Ni pies, ni wydra – coś na kształt … kawy

W głębokim PRL-u czyli za czasów Gomułki istniało powiedzonko powtarzane rzekomo za pierwszym sekretarzem: Ni pies, ni wydra coś na kształt świdra. Przypomniało mi się to porzekadło gdy przeczytałem zapowiedź pojawienia się na naszym rynku nowej kawy z Sumatry. Ponieważ kawy jeszcze nie ma więc nie reklamuję jej, ani też nie zniechęcam do jej próbowania. Sam jestem ciekaw nowego smaku. Tymczasem zrelacjonuję ładną legendę, która tę kawę otacza.

W północnej części wyspy o pięknej nazwie Sumatra mieszka plemię Batak. Na zboczach wulkanu górującego nad jeziorem Toba rosną kawowe drzewa. Uprawą zajmują się kobiety. Niektórzy tłumaczą to tradycjami religijnymi, mnie się wydaje, że prawdziwsze byłoby wyjaśnienie uwzględniające lenistwo i cynizm mężczyzn.

Kawowe ziarna zbierane są ręcznie i w szczelnie zamkniętych workach poddawane całodobowej fermentacji. Potem następuje mycie, do czego służą wiklinowe kosze i suszenie na słońcu. Dopiero teraz ziarna mogą trafić w ręce kupców, którzy dostarczą ją do krajów przeznaczenia, gdzie nastąpi proces palenia.

Legenda ludu Batak mówi, że opiekę nad nim sprawuje zwierzę o przedziwnym kształcie i pochodzeniu: Singa. Jest to pół bawołu i pół węża. Jego rzeźby zdobią tamtejsze domostwa i strzegą harmonii domowych ognisk. Singa znad jeziora Toba dał nazwę nowej kawie: singatoba. Eksperci twierdzą, że charakteryzuje się ona kwaskowatością połączoną z aromatami słodkich drzew owocowych. Znawcy podobno potrafią w niej wyczuć smak lukrecji, czarnych porzeczek, grejpfruta.

Zobaczymy, spróbujemy. Takie historyjki są na tyle sympatyczne i ciekawe, że warto je przytaczać. Zdając sobie jednak sprawę, iż przyrządzają je głównie specjaliści od reklamy. Mnie to nie przeszkadza. Pod warunkiem, że singatoba będzie mi smakować!

Śliwki w boczku pięknie się upiekły

Zanim napijemy się nowej kawy musimy oczywiście zjeść obiad. Dziś była wątróbka drobiowa z cebulką i jabłkami smażona na oliwie z peperoncino. Na przekąskę  zaś słodkie, suszone śliwki zawinięte w boczek upieczone w piekarniku. Do tego rose z Salento. Na koniec zaś kawa z ekspresu włoskiego i mały kieliszeczek grappy.

Watróbkom towarzyszyła oczywiście i sałata z marchewką w occie balsamicznym