „najpierwsza” była a capella, znana blogowiczom „Gotuj się!” się i sąsiadującego z nami blogu Kierowniczki Doroty. Rozmowa z nią była wielką przyjemnością.
Sobotni wieczór spędziliśmy z naszymi przyjaciółmi, których znacie i z opisów, i z widzenia (na blogu) czyli Anią i Andrzejem Halińskimi. Na szczęście dla nas Andrzej robi scenografię do filmu Janusza Majewskiego a plany są właśnie w Krakowie. Zjedliśmy więc razem kolację w starej, bo 300 lat liczącej restauracji Wentzel. Była niezła! Grasica z cykorią i kurkami, carpaccio z buraczków z musem bakłażanowym, turnedo Rossini, pieczeń z dzika, dorada, krewetki królewskie oraz sorbety z czerwonych pomarańczy i cytrynowe. To nie jest wszystko ale nie chcę wywoływać nadmiernego apetytu podczas (pisania u mnie) i lektury (u Was). Do tego chateaux Belgrave z 2004 r. Warto było jechać do Krakowa.
W sobotę, przed udaniem się na dworzec, zrobiliśmy czekoladowe zakupy w sklepie Wawel (na Rynku) gdzie są wszystkie słodycze, do których tęsknicie: raczki, kukułki, krówki?
Mały lunch był u „Hawełki”: placki ziemniaczane z łososiem i prawdziwki z patelni. Na peronie zaś kupiliśmy mnóstwo bajgli z makiem i z solą.
Nie muszę dodawać, że były i zakupy książkowe: dzienniki Józefa Hena, „Dysonans” czyli fabularyzowana biografia Krasińskiego pióra Polki z Kanady Ewy Stachniak i nowe wydanie „Żółtej ciżemki” dla Zuzi. Dla nas – kolejny reprint książki kucharskiej Czernieckiego.
No i już jesteśmy w domu. A Was wszystkich przepraszam za wprowadzenie w stan zdenerwowania. Gęsi wpuściłem na blog w sobotę, bo musiały zdążyć przed 11 listopada. A tu taki tłok!
Komentarze
Zeżarł!!!!!
Widać też zgłodniał, jak ja, po Piotrowym wpisie!
Brytan, jakby głosu nie miał,
Zawył z cicha i oniemiał 😯
Kontaminacja… konkatenacja… jeden pies 🙄
Terytorikalnie bylismy niedaleko. Ciagle przecinaja sie nasze drogi. Tyle, ze ja jadlem domowe jedzenie, ze wspöomne tylko autentyczne krakowskie pierogi i inne miejscowe pysznosci. W srodku nocy jako troche malo spodziewani goscie.
Ciesze sie, ze wyprawa Gospöodarzostwa byla tak udana a wszystkim zycze
pieknego tygodnia.
Spod cesarskiej chociaz chlodnej pogody
Pan Lulek
Pysznie brzmi, choć tylko z papieru. Też jadłem dobrze przez weekend, a to za sprawą wysiłku Ukochanej i jej talentu kulinarnego. Ale na środę rezerwujemy gęś w sopockim Bulaju.
Młodzi adepci samorządowego urzędowania muszą przechodzić staż przygotowawczy zakończony egzaminem. Prelegenci na kursach wymyślają atrakcje, które do pracy nają przyciągać, choć wydaje się, że po konkursie jest to już musztarda po obiedzie. Jeden z prelegentów zachęca młodzież do intensywnej pracy, gdyż dobre wywiązywanie się z obowiązków może być nagrodzone wyjazdem na konferencję lub szkolenie za granicą. Ciekawe. Wolałbym takiej nagrody nie dostać. Nie przepadam za podróżami samolotem, które są uciążliwe dla mojego układu słuchowego, a czekanie na lotniskach też nie jest dla mnie uciechą, nawet w biznesowych poczekalniach barowych zwanych lounge.
Bardzo lubię podróże zagraniczne, ale te na konferencje i szkolenia to tak sobie i mniej. Chyba, że jest okazja do spotkania rzadko widywanych przyjaciół, ale to nie te konferencje i niee te szkolenia.
Na żadnej unijnej imprezie tego typu nie dostanie się borowików z patelni ani turnado Rossini, a jeżeli, to na pewno nie takie jak u Wentzla.
errata: turnedo oczywiście
wpis krakowski wprawił od razu w odpowiedni nastrój i wzbudził ssanie w żołądku. Przypomniałem więc sobie, że kilka dni temu pytano, czy w Polsce można dostać słodkości prowansalskie. Być może wyraziłem się niezbyt ściśle o słodkościach prowansalskich, bo wiele z nich można znaleźć w całej południowej Francji, także na zachód od Prowansji. Niektóre jednak są prowansalską specjalnością, w tym calissons wiązane przede wszystkim z Aix-en-Provence.
Znalazłem w internecie jeden adres:
http://www.smak-francji.com/
Są tam różne francuskie specjały. Ich wybór tam nie jest jednak zbyt bogaty. Konfitury są reprezentowane znacznie słabiej niż w jakimkolwiek wiejskim sklepiku w Prowansji.
Ale też jest to sklep ogólnofrancuski, więc poszczególne regiony są z natury rzeczy reprezentowane nie tak bogato jak w samuym regionie. Jednak podany link działa bardzo swoiście. Niektóre produkty dają się kupić bezpośrednio, inne, w tym calissons, po przekierowaniu na inną stronę, francuskojęzyczną. Ceny i tu i tam są w EUR, więc nie wiem, czy sklep ze stroną polskojęzyczną mieści się w Polsce.
Te bajgle to obwarzanki?
Po pierwsze primo: od soboty dopadla nas trzydziestostopniowa temperatura. I ma trwac jeszcze tydzien. Moje biedne roslinki…
Po drugie primo: odkrylam nowe zjawisko BLOGOPATIA jaka … i tu nastepuje
po trzecie primo: wystepuje w gotowaniu tych samych potraw w tym samym czasie.
W wieczor piatkowy i sobote rano spedzilam pracowite chwile w kuchni przygotowjac golabki oraz pieczen z boczku. A ze przy okazji obfotografowalam wszystko ladnie – fotoreportaz niedlugo – podziele sie z Wami moim dzielem.
W sobote Gospodarz wprawil wszystkich (prawie) w zdumienie podajac nowy wpis. A ze o gesiach bylo pozostane w temacie – tez o ptakach bedzie.
Wombat zakupil wiadoma droga okazala kapuste i tym samym wypadlo przygotowac golabki – typowy przyklad BLOGOPATII – Alicje tez „naszlo”. Przystapilam do roboty, a ze kapusa duza byla wyjatkowo w rezultacie zrobilam kilka golabkow,a reszta to feniksy, no moze pelikany, az tak wsoko nie mierze, takie wielkie!!
No i co? Bylo o ptakach?
A tu link do fotoreportazu
http://picasaweb.google.com/echidna77/PtactwoIInne?authkey=Gv1sRgCMnxoKmesLnBfQ#5402022239819152642
Pozdrowiatka od zwierzatka
Echidna
Mmmm… Echidno 🙂 Tyle gołąbków… Zazdroszczę! U mnie nie ma takiej wielkiej kapusty 🙁
słodycze prowansalskie
Witam wszystkich.
Zimno, buro i ponuro. Smalcu trzeba. Gołąbki też ok. Abo i gęś.
echidno,
Interesujący ten boczek. Podaj ile go tam bylo i w jakiej temperaturze on te dwie godziny ….
U Echidny krotkie nozki i nie zawsze nadaza. W koncu spozniona dobiegla i sklada serdeczne zyczenia Slawkom i Panu Lulkowi. Spoznione lecz gorace!
Echidna
ASzyszu –
circa-about 2.5 kg, a temperatura 200 stopni. I caly czas bez zagladania co tez sie pod folia dzieje. Ze boczek byl wyjatkowo ladny, jedynie nieco tluszczyku przy skorce, na wierzchu polozylam ociupine masla, zawinelam dokladnie i „po ptokach” czyli golabkach.
nemo –
pyszna ta wczorajsza maseczka! Przy okazji „obskoczylam” kilka innych fotek. Zyczie mezczyzny ubawilo mnie do lez, a mapa wg amerykanina to cymes!
E.
Ja też ostatnio robiłam ‚pelikany’, taką wielką kapuchę R. przytachał.
nawet kod sie „obrzydzil”. aafe. za to „zyczie”. Zycie mialo byc.
E.
Pan Piotr, a terz Zwierzątko. Podobno tortury są zakazane.
Stanisławie, ta fhancuska stronka to też są tortury. Aczkolwiek z tych lżejszych 😉
Prosięta jesteście, kochani Blogowicze, ot co! Pyra tyje od samego patrzenia. Tyje, a przyjemności smaku nie ma.
Dzisiaj na obiad – schabowe, surówka z kapusty i kawałek chleba. Robota czeka.
Pyro – bilety na pociąg kupione,hotel zarezerwowany.
10 listopad już jutro – bardzo się cieszę na nasze spotkanie 🙂
Danuśka – który hotel?
Za tortury przepraszam. Sam też innym wybaczam. taka specyfika blogowa tutaj.
Do Poznania bardzo lubię leździć. Jako młody człowiek nie przepadałem za Wielkopolską. Taki nudny kraj. Było co prawda Powstanie Wielkopolskie, ale wcześniej to tylko jakieś Drzymały i strajki szkolne, a nie prawdziwa walka jak w Powstaniu Listopadowym czy Styczniowym. Trzeba było długo (przynajmniej w moim przypadku) dojrzewać, żeby docenić kraj zorganizowany, racjonalny i porządny, do tego szanujący prawo. Teraz pociąga mnie to wszystko, co w dzieciństwie odpychało. Z wyjątkiem deserów – te pociągały zawsze.
Stara Żaba pisze:
2009-11-09 o godz. 07:53
Ach, miałam wcześniej napisać, ze te gęsi a piechotę wędrowały podkute, zeby im się łapki na nic nie starły. Trochę inaczej podkuwan niż konie,ale zawsze. Otóż przepędzano je przez ciepłą smołę a potem przez piasek i taka warstwa chroniła gęsie łapki w marszu.
Stara Żaba pisze:
2009-11-09 o godz. 07:59
Ciekawostki na temat kucia gęsi:
?Głównym zajęciem mieszczan ślesińskich był handel. Z tego też okresu pochodzi tzw. kmina ochweśnicka, swoisty żargon, którym posługiwali się ślesińscy handlarze gęsi, zrozumiały tylko dla wtajemniczonych. Żargon ten zapożyczyli oni od ochweśników, czyli sprzedawców obrazów z wizerunkami świętych z pobliskiego Śkulska. Ciekawostką jest fakt tzw. ?podkuwania gęsi?. Przed długą drogą za granicę, do zaboru pruskiego, gdzie można było gęsi sprzedać z większym zyskiem, wganiano stado w lekko rozgrzaną smołę a potem w pierze. Zarówno smoła jak i pierze chroniły gęsie łapki przed kontuzjami w trakcie przemarszów..?
?Ciekawostką było podkuwanie gęsi przez hodowców. Polegało to na kilkukrotnym ich przepędzaniu po rozlanej miękkiej smole, piasku i pierzu. Tak ?podkute? mogły przejść dziesiątki kilometrów. Wspomniany język, niezrozumiały dla osób postronnych, był doskonałym narzędziem porozumiewania się handlarzy.?
Alicja pisze:
2009-11-09 o godz. 08:06
?no i jak tu iść spać!
Żabo,
o podkuwaniu? rano dopiszę i zrobię zdjęcie stosowne? będzie o podkowie! (musiałam zapisać, zebym nie zapomniała! )
Dodaj komentarz
Panie Piotrze,
jak ja się cieszę 🙂 🙂 🙂
dopiero w tej chwili zajrzałam na blog bo od rana zajmowałam się kwestiami dofinansowania dla UTW z kasy gminy. 20 tysięcy mamy już praktycznie w kieszeni czyli jest z czym ruszać na początek.
Prosze o kontakt: nota7@o2.pl
Andrzeju,
jeszcze raz dziękuję za kontakt z Twoim przyjacielem! Okazał się na wagę złota bo my po amatorsku przygotowując budżet popełnilibyśmy niezły błąd. Wszystko wskazuje na to, że moja współpraca z Twoimi przyjaciółmi na tym się nie skończy 🙂
Zgago, Pyro,
wyciągnęłam wnioski z Waszych uwag na temat „siekanki tematycznej” wykładów. Już podjęliśmy decyzję, że wykłady będą „szły” seriami.
Każda uwaga krytyczna, z sugestią, pomysłem, radą mile widziana 🙂
Teraz idę sobie zrobić sałatkę z piersi kurczaka z rusztu, kapusty pekińskiej i pomidora. Chyba sobie na to do rana zapracowałam 🙂
Pyro – Hotel „Royal”, bo jest na ul.Św.Marcina.
Z sentymentem wspominam czasy, kiedy jeździłam
do Poznania w czerwcu na targi. Circa about to było
jakieś 20 lat temu….
Ojej, ul. Sw. Marcin!
A tu słownik do zrozumienia kminienia
http://bansen.republika.pl/slownik/slkp_k.html
Ratunku! W malym, przenosnym komputerze przekrecil mi sie obraz o 45 stopni i co teraz nacisna aby wrocil do normalnego stanu?
Po prostu postaw sobie krzesło tak, żeby było pochylone na bok o 45 stopni, najlepiej wsadż encyklopedię pod dwie nogi z bou 🙂
Żaba Ciotka Dobra Rada
Albo jak komputer jest przenośny, znaczy nie za ciężki to podłuż rzeczoną encyklopedię pod jeden bok, tylko sprawdź pod który (metodą prób i błędów), bo możesz uzyskać przekręcenie o 90 stopni
Alicja jeszcze śpi, ale chyba, z tego co o niej wiem, jest podkuta na cztery nogi
DESZCZ JESIENNY
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Wieczornych snów mary powiewne, dziewicze
Na próżno czekały na słońca oblicze…
W dal poszły przez chmurną pustynię piaszczystą,
W dal ciemną, bezkresną, w dal szarą i mglistą…
Odziane w łachmany szat czarnej żałoby
Szukają ustronia na ciche swe groby,
A smutek cień kładzie na licu ich miodem…
Powolnym i długim wśród dżdżu korowodem
W dal idą na smutek i życie tułacze,
A z oczu im lecą łzy… Rozpacz tak płacze…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny…
Kto? Nie wiem… Ktoś odszedł i jestem samotny…
Ktoś umarł… Kto? Próżno w pamięci swej grzebię…
Ktoś drogi… wszak byłem na jakimś pogrzebie…
Tak… Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno…
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną…
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą…
Spaliły się dzieci… Jak ludzie w krąg płaczą…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną, okropną pustelnię…
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia…
Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Położył się na tym kamiennym pustkowiu,
By w piersi łkające przytłumić rozpacze,
I smutków potwornych płomienne łzy płacze…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Lato, Szczecin, winiarnia Bachus na Starym Miescie. Prosze kelnerke o szprycer. Aa co to jest? odpowiada panienka.
Tak wiec nie tylko Panstwo trafili na niekompetentnego kelnera we wloskiej kanjpce. Żadna to pociecha.
Doznan kulinarnych w Krakowie zazdroszcze szczerze. Niemniej jakoś strasznie trudno być slowfoodowcem i wegetarianką równocześnie.
qd
Czy ktos z Was otrzymal kiedys pra,pra babcie na przechowanie. Ja otrzymalem dzisiaj. Do drzwi domu zadzwonil wielkolud. Brzucho wyglada przy nim jak chuchro. Przedstawil sie jako monter firmy która robi przeglad instalacji grzewczej i zapytal czy móglbym przechowac pól godziny jego prababcie. Dalej wyjasnil, ze babcia ma zdolnosci do wychodzenia z domu i zapominanie drogi powrotnej. Czasem dzwonia sasiedzi, czasem policja i melduja znalezisko. Prababcia liczy ponad 100 lat ale gdzies zawieruszyla sie jej metryka. Mlody, nieukonczona trzydziestka, poszedl do piwnicy a starsza pani postanowila dokonac przegladu mieszkania. Bardzo byla zdziwiona, ze pomimo wszystko jest porzadek. Weszla do garderoby i wesolo zameldowala, ze znalazla nieco damskich ciuszków.
Potem dyskusja zeszla na temat aktualnej grypy. Mnie nie wezmie oswiadczyla bo ja mam przepis na cos takiego, ze albo schodzi pacjent albo uciekaja virusy.
Oto przepis nieco zmodyfikowany.
Wziac cztery duze cebule cukrowe. Obierac z lupinek. Jesli zaczyna szczypac w nos znaczy pierwszy krok byl prawidlowy. Potem obrac cztery marchewki. Calosc przepuscic przez maszynke do miesa z duzymi dziurami.
Wsypac do duzego sloja, ocukrzyc po uwazaniu, odczekac i zalac lekka wódka zytniówka.
Nastepnego dnia uzupelnic mocna jak tylko mozna gorzala. Dodala, ze w jej mlodych czasach to dopiero byly gorzaly. Zapytalem czy moze byc taka i wlalem nienajmniejszy kielich kropel Swietej Cecylii. Takie skromne 95%.
Babcia wziela pod swiatlo i dziabnela jednym ciagiem. Potem pochwalila krzepkosc napitku i poprosila o dolewke.
Powiedziala mi, ze po takim lekarstwie pacjent wpada w spiaczke a virusy uciekaja. Pierwszy krok wykonalem prawidlowo i otrzymalem ocene, ze chyba jednak wyjde na ludzi. Z wiekiem ma sie rozumiec.
Wrócil mlody czlowiek po kontroli instalacji, podziekowal za opieke nad babcia i odjechal do nastepnego budynku.
Recepta do wykorzystania na babci odpowiedzialnosc. Cebula i marchewka przepuszczone przez maszynke z radzieckiego okretu o nuklearnym napedzie, zasypane krystalicznym cukrem czekaja na jutrzejsze uzupelnienie plynem dla celów domowych i leczniczych.
Po odstaniu swojego bedzie rozlewisko do naczyn w ksztalcie butelek. Grypa na wszelki wypadek trzyma sie z dalek.
Jak pragne podskoczyc, pogoda cesarska
Pan Lulek
A tutaj song antydepresyjny, bo za oknem dokładnie tak jak u Staffa,
Jak dobrze być barankiem…
Jak dobrze być barankiem
i wstawać sobie rankiem,
i biegać na polankę,
i śpiewać sobie tak:
be be be, kopytka niosą mnie,
be be be, kopytka niosą mnie.
How good to be baranek
and wake up sobie ranek,
and running to polanek,
and singing just like that:
be be be, kopytka taking me,
be be be, kopytka taking me.
So gut zu sein Baranek
aufstehen sobie Ranek.
und gehen auf Polanek,
und singen so wie als:
bich bich bich, Kopytka tragen mich,
bich bich bich, Kopytka tragen mich.
C’est bien d’etre un baranek
et se berer sobie ranek,
et courir sur polanek,
et chanter comme ca:
boit boit boit, kopytka portent moi,
boit boit boit, kopytka portent moi.
(włoski)
Bene essere baranek
alzarsi sobie ranek
corere na polanek
e cantare me si:
be be be, kopytka portano me,
be be be, kopytka portano me.
(hiszpański)
Es bueno ser baranek
Alcanzar sobie ranek
Corir na polanek
Y cantarme si:
be be be, kopytka portan me,
be be be, kopytka portan me.
(portugalski)
Como e bom ser baranek
levantar co poranek
e correr na polanek
cantando assim:
be be be kopytka estao carregando me
be be be kopytka estao corregando me
Jak dobrze byt’ baranek
a vstavat brzy ranek
a biezet’ na polanek
a zaspivat si tak
be be be kopytka nesou mne
be be be kopytka nesou mne
Kak choroszo byt’ baranek
I prosypat’sja każdyj ranek
I biezat’ na polanek
I piet’ siebie wot tak:
be be be kopytka niesut mnie
be be be kopytka niesut mnie
——————————————————————————–
Nie wiem co mam robić: wypuścić to towarzystwo specjalnej troski na pastwisko, czy niech nie moknie za bardzo? jak je znam to obiegną w koło i po chwili staną pod bramką w pozie wyczekującej, i będą pilnie śledziły moje kroki na podwórzu, rżąc z wyrzutem co jakiś czas.
Ech, odgrzeję sobie pierogi…
Baranki możesz wypuścić… 😉
Oj, nemo, co jak co, ale baranki nie mogą moknąć. Chyba, ze jakieś górskie albo inne prymitywy. Ostatecznie długowełniste.
Panie Lulku, ta prababcia ze sposobu spożywania Pańskich napojów wygląda na jednostkę wschodnioeuropejską, której się metryka w czasie Wielkiej Rewolucji zapodziała 🙂
Stara Zabo, poliglotko !
Moze i ja bym tak spróbowal.
Jak dobrze by´t baranek
Baranic caly ranek
Na rozszerzenie szaych komórek
Fundowac sobie podkurek
Nie taka klasa slowa pisanego ale licza sie dobre checi
Pan Lulek
Eska wymyśliła wczoraj ciasto pięciominutowe: tortownicę wysypać tartą bułką, na to dużo jabłek posiekanych i wymieszanych z cukrem a na wierzch kruszonka w dostatecznej ilości i to do pieca. Prawie tarta Tatin. Jak wystygnie to się trzyma kupy, nie trzeba odwracać.
Teraz będzie robić wariacje „w tym temacie”
Jaka tam poliglotka! Z internetu ścągnęłam
Some times in life you are up and some times you are down
Porządny baranek ma tyle lanoliny, że nie przemoknie 😉
Some times in life you are up and some times you are down
Dziekuje opowiesci swietne, komputer juz od wczoraj stawiam na sztorc ciekawi mnie jednak co sie stalo
ponuro i deszczowo to znowu posłuchajmy:
http://www.youtube.com/watch?v=CANx5RcdPdo&feature=related
Niestety, lanolina jest takim tłuszczem, że się rozpuszcza w zimnej wodzie i owce o okrywie typu merynosowego, czyli o runie zamkniętym, nie mogą moknąć, bo się lanolina wypłukuje i wełna nie ma ochrony przed zanieczyszczeniami. A jak kurz wniknie w runo, to działa jak piła i osłabia włos. Dlatego najlepsza wełna merynosowa lub tego typu jest od owiec z RPA i Australii. RPA jakością wełny zdystasowała nawet ojczyznę merynosa, czyli Hiszpanię.
Z powodu deszczu w Anglii (znaczy na Wyspach) są owce długowełniste (przy okazji mięsne) i różne górskie.
Ubawił mnie Pan Lulek, jak rzadko cokolwiek. Wiersz Staffa dostał mój kuzyn na egzaminie do PWSTiF na re żysekę. Miał przedstawić koncepcję pokazania filmowo. Nie wydusił nic, ponoć z nadmiaru pomysłów.
Na pewno znajdzie się taki Czytelnik Blogu, który dotąd nie poznał osobiście PP Redaktorstwa Adamczewskich – śpieszę donieść, iż w realu są (jeszcze) fajniejsi i bardziej fotogeniczni*, niż w wyobrażeniach o Nich, jakie można powziąć na podstawie przekazów medialnych.
Raz jeszcze dziękuję za wspaniałe spotkanie w niby-skisłe, a w istocie radosne, energetyzujące i inspirujące niedzielne południe
basia.acappella
(basia u Owczarka; ostatnio prawie się nie udzielająca blogowo, ale kiedyś się to przecież zmieni… 🙂 )
___
*fotogenią filmoznawczo-literaturoznawczą, nie tylko potoczną… – jak kontaminacje to kontaminacje!… 😀
W Berlinie najwyzszy stan pogotowia sluzb ochronnych i policji, pani kanclerz przechodzi przez byly punkt graniczny na Bornhlomerstr. o 15 godz. wraz z Walesa i Gorbaczowem. Jest to jeden z punktow programu obchodow upadku muru.
Merynosy podobno pochodzą z płn. Afryki i stamtąd dotarły do Hiszpanii.
Najgorzej jak taka nasiąknięta wodą owca upadnie i już nie wstanie, póki się jej nie wyżnie albo odwiruje 🙁
Żarty na bok, ale owce Merino (Merinolandschaf – krzyżówka merynosa z owcą lokalną) stanowią 30 procent wszystkich owiec niemieckich, a w Bawarii nawet 70 procent. Pewnie ich wełna nie jest super, ale na loden się nadaje.
Trwa nieustająco festiwal Pana Lulkowy – dopiero co się nam urodził, a już dzisiaj możemy wypić Jego zdrowie, jako Teodora (Jerzy Teodor) Każda okazja dobra w taką pogodę, a ja mam jeszcze pozjazdową nalewkę pigwówkę Pana Lulka. Ja ci tam pigwówka? Przedobrzył z miodem od Pani Pszczoły – pigwy tam wcale, ale miodu mnóstwo. Antygrypowo.
Dzień dobry Wszystkim,
Czas ucieka ze zdwojoną szybkością, nie wiem jak by to było, gdyby pogoda dopisywała. Ale i tak nie narzekam, nie nastawiałem się na typowy urlop, wręcz przeciwnie.
Wczoraj wycieczka do Zwolenia i Radomia – oczekiwane od prawie 20-tu lat spotkanie. Miłe, niezapomniane i bardzo potrzebne.
Dzisiaj znowu leje, chociaż temperatura nieco wyższa, listopad. Rano z dzieckiem na badania, później biegiem odprowadzić do szkoły, niedługo muszę odebrać, za trzy godziny aikido, później dać kolację, dopilnować lekcji, dopilnować mycia, poczytać, pograć w coś, opowiedzieć, po prostu z nim być.
W tzw. międzyczasie zreperować drzwi, ogarnąć co się da, przykręcić lampę, sprzątnąć ogródek, przyciąć krzewy i drzewa, zreperować płot, furtka się nie zamyka – to tylko wycinek znanej wszystkim prozy dnia codziennego.
Dostęp do internetu mam podobny jak Pyra. W dzień nie mam czasu lub mnie nie ma, później Anka wraca z pracy i siada do pracy, bo coś tam na jutro, coś na czwartek itd.
Ale ja, broń Boże, nie narzekam, bo, tak prawdę mówiąc, tego mi najbardziej brak za oceanem.
Polskę odbieram dobrze, czasami bardzo dobrze, po dłuższej nieobecności widać zmiany, widać, że wszystko idzie do przodu. Oczywiście dla wielu to bardzo wolno, ale przecież po takich spustoszeniach wojenno-komunistycznych nie da sie wszystkiego od razu. Ja też widzę niedociągnięcia, ale one nie mogą przysłonić ogólnego obrazu.
Niestety muszę już iść.
a capella,
Ja należę do tych, którzy nie mieli zaszczytu i przyjemności poznać PP Redaktorstwa Adamczewskich, ale wciąż wierzę, że taka chwila nastąpi. Żałuję, że do Krakowa było zbyt daleko.
Danuśka,
Czy 12-y wciąż aktualny?
Na wszelki wypadek mój adres
krzyta@yahoo.com
To chyba bylo w Dreznie. Autentyczny Radeberger w restauracji idac od dworca po prawej stronie. Popilismy bo bylismy autobusem. Wspomnienia dotyczyly firmy Robotron gdzien pracowaly dziewczyny z Kuby znane z tego, ze przed poludniem byl Robotron a po poludniu balangi na calego.
Ja tylko tak z okazji upadku muru którego kawalek zakopalem w ogródku.
Wspominam tylko, ze o godzinie 20.00 beda obowiazkowe nasze toasty.
Wiadomo za co i za kogo.
Pan Lulek
Żabo,
dzięki za przypominek, otóż chciałam do podkuwania wrócić. Jak co roku, wpadliśmy do Złotego Stoku (o, rymuje mi się!). Szwagier *zabezpieczył* dla nas pięknie wydaną książkę pod tytułem „Złoty Stok – najstarszy osrodek górniczo-hutniczy w Polsce” (krakowska AGH stała za tym przedsiewzięciem).
Ale szwagier na książce nie poprzestał… kazał zerknąć na strone 123. Zerknęłam. Jest zdjęcie. Ot, podkowa.
Kawał żelastwa zardzewiałego do imentu, bo parę setek lat minęło, takimi podkowami kuto konie, używane do transportu w kopalni, wyczytałam w podpisie zdjęcia.
I wtedy szwagier zza pazuchy wyciągnął suplement do książki:
http://alicja.homelinux.com/news/img_0959.jpg
Niestety, nie mam skanera „na chodzie”, bo bym dla porównania zamieściła zdjęcie z książki.
Andrzej jest łazikiem, lubi się włóczyć po Górach Złotych, kiedyś napatoczyła mu się taka podkowa w okolicach Złotego Jaru. Podniósł, nawet ją ze sobą wziął nie wiadomo, po co, po jakimś czasie doszedł do wniosku, że po cholerę to-to targa, odłożył na pieniek ściętego drzewa. To było dobrych kilka lat temu. I dopiero kiedy kupił dla nas tę książkę, pierwsze wydanie, i to tegoroczne, to zaczął czytać… i doszedł do 123-ciej strony. Pamiętał dokładnie, gdzie położył tę podkowę, zaraz się tam udał – i była tam, ani mniej, ani wiecej zardzewiała.
Oh, wielkie mi co… podkowa… ale byłoby ciekawe, gdyby mogła poopowiadać…
Moi Drodzy – Nowy oraz wszyscy pozostali chętni –
spotkanie 12 listopada godz 18.00 jak najbardziej
aktualne ! Czekam na Was !
Będę miała co opowiadać po spotkaniu 10 listopada z Pyrą 🙂
O, proszę, skaner niepotrzebny, wystarczy aparat foto 😉
http://alicja.homelinux.com/news/img_0961.jpg
Nowy,
toż Redaktorstwo mieszka w Warszawie, nie w Krakowie, moze sie na nich natkniesz 😉
Ja też odbieram Polskę dobrze, nawet bardzo dobrze, od jakiegoś czasu bywam tam co roku, i za każdym razem widzę zmiany na lepsze. Ale jak spróbuje wznosić peany na ten temat, to zaraz zostaję sprowadzona do parteru – Polska jest krajem malkontentów, jest to nasza wybitna cecha narodowa, nawet jak jest się z czego cieszyć, to może lepiej na wszelki wypadek nie…
Bardzo możliwe, że to tylko takie moje wrażenie. Młode pokolenie jest już inne, ale moi rówieśnicy raczej się czują po przegranej stronie, bez względu na status materialny, socjalny i tak dalej. Potrzeba narzekania tkwi w nas głęboko.
…a, i powinnam dodać, że mnie „łatwo mowić”, ponieważ nie mieszkam w Polsce i jadę tam na wakacje, nie mam do czynienia z tak zwaną szarą rzeczywistością.
Ja biorę na to poprawkę, ale i tak wydaje mi się, że nie jest aż tak zle, jak to wynika z *nocnych rozmów Polaków*.
Jak mawia mój kumpel – jest dobrze, będzie lepsiej 😉
Nowy, zapraszam do redakcji „Polityki”. Bywam tam codziennie ale w róznych godzinach. Stale jest natomiast doskonała kawa z ekspressu.
A to telefon do koleżanki z mojego piętra 22 451 60 11, która wszystko wie o nas, w tym także kto i o której będzie w firmie.
Pozdrawiam.
Alicjo,
mnie proszę z tych malkontentów wypisać, stanowczo, zdecydowanie i zaraz!!!
Oczywiscie, że cała masa rzeczy mnie w Polsce wkurza, ale pamięć póki co jeszcze dopisuje i pamietam co było, na oczy też mi jeszcze nie padło i widzę jak jest 🙂
Danuśka,
bawcie się dobrze w Poznaniu 🙂
bardzo żałuję, że nie mogę się z Wami i Pyrą spotkać 🙁
Panowie, Slawek czy Szysz, dajcie mi prosze porade na odkrecenie obrazu na ekranie w komputerze
To chyba bylo w Dreznie. Autentyczny Radeberger w restauracji idac od dworca po prawej stronie. Popilismy bo bylismy autobusem. Wspomnienia dotyczyly firmy Robotron gdzien pracowaly dziewczyny z Kuby znane z tego, ze przed poludniem byl Robotrona po poludniu balangi na calego.
Ja tylko tak z okazji upadku muru którego kawalek zakopalem w ogródku.
Wspominam tylko, ze o godzinie 20.00 beda obowiazkowe nasze toasty.
Wiadomo za co i za kogo.
Kto mówi, ze lekarstwo musi byc smaczne. Teraz robie taka cholere wedlug recepty tej pra,pra, babci, ze po wypiciu stosownej ilosci czlowiek laduje na swiecie. Nie wiadomo na tym czy na tamtym ale grypa znika albo boi sie zaatakowac.
Pan Lulek
Danuska, milego pobytu w Poznaniu i spotkania z Pyra i ciesze sie, ze poznam Was w najblizszy czwartek. Jutro wieczorem bede juz w Wwie!
a cappella, ja rowniez naleze do tych, ktorzy maja nadzieje spotkac Gospodarza osobiscie. Zanotowalam nr telefonu do redakcji Polityki, nigdy nie wiadomo, moze wybierzemy sie tam z Nowym.
Dla Pana Lulka zyczenia zdrowia i dobrego nastroju, ktorym dzieli sie tu ze wszystkimi.
Danuśka, ten hotel jest o ca 8oo m od dworca Głównego( na wprost ul.Dworcową ok 500 m, potem w prawo w ul.św.Marcina jeszcze ze 2oo m *będzie skezyżowanie z ul. Kościuszki i trzeba kawałek dalej) Jeżeli wychodzi się Zachodnim – to gorzej : tramwaj dwa albo 3 przystanki i na :szagę” przez skwer albo ul Kościuszki w prawo. Hotel niemal na wprpst Zamku – stary, z początku XX w, ongiś bardzo elegancki – jak teraz, to nie wiem. Ważne – nie brać taksówki z postoju, jak już to zamówić (196-67, 515-515, reszty nie pamiętam) Mafia potrafi za te 800 m wziąć 30 zł, a za niecałe 20,- można zajechać pod mój blok.
Czym wslawila sie rodzina Lehar ? Dorota z sasiedztwa natychmiast odpowie muzyka. A wlasnie, ze niezupelnie. Po pierwsze, w rodzinie tej byli zawsze znakomici producenci wódek na nalewki. Dzialalnosc muzyczna to byla zwykla chaltura robiona dla przyciagniecia gosci. Pozostalo do dzisiaj a ja dla przygotowania lekarstwa zastosowalem jako pierwszy krok Lehar Ansatz Korn. 38 % vol.
Jutro albo pojutrze pójda w bój 95% kropelki Swietej Cecylii.
Nie wystarczy znac historii, trzeba zyc z nia na codzien.
Niezaatakowany przez grype
Pan Lulek
Morąg,
może to Ci coś mówi:
auf meinem Notebook Lenovo ThinkPad R 61 hab ich kürzlich entdeckt, daß sich per [Strg][AltGr]+Pfeiltaste die Bildschirm-Anzeige drehen läßt. Kann man diese Funktion bzw. diese Tastenkombination für diese Funktion deaktivieren – falls ja: wie?
Hintergrund:
Es kann – wenn auch selten – durchaus mal vorkommen, daß man „verkehrte” Tasten erwischt. Dann nervt diese Bildschirmdrehung, die man ja – im Normalfall – eigentlich gar nicht benötigt.
Co robić?
Konfiguration über die Desktop-Kontextfunktion nView Eigenschaften – Hierauf öffnet sich der Dialog nView Desktop Manager. Dort werden im Register Hotkeys im unteren Bereich Aktive Hotkeys die aktuell aktiven Hotkeys angezeigt und können über den Button Alle entfernen deaktiviert werden. Um sie wieder hinzuzufügen, ist im oberen Bereich Eine Aktion wählen unter Grafikmodus/Anzeige drehen der Button Hinzufügen? zu drücken
Nemo, nastepna kobieta renesansu, dziekuje juz sie biore do roboty
Jeszcze jedna wskazówka:
Bildschirminhalt drehen – mit Win XP Pro :
Strg + Alt + Pfeiltasten (auch Cursortasten genannt).
Eureka!!!!!!!!!!!!!Niech zyje najwspanialszy z kapitanow Nemo, czyli nasza blogowa Nemo, wyszlo po pierwszej wskazowce, dziekuje! Pisze juz z tego malego.
Huch, Morąg 😀 A ja już chciałam zastrzec, że nie przejmuję odpowiedzialności za szkody powstałe przez stosowanie się do moich wskazówek 😯 😉
Udalo sie naprawde za pierwszym razem, dzieki.
Zabo, dziecko pisze wlasnie, w ramach wypracowania z niemieckiego majacego opisac zadanie wymagajace cierpliwosci, o Ali – jako doswiadczonej w jezdzie konnej kolezance, o Nassimie i Nadirze i o tym jak zakladaly im trenselki, nawet ladnie jej to wyszlo, jest specjalistka w tworzeniu polaczen zdan i eleganckich jezykowo opisow.
Jotka,
mnie chodziło o całokształt, absolutnie personalnie bez wskazywania paluszkiem, tylko…
Kanada to też nie ideał, wkurza mnie tu sporo, a jak, czemu niejednokrotnie dawałam wyrazy nie powiem, jakie (w duchu czasami niecenzuralne).
Ale …idę ulicą, tą moją tutaj do sklepu za rogiem. Przyznam, że rzadko spotykam przechodnia, bo ludzie tu raczej jeżdżą, niż chodzą, kto by tam latał do sklepu za róg 2.5 km w jedną stronę, chyba ta szalona Polka, no bo kto.
Ale zdarzy się, że czasami ktoś pieska wyprowadzi na spacer, albo dziadka na wózku inwalidzkim, albo dwie psiapsiółki na pogaduchy sobie wyszły. I już z pół kilometra widzę co? Wyszczerzone w uśmiechu zęby, to banalne niby „how do you do”, jak leci, a przecież nie znam ludzi, ani oni mnie.
Nawet jak mi zle, to zaraz mi się nastrój poprawia. Bo KTOŚ SIĘ DO MNIE UŚMIECHNĄŁ, po prostu.
Jadę autobusem (czasami). Nie do pomyślenia jest, żeby wysiadając, nie powiedzieć – thank you – do kierowcy, a kierowca uśmiechnię się i życzy dobrego dnia. Niech to bedzie automatyczne odezwanko – ale czasem ma się paskudny dzień, i życzliwy uśmiech blizniego, niechby nieznajomego, potrafi osłodzić goryczkę. I to nic nie kosztuje.
W Polsce brakuje mi uśmiechu, wszyscy gdzieś pędzą i patrzą pod nogi, nie maja czasu spojrzeć światu w oczy i po prostu uśmiechnąć się do idącej z naprzeciwka ludziny, jakby to Arcadius powiedział…
A też bardzo możliwe, że ja wydziwiam 🙄
Cieszę się, że Pan kupił dla Zuzi „Historię żółtej ciżemki”. Uważam, że ta książka w ogóle się nie zestarzała.